„Odkryłem, że wcale nie znam swojej żony. Sądziłem, że podbierała mi kasę, by zabawiać się z kochankiem. Prawda była dużo gorsza”

Zdradzony mąż fot. Adobe Stock, studioprodakshn
„Odezwała się we mnie samcza zazdrość. Zatruły mnie wredne podejrzenia i domysły. Zacząłem węszyć, gdzie się dało… >>Skoro tak zbiera kasę i ciągle znika, to na bank kogoś ma! – myślałem. – Jakiś lepszy kozak ją wyhaczył i ona do niego gna… Jestem idiotą, że tego nie przewidziałem!<<”.
/ 18.10.2022 15:15
Zdradzony mąż fot. Adobe Stock, studioprodakshn

Jowita przy mojej mamie wyglądała jak rajski ptak obok kury nioski. Mama jest niska, przysadzista, z dużymi piersiami i okrągłym brzuchem. Długonoga Jowita, która miała talię chudszą od uda mojej rodzicielki, przypominała istotę z innej planety. Kiedy pierwszy raz przywiozłem ją do naszego domu, mama była tak zaskoczona, że aż otworzyła usta na jej widok.

Skończyłem trzydziestkę. Jestem tylko po samochodowej zawodówce, ale niczego mi nie można zarzucić. Na autach znam się lepiej niż niejeden inżynierek. Po prostu od dzieciaka miałem do tego dryg.

Praca na gospodarce zupełnie mnie nie interesuje. Na szczęście siostra i jej mąż dają radę bez mojej pomocy, więc kiedy dostałem od ojca pieniądze, mogłem otworzyć firmę – auto-naprawę w pobliskim miasteczku. Na początku to była tylko prymitywna buda z jednym kanałem.

Z biegiem czasu zrobiłem z tego prawdziwe cacko, i to znane w całej okolicy. Nawet z sąsiedniego województwa ludzie do mnie przyjeżdżali, bo szybko się rozniosło, że nie kradnę części, nie fuszeruję roboty, a szum silnika rozumiem jak matka kwilenie swojego niemowlęcia. Zacząłem robić kasę! Całkiem niezłą, nie powiem. Niejeden by pozazdrościł.

Nawet na mnie nie spojrzała…

Na życie osobiste, romanse, miłości i takie tam dyrdymały nie miałem czasu… Jestem normalny chłopak, więc jasne, że mam swoje potrzeby, ale te można zaspokoić bez stałej narzeczonej czy żony. Jestem hojny, więc dziewczyny z agencji mnie lubiły, a i bez nich okazji do seksu nie brakuje, więc nie musiałem latać jak pies po opłotkach, żeby być z kobietą. Miałem ich sporo. Jednak taką jak Jowita zobaczyłem pierwszy raz.

Podjechała wypasioną bryką z gościem, który był znany jako macher od szemranych interesów, i na takiego wyglądał. Trafiło mnie, kiedy wysiadła z auta. Miała platynowe, proste włosy i nogi do samego nieba. A za te szmatki, które miała na sobie, ktoś musiał naprawdę słono zapłacić.

Za to jej facet od razu zauważył, że wlepiam w nią gały. Zresztą wcale mu to nie przeszkadzało. Przeciwnie – klepnął mnie w ramię i powiedział przyjaźnie:

– Niezła lala, co? Taki towar tylko w moim sklepie! Chcesz? To pohandlujemy, tylko musisz mieć dużo papierów!

Ona wszystko słyszała, ale spłynęło to po niej jak woda. „Pewnie – pomyślałem. – Taka laska nie dla zwykłych roboli. Ją obracają chłopaki z miasta!”. Gapiłem się jak zaczadziały na tę dziewczynę. Była bardzo młoda, ale oczy miała dorosłe. A przy tym przezroczyste jak niebieska woda. Nic się w nich nie odbijało – tylko tajemnica. I głębia…

Kiedyśmy już byli razem, nieraz prosiłem: „Popatrz na mnie, słuchaj, co do ciebie mówię, znowu gdzieś odleciałaś”, a ona podnosiła powieki – i pozostawała obca. Za to ją jeszcze bardziej kochałem! Tamten gość odstąpił mi Jowitę za rok darmowych napraw każdego auta, jakie będzie na niego rejestrowane. Układ jak układ. Mogło być gorzej, choć szczęśliwy nie byłem, bo facet miał fur niczym lodu.

