Wiecie, jakie jest najlepsze pociesznie po stracie pracy w wyniku redukcji etatów? Nie, nie wysoka odprawa. Wizyta u mamusi. A u mamusi najlepszy jest rosół, zraz z ogórkiem kiszonym i ziemniaki polane ciemnym, gęstym sosem. Pochłonąwszy obiad, siedziałam nad filiżanką parującej herbaty i kawałkiem sernika. Zastanawiałam się, co dalej. Gdzie szukać pracy, w jakim kierunku iść? Jedno wiedziałam na pewno: miałam dosyć korporacji, wyścigu szczurów, sztucznych uśmiechów i wiecznych nadgodzin. Byłam wypalona, hałas Warszawy przewiercał mój mózg na wylot. Pragnęłam jedynie schować się gdzieś i odpocząć.
– Nie chcesz pracować w kadrach? – mama wyrwała mnie z zadumy.
– Chyba nie po to kończyłam psychologię – westchnęłam.
Mama nie skomentowała moich słów. Chwyciła nóż do ciasta.
– Jeszcze kawałek? – jej serdeczny uśmiech działał jak balsam na moją zmęczoną do granic duszę.
Myślę, że po cichu kibicowała każdej mojej decyzji zawodowej, pod warunkiem że się rozwijałam i cieszyłam tym, co robię. Sama skończyła ekonomię. Miała szansę zostać pierwszą kobietą w rodzinie, która zajęłaby się biznesem. Tymczasem na długo przed moimi narodzinami tata otworzył sklep z częściami elektrycznymi i nakłonił mamę do pracy za ladą.
Potem urodziłam się ja, a mama została w domu. Zamiast realizować się zawodowo, przyjęła rolę perfekcyjnej gospodyni domowej. Jaki miała wybór, skoro tata niebawem otworzył drugi punkt, potem trzeci i zaczął być gościem we własnym domu? Bez przerwy wisiał na telefonie, stale gdzieś jeździł. Nawet teraz, na emeryturze, chociaż zarówno zatrudnieni sprzedawcy, jak i zaopatrzeniowcy świetnie sobie bez niego radzili, codziennie wizytował wszystkie trzy sklepy.
Nagle zaczęli na siebie warczeć!
Mama pozmywała naczynia. Zdjęła fartuch, pod którym skrywała wygodną beżową sukienkę do kolan. Ja zakładałam takie sukienki na wyjścia z koleżankami, ale ona nosiła ciuchy podkreślające figurę nawet w domu. Bo niby z jakiej okazji miałaby je zakładać, skoro tata zapomniał już, którędy idzie się do kina, restauracji albo teatru?
A mama uważała, że kobieta w jej wieku nie powinna sama włóczyć się po mieście, zwłaszcza że ma męża, który mógłby jej towarzyszyć. Była pod tym względem osobliwie staroświecka. Ja zazdrościłam jej wyglądu i cieszyłam się, że taka kobieta przekazała mi swoje geny. Przeniosłyśmy się do dużego pokoju. Akurat oglądałyśmy wiadomości, gdy tata ukazał się w progu.
– Cześć, córeczko! – rzucił wesoło, wpadł do pokoju i ucałował mnie w czoło, po czym od razu skierował swoje kroki do kuchni.
– Obiad masz w mikrofalówce. Leży tam od godziny… – powiedziała mama, wiedząc, czego szuka.
Zerknęła na zegarek. Choć starała się to przede mną ukryć, wiedziałam, że jest zła z powodu jego późnego powrotu. Rano mówiła, że skończyło się mleko. Potrzebowała też proszku do prania. Chciała pojechać z tatą na zakupy. Jednak w tej sytuacji ojciec na pewno powie, że jest zmęczony i nigdzie się nie ruszy. Na razie krzątał się po kuchni, mamrocząc coś niecierpliwie pod nosem. Wreszcie pojawił się z talerzem.
– Padam z nóg – mruknął i klapnął na fotel. Jadł szybko, jak to on, jak człowiek, który nie odpoczywa, bo wiecznie ma coś do załatwienia.
Mama z rezygnacją przeniosła wzrok na ekran telewizora. Prezenter pogody nie miał dla nas dobrych wieści, przynajmniej do niedzieli. Deszcz, burze, ponure zakończenie lata. Mama westchnęła głośno.
– No co? – warknął ojciec. – Czemu wzdychasz? Coś ci się nie podoba? Czegoś ci brakuje? Ja tutaj urabiam się po pachy, żebyś miała na ciuchy i kosmetyki, a ty wzdychasz. Uważasz, że robię za mało?
Siedział z uniesionym widelcem, jakby szykując się do walki. Zamarłam. Czułam, że między wierszami ojciec powiedział więcej niż na głos. Jego niespodziewany wybuch oznaczał, że od dawna coś wisi w powietrzu, ale mama postanowiła oszczędzić mi szczegółów. Zapewne, żeby mnie nie martwić. Kochana mama.
