„Rodzice obiecali spełnić moje marzenie, ale oni mieli wybrać mi męża. Zmusili mnie do ślubu z facetem, którym gardziłam”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Siam
„Byłam marzycielką, ale nie naiwniaczką. Owszem, czułam wściekłość, ale czy miałam inne wyjście, skoro chciałam osiągnąć swój cel?”.
/ 13.11.2021 08:16
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Siam

Moi rodzice nie byli wykształceni, nie skończyli nawet liceum. Nie interesowało ich nic oprócz pieniędzy i właściwie wszystko rozpatrywali w tym kontekście. Czy coś się opłaca, czy nie. Ojca potrafiła rozbudzić jedynie wieść, że utarg w którymś z naszych sklepów wyszedł lepszy niż ten z poprzedniego dnia.

W czasach mojego dzieciństwa założyli pierwszy sklep z używanymi ciuchami. Potem kolejne. Interes się kręcił. Mieszkanie, willa, samochody. Pamiętam, że kiedy byłam całkiem mała, bawiłam się lalkami, które czasem miały urwaną rękę lub nogę. Potem przyszły lalki Barbie i cały ten kolorowy świat drogich zabawek. Miałam wszystko. I zapomniałam, jak to było, kiedy w domu nie było niczego.
Nie wiem, kiedy gdzieś głęboko w duchu zaczęłam gardzić rodzicami. W moich oczach tworzyli jedynie pozory małżeństwa, w rzeczywistości pozostając pozbawioną uczuć spółką handlową.

Cóż z tego, że słowo „kocham” padało w domu po wielekroć – skoro dla mnie była to jedynie proteza prawdziwej miłości? Cóż z tego, że co niedziela razem chodziliśmy do kościoła, by zająć miejsce
w pierwszej ławce, podczas gdy jedynym bogiem rodziców był pieniądz? Wiedziałam jedno – ja chcę żyć inaczej, wyjść za mąż, bo kocham, a nie dlatego, że to dobry interes, i stworzyć swoim dzieciom ciepły, serdeczny dom, pełen wzajemnego szacunku i zrozumienia.

Jedyne, za co byłam rodzicom wdzięczna, to wykształcenie. Nawet nie poczęcie, bo żyłam w przekonaniu, że jestem owocem zwykłej wpadki nastolatków. Tak więc rodzice chcieli, żebym się uczyła, a ja miałam dryg do nauki. Po maturze poszłam na prawo. Uczyłam się pilnie, nie rozrabiałam, na randki nie latałam. Nie, żebym nie miała po temu okazji – podobałam się wielu chłopcom, ale żaden z nich nie poruszył czułej struny w moim sercu. A to był podstawowy warunek.

Już w liceum miałam stałego absztyfikanta, jak nazywała go moja mama. Łaził za mną jak przyklejony, gapił się na mnie maślanymi oczami i przynajmniej raz w tygodniu pytał, czy się z nim umówię, niezrażony poprzednimi odmowami. Leon – tak miał na imię. Wszyscy mówili „Leon zawodowiec”, bo jego stary, właściciel czterech warsztatów samochodowych, od dziecka przyuczał go do zawodu i wysługiwał się nim, kiedy tylko mógł. Leon był więc takim „przynieś, wynieś, pozamiataj”. I jeszcze: siedź cicho, bo nie dostaniesz forsy.

Leon skończył naukę na maturze. Tak życzył sobie jego tatuś, więc chłopaczek nie mógł powiedzieć „Nie”, bo dostałby od starego kopniaka, a jemu najbardziej zależało na forsie. Myślałam: „Cóż za facet bez kręgosłupa, którego nie stać na to, żeby się postawić staremu i spełnić swoje marzenia?!”.
Ja miałam tylko jedno: dostać się na aplikację do najlepszego zespołu prawników w mieście. To akurat graniczyło z cudem, ale, jak wiadomo, nawet cud można kupić, więc… Moi rodzicie spełnili zatem życzenie właścicieli rzeczonej kancelarii – kupili i oddali im w dziesięcioletnie użytkowanie dwupiętrową willę.

Jednak prawdziwą cenę miałam zapłacić ja

– Dostaniesz swoją szansę – powiedziała mama. – Ale tym razem chcemy, żebyś w zamian coś zrobiła dla nas.

– Co takiego? – spytałam nieufnie.

– Wyjdziesz za mąż za Leona.