Jednak los bywa sprawiedliwy. Po paru miesiącach tego bossa zwinęli i posadzili na długie lata. Byłem już wtedy po ślubie z Jowitą, choć pamiętam, że moja mama rwała sobie włosy z głowy i obiecywała, że jej noga w kościele nie postanie. W końcu przyszła, ale stała w kruchcie i płakała wniebogłosy, jakby to pogrzeb był!

Jowicie i to było obojętne…

W białej sukni i welonie do ziemi wyglądała jak królewna. Obiecałem sobie, że tak ją będę traktował, bo każdy klejnot wymaga odpowiedniej oprawy, a ona była przecież diamentem bez skazy!

Wierzyłem we wszystko, co mi mówiła. Że nie ma żadnej rodziny, że się wychowała w bidulu i nie utrzymuje kontaktów z nikim stamtąd, bo chce zapomnieć. Koleżanek także nie ma; wszystkie są zazdrosne, a ona ceni szczerość, dlatego na naszym ślubie nikogo od niej nie było.

– Taka dziewczyna i samiutka jak palec? – dziwiła się moja siostra, patrząc na Jowitę podejrzliwie. – Coś mi tu nie gra!

Zapowiedziałem jej wtedy, żeby nie wsadzała nosa w nie swoje sprawy.

– To ja z nią będę żył – ofuknąłem rodzinę. – Trzymajcie się od nas z daleka!

No i niby przestali się wcinać, ale i tak czułem, że wszyscy nas obserwują, a ploty o nas latają jak szerszenie latem. Czasami coś do mnie docierało… Mówili na przykład, że Jowita jest cwana i skąpa. Faktycznie, trzęsła się nad każdym groszem, chociaż w ogóle nie wydawała kasy na siebie. Kiedy chciałem jej coś kupić, krzywiła się okropnie.

– Mam furę ciuchów – twierdziła i pytała: – A ile chcesz na mnie wydać?

Mówiłem, że tyle i tyle, a ona na to:

– To mi lepiej daj te pieniądze do ręki.

– Ale po co? Brakuje ci czegoś?

– Niczego – odpowiadała. – Tylko życie mnie nauczyło, żeby odkładać na czarną godzinę. My z bidula tak mamy.

Kiedy byliśmy na wspólnych zakupach, a ja płaciłem gotówką, a ona odbierała resztę, i nawet jeśli to była złotówka, chowała ją do swojego portfela. Celowo zostawiałem czasami w domu jakieś drobne monety na widoku, żeby się przekonać, czy mi się nie wydaje. Nie wydawało mi się.

Wszystko ginęło w jej portmonetce

– Jesteś na mnie zły, że tak zbieram te drobniaki? – spytała mnie kiedyś.

– Skąd! – roześmiałem się. – Tylko nie rozumiem, po co to robisz. Co moje, to twoje! Jesteśmy przecież małżeństwem i mamy wspólnotę majątkową.

– Wiem, ale różnie bywa… – spojrzała na mnie poważnie. – Poznasz jakąś kobietę i odejdziesz ode mnie, a ja zostanę z niczym. Nie mam szkoły, zawodu, rodziny, więc chociaż kasę będę miała.

– Głuptasie… – przytuliłem ją. – Co ty gadasz? Zawsze będziemy razem.

– Tak się tylko mówi – mruknęła.

– Jak mam cię uspokoić?

Przez chwilę milczała, a potem rzekła:

– Załóż mi konto. Wpłacaj co miesiąc jakąś sumę, jakbyś mi pensję płacił.

– Mam cię wynagradzać za to, że jesteś moją żoną?! – oburzyłem się. – Że ze mną śpisz? To dla ciebie takie poświęcenie? Wyszłaś za mnie dla kasy?

– Nie odwracaj kota ogonem! – prychnęła. – Wiesz, skąd przyszłam i co robiłam. Nie byłam niewinną narzeczoną, tylko kochanką gangstera. Przyzwyczaiłam się, że nie ma nic za darmochę, a ty mnie kupiłeś. Może nie tak było?

– Było, ale nie jest! Nie czujesz różnicy?

– Lubię cię – przyznała. – Nawet bardzo. Fajnie mi się z tobą żyje, ale to wcale nie musi trwać wiecznie!

– Myślisz, że cię zostawię? – spytałem.

– Dziś, jutro jeszcze chyba nie. A skąd mam wiedzieć, co będzie pojutrze?

