Moje pierwsze małżeństwo było wielką pomyłką. Wyszłam za Patryka, gdy miałam 18 lat, zaledwie po pół roku znajomości. Rodzice przestrzegali mnie, że to za wcześnie, że powinniśmy się najpierw lepiej poznać, ale nie słuchałam. Święcie wierzyłam, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Dotąd naciskałam, dotąd ich przekonywałam, że w końcu zgodzili się na ślub.
Mieliśmy piękną uroczystość w kościele i weselisko na dwieście osób. I na tym nasze szczęśliwe chwile się skończyły. Bo gdy wielkie zauroczenie minęło i dopadła nas szara rzeczywistość, okazało się, że właściwie nic nas łączy.
Oboje nie chcieliśmy ratować naszego małżeństwa, więc zaledwie po roku wspólnego życia postanowiliśmy się rozwieść. Sędzia nie robił problemów. Stwierdził tylko, że jeśli w przyszłości będziemy planować ślub z innymi partnerami, to powinniśmy lepiej przemyśleć decyzję, zastanowić się, czy rzeczywiście tego chcemy.
Małżeństwo to nie zabawa
Wzięłam sobie te słowa do serca. Przez następne lata spotykałam się z kilkoma mężczyznami, ale do głowy mi nawet nie przyszło, by wiązać się z nimi na stałe.
Dopiero znajomość z Adamem okazała się zupełnie inna. Zamieszkaliśmy razem, bo poczuliśmy, że świetnie się dogadujemy. A do tego mamy wspólne poglądy i pomysły na dalsze życie. Coraz częściej mówiliśmy o wspólnej przyszłości.
Kiedy więc Adam poprosił mnie o rękę, bez wahania odpowiedziałam: tak. Byłam pewna, że nic nie stanie na drodze naszemu szczęściu. A jednak…
Wszystko zaczęło się walić, gdy Adam postanowił przedstawić mnie swoim rodzicom. Niewiele o nich wiedziałam. Tyle tylko, że mieszkają w niewielkiej miejscowości na Podlasiu i sprzedali połowę gospodarstwa, by syn mógł skończyć studia i, tak jak to sobie wymarzył, ułożyć życie w Warszawie. Adam był im za to bardzo wdzięczny.
Zawsze powtarzał, że mama i tata są najwspanialszymi ludźmi pod słońcem, że gdyby nie ich dobra wola i pomoc, to nigdy nie osiągnąłby tego, co ma.
Nie bałam się spotkania z przyszłymi teściami
Myślałam, że tak wspaniali ludzie zaakceptują nasz związek bez żadnych zastrzeżeń. Na początku wydawało się, że rzeczywiście tak będzie. Rodzice Adama byli dla mnie bardzo serdeczni. Nie przyglądali mi się podejrzliwie, nie wzięli od razu na spytki.
Chcieli, żebym poczuła się swobodnie. I udało im się, bo po godzinie czułam się u nich jak u siebie. Ja też im chyba przypadłam do gustu, bo gdy nadszedł wieczór, mama posłała nam obojgu w jednym pokoju.
Adam uprzedzał mnie, że raczej będziemy musieli spać oddzielnie, bo jego rodzice są bardzo wierzący i nie pozwolą, byśmy „grzeszyli” pod ich dachem przed ślubem. Kiedy więc okazało się, że zdecydowali się złamać zasady, był zaskoczony, ale też zachwycony.
Stwierdził, że już traktują mnie jak członka rodziny, że zawojowałam ich serca. Czułam się naprawdę szczęśliwa.
Czar prysł następnego dnia, przy obiedzie
Do deseru gawędziliśmy sobie miło o pogodzie. Kiedy jednak na stole pojawiła się kawa i szarlotka, rodzice Adama nagle zaczęli wypytywać nas o plany ślubno-weselne. Gdy usłyszeli, że jeszcze niczego nie ustalaliśmy, bardzo się ucieszyli.
– Bo my mamy do was olbrzymią prośbę. A dokładniej do ciebie, Olu – uśmiechnęła się mama.
– Zamieniam się w słuch – odpowiedziałam z uśmiechem.
– No więc chcielibyśmy cię prosić, żeby wasz ślub i wesele odbyły się tutaj, u nas, a nie w tej całej Warszawie. Wiem, że wedle zwyczaju przysięgę małżeńską młodzi składają w parafii panny młodej, ale może zgodzisz się na ustępstwo? Bardzo nam na tym zależy… Nasz ksiądz to wspaniały człowiek. Odprawi wam taką piękną mszę, że do końca życia nie zapomnicie…
– Przykro mi, ale to niemożliwe – przerwałam.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Nie? A dlaczego? Twoi rodzice się nie zgodzą?
– Nie, moim rodzicom byłoby w zasadzie wszystko jedno. Może nawet ucieszyliby się, że kto inny wszystko zorganizuje. Sęk w tym, że w ogóle nie mogę stanąć przed ołtarzem.