Szok. Nie widziałam faceta od pięciu lat, niemal zapomniałam o jego istnieniu i nigdy nawet nie rozważałam jego kandydatury nawet w kontekście niezobowiązującej randki, a teraz mam się z nim ohajtać?!

– Leon? Dlaczego akurat on? W życiu! – krzyknęłam, otrząsając się ze wstrętem.

– No to zaczynaj swoją karierę adwokacką na własny rachunek – odparła mama spokojnie. – Żeby dostać się na aplikację, trzeba mieć znajomych, którzy być może zechcą przespać się z ładną panienką. Potem zarób kilkadziesiąt tysięcy, żeby dać komu trzeba w łapę. Jak źle wybierzesz, to pieniądze pójdą się bujać, a ty zostaniesz z cudzą ręką we własnych majtkach i nic z tego nie będzie.

– Chcecie zrobić ze mnie dziwkę?!

Niemal się rozpłakałam. Oczywiście mama miała rację – tak to w naszym światku prawniczym wyglądało. Ale Leon?! On miał pryszcze! I nawet na studia nie poszedł!

– Wręcz przeciwnie, robimy wszystko, żeby do tego nie doszło – zapewniła mnie mama. – Poza tym zawsze możesz przejąć naszą sieć sklepów… Posłuchaj, córeczko, czas najwyższy, żebyś dorosła. A to oznacza branie na siebie konsekwencji dokonanych wyborów. Adwokatura i Leon albo sklepy i czekanie na księcia z bajki. Co wolisz? Oczywiście możesz też zacząć podróż przez łóżka prawniczych wspólników… – dodała słodko.

Byłam marzycielką, ale nie naiwniaczką. Owszem, czułam wściekłość, że zmuszają mnie do ślubu z facetem, którym w głębi duszy gardziłam. Jednak czy miałam inne wyjście, skoro chciałam osiągnąć swój cel? Matka zorganizowała rodzinny obiad i kiedyś znów się spotkaliśmy. Okazało się, że z pryszczatego Leona wyrósł przystojny mężczyzna. Niestety, wciąż był prostakiem.

Małżeństwem byliśmy tylko formalnie

Bo przecież chociażby dla przyzwoitości mógł ze mną poflirtować, uśmiechnąć się, przynieść kwiaty… Mnie, a nie mojej matce. No i zwracał się do moich starych per „mamo” i „tato”, jakby transakcja była już zaklepana, a ja – niczym towar – opłacona, zapakowana i wysłana na adres klienta. Pod koniec obiadu roznosiła mnie już taka furia, że w duchu poprzysięgłam rodzicom zemstę. Niech im będzie: wykorzystam ich finansowo, a potem – niech się bujają! Kiedy stanę się samodzielna, tylko ja będę decydowała o swoim życiu, nikt inny!

Po obiedzie ja i Leon zostaliśmy sami w salonie i ustaliliśmy warunki kontraktu.

– Wiem, że masz mnie za nic, ja też uważam, że do siebie nie pasujemy, ale nasi starzy chcą tego ślubu – powiedział Leon. – Chcą wspólnie prowadzić biznes, więc to małżeństwo to coś jak zabezpieczenie. Ty jako zapłatę dostaniesz tę aplikację, a ja dwa warsztaty samochodowe.

– Liczykrupa – syknęłam zła jak osa.

– Takie jest życie, moja mała – uśmiechnął się z wyższością. – Ale nie martw się. Pewnie za kilka lat im się odwidzi, to weźmiemy rozwód i każde pójdzie w swoją stronę.

– Tylko nie myśl sobie, że po ślubie wpuszczę cię do łóżka – zastrzegłam.

– Zupełnie mnie to nie interesuje – odparł Leon i wzruszył ramionami. – Ojciec chce dać nam willę. Ty mieszkasz na górze, ja na dole. Każde z nas prowadzi własne życie. Ja nie wtrącam się do twojego i nie interesuję facetami, których sobie sprowadzasz. Ty nie wtykasz noska w moje sprawy i moje panienki. Ale zachowujemy dyskrecję. Co niedziela jeździmy na obiad, raz do moich starych, raz do twoich, i gramy rolę kochającej się pary. W końcu muszą coś dostać za swoje pieniądze.

Przystałam na te warunki. Dwa miesiące później wzięliśmy skromny ślub. Kiedy mama składała mi życzenia, powiedziała cicho:

– Uwierz mi, córeczko, to dla twojego dobra. Bardzo cię kochamy.