Wszystkie nasze rozmowy właśnie tak się kończyły. Marudziła jak małe dziecko, więc jak dziecku ustąpiłem. Zgodziłem się jej regularnie płacić okrągłą sumkę. Myślałem, że jej dogodziłem, lecz i wtedy okazała się podejrzliwa i ostrożna.

– Nie rób mi przelewów na konto. Dawaj pieniądze do ręki, będę je sama wpłacała – poprosiła, a ja się wkurzyłem:

– Boisz się, że w razie czego udowodnię, ile ode mnie wyciągnęłaś?!

Spojrzała na mnie lodowato.

– Może. Lepiej dmuchać na zimne.

Chciałem, żebyśmy mieli dziecko, ale kategorycznie odmówiła. Zacząłem ją przekonywać, że to najlepszy czas i nie ma na co czekać, a ona wtedy wpadła w histerię.

– Nie chcę być w ciąży! Nie chcę rodzić! Wybij to sobie z głowy! – wrzeszczała.

– Kochanie, ale dlaczego? Jesteś młoda, zdrowa i w najlepszym wieku, żeby zostać mamą! O co chodzi? – pytałem.

Chociaż przestała płakać, jej niebieskie oczy rzucały gromy na lewo i prawo. Nigdy jeszcze jej takiej nie widziałem.

– Więcej o tym ani słowa! – wyszeptała.

– Czyli nie będzie normalnej rodziny…? – nie mogłem się z tym pogodzić.

– Zobaczymy. Nie naciskaj.

Wtedy po raz pierwszy zniknęła na 3 dni

Po prostu rano się obudziłem, a jej nie było. Zostawiła kartkę, że musi coś załatwić i żebym się nie martwił. O mało nie zwariowałem ze strachu, że odeszła… Minęło dopiero kilka miesięcy naszego wspólnego życia, a ja już bym bez niej nie wyrobił… Cały czas była daleka i nieuchwytna, nawet w miłości nigdy nie oddawała mi się naprawdę. Czułem, że to żona kontroluje sytuację, że tylko ja lecę w kosmos, a ona zostaje na ziemi…

Owszem, dbała o mnie. Dom był czysty, jedzenie bardzo smaczne i fajnie podane. Kręciła się po kuchni taka piękna i pociągająca… Nie mogłem się powstrzymać, żeby jej co chwila nie przytulać i nie całować. Na wszystko mi pozwalała. Była miła, uśmiechała się, ale tak się czułem, jakby ona stała na drabinie, a ja gdzieś z dołu wspinając się na palce, usiłowałem jej dosięgnąć. Była dla mnie jak królewna.

Wracałem z warsztatu umęczony, a jednak natychmiast leciałem pod prysznic, przebierałem się w świeże ciuchy, goliłem, bo inaczej nie miałbym odwagi się do niej zbliżyć. We wszystkim, co robiła, jak wyglądała, jak się poruszała – było coś niezwykłego, jakby faktycznie urodziła się w pałacu i tylko na chwilę zamieszkała w zwyczajnym świecie. Od tego pierwszego wyjazdu w nieznane zaczęła znikać coraz częściej. Na dwa dni, trzy, czasami jeszcze dłużej…

Pytałem, gdzie się podziewała. Nie robiłem awantur, tylko obiecywałem, że jeśli ma jakiś problem, ja jej pomogę…

– Wszystko jest dobrze – odpowiadała. – To moje sprawy, nie interesuj się!

– Jak to twoje sprawy? Jesteśmy małżeństwem; nie ma moje, twoje…

– Mylisz się – odpowiadała z pełnym przekonaniem. – Każdy ma swój świat.

– Ale ty do mojego wchodzisz, kiedy tylko chcesz! – uważałem, że to nie fair.

– Ty do mojego nie wchodź… Tak będzie lepiej – zapowiedziała mi.

Powoli zaczęło mnie to denerwować. Odezwała się we mnie samcza zazdrość. Zatruły mnie wredne podejrzenia i domysły. Zacząłem węszyć, gdzie się dało… „Skoro tak zbiera kasę i ciągle znika, to na bank kogoś ma! – myślałem. – Jakiś lepszy kozak ją wyhaczył i ona do niego gna… Jestem idiotą, że tego nie przewidziałem! Bo jak się bierze dziwkę, trzeba być przygotowanym na wszystko…”.

Oliwy do ognia dolewała moja mama, która ilekroć mnie zobaczyła, wsadzała mi szpile i wierciła w bolącej ranie.

– Znowu nie ma tej twojej królewny? – pytała jadowicie. – Przepowiadałam, że to się źle skończy, ale ty byłeś mądrzejszy od radia… No to teraz cierp!

