„Rodzice byli nieudacznikami. Postanowiłem, że wyrwę się z biedy za wszelką cenę. Nie wiedziałem, że będzie tak wysoka”

prawdziwe historie: niczego nie planowałem fot. GettyImages, Halfpoint Images
„Matka i ojciec nie chcieli mnie widzieć. Proszę bardzo! Zacząłem sobie radzić sam, i to jak! Kasy miałem jak lodu, mieszkałem, gdzie chciałem. Do niedawna niczego nie planowałem, żyłem po prostu z dnia na dzień. To się zmieniło, gdy poznałem Maję”.
/ 05.05.2023 21:15
prawdziwe historie: niczego nie planowałem fot. GettyImages, Halfpoint Images

Wychowałem się na blokowisku, w wielodzietnej rodzinie. Ojciec i matka ciężko harowali w fabryce, a i tak ledwie wiązali koniec z końcem. Wiecznie słyszałem, że w domu brakuje pieniędzy. Jako dzieciak nie miałem nic nowego, własnego. Donaszałem ubrania po starszym bracie, jeździłem na starym, rozklekotanym rowerze, który ktoś wcześniej wyrzucił na śmietnik. O rany, ale było mi wstyd. To chyba wtedy postanowiłem, że gdy podrosnę, zrobię wszystko, by wyrwać się z tej parszywej biedy. Nie myślałem o tym, żeby znaleźć uczciwą pracę. Niby po co? Przecież rodzice zasuwali od świtu do nocy, a i tak nic z tego nie mieli. Ja nie zamierzałem powtarzać ich błędu.

Robiłem, co chciałem

Na mieście widywałem kolesi obwieszonych złotem, w wypasionych furach. Chciałem być taki jak oni. Nie obchodziło mnie, że jednego wkrótce zabili, a inny trafił za kratki… Zazdrościłem im, że choć krótko, to byli prawdziwymi królami świata. A nie takimi obszarpańcami i biedakami jak ja.

Kiedy skręciłem na złą drogę? Gdy miałem jedenaście lat. Rzadko już wtedy pojawiałem się w szkole. Nienawidziłem tam chodzić. Uważałem, że to kompletna strata czasu. Rodzice na początku próbowali przemówić mi do rozumu, ale ich nie słuchałem. Byli przecież tylko niezasługującymi na szacunek frajerami.

Buntowałem się więc, pyskowałem, robiłem, co chciałem. I w końcu się poddali. Chyba uznali, że lepiej zająć się resztą dzieci, niż tracić czas na mnie. Plątałem się więc po mieście, szukając wrażeń. Coś tam ukradłem, z kimś się pobiłem. Jak to na ulicy. I tak skumałem się z kilkoma chłopakami. W ciągu kilku miesięcy stworzyliśmy bandę. Wyznawaliśmy zasadę, że skoro życie nam niczego nie dało, to musimy sami sobie wziąć. Wymuszaliśmy pieniądze od dzieciaków, kradliśmy w sklepach, wyrywaliśmy kobietom torebki, włamywaliśmy się do samochodów.

Szybko staliśmy się postrachem osiedla. Gdy szliśmy ulicą, ludzie uciekali w popłochu. Bawiło mnie to, bo mieliśmy przecież tylko po kilkanaście lat. Byliśmy pewni, że tak już będzie zawsze, że wszystko ujdzie nam na sucho. Nie uszło. Któregoś dnia wpadliśmy do sklepu na darmową wyżerkę. Myśleliśmy, że sprzedawca jak zwykle schowa się na zapleczu. Za ladą stał jednak właściciel, który do tego był bardzo waleczny. Zaczął wrzeszczeć i grozić nam policją. Wkurzyło mnie to okropnie.

Chwyciłem butelkę piwa i chciałem go nią uderzyć. Niestety, był szybszy. Uchylił się, a potem powalił mnie na ziemię. Kumple nie próbowali mnie ratować. Zamiast tego rozpierzchli się w popłochu. Pół godziny później siedziałem już na komisariacie.

Wrzeszczałem, że ich nie potrzebuję

Nie przypuszczałem, że trafię do poprawczaka. Myślałem, że dostanę kuratora. Miałem przecież tylko piętnaście lat i czystą kartotekę. Nikt wcześniej nie odważył się na mnie donieść. Ale nagle wszystkim rozwiązały się języki. Ludzie z osiedla zaczęli zeznawać. Niektórzy moi kumple też. Śpiewali jak skowronki o świcie. No i okazało się, że jestem bezwzględnym bandytą.