Tylko prychnęłam. Wciąż uważałam, że powinni mi pomóc, nie żądając ode mnie niczego. Rodzice Leona to inna bajka, zawsze traktowali syna jak niewolnika, ale ja nie byłam do tego przyzwyczajona.

Teraz zrozumiałam, jak on musiał się czuć... Biedak!

Tak wkroczyłam w dorosłe życie. Zaczęłam aplikację i wiele czasu spędzałam poza domem. Wracałam późno w nocy, brałam prysznic i waliłam się do łóżka. Leon i ja spotykaliśmy się tylko w niedziele, gdy trzeba było pokazać się wspólnie naszym starym. Tak jak chcieli, graliśmy zakochanych. Trzymanie się za rączki, uśmiechy, słodkie słówka…

– Ale właściwie po jaką cholerę to robimy? – spytałam mojego męża, gdy któregoś razu szykowaliśmy się do wyjścia. – Przecież wiedzą, że to tylko transakcja handlowa.

– Myślę, że mają wyrzuty sumienia – odparł schylony, zawiązując sznurowadła eleganckich półbutów.– I pewnie mają też nadzieję, że transakcja zmieni się w miłość. Że kiedyś im za to podziękujemy.

– Tacy starzy, a tacy naiwni! – westchnęłam, poprawiając apaszkę.

I wtedy dostrzegłam w lustrze jego spojrzenie: patrzył na moje plecy z zagadkowym wyrazem twarzy. Przeszedł mnie nagły dreszcz. Czyżbym dostrzegła w jego oczach… zachwyt? Myślałam o tym przez cały obiad, ukradkiem przyglądając się Leonowi – na wypadek, gdyby sytuacja miała się powtórzyć.
Jednak nie. To znaczy – nie tego wieczoru. Bo kilka tygodni później…

Wychodziliśmy od moich rodziców, były żarty, śmiechy, przekomarzania niby-zakochanych – i znienacka Leon pocałował mnie w kark. Znów poczułam ten przenikający mnie dreszcz i podniecenie.
Tej nocy doznałam olśnienia: w pogoni za celem, czyli adwokaturą, zupełnie zapomniałam, że jestem kobietą! Miałam już dwadzieścia sześć lat, a na koncie zaledwie kilka pocałunków z jednym czy drugim chłopakiem. I to bynajmniej nie z miłości, tylko żeby sprawdzić, czy to rzeczywiście taka frajda, jak mówiły koleżanki.

No cóż, wcale nie była. Ale gdybym pocałowała się z Leonem? A nawet… więcej?! Kiedyś było mi obojętne, co się dzieje w należącej do niego połowie willi, a teraz zżerała mnie ciekawość i… zazdrość. Żeby nie zwariować, z jeszcze większym zapamiętaniem rzuciłam się w wir pracy i nauki. Podczas drugiego roku mojej aplikantury kancelaria urządziła świąteczne przyjęcie. Spotkałam na nim koleżankę ze studiów, której po alkoholu zebrało się na intymne zwierzenia, i zaczęła mi opowiadać, z jakim to superfacetem ostatnio była w łóżku.

– Mieszka w bardzo pięknej willi – mówiła z wypiekami na twarzy – ale niestety nie sam. Musiałam cicho się zachowywać, żeby nie usłyszała nas jego żona, która zajmuje piętro. Na szczęście to tylko biznesowy układ i niedługo się rozwiodą. A potem… ten boski egzemplarz będzie mój!

Ewidentnie miała na myśli Leona…! Pod koniec przyjęcia wymówiłam się bólem głowy i wróciłam do domu.

Wchodząc do sypialni, stwierdziłam z zaskoczeniem, że ktoś kąpie się w mojej łazience. Kolejna dzi**a Leona? Czemu nie u niego?! Ogarnęła mnie wściekłość… Już chciałam zacząć wrzeszczeć, żeby się wynosiła, gdy drzwi się otworzyły i wyszedł… Leon. Nagi, jeśli nie liczyć ręcznika wokół bioder. Rzeczywiście, miał boskie ciało.

– Przepraszam – powiedział. – U mnie popsuł się prysznic. Nie było cię, więc pomyślałem, że nie będziesz miała nic przeciwko...