Na początku lutego znowu gdzieś ją pognało. Tym razem wściekłem się. Czekałem po dużym kielichu. Wróciła późno, widać było, że jest zmęczona. Weszła do pokoju, pochyliła się, żeby mi dać buzi, a ja się odwinąłem i poleciała na drzwi.

– S…….aj – rozkazałem. – Tam, skąd przyszłaś! Nie chcę cię więcej widzieć.

Na co liczyłem? Że się rozpłacze i zacznie mi coś tłumaczyć? Że powie prawdę? Że wreszcie będę ją miał pod butem upokorzoną i wystraszoną? Nic z tych rzeczy. Popatrzyła na mnie zimno i bez emocji. Jak zwykle. Cicho zamknęła za sobą drzwi. Jeszcze mogłem ją zatrzymać, ale siedziałem rozwalony w fotelu i popijałem mocnego drinka. Nie usłyszałem szumu samochodu, więc byłem pewien, że przyczaiła się gdzieś, żeby przeczekać.

Tym razem także nie zdążyli…

Do głowy mi nie przyszło, że pójdzie pieszo parę kilometrów do stacji kolejowej. Było cholernie zimno, noc bez księżyca, z zachmurzonego nieba sypał śnieg… Gdybym ją naprawdę znał, wiedziałbym, że nic jej nie zatrzyma, i w tych swoich kozaczkach na wysokim obcasie i krótkiej spódniczce zniknie z mojego życia.

Tymczasem ja chlałem wódę i pijany jak prosię czułem tylko rosnącą wściekłość. Na nią, na siebie i na tajemnice, które miała i nie chciała mi zdradzić! Rano nie poszedłem do warsztatu. Spałem jak zabity. Nie słyszałem także walenia w drzwi. Dopiero pod wieczór oprzytomniałem na tyle, żeby odebrać telefon.

– Ogarnij się – usłyszałem głos mojej mamy. – Zaraz u ciebie będziemy.

Otworzyli drzwi własnym kluczem. Weszli do holu, przepuszczając przodem parę nieznanych mi starszych ludzi. Zdębiałem, bo elegancka blondynka wyglądała jak dwadzieścia lat starsza Jowita. To musiała być jej matka! Ojciec był bardzo wysoki, w wojskowym mundurze. On pierwszy się odezwał.

– Gdzie jest nasza córka? – spytał. – Szukamy jej od bardzo dawna. Widzieliśmy wasze ślubne zdjęcia…

Byłem w szoku. Więc te wszystkie opowieści o bidulu – to ściema?! Moja żona ma rodzinę… Wykształconą, zamożną i na poziomie! Jej rodzice jeździli po całym kraju śladami swojej jedynaczki. Stracili kupę szmalu na detektywów, ale co ją który namierzył, zawsze przyjeżdżali za późno.

– Często pijesz? – zapytał mój teść, widząc, na jakim jestem kacu. – Masz z tym problem? Ona dlatego uciekła?

– Skąd! Prawie w ogóle nie tykam alkoholu – oburzyłem się, a chwilę potem zacząłem tłumaczyć: – Faktycznie uciekła przeze mnie. Zachowałem się jak ostatni drań. Wyprowadziła mnie z równowagi.

– Nie ciebie jednego – westchnął ciężko ojciec Jowity. – Mnie też kiedyś puściły nerwy i do dzisiaj tego żałuję!

Opowiedział mi o niej… Siedemnastoletnia Jowita była ponoć dumą i nadzieją całej rodziny. Fantastycznie się uczyła, była prześliczna, zgrabna, inteligentna. I wydawało się, że zrobi karierę we wszystkim, po co się schyli. Miała studiować za granicą, miała być „kimś”.
Po drugiej licealnej przyniosła świadectwo z czerwonym paskiem i wiadomość, że jest… w piątym miesiącu ciąży! Ogłuszyło ich. Myśleli, że sobie żartuje.

Było już za późno na jakiekolwiek działania… Teściowie szczerze przyznali, że rozważali taką opcję, tym bardziej że Jowita nie chciała powiedzieć, z kim ma to dziecko. „Co za różnica? – wzruszyła tylko ramionami. – Jest moje. Nikomu nic do tego!”.

