„Tata zmarł 3 miesiące po mamie z powodu udaru. Szłam wtedy po piwo do sklepu. Nigdy sobie nie wybaczę, że nie dbałam o rodziców”

Kobieta, która zaniedbała rodziców fot. Adobe Stock, Denys
„Byli przy mnie zawsze: wyrozumiali, wspierający, troskliwi. Nie pamiętam, czy mówiłam „dziękuję”. Chyba nie. Po prostu uważałam, że tak jest normalnie, że należy mi się. Byłam przecież ich jedynym dzieckiem”.
/ 31.01.2022 08:02
Kobieta, która zaniedbała rodziców fot. Adobe Stock, Denys

Uważam, że to wszystko stało się za szybko. Miałam zbyt mało czasu, żeby się zorientować, że z moimi rodzicami jest aż tak niedobrze. Czuję się z tym fatalnie i nie usprawiedliwia mnie nawet fakt, że miałam swoje życie, swoje problemy. Czas nagle przyśpieszył, a ja nie zareagowałam na to w odpowiedni sposób.

Przez lata nasze relacje przebiegały w niezmienny sposób. Ja popadałam w kłopoty, a moi rodzice cierpliwie pomagali mi się z nich wydostawać. Już w czasie studiów zadałam się z bardzo rozrywkową bandą, było dużo alkoholu i innych używek, seks nie był dla nas na tyle istotny, żeby zastanawiać się, z kim i po co go uprawiać. Taka młodzieńcza beztroska.

Rodzice bez mrugnięcia okiem przyjęli to, że zaszłam w ciążę i w związku z tym muszę przerwać studia. I to, że nie bardzo mnie interesuje, kto jest ojcem dziecka. Tata załatwił ze swoim znajomym, który wyjeżdżał na zagraniczną placówkę, żebym mogła mieszkać w jego mieszkaniu. Nigdy nie pytałam, czy i ile ojciec mu płacił.

Mieszkanie było duże, trzypokojowe i idealnie nadawało się na nasze balangi. Maja rosła jak na drożdżach, a mama brała ją do siebie w każdej wolnej chwili. Zwykle wpadał po nią ojciec obładowany tobołami.

– Masz tu, mama przygotowała, zjesz przynajmniej coś normalnego – mówił.

To „coś normalnego” to były pudełka pełne pierogów, naleśników, kotletów, gar zupy. Natychmiast dzwoniłam do przyjaciół.

– Jest dostawa żywności.

– Już jedziemy.

Nie pamiętam, czy mówiłam ojcu „dziękuję”. Chyba nie. Po prostu uważałam, że tak jest normalnie, że należy mi się. Byłam przecież ich jedynym dzieckiem. Czasami, gdy odwozili Maję oboje, w niedzielę wieczorem, mama patrzyła smutno na pobojowisko i bez słowa zaczynała znosić talerze do zlewu, wyrzucać pety ze szklanek, zbierać porozrzucane butelki.

– Zostaw, mamo – mówiłam nieuważnie – posprzątam w wolnej chwili.

– Ja mam teraz wolną chwilę i jakoś nie mogę patrzeć na ten bałagan.

– Zrobię wam herbatę, co?

– Nie, nie trzeba, Agatko, pojedziemy zaraz, bo wiesz sama, jutro trzeba do pracy…

– Jak chcecie.

Dopiero przy Robercie jakoś się uspokoiłam 

Maja miała cztery lata, gdy poznałam Antka. Zamieszkał z nami. Był rzeźbiarzem. To znaczy studiował kiedyś na ASP, ale jakoś nie skończył studiów. Nigdy nie widziałam żadnej jego rzeźby ani nigdy nie widziałam, żeby coś rzeźbił.

Bycie rzeźbiarzem było dla niego doskonałym pretekstem, żeby nic nie robić. Znajomi przypływali i odpływali. Coraz częściej odpływali. Dorośleli, żenili się, wychodzili za mąż i znajdowali „porządną” pracę. Niektórzy mówili wprost, że chodzi o Antka, że go nie trawią.

– Agata, nie widzisz, że ten facet cię ściąga w dół? – zapytał ktoś raz i drugi. – Że to kawał toksycznego drania?