Podszedł do mnie i patrząc mi w oczy, delikatnie pogładził po ramieniu. Nie wiem, jak to się stało, że wylądowaliśmy w łóżku. Po prostu pocałowałam go – i poszło. Jakbyśmy robili to od zawsze. A jednocześnie było to objawienie. Pierwsze z wielu. Najpierw…

– Powiedziałeś, że mnie kochasz – mruknęłam, gdy już po wszystkim leżałam w jego ramionach.
Lekko zesztywniał.

– Kiedy?

– Kiedy, no wiesz…

Milczał, i to obudziło moją podejrzliwość. Byłam prawnikiem z instynktem, jak mówił mój mentor w kancelarii. Kłamstwo i wykręty wyczuwałam jak ogar lisa. Uniosłam się, zapaliłam światło i zaczęłam przesłuchanie. Trwało do rana. Z sypialni przenieśliśmy się do salonu, potem do kuchni. Były krzyki (moje), histeria (moja), obrażanie się (moje). I spokojne wyjaśnienia, tłumaczenia, przekonywanie (jego). Nad ranem znów wylądowaliśmy w łóżku, tym razem u niego.

Zasnęłam wtulona w jego ciało, czując, jak głaszcze mnie po włosach. Kochał mnie. Zawsze. Nieprawda, że niczego nie pragnął – pragnął mnie. Nieprawda, że nie umiał osiągnąć celu – zrobił wszystko, żeby dostać to, czego chciał. Dałam się podejść jak dziecko! Cały ten handel, te warunki, które postawił, te panienki, które widziałam z okien swojego piętra, nawet ta koleżanka ze świątecznego przyjęcia – wszystko to była jedna wielka ściema. I w dodatku udało mu się wciągnąć w ten teatr naszych rodziców!

Tego zrozumieć nie mogłam.

– Twoja mama bardzo się o ciebie martwiła – tłumaczył. – Uważała, że żyjesz w nierealnym świecie i nie widzisz tego, co masz pod nosem. Tuż po maturze spotkałem ją w szkole, jak sprawdzała twoje wyniki. Wiedziałem, że zdajesz na studia, byłem zrozpaczony. Nie mogłem iść za tobą, musiałem przejąć warsztaty, ojciec miał już drugi atak serca. Tam, na tym szkolnym korytarzu powiedziałem jej, że cię kocham. Odparła, że bylibyśmy dobrą parą, ale ty musisz się obudzić. Jak śpiąca królewna potrzebujesz pocałunku królewicza. Od tamtej pory zastanawiałem się, jak to zrobić. Nadarzyła się okazja – warunek kancelarii – i ułożyliśmy z rodzicami plan. Oto cała nasza zbrodnia.

Tamtego dnia staliśmy się prawdziwym małżeństwem. Dzięki miłości Leona inaczej spojrzałam na rodziców Jest coś jeszcze. Wkrótce potem zrozumiałam, jak głupią byłam dziewczyną. Cud, że w ogóle ktoś mnie pokochał! Na szczęście miłość jest ślepa. Chodzi o moich rodziców. Gdy sobie z mamą szczerze porozmawiałam, tak od serca, zrozumiałam, że patrzyłam na nich i ich małżeństwo i widziałam nie to, co jest, tylko to, co chciałam widzieć.

Ona i tata zakochali się w sobie w pierwszej klasie ogólniaka. W czwartej mama zaszła w ciążę. Rodzice wyrzucili ich z domu, więc młodzi zamieszkali u jednej z babć. Było ciężko, nie mieli niczego. Nie było ich stać na naukę, więc musieli pracować, żeby zapewnić sobie i dziecku przyszłość. Jednak zawsze się kochali. Tata jest zamknięty w sobie, ale – jak mówi mama – gdy dać mu szansę, rozkwita. Gdybym była mądrzejsza, nie tak w siebie zapatrzona, zauważyłabym. Dzięki Leonowi nareszcie się przebudziłam. To on oddał mi rodzinę. I chyba za to kocham go najbardziej.

Czytaj także:
„Mój mąż zdradził mnie z 20-letnią dziewczyną naszego syna. Zaszantażowałam go zdjęciami, które zrobił im detektyw”
„Nasze wesele zmieniło się w festiwal żenady i upokorzeń. Przez sprośne zabawy wodzireja prawie spaliłam się ze wstydu”
„Mój facet mnie zdradził i odszedł do młodej stażystki. Kiedy się wyprowadzałam rzucił, żebym dorzuciła się do czynszu”

Redakcja poleca

REKLAMA