Zawsze byłam inna. Mocniej przeżywałam, bardziej się przejmowałam. Jako mała dziewczynka śmiałam się i płakałam dużo częściej niż moi rówieśnicy. Umiałam niemal bezbłędnie wyczuwać nastroje innych ludzi i łatwo się nimi „zarażałam”. Im silniejsza emocja, tym mocniej reagowałam. Moja wrażliwość nie dotyczyła wyłącznie ludzi – rozciągała się też na zwierzęta, przyrodę, kolory, dźwięki. Cały świat silnie na mnie oddziaływał, i to nie było komfortowe, czułam się nim przytłoczona. Mniej lub bardziej, ale cały czas.
I nikt tego nie rozumiał. Nawet moi rodzice, widząc, że znów się czymś przejmuję, kręcili z dezaprobatą głową. Mama wzdychała znacząco.
– Egzaltowana pannica… – mruczał tata.
Poza domem słyszałam jeszcze gorsze epitety: wariatka, histeryczka, idiotka… Byłam zdolna, pracowita i niegłupia, ale miałam problemy w szkole, bo denerwowałam się przy tablicy i na sprawdzianach. A z nerwów zapominałam wszystko, co wiedziałam. Nie radziłam sobie także w związkach. Co prawda bardzo łatwo zjednywałam sobie ludzi, ale każde ich niemiłe zachowanie raniło mnie tak bardzo, że zrażałam się, zniechęcałam i zrywałam relację. Nie miałam zatem przyjaciół ani chłopaka. Zamykałam się w sobie, odgradzałam od świata. Byłam coraz bardziej samotna i smutna, zmęczona sama sobą.
Potrzebowałam pomocy
Dopiero na studiach, w tajemnicy przed rodzicami, zdecydowałam się pójść do psychologa. Wcześniej nie było o tym mowy. Ale gdy przeniosłam się ze wsi do miasta, gdzie nikt mnie nie znał, nie wytykał palcami, nie obgadywał za plecami ani nie wyśmiewał prosto w oczy – zdobyłam się na odwagę, by poprosić o pomoc specjalistę.
Pani psycholog już po pierwszej długiej rozmowie powiedziała mi, że prawdopodobnie będę wymagać zarówno wsparcia terapeutycznego, jak i leczenia farmakologicznego, po czym zaleciła mi udanie się do psychiatry.
Załamałam się jej słowami i próbowałam poradzić sobie sama ze swoją przesadną empatią, ale poległam. Nie wiedziałam, dlaczego życie jest dla mnie takie trudne, czemu tak się dzieje, że świat zdaje się mnie atakować na każdym kroku, z każdej strony. Niepewność i niezrozumienie sytuacji dodatkowo mnie dobijały. W efekcie zawaliłam studia.
Nic mi nie wychodziło
Wstydziłam się przyznać rodzicom, że chodzę na terapię i już nie studiuję. Od dawna mieli mnie za kompletną niedojdę, która do niczego się nie nadaje. Udawałam więc, że nadal chodzę na uczelnię, a w rzeczywistości pracowałam w supermarkecie.
Niestety, tu też zaliczyłam porażkę. Byłam tak rozkojarzona i nerwowa, że ciągle się myliłam, nabijając towar na kasie. Nie dziwota, że mnie zwolniono. Szukałam innego zajęcia, oczywiście, ale podczas rekrutacji plotłam trzy po trzy i robiłam fatalne wrażenie. W końcu wzięłam to, co było w moim zasięgu: zatrudniłam się przy rozdawaniu ulotek. Praca była nisko płatna, nudna i ciężka, ale tylko tam mnie chcieli. Co za wstyd…
Czułam się beznadziejnie. I w pewnym momencie dotarło do mnie, że cokolwiek się stanie, gorzej już być nie może. A skoro tak, umówiłam się na wizytę u psychiatry. Akt odwagi wynikający z desperacji. Zrobienie tego kroku kosztowało mnie bardzo dużo, ale nie żałowałam.
Wyszłam z gabinetu, po raz pierwszy czując, że ktoś mnie rozumie.
Dla lekarza nie byłam godnym litości czy śmiechu dziwadłem, tylko osobą, której można i należy pomóc.
Wróciłam do punktu wyjścia
Podczas psychoterapii dowiedziałam się, że cechuje mnie tak zwana ponadprzeciętnie wysoka wrażliwość. To dlatego miałam w sobie tyle empatii i współczucia – dla każdego, dla wszystkiego. To dlatego raniły mnie za głośne dźwięki i raziły ostre kolory. Taka się urodziłam, nie było w tym żadnej mojej winy! Co za ulga!
Na terapii uczyłam się, jak dobrze funkcjonować z moją innością. Odkryłam, że potrzebuję dużo samotności, spokoju i wyciszenia. Poznałam różne techniki relaksacyjne – ćwiczenia oddechowe, słuchanie muzyki poważnej, medytacja – i byłam zdumiona, jak wiele mi one dają.
Rok trwało, zanim wyszłam na prostą. Dopiero wtedy wybrałam odpowiedniejszy dla mnie kierunek studiów – nie tak popularny – i znalazłam zdalną pracę na ćwierć etatu. Coraz lepiej też układałam sobie relacje z ludźmi. Byłam z siebie naprawdę dumna. Jak nigdy wcześniej.
Zakochałam się, ale uciekł ode mnie
Niesiona na fali sukcesu zaczęłam się spotykać z kolegą z roku.