– Chciałabym tylko – zawahała się, – żebyś zainteresował się sprawami domowymi, mną…
Ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że ledwie dosłyszałam. Ojciec siedział bliżej, w dodatku miał świetny słuch. Zmęczenie opuściło go, jak ręką odjął. Wyprężył brzuch, jego oczy ciskały gromy. Był wściekły.
– A ty niby od czego...?!
Przerwał w pół zdania, ponieważ mama nagle zerwała się z kanapy. Wymierzyła w niego palec, nabrała powietrza do płuc. Miała wzrok zawodowego mordercy. Między ich skrzyżowanymi spojrzeniami przelatywały iskry. Siedziałam na kanapie jak zaklęta. Wokół gardła zacisnęła mi się niewidzialna obręcz. Złość i rozczarowanie wzbierały niczym lawa przed erupcją. Co się z nimi działo, do cholery?! „Chyba nie szykują się do rozwodu…” – pomyślałam przerażona.
Byłam pewna, że mama zaraz ojcu nawrzuca, ale nagle wypuściła powietrze z płuc, obróciła się na pięcie i bez słowa ruszyła do kuchni. Niestety nie po raz pierwszy byłam świadkiem podobnej sceny. Kolejny nierozwiązany konflikt. Jeśli tego rodzaju sytuacje powtarzają się częściej, zwłaszcza gdy mnie nie ma,
w końcu wszystko trzaśnie. Chyba że już było za późno… Zadrżałam. Nie, to niemożliwe. Musiałam interweniować. Teraz albo nigdy!
– Mamo! – huknęłam. – Posadź tyłek z powrotem na kanapie!
Szok na jej twarzy był nie do podrobienia
Zastygła w pół kroku i obróciła się w moją stronę. Szok na jej twarzy był nie do podrobienia. Spojrzałam na tatę. Wyglądał na nie mniej zaskoczonego moim wybuchem. W sumie sama nie wiedziałam, skąd u mnie tak żywiołowa reakcja.
– Teraz mnie posłuchajcie – zaczęłam, a mama tymczasem grzecznie usiadła na kanapie.
Przełknęłam głośno ślinę i zdecydowanie, na jednym wydechu powiedziałam, co myślę o skrywanych pretensjach i niedopowiedzeniach. Podzieliłam się swoimi obawami i zażądałam, żeby wszystko między sobą wyjaśnili.
– Daję wam pół godziny – oświadczyłam na zakończenie i wyszłam do drugiego pokoju.
Początkowo panowała obezwładniająca cisza. Wyciągnęłam z lodówki wino i nalałam sobie pół kieliszka. Usiadłam przy stole i zaczęłam przeglądać książkę kucharską. Po chwili dotarły do mnie pierwsze ciche słowa mamy. Później tata jej coś odpowiedział. Wychwytywałam niektóre słowa: „zapomniana”, „niedoceniony”, „razem”, „nigdy”, „zawsze”. Typowe pretensje, wznoszący się i opadający ton głosu. Mama wydmuchała nos, tata powiedział coś, co zabrzmiało jak pocieszenie.
Emocje wydawały się opadać, a dyskusja nabierać rzeczowego tonu. Przymknęłam drzwi. Zasłużyli na odrobinę prywatności. Byłam z nich dumna. Czułam, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Pozostawało wymyślić sposób na wyrwanie ich ze znanego od lat konfliktogennego otoczenia i przeniesienie w miejsce, w którym będą mogli spróbować na nowo. Wreszcie wpadłam na genialny pomysł.
– Załatwione? – spytałam, stając w progu dużego pokoju.
Moje pytanie było jedynie formalnością. Tata siedział na kanapie obok mamy i obejmował ręką jej ramiona. Wpatrywali się we mnie z nieśmiałym uśmiechem, jak dzieci przyłapane na jakiejś psocie. To dobrze wróżyło na przyszłość.
– Świetnie – odetchnęłam głęboko. Teraz musiałam wtajemniczyć ich w mój plan. – Jedziemy na wakacje.
– Wakacje? We trójkę? – spytali jednocześnie zdumieni, choć najwyraźniej szczerze zaciekawieni.
– Tak. Wszystkim przyda się odpoczynek. Wy musicie pobyć gdzieś poza domem, z dala od codziennych spraw, ja… chcę mieć na was oko. Nie pozwolę, żeby całkiem się między wami popsuło.
Mama spojrzała w okno rozmarzonym wzrokiem. Przekonałam ją. Wierzyła, że to się uda. Po chwili jednak kąciki jej ust opadły.
– Ale co z obiadami? Nie możemy jeść byle czego…
Tata natychmiast podchwycił jej sposób myślenia.
– A sklepy? Nie poradzą sobie beze mnie! – zawołał.
Roześmiałam się w głos.
