„Rodzice faworyzują córkę brata. Moim dzieciom dają tanie zabawki z bazaru, a tej rozpuszczonej małolacie grube koperty”

zła kobieta fot. Adobe Stock, kues1
„Siedziałam w kącie, ignorując rozwrzeszczane bachory i przełykałam wszystkie te przekleństwa, które przychodziły mi do głowy. Nie rozumiałam moich rodziców – czy moje dzieci były w czymś gorsze od córki mojego brata? Bo im babcia z dziadkiem zawsze wręczali jakieś okropne maskotki. Widziałam identyczne na bazarze za 10 złotych!”.
/ 16.02.2024 22:00
zła kobieta fot. Adobe Stock, kues1

W naszym domu to zawsze Igor miał lepiej. Ja przecież byłam ta starsza i rozsądniejsza, która powinna umieć zapanować nad emocjami i nie dać się sprowokować. No i, co najważniejsze, byłam dziewczyną, a dziewczyny powinny się właściwie zachowywać.

Chłopcy… no, chłopcom przecież wszystko wolno. To taka nieposkromiona naturalna siła, co musi się wyszaleć. Dlatego to zawsze ja musiałam ustępować, oddawać bratu swoje rzeczy, bo przecież trzeba się dzielić – szkoda tylko, że to nigdy nie działało w drugą stronę.

Rodzice zawsze rozpieszczali Igora

Pamiętam, że rodzice zawsze kupowali Igorowi mnóstwo gadżetów. Miał wszystko, co tylko mu się zamarzyło. A to Mikołaj przyniósł pod choinkę, a to zajączek na Wielkanoc, a to można mu było uświetnić urodziny. Ja rzadko dostawałam to, co chciałam, chociaż nigdy nie miałam jakichś wygórowanych życzeń. Ot, raczej praktyczne rzeczy, ewentualnie takie, które pasowały do moich pasji.

A uwielbiałam rysować, więc kiedyś wypatrzyłam sobie profesjonalne kredki. Takie dla artystów, które fakt, nie kosztowały 50 złotych, ale przy laptopach, smartfonach, tabletach i słuchawkach Igora i tak cenowo wypadały skromnie. Poprosiłam rodziców, żeby kupili mi je na urodziny. Oczywiście – kredki dostałam, ale takie z papierniczego obok, bo „kto to wdział, żeby za tyle kredki kupować, wymysły jakieś, a tu przecież też dużo kolorów”.

Tym sposobem na kredki uzbierałam sobie sama, podobnie jak na wszelkie inne akcesoria do rysowania i pierwszy tablet graficzny. No i dostałam się na ASP, czego też nikt nie docenił. Bo Igor przecież miał przed sobą prawdziwą przyszłość – celował w informatykę.

Myślałam, że będą ze mnie dumni

Na studiach poszło mi świetnie. Tam też poznałam przyszłego męża, Radka. Zamieszkaliśmy razem od razu po ślubie, ja byłam już wtedy w pierwszej ciąży. Ostatecznie skończyliśmy z trójką dzieci: Marysią, Konradem i Gosią. Mieliśmy jednak duże, dwupoziomowe mieszkanie, które Radek dostał od rodziców, więc nie było problemów z pomieszczeniem się. Ja co prawda nie przepadałam za dziećmi, ale odkryłam, że do swoich własnych mam nieco inne podejście i dość szybko je pokochałam.

Nie powodziło nam się źle. Radek był architektem i pracował w sporym biurze projektowym, ja natomiast prowadziłam własną działalność, w ramach której wykonywałam portrety i ilustracje na zamówienie – zarówno technikami tradycyjnymi, jak i w digitalu. Mieliśmy więc dobre zaplecze finansowe, a co za tym idzie, doskonale wiedzieliśmy, że zapewnimy dzieciom dobry start w przyszłość. Obiecałam też sobie, że będziemy spełniać ich marzenia w równym stopniu, by żadne nie poczuło się niedocenione.

Wydawało mi się, że rodzice powinni być ze mnie zadowoleni – w końcu ułożyłam sobie życie, miałam dobrego męża, rodzinę, nawet adoptowaliśmy kota. No, ale był przecież jeszcze Igor.

Jak zwykle mnie przyćmił

Mój brat skończył informatykę i został programistą w jakiejś dużej korporacji. W dodatku był całkiem obrotny, więc związał się z Oliwią, właścicielką prężnie się rozwijającej firmy logistycznej. Choć tego nie planowali, urodziła im się córeczka, Amelka. No i oczywiście w tym momencie nasza Marysia, starsza od niej o dwa lata, poszła w odstawkę. Z kolei pozostała dwójka moich dzieci nie miała co konkurować z kuzynką, bo przecież to ona była prawdziwym oczkiem w głowie dziadków.

Kiedy na Dzień Matki wpadłam do rodzinnego domu, Igor już tam oczywiście był. Rodzice rozpływali się nad nim i opowiadali mi, jak to dużo zarabia. Potem usłyszałam, że razem z Oliwią posyłają Amelkę do najlepszego przedszkola i że mała niedługo zacznie chodzić na balet.

– Trzeba od najmłodszych lat rozwijać dziecięce talenty – powiedział z powagą mój brat. – Nie chcemy niczego przegapić.

– Szkoda, że nasi rodzice przegapili część naszych talentów – rzuciłam wtedy, zanim pomyślałam o tym, by ugryźć się w język. – Może łatwiej by je było rozwijać?