Zakochałam się w Pawle, pozwoliłam sobie na miłość pierwszy raz w życiu i byłam taka szczęśliwa. Dałam się pochłonąć tym zupełnie nowym dla mnie emocjom i przesadziłam. Wzięłam sobie za dużo na głowę: nauka, praca, randki, spotkania towarzyskie.
Sytuacja mnie przerosła i przytłoczyła. Zarówno wypełnianie obowiązków, jak i randki przynosiły mi coraz mniej radości. Stałam się znowu nerwowa, zaprzestałam ćwiczeń rozluźniających, bo nie potrafiłam się na nich skupić. Życie znowu wymykało mi się spod kontroli i było mi tak strasznie wstyd z tego powodu.
Tonęłam we wstydzie i poczuciu winy, bo zawiodłam siebie. Bo zawiodłam Pawła, rodziców, nawet moją panią psycholog, do której przestałam chodzić.
– Zbyt pewnie się poczułaś – mruczałam do siebie – to teraz masz.
Kolejny dół. Kolejna beznadzieja. Tym gorsza, że już wiedziałam, jak dobrze mogłoby być, gdybym nie zawaliła sprawy.
Z dnia na dzień stawałam się coraz bardziej zagubiona. A potem złe wydarzenia potoczyły się lawinowo. Najpierw Paweł ze mną zerwał.
– Sorry, mnie ta sytuacja też przerasta. Nie obraź się, ale nie pisałem się… nieważne, sama wiesz.
Tak, wiedziałam, nie pisał się na związek z dziewczyną niestabilną emocjonalnie. Potem straciłam pracę, a na koniec po raz drugi zawaliłam studia.
Wszystko mnie przerosło
Chciałam czerpać z życia pełnymi garściami i zachłysnęłam się. Nabrałam za dużo na raz i straciłam wszystko, co udało mi się osiągnąć. Cała moja ciężka praca poszła na marne. Było mi tak źle, że sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do pani psycholog. Umówiłam się na wizytę i zaczęłam terapię od początku.
Ku mojemu zdziwieniu, tym razem poszło łatwiej. Może dlatego, że już wiedziałam, na czym polega moja przypadłość, i musiałam tylko zrozumieć, iż nie jestem i nigdy nie będę taka jak inni, całkiem zwyczajna.
Mogę oswoić moją nadwrażliwość, mieć ją pod kontrolą, ale nie wolno mi jej spuszczać ze smyczy. Trzeba przestrzegać pewnych zasad i pogodzić się z pewnymi ograniczeniami. Zaczęłam odbudowywać swoje życie krok po kroku, zwracając baczną uwagę na siebie. Żeby się nie przemęczać, nie przeciążać swojej psychiki, dbać o swój dobrostan. Po raz trzeci wróciłam na uczelnię. Znów radziłam sobie całkiem dobrze, ale tym razem nie dałam się porwać euforii, jak poprzednio. Pilnowałam się, bo już wiedziałam, że jeżeli będę chciała zbyt wiele, to skończę z niczym. Sukces, który osiągnę, obróci się przeciw mnie.
Nie miałam już załamań i poważnych kryzysów, ale zadowolenia też nie czułam. Szczególnie że ukrywałam wszystko przed rodzicami.
– Źle mi z tym, że nie mogę być jak inni. Muszę ciągle na siebie uważać. Moi rówieśnicy imprezują do białego rana, zakochują się do szaleństwa, przeżywają różne przygody, a ja co? – żaliłam się terapeutce. – A ja muszę dbać o zdrowy sen, unikać alkoholu i wciąż pamiętać, że nadmiar emocji czy wrażeń mi szkodzi. To frustrujące, mam raptem 24 lata, a żyję jak stateczna emerytka!
Musiałam się wyciszyć
Terapeutka poradziła mi, bym znalazła sobie jakąś bezpieczną pasję. Coś, co wynagrodzi mi moją inność, coś, co pozwoli mi się dowartościować. Próbowałam różnych rzeczy: układania puzzli, malowania, rozwiązywania krzyżówek, spacerów, ale żadna z tych rzeczy mnie nie wciągnęła. Aż całkiem przypadkiem dołączyłam do darmowych, odbywających się w parku zajęć jogi. To było to!
Nieśpieszne ćwiczenia, spokojne wdechy i wydechy. Nigdy wcześniej nie czułam się tak zrelaksowana, a z tego odprężenia płynęło zadowolenie, niemal szczęście. Jeszcze tego samego dnia zapisałam się na regularne zajęcia.
Teraz joga to mój sposób na życie – pozwala mi ćwiczyć ciało i umysł, oczyszcza mnie z napięcia i stresu, pomaga nawiązywać kontakty z ludźmi. Powoli zaprzyjaźniam się z kolegami z grupy, bo choć różnimy się wiekiem i doświadczeniami, łączy mnie z nimi więcej niż z koleżankami ze studiów. Joga może nie jest panaceum na wszystko, jak twierdzą niektórzy, ale dla mnie okazała się lekiem i na nadwrażliwość, i na samotność.
Czytaj także: „Mąż pomylił trasy i zamiast do pracy, jeździł do kochanki. Mydlił mi oczy macierzyństwem, a dziecko zrobił innej”
„Arek rozbudzał we mnie najgłębsze fantazje i pragnienia. Niemal się utopiłam w jego łobuzerskich oczach”
„Przyjaciel mnie wykorzystał i wpuścił na minę. Dom, pracę i majątek zamieniłem na all inclusive w więzieniu”