Może gdyby jeszcze rodzice się za mną wstawili, to uniknąłbym wycieczki do ośrodka. Lecz oni nawet nie próbowali o mnie walczyć. Wręcz przeciwnie, opowiadali, jaką to jestem parszywą czarną owcą, że nie potrafią sobie ze mną poradzić. Ba, ucieszyli się, że zniknę z ich życia, bo odetchnęli z ulgą, gdy sędzia ogłosił wyrok.

Gdy to zobaczyłem, dostałem szału. Wrzeszczałem, że ich nie potrzebuję, że życzę im śmierci. Matka się rozpłakała, ale nawet do mnie nie podeszła. A ojciec? Wrzasnął, że nie chce mnie więcej widzieć na oczy. Odkrzyknąłem, że ma to załatwione.

Jak jest w poprawczaku? Normalnie. Gdy człowiek chce zawrócić na właściwą drogę, to znajdzie się wychowawca, który mu w tym pomoże. A jak nie, to zostawiają cię samemu sobie. Ja oczywiście wolałem, żeby nikt mnie nie nawracał. Zależało mi tylko na akceptacji i szacunku chłopaków. I dość szybko je zdobyłem. Pokazałem, że jak ktoś mnie atakuje, potrafię się bronić, jestem sprytny, mam charakter i potrafię trzymać język za zębami.

Lepiej udawać aniołka

Pamiętam, jak na początku pobili mnie. To była taka próba. Rzucili się w kilku i skopali mnie jak worek. Dyrektor ośrodka dwa dni zamęczał mnie pytaniami, kto mi to zrobił. Obiecywał za to przywileje. Nie puściłem pary z ust. Jak katarynka powtarzałem, że spadłem z łóżka.

Dyrektor tak się wkurzył, że gdy już trochę doszedłem do siebie, wsadził mnie na trzy dni do izolatki. Gdy wróciłem, byłem już swój. Potem zawsze trzymałem się grupy. Zwłaszcza jednego chłopaka. Nazwijmy go Bury. Docenił moją przyjaźń. Gdy opuszczał ośrodek, wcisnął mi karteczkę z numerem telefonu. I rzucił, że jak mnie wypuszczą, mam walić do niego jak w dym. Byłem wniebowzięty. Chłopcy gadali, że ma kontakty w półświatku. Zrozumiałem, że gdy wyjdę na wolność, mam szansę zostać prawdziwym gangsterem. O niczym innym wtedy nie marzyłem.

W poprawczaku spędziłem prawie cztery lata. Miałem siedzieć do dwudziestego pierwszego roku życia, ale wypuścili mnie wcześniej. Za dobre sprawowanie. Tak, tak! Nie sprawiałem kłopotów. Szybko zrozumiałem, że to się po prostu nie opłaca. Że lepiej udawać aniołka. Aby więc uśpić czujność wychowawców, grzecznie chodziłem do szkoły i na mszę co niedziela. Byłem nawet ministrantem!

Wolny czas spędzałem na siłowni i treningach bokserskich. Idioci myśleli, że w ten sposób uczę się panować nad emocjami, rozładowuję energię. A ja po prostu chciałem nabrać krzepy. Pakowałem jak wariat, boksowałem, nabierałem siły. Gdy w końcu wyszedłem na wolność, byłem naprawdę dużym facetem gotowym na nowe wyzwania. Nawet nie pomyślałem, by skontaktować się z rodzicami. Dobrze pamiętałem słowa ojca i swoją obietnicę. Z pierwszej napotkanej po drodze budki telefonicznej zadzwoniłem do Burego. Przyjął mnie z otwartymi ramionami. I stwierdził, że jak będę miał łeb na karku, to mi niczego w życiu nie zabraknie. 

Kasa lała mi się do kieszeni strumieniami

Zaraz potem zabrał mnie do klubu na imprezę. Kelnerzy skakali koło nas, a panienki same pchały się na kolana i wkładały łapy w spodnie. Czułem się panem świata.

Zaczynałem jako zwykły żołnierz, ale szybko awansowałem. Bossowie uznali, że mam potencjał, więc przesunęli mnie do innych zadań. Nie będę wyliczał, czym się zajmowałem, bo zabrakłoby miejsca. Powiem tylko, że przez następne lata złamałem każde z dziesięciorga przykazań. I to wielokrotnie.