Nie widziałam ani nie rozumiałam. Nie to nie, spadajcie, przyjaciele drodzy. Damy sobie radę bez was.
W tym czasie wiedziałam już, że Antek jest narkomanem. Rozmawialiśmy o tym, tłumaczył, że jako artysta musi. Jako zakochana kobieta odsuwałam od siebie widmo katastrofy.

Kto mu pomoże, jeśli nie ja – mówiłam sobie i robiłam dobrą minę do złej gry. Dopiero kiedy znalazłam Maję, jak bawiła się strzykawką, podczas gdy Antek leżał nieprzytomny na podłodze, coś się we mnie zmieniło.

Postawiłam sprawę jasno: albo idzie na odwyk, albo koniec z nami. Zgodził się na wszystko. Na krótko. Po odtruciu zwiał z ośrodka i zapewniał, że wszystko już z nim w porządku. Chciałam mu wierzyć, więc wierzyłam. To trwało dwa lata, aż do momentu, w którym kolejny raz zwiał z odwyku i znaleziono go martwego w bramie.

Moi rodzice widzieli, że dzieje się coś strasznego, mówili coś do mnie, ale zawsze delikatnie, z jakimś przerażeniem i wycofaniem. Nie rozumieli, w czym tkwię. A ja nie zamierzałam im się z niczego tłumaczyć.

Facet od mieszkania wrócił z placówki, a my z Mają wylądowałyśmy w moim rodzinnym domu. Maja była szczęśliwa, a ja szukałam swojego miejsca w życiu. Komunizm się skończył i wydawało się, że teraz wszyscy już będą mieli dobrze.

Mnie się udało. Zakochał się we mnie Robert, facet, który wskoczył w nową sytuację polityczną jak ryba w wodę. Robił interesy, zajął się składaniem komputerów, rozwijał swój biznes. Nie kochałam go, w każdym razie nie byłam w nim zakochana. Byłam mu natomiast wdzięczna za to, że mnie przygarnął, że niczego specjalnego ode mnie nie wymagał i że był dobry dla Mai.

Rodzice mogli wreszcie odetchnąć z ulgą. Byłam w dobrych rękach. Nadal przyjeżdżali do nas z wałówką i dobrymi radami.

– Powiedz im, Agata, żeby dali sobie wreszcie spokój, przecież wszędzie jest już wszystko. To tylko kwestia kasy, a tej, odpukać, nam nie brakuje – mówił Robert.

– Nie wytłumaczę im, daj spokój, to jest od nich silniejsze.

Śmialiśmy się czasami z tych ich zupełnie nietrafionych prezentów, kupowanych zapewne na ruskich bazarkach, i z „fachowych” porad mojego ojca, któremu się wydawało, że coś rozumie z tego nowego, wspaniałego świata. Maja rosła, my kupowaliśmy nowe rzeczy, moi rodzice kręcili głowami ze zdumienia.

– Patrz, czego to ludzie nie wymyślą. A to, do czego to służy? Jak to telefon bez drutu? Tak na ulicy możesz iść i rozmawiać? A to nie głupio jakoś tak, przy ludziach? Ten wielki telewizor to już prawie, jakby do kina poszedł człowiek. Mówisz, że jak teraz coś napiszesz, to w tej samej chwili można to przeczytać w Stanach? To po co jeszcze jest poczta? Co to w zasadzie jest ten „napęd hybrydowy”? Ile, mówisz, to wyciąga?

Poprosił o słodką bułkę i dwie butelki piwa…

Leciały lata, a oni się dziwili. Maja dostała się na studia w Londynie.

– Ja bym jej nie wysyłał, przecież tam będzie całkiem sama. Zawsze w Polsce to jakoś bezpieczniej, nawet jeśli w innym mieście.

Nie dbałam o nich zbytnio, to przecież oni byli od pomagania mnie. Czasami zawoziliśmy im jakieś gadżety, bo u nas obowiązywał już nowszy model. Mama oglądała to nieufnie, ojciec próbował udawać fachowca.

– No, zobacz, córciu, to radio kuchenne nie działa…

– Działa, patrz, tu naciskasz i jest. A tu naciskasz automatyczne strojenie fal… Jaką chcesz stację? – pytałam.