– Jak to? Jesteś niewierząca? – aż podskoczyła.
– Wierząca, wierząca. I praktykująca. Co niedzielę chodzę do kościoła – odparłam szybko.
Odetchnęła z ulgą.
– To w czym rzecz?
– W tym, że już raz miałam ślub kościelny – przyznałam, a potem pokrótce opowiedziałam im o swoim nieudanym małżeństwie z Patrykiem.
Byłam pewna, że dla rodziców Adama nie będzie to miało większego znaczenia. Najwyżej będzie im przykro, że syn nie weźmie ślubu kościelnego. Tymczasem oni spojrzeli na syna z wyrzutem.
– Wiedziałeś o tym? – zapytał ojciec.
– Tak, wiedziałem od początku – pokiwał głową. – Nie mamy z Olą przed sobą żadnych tajemnic.
– I mimo to się z nią związałeś? Przecież to mężatka! Nie tak cię wychowywaliśmy! – zagrzmiał.
– Nie jestem mężatką! Rozwiodłam się! Wiele lat temu! Mam wyrok sądu – zaczęłam tłumaczyć, ale ojciec Adama natychmiast mi przerwał.
– Kościelnego?
- Nie, normalnego, świeckiego.
– W takim razie przed Bogiem ciągle jest pani mężatką – wysyczał, a potem wstał i ostentacyjnie wyszedł do kuchni.
Matka Adama zrobiła to samo. Nawet nie obejrzała się za siebie, nie powiedziała do mnie ani słowa więcej. Zachowała się tak, jakbym nie istniała. Zdezorientowana spojrzałam na ukochanego.
– O co tu chodzi? Jeszcze przed chwilą twoi rodzice uśmiechali się do mnie, mówili mi po imieniu. Pytali o nasz ślub i wesele. A teraz jestem „panią”? I to, delikatnie mówiąc, niemile widzianą?
– Przepraszam cię, to przez te ich zasady. Dla nich przysięga małżeńska jest święta.
– Co Bóg złączył, człowiek nie ma prawa rozdzielać?
– Właśnie. Ale głowa do góry. Pogadam z nimi. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – powiedział i poszedł za rodzicami.
Nie ukrywam, byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć, że przez małżeństwo z Patrykiem nagle straciłam sympatię rodziców Adama. Przecież to był zwykły błąd młodości! Nic nieznaczący epizod w moim życiu. Dawno już zresztą zakończony.
Miałam więc nadzieję, że Adam im to wyjaśni i jakoś załagodzi sytuację. Nic z tego. Wyszedł po kwadransie, czerwony jak burak.
– Pokłóciłeś się z rodzicami? Nie chcą synowej rozwódki? – domyśliłam się.
– Coś w tym stylu – mruknął.
– Słuchaj, to może ja spróbuję im wszystko wytłumaczyć? Wszyscy wokół twierdzą, że mam duży dar przekonywania – nie poddawałam się.
– Ani mi się waż! Tylko byś dolała oliwy do ognia. Najlepiej będzie jak już sobie pojedziemy i zostawimy ich w spokoju.
Poczułam się nieco urażona, ale nie nalegałam.
– Jesteś pewien?
– Na sto procent. Zobaczysz, jak sobie wszystko przemyślą, poukładają w głowach, przedyskutują, to zmienią zdanie – odparł, a potem chwycił mnie za rękę i wyciągnął na dwór.
Chwilę później siedzieliśmy już w samochodzie.
Ani mama, ani ojciec Adama nawet nie wyszli, żeby się ze mną pożegnać
Zrobiło mi się potwornie przykro… Od tamtej wizyty minęły już dwa miesiące. Przez ten czas Adam był u rodziców ze trzy razy. Próbował z nimi rozmawiać, tłumaczyć, że bardzo się kochamy i nie wyobrażamy sobie bez siebie życia, ale wracał z niczym.
Nadal upierają się przy swoim. Twierdzą, że nigdy nie pozwolą na nasz ślub, że nie chcą mnie więcej oglądać na oczy. I liczą na to, że Adam też się opamięta i zakończy związek z cudzołożnicą.
Gdy to słyszę, to chce mi się płakać. Zaczynam myśleć, że ślubu raczej nie będzie. Co prawda ukochany twierdzi, że to niczego między nami nie zmienia, że nadal chce się ze mną ożenić, ale nie jestem pewna, czy to ma sens. Nie chodzi o to, że już nie kocham Adama. Moje uczucia się nie zmieniły.
Nie chcę tylko, żeby coś robił wbrew rodzicom. Wiem, że ich kocha i szanuje i byłby nieszczęśliwy, gdyby ich skrzywdził. Może więc powinnam mu oddać pierścionek zaręczynowy i odejść? Problem w tym, że nie potrafię…
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"