Byłem bezwzględny, a do tego bardzo sumienny. I nigdy nie czułem strachu. Chłopaki czasem trzęśli portkami, zwłaszcza jak szliśmy na ostro, z bronią. A ja robiłem, co było trzeba. Skrzywdziłem wielu ludzi. Czy miałem wyrzuty sumienia? Raczej nie. Tłumaczyłem sobie, że to normalna praca, tyle tylko że lepiej płatna. Rzeczywiście, kasa lała mi się do kieszeni strumieniami.

Zarabiałem krocie, ale niczego nie odkładałem, w nic nie inwestowałem. Chowałem tylko trochę grosza na kaucję i dobrego adwokata. Reszta mnie nie obchodziła. Nawet własnego domu nie miałem. Jak chciałem mieszkać w eleganckim apartamencie, to go sobie wynajmowałem. A gdy mi się znudził, zamieniałem go na dom. Nie myślałem o przyszłości, założeniu rodziny, dzieciach. Uważałem, że to bez sensu. W każdej chwili mogłem przecież zginąć lub trafić za kratki, bo psy węszyły wokół mnie. Nieraz zrobili mi najazd na chatę, ale niczego konkretnego nie znaleźli. Byłem ostrożny. Nawet jak mnie zamykali, to szybko wychodziłem. Jedyne, czego się obawiałem, to tego, że kumple mnie wsypią. Sprzedadzą za złagodzenie wyroku albo za status świadka koronnego. A zdarzało się to w tym środowisku, oj, zdarzało…

Tak zawojowałem jej serce

Ludzie myślą, że w świecie przestępczym obowiązuje jakiś kodeks honorowy. Nic bardziej mylnego. Jak jednemu czy drugiemu zaczyna się palić grunt pod nogami, to sypie. Żyłem więc z dnia na dzień. Robota, a potem imprezy, alkohol, przypadkowe panienki. A w międzyczasie wakacje w ciepłych krajach… Jedyne, czego nie tykałem, to dragów. Uważałem, że uzależnienie od narkotyków nie służy interesom. Mąci umysł, usypia czujność.

Kiedy to się zmieniło? Trzy lata temu. To właśnie wtedy poznałem Maję. Natknąłem się na nią w klubie. Siedziała przy stoliku z kilkoma koleżankami. Ja byłem z kuplami. Myśleliśmy, że dziewczyny chcą się zabawić, więc natychmiast się przysiedliśmy. Przyjaciółki Mai były zachwycone, ona nie. Szybko dała mi do zrozumienia, że nie ma ochoty na moje towarzystwo, i po prostu wyszła.

Byłem zdziwiony, bo panienki zawsze jadły mi z ręki. Tak mnie to zaintrygowało, że od jednej z jej przyjaciółek wyciągnąłem informację, gdzie pracuje. Następnego dnia pojawiłem się pod jej firmą z olbrzymim bukietem róż. Kwiaty przyjęła, ale na kolację ze mną nie poszła. Powiedziała, że muszę się bardziej postarać. Zwodziła mnie tak przez kilka dni. Uległa dopiero wtedy, gdy zaprosiłem ją na obiad do Paryża. Polecieliśmy i wróciliśmy jeszcze tego samego dnia. Poza tym nic się nie wydarzyło, niczego od niej nie chciałem. Odwiozłem ją z lotniska do domu i się pożegnałem. Zachowałem się jak dżentelmen. Później Maja powiedziała mi, że właśnie tym zawojowałem jej serce.

Zaczęliśmy się spotykać. Im lepiej ją poznawałem, tym bardziej byłem w niej zakochany. A i ona odwzajemniła moje uczucie. Po dwóch latach znajomości wzięliśmy ślub. Było nam razem wspaniale. Przy niej zupełnie miękłem. Z bezwzględnego, pozbawionego uczuć twardziela zmieniałem się w czułego i opiekuńczego faceta gotowego przychylić swojej wybrance nieba. Nie oznacza to oczywiście, że zrezygnowałem ze swoich interesów. Działałem nadal. Ale po „pracy” nie szedłem się już zabawić i upić z kumplami. Wracałem do domu, do Mai. Jedliśmy razem kolację, oglądaliśmy telewizję albo wychodziliśmy gdzieś do miasta. Żyliśmy spokojnie, jak zwyczajni ludzie. I takie życie, o dziwo, coraz bardziej mi się podobało… Nawet pieniądze zacząłem odkładać i kupiłem dom. Chciałem, żebyśmy mieli swoją cichą przystań.