– Stary chłop jestem, a wtedy popłakałem się jak dziecko – wyznał jej ojciec. – Wszystkie moje plany, cała radość, praca dla niej i pomysły się zawaliły! „Jak mogłaś nam to zrobić?” – wyjąkałem, a ona roześmiała mi się prosto w nos. „Wam? Jakim wam? Sobie to zrobiłam! Tak się stało i już! Koniec rozmowy!” – powiedziała mi wtedy. Potrząsnąłem nią z tej rozpaczy, żeby oprzytomniała, żeby zaczęła myśleć, ale ona jest jak listek, więc się zatoczyła i upadła…

Na szczęście nic się jej nie stało. Natychmiast pojechaliśmy z nią do szpitala na badania. Było wszystko w porządku, ale Jowita się już do mnie nie odezwała. Do matki też nie… Rano jej pokój był pusty. Moja przyszła żona spakowała parę rzeczy i zniknęła.

Od tego dnia rodzice jej szukają

– I? – zapytałem. – Żadnych śladów?

– Zawsze się spóźniamy – wyjaśnili.

– Najpierw była w domu samotnej matki, ale po porodzie już tam nie wróciła. Zawiozła córeczkę do zakonnic i obiecała, że niedługo się pojawi. Przysyłała pieniądze, zabawki, ubranka, ale najwyraźniej czekała, aż mała będzie pełnoletnia. Wtedy po nią przyjechała. Mówiła, że ma własne mieszkanie i może się sama zająć dzieckiem. Nie zostawiła adresu.

– Przestaliście szukać? – dopytywałem.

– Ależ skąd! – gwałtownie zaprzeczył teść. – Dowiedzieliśmy się, że nasza wnuczka jest w innym zakładzie, także prowadzonym przez siostry zakonne. Pojechaliśmy tam natychmiast. Widzieliśmy tę dziewczynkę. Jest tam nadal…

– Zostawiliście ją? – moja mama wtrąciła się do rozmowy. – Dlaczego?

Czerwona z emocji, z niechęcią patrzyła na mamę Jowity. Nie lubiła mojej żony, ale teraz zaczęła jej trochę żałować.

– Dziecko jest bardzo chore – wyjaśnili. – Uszkodzone fizycznie. Wymaga specjalistycznej opieki. Nie dalibyśmy rady!

Moja teściowa zaczęła płakać. Zaczynałem rozumieć, dlaczego Jowita była taka pazerna na kasę… Zbierała pieniądze jak mrówka, ściboliła każdy grosz! Wszystko dla swojej córeczki…Tylko czemu mi nic o tym nie wspomniała?! Ojciec Jowity opowiedział, jak jej szukali, co przeszli. I jak w pewnej chwili umierali ze wstydu, bo nawet w agencji towarzyskiej była jakiś czas…

– Na szczęście krótko – usłyszałem. – Zabrał ją stamtąd jakiś bogaty facet, ale do niego nie dotarliśmy, bo siedzi w więzieniu. Potem detektyw ją namierzył tutaj. Zobaczyliśmy wasze ślubne zdjęcie na wystawie u fotografa w miasteczku… No i znowu przyjechaliśmy za późno!

Po tych słowach zapadła cisza. Przerwał ją mój tata. Jest skromnym, nieśmiałym i cichym facetem po podstawówce, ale kiedy coś postanowi, nie ma zmiłuj…

– Zbieraj się – powiedział do mnie. – Ja poprowadzę, bo ty śmierdzisz jak gorzelnia. I zabierz coś ciepłego do auta, jakieś koce, pledy czy co tam masz w domu…

– Gdzie jedziecie? – spytała mama.

Jadę po moją synową i wnuczkę – odpowiada ojciec. – Tu jest ich miejsce.

– Skąd wiesz, gdzie ich szukać?

– Wiem, gdzie jest dziecko, to wystarczy! – prychnął. – Matka się znajdzie.

– Przecież ci nie wydadzą małej!

– Niech spróbują. Teść i ojciec po nią jadą. Mam rację, synu? – spojrzał na mnie.

Czytaj także:
„Zdradziłam męża ze szkolną miłością sprzed lat. Mikołaj zachwycał się moim ciałem i jędrnością skóry. Kiedy usłyszałam podobny komplement od Jacka?"
„Rodzice w rok zdążyli się pobrać, zrobić dziecko i się rozwieść. Myślałam, że to szczenięcy wybryk, lecz prawda była inna”
„Moja żona zginęła jadąc do kochanka. Kiedy przeczytałem jego maile, zdębiałem. Jak mogła się zakochać w takim sk****?"

 

Redakcja poleca

REKLAMA