– Czy wy siebie słyszycie? – spytałam. – Zawsze te same wymówki. Nie pamiętacie już, jak lata temu jeździliśmy na wczasy nad morze, jak świetnie się bawiliśmy? Nie chcielibyście przypomnieć sobie, jak było za starych, dobrych czasów?
Mama uśmiechnęła się. Najwyraźniej do swoich wspomnień.
– Pamiętam, jak wygrałaś konkurs twista.
– O rany... Wakacje w Darłówku. Byłam wtedy mała, głupiutka i pozbawiona kompleksów. Jaka szkoda, że potem dorosłam.
– My też tańczyliśmy – odezwał się tato i pomyślałam, że dawno nie słyszałam tyle czułości w jego głosie. – Nasza kochana córeczka odebrała puchar, postawiła na szafce przy łóżku i do końca turnusu nikomu nie pozwoliła go dotknąć.
– Chyba wciąż leży gdzieś w pawlaczu – pokiwała głową mama.
– Nie wierzę… – przerwałam im, zaskoczona tą nagłą falą wspomnień i wzruszenia, jakie ich ogarnęło.
Mama wstała z kanapy, wyciągnęła zza szafy małą drabinę i ustawiła ją pod pawlaczem. Chciała sprawdzić, czy mój puchar nadal tam jest. Poszłam do kuchni, nalałam wszystkim wina i przy okazji wydmuchałam nos w papierowy ręcznik.
– A więc przesądzone – oznajmiłam, wróciwszy do pokoju z chwiejącymi się na tacy kieliszkami.
Mama trzymała w ręku mój puchar, tata pochylał się nad tabliczką i odczytywał datę. Oboje znajdowali się teraz w innym miejscu i czasie.
Trochę się żarli. Nie ma tak łatwo…
Tydzień później staliśmy w Darłówku pod drzwiami naszego starego ośrodka. Słońce świeciło, zadając kłam przewidywaniom synoptyków. Lato jeszcze się nie skończyło. Gdybym miała powiedzieć, że dwa tygodnie nad morzem minęły nam sielankowo, musiałabym skłamać. Mama zabrała tonę sukienek, a tata miał pretensje, że na to idą wszystkie jego pieniądze. Mama żaliła się, że chociaż raz mógłby pochwalić ją za ładny wygląd albo powiedzieć, że dania w restauracji nie umywają się do jej obiadów. Wytykała mu też, że zamknął ją w kuchni, ale dość tego – po powrocie zapisze się na kurs hiszpańskiego albo pójdzie na jogę.
– I ciebie też zaciągnę na ćwiczenia – odgrażała się.
– Na pewno nie! Wybij to sobie z głowy! – wrzeszczał ojciec, podrywając głowę z oparcia leżaka.
– Przyda ci się! – odparowywała mama, a tata niepostrzeżenie przysłaniał brzuch ręcznikiem.
Było mi z nimi wesoło, choć niejednokrotnie żałowałam, że wzięliśmy pokój trzyosobowy. Przecież spokojnie mogłam zakotwiczyć się w jedynce. Miałabym święty spokój i miejsce, do którego można uciec w razie draki. Co mnie podkusiło?
– Jeśli się nie uspokoicie, to się stąd wyniosę – ostrzegałam ich, choć nie bardzo mi się to uśmiechało.
Jedynki były drogie, a ja powinnam oszczędzać odprawę. Nie wiedziałam, ile potrwa moje bezrobocie. W drugim tygodniu rodzice zapomnieli wreszcie o codziennych problemach i skupili się na tym, co tu i teraz, na pięknym otoczeniu, szumiących falach. Wyciszyli się, zwolnili. Chodzili na coraz dłuższe spacery we dwoje. Tacie nawet zdarzało się zapomnieć o istnieniu komórki. W drodze powrotnej do Warszawy nie słuchaliśmy radia, za to często przerywaliśmy ciszę anegdotkami znad Bałtyku.
– A tak w ogóle, jak oceniacie nasz wypad? – spytałam ryzykownie.
– Wiesz, córciu… – powiedział tato, nie odrywając wzroku znad kierownicy. – Szkoda, że jednak nie wzięłaś tej jedynki.
Mama, siedząca w fotelu pasażera, zachichotała. Położyła dłoń na ręce taty, spoczywającej na dźwigni.
– Nie martwcie się. Dziś wracam na noc do siebie – odparłam i wbiłam nos w rozłożony na kolanach podręcznik dla przyszłych coachów.
Ten wyjazd okazał się owocny. Wiedziałam już, czym się zajmę.
Czytaj także:
„Szybko przywiązuję się do ludzi, więc nie uznaję wakacyjnych romansów. Zrobiłam wyjątek tylko raz. Pierwszy i ostatni...”
„Przez dziecko w moim łóżku wiało chłodem. Dopiero weekend w spa bez córki, przywrócił żar do naszej sypialni”
„Matka wytyka mi, że jestem idiotką, bo utrzymuję faceta. Ona idiotką nie była, oskubała z forsy całą hordę naiwniaków”