Gapiłem się na nią szeroko otwartymi oczami

Maja nigdy nie dopytywała, czym się zajmuję. Kiedyś powiedziałem jej, że jestem biznesmenem. Uwierzyła. Gdy się poznaliśmy, rzeczywiście nie wyglądałem na bandziora. Ubierałem się w markowe garnitury, koszule, drogie buty… A do pracy nie wychodziłem z bejsbolem w dłoni, tylko z elegancką teczką. Z czasem jednak powiedziałem jej wprost, że to nie są zwyczajne biznesy. Oczywiście bez wdawania się w szczegóły, ale jednak. Musiałem. Psy ciągle węszyły i chciałem ją przygotować na ewentualną wizytę. I na to, że mnie zamkną. Była przerażona, ale nie odeszła. Od tamtej chwili prosiła tylko, żebym na siebie uważał. Byłem przekonany, że pogodziła się z tym, że ma faceta gangstera. Okazało się jednak, że nie…

To było trzy miesiące temu. Wróciłem z kilkudniowej podróży. Byłem wykończony i chciałem od razu położyć się do łóżka. Ale Maja czekała na mnie z uroczystą kolacją.

– Czyżbym zapomniał o jakiejś rocznicy? – przeraziłem się.

– Nie. To zupełnie inna okazja.

– Jaka? – spytałem.

Jestem w ciąży. To ósmy tydzień.

Zamurowało mnie. Maja nigdy nie wspominała o tym, że chce mieć dzieci. A tu nagle taka niespodzianka. Przez chwilę stałem więc tylko i gapiłem się na nią szeroko otwartymi oczami. Ale potem poczułem olbrzymią radość.

– To najwspanialsza wiadomość pod słońcem! – wrzasnąłem.

– Naprawdę się cieszysz?

– No jasne! – przytuliłem ją. 

– W takim razie musimy pogadać. Bo czekają nas wielkie zmiany – powiedziała z poważną miną.

Nie myślałem, że usłyszę o jakiejś wielkiej rewolucji. Sądziłem raczej, że Maja będzie chciała przemeblować dom i urządzić pokój dla dziecka. Ale ona nie zająknęła się o tym ani słowem. Okazało się, że chce, bym skończył z gangsterką i nielegalnymi interesami.

Któregoś dnia nie wytrzymałem

– Wcześniej nigdy cię o to nie prosiłam, ale teraz nie odpuszczę. Nie chcę, żeby nasze dziecko wychowywało się w atmosferze strachu, odwiedzało cię w więzieniu albo nie daj Boże na cmentarzu.

– Daj spokój, nie będzie aż tak źle… Do tej pory jakoś mi się udawało, prawda? – chciałem ją przytulić, ale mnie odepchnęła.

– Mówię serio. Albo z tym skończysz, albo się rozstajemy. Zniknę i nigdy nie zobaczysz swojego dziecka. Na decyzję masz czas do porodu – odparło twardo Maja. Z jej miny wynikało, że naprawdę nie żartuje.

Następne dni były bardzo trudne. Wszelkimi sposobami próbowałem przekonać Maję, by zmieniła zdanie. Tłumaczyłem, że nic nam nie grozi, że pół Polski żyje z przekrętów, wreszcie – że nie umiem pracować uczciwie, że nie będziemy mieli z czego żyć. Nic do niej nie docierało. Twierdziła, że pieniądze nie są najważniejsze, że woli mieć święty spokój, niż drżeć każdego dnia, że nie wrócę albo mnie zamkną. Tak mnie to gadanie wkurzało, że któregoś dnia nie wytrzymałem. Wydarłem się, że dla jej widzimisię nie będę tyrał na budowie. Odwróciła się na pięcie i poszła pakować swoje walizki.

Strasznie się wtedy pokłóciliśmy. Ostatecznie została, ale wiem, że gdy termin ultimatum minie, naprawdę odejdzie. I nawet nie obejrzy się za siebie. Czytam to codziennie w jej oczach. I spać przez to nie mogę. Co mam zrobić? Nie wyobrażam sobie życia bez Majki i naszego dziecka. Ale też chcę im zapewnić godziwe życie. A inaczej zarabiać nie umiem. Może więc jeszcze raz z nią porozmawiam? Może posłucha? A jeśli nie…

Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie samą w leśniczówce. Myślałam, że padłam ofiarą włamania. Nigdy nie przeżyłam takiego upokorzenia”
„Po rozwodzie zamieniłem się w donżuana wyrywającego panienki na jedną noc. Szybko stoczyłem się na dno”
„Przyjaciółka odpicowała ruderę ciotki, bo liczyła na darowiznę. Gdy jej kuzynka wyciągnęła rękę po spadek, była bez szans”
 

Redakcja poleca

REKLAMA