– Oj, jesteś niesprawiedliwa, Dorota – żachnął się od razu i spojrzał współczująco na rodziców. – Nie mówię o jakichś fanaberiach, tylko prawdziwym talencie. Przecież wszyscy wiemy, że mogłabyś zarabiać dużo więcej, gdybyś się przy tych swoich rysuneczkach nie upierała.

Tego było dla mnie za wiele. Zignorowałam oburzone komentarze ojca i matki, pozbierałam się i po prostu wyszłam. Nie miałam zamiaru słuchać, jak Igor znów wdeptuje mnie w ziemię, a oni mu przyklaskują.

To przelało czarę goryczy

Impreza z okazji siódmych urodzin Amelki była ostatnim wydarzeniem, w którym chciałam brać udział. No, ale w końcu byłam ciocią, więc co mogłam poradzić? W dodatku moje dzieci nawet nie zostały zaproszone – Amelka zażyczyła sobie wyłącznie kolegów i koleżanki z klasy. W związku z czym Radek został w domu dzieciakami, a ja robiłam dobrą minę do złej gry w przeszklonym królestwie mojego brata i jego oszałamiającej pani domu, Oliwii.

Siedziałam w kącie, ignorując rozwrzeszczane bachory i przełykałam wszystkie te przekleństwa, które przychodziły mi do głowy. Kochana wnusia miała urodzinki, więc jak zwykle dostała od dziadków kopertę wypchaną pieniędzmi. Nie rozumiałam moich rodziców – czy moje dzieci były w czymś gorsze od córki mojego brata? Bo im babcia z dziadkiem zawsze wręczali jakieś okropne maskotki. Widziałam identyczne na bazarze za 10 złotych!

„Nie” – pomyślałam. – „Tak się bawić nie będziemy”.

Wstałam, wymknęłam się niezauważona i poszłam do pobliskiego sklepu z drobiazgami do domu. Znalazłam tandetną figurkę małego różowego misia. Kupiłam ją, a potem włożyłam do torebki prezentowej zamiast smartfonu, o którym tyle opowiadała mi Amelka. Uznałam, że Marysia, która będzie miała urodziny za miesiąc, bardziej się z niego ucieszy. Kiedy wręczyłam swojej siostrzenicy taki prezent, na twarzy wszystkich pojawiło się gigantyczne zaskoczenie.

– Miś? – spytała zdezorientowana Amelka.

– No wiesz co, Dorota – rzucił z oburzeniem Igor. – Mogłaś się bardziej postarać.

– Nie, dlaczego? – Uśmiechnęłam się szeroko do rodziców. – Uczę się od najlepszych.

Mąż niczego nie rozumiał

Do domu wróciłam wciąż zła, ale z satysfakcją, którą przyniósł mi widok ich zszokowanych min.

– I jak tam? – odezwał się Radek, gdy tylko weszłam. – Bardzo było źle?

– Nim rodzice rozpętali awanturę czy już po? – spytałam.

Kiedy upewniłam się, że dzieciaki są na górze, dodałam: – Nie dałam Amelii tego smartfonu. Będzie dla Marysi.

Mój mąż otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

– Nie powiesz mi chyba, że nie dałaś nic dziecku na urodziny?

– Nie no, co ty, dałam! – Uśmiechnęłam się lekko. – Wzięłam przykład z moich kochanych rodziców i kupiłam jej zabawkę w sklepie „wszystko po 5 złotych”.

Pokręcił głową.

– Dalej przeżywasz te maskotki? – westchnął. – Dałabyś spokój, Dorota. Dzieciakom się przecież podobały. Nie wyczuły, że coś jest nie tak…

– Ale ja wyczułam! – warknęłam z frustracją. – Poza tym, one nie są ślepe. I rosną. A co im powiem, jak kiedyś zapytają, czemu Amelka dostaje koperty pełne pieniędzy, a one śmieciowe zabawki? No, słucham!

Radek objął mnie i przyciągnął siebie.

– Myślę, że nie zapytają – powiedział łagodnie. – To dobre dzieciaki. I wiedzą, że wszystko, co sobie wymarzą, dostaną od nas.

Sami zadbamy o swoje dzieci

Nie pogodziłam się z Igorem. On jest śmiertelnie obrażony o tego misia, a poza tym Oliwia podobno jeszcze podgrzewa atmosferę. Niewykluczone – w końcu zadzwoniła tydzień po urodzinach Amelii i nazwała mnie nietaktowną krową, która nie wie, jak się zachować. Potem natomiast rzuciła, że jeśli chcę przynosić jej dziecku takie prezenty, to lepiej, żebym się w ogóle nie pojawiała na wszelkich imprezach, a ja jej ochoczo przytaknęłam.

Rodzice oczywiście nie widzą w tym swojej winy. Właściwie odwiedzają nas teraz bardzo rzadko, a matka zawsze patrzy na mnie tak, jakby czegoś oczekiwała. Zastanawiam się, co by powiedzieli, gdybym potraktowała ich tak, jak Oliwia mnie przez telefon. Tak czy inaczej, chyba nie będę sprawdzać. A mój Radek ma rację – nasze dzieci i tak otrzymają wszystko to, co najlepsze, bo my im to zapewnimy.

Czytaj także: „Od lat żyjemy z mężem jak brat z siostrą. Po co mi facet, z którym figlowanie przyprawie mnie o mdłości?”
„Nie widziałam się z matką 9 lat, a ona dalej jest toksyczna. Chce zmienić imię mojej córki i wygonić męża”
„Wpadłam w rozpacz po śmierci córeczki. Mąż szybko stanął na nogi i zostawił mnie samą w żałobie”

 

Redakcja poleca

REKLAMA