– To dlaczego nie działało, jak sam próbowałem włączyć?

– Tu, ten przycisk uruchamia odtwarzacz CD, jak go naciśniesz, to nie ma radia, tylko możesz sobie puścić płytę.

– Ale ja nie mam żadnej płyty CD.

– To tak masz ustawienie na radio.

– To jeszcze pokaż mi, co zrobić, bo mama coś tu kręciła i wszystko się rozregulowało… Co zrobić, żeby ten zegar nie dzwonił tak przeraźliwie w środku nocy?

– To jest timer do gotowania, tato, nastawiasz go na określony czas i on dzwoni, że na przykład ziemniaki doszły.

– Ale dlaczego w środku nocy?

– No bo tak sobie widocznie ustawiliście, jakbyście piekli udziec albo coś. Najlepiej nic nie kombinujcie. Tak jest radio, i już. Tu naciskasz i tu zmieniasz stacje. I tyle.

– Dobrze.

Kiedyś Robert powiedział do mnie:

– Agata, a może kupimy twoim staruszkom jakąś wycieczkę zagraniczną, Kreta, Wyspy Kanaryjskie albo coś? Mają rocznicę może ślubu albo inną okazję?

– Nie mam pojęcia. Może im kupmy tak bez okazji – zaproponowałam.

– To spytaj ich, dokąd by chcieli.

Mama skuliła się ze strachu.

– Nie. Nie chcę, gdzie tam ja, stara baba. Języka nie znam, będę się źle czuła. Po co nam te eskapady – zastrzegła, machając rękami. – My z ojcem załatwiamy sobie takie sanatorium w Druskiennikach, tam to z chęcią pojadę, ale to wszystko tak długo trwa.

– To może jakoś pomożemy?

– Nie, a po co? Ojciec tam coś do nich napisał i czekamy na odpowiedź.

– A tak poza tym to jak jest? Wszystko w porządku? – zainteresowałam się.

– W porządku, nie zaprzątaj sobie nami głowy. Trochę ten kręgosłup mi wysiada, ale to przecież normalne w moim wieku. Niepokoję się tylko o ojca, coś mu się w głowie przestawia. Boję się, ze to jakiś alzheimer albo co. Nie chce z tym iść do lekarza, ale mu się czasami miesza.

– Wyślij go, niech się nie wygłupia.

– Sama wiesz, jaki jest uparty.

– No, wiem.

Wtedy, tamtego dnia, po raz pierwszy dotarło do mnie, że moi rodzice są starzy. Że bywają po prostu bezradni, że krępują się swoich dolegliwości i potrafią je ukrywać. Że powinnam zadbać o nich.
Mama umarła wkrótce po tej rozmowie. Nagle, we śnie. Ojciec stracił chęć do życia. Głównie leżał i patrzył w sufit.

Nie chciał się do nas przenieść.

– Po co, Majeczko?

Myliłam mu się czasami z Mają.

– Jakbyś mogła mi tylko przynieść ze sklepu taką słodką bułkę, nie pamiętam, jak się nazywała. Ale wiesz, o jaką mi chodzi?

– Wiem, tato. Zaraz przyniosę.

– I może piwo? Albo ze dwa? Weź, dziecko ze dwa piwa dla mnie.

Tata zmarł trzy miesiące po mamie. Udar zabrał go w ciągu paru chwil, znalazła go sąsiadka, bo usłyszała rumor. Nie mogę przestać myśleć o tym, że tak mało zrobiłam dla nich. Bułka i dwie butelki piwa, po które poszłam do sklepu. Bo przecież niewiele więcej. Boli mnie to i myślę, że prędko tego bólu się nie pozbędę. 

Czytaj także:
„Mąż odszedł do kochanki. Z nienawiści utrudniałam mu kontakty z córką, teraz spędzamy z jego rodziną święta i wakacje”
„Była zginęła w wypadku, a ja miałem zająć się naszymi dziećmi, których nie znam i nie chciałem”
„Przespałam się ze współlokatorem, by odegrać się na eks. Teraz ten nieodpowiedzialny chłoptaś będzie ojcem mojego syna”

Redakcja poleca

REKLAMA