Moja przyjaciółka, Sandra, tak jak i ja wychowała się na warszawskim blokowisku. Byłyśmy sąsiadkami, bo mieszkałyśmy dosłownie dwie przecznice od siebie. Chodziłyśmy do szkoły na piechotę, spotykając się mniej więcej w połowie drogi. Po lekcjach biegałyśmy po osiedlowych podwórkach, czyli wybetonowanych skrawkach przestrzeni, na której gdzieniegdzie uchowało się jakieś pojedyncze drzewko. A potem, gdy nieco dorosłyśmy, po prostu szlajałyśmy się po ulicach. Wtedy nam to nie przeszkadzało. Byłyśmy dziećmi, a dziecko zawsze znajdzie sobie jakąś rozrywkę. Ale wiadomo – dla swojego potomstwa człowiek zawsze chce czegoś lepszego…
I dlatego, kiedy obie miałyśmy już rodziny, podczas pogaduszek przy kawie coraz częściej podejmowałyśmy temat wyprowadzki z miasta.
– Marzy mi się dom z ogrodem – wzdychała Sandra, która wraz z mężem wynajmowała klitkę w bloku.
– O, kochana, a mnie willa z basenem! – śmiałam się. – A tak poważnie, to wystarczyłoby, żeby przed domem było choć trochę zieleni, jakiś park, albo coś… Teraz chodzę z wózkiem wokół bloku w tę i z powrotem, i to nam musi z Alusią wystarczyć za cały spacer – spojrzałam na swoją maleńką córeczkę.
Sandra doskonale mnie rozumiała, bo jej Jaś nie miał na podwórku nawet porządnej piaskownicy.
– Wiesz, zastanawiamy się z Markiem nad kupnem mieszkania… – wyznałam jej pewnego dnia. – Zaczęli budować fajne osiedla w Wawrze. To naprawdę cicha i zielona okolica. I nie jest zbyt drogo.
Spojrzała na mnie jak na wariatkę. Nie spodobał jej się ten pomysł.
– Chcesz się pakować w kredyt na trzydzieści lat? – spytała zdziwiona. – Przecież to totalna głupota!
– Można go spłacić wcześniej – odparłam zgodnie z prawdą. – A bez tego nie ma szans na coś swojego.
A jednak Sandra znalazła sposób na to, by mieć coś „swojego” bez obciążenia sporą pożyczką. Tak jej się przynajmniej wtedy wydawało.
Ten dom to była waląca się rudera
Kilka miesięcy później, kiedy spotkałyśmy się na imprezie z okazji imienin wspólnego znajomego, od razu zauważyłam, że cała aż promienieje. Wzięłam ją na bok i spytałam:
– A co tobie? Znów jesteś w ciąży?
– Przeprowadzamy się pod Warszawę! – zawołała uradowana. – Do domu z wielkim ogrodem!
No, tego się nie spodziewałam…
– Nie rozumiem – bąknęłam. – Wygraliście w lotto, czy jak?
– Nie, głuptasie – zaśmiała się. – Umarła cioteczna babka Krzyśka i jego ciotka chce… To długa historia. Opowiem ci ją kiedy indziej. W sobotę jedziemy obejrzeć dom. Chcesz się wybrać z nami?
Jasne, że chciałam! Nie przepuściłabym takiej okazji. Byłam potwornie ciekawa, cóż to za historia z tą cioteczną babką… Opowiedzieli mi ją podczas podróży, w samochodzie.
Otóż, ciotka Krzyśka, czyli męża Sandry, miała matkę. I ta matka miała dom, który po jej śmierci przeszedł na ciotkę. Ciotka mieszkała w Radomiu, a że nie chciała, aby dom niszczał, stwierdziła, że pozwoli w nim zamieszkać swojemu bratankowi z rodziną.
– Czyż to nie cudownie z jej strony! – zawołała Sandra.
– Hm – mruknęłam. – Tak, miło.
Przez całą drogę Sandra paplała jak najęta. O tym, że Jasio wreszcie będzie miał się gdzie bawić, że to cudowna lokalizacja, bo w pół godziny można się dostać kolejką do centrum miasta, że to, że tamto… Jednak, gdy dojechaliśmy wreszcie na miejsce, mina jej nieco zrzedła. Podobnie zresztą jak jej mężowi.
– Cóż… – powiedział, rozglądając się wokół. – Trochę tu będzie roboty.
„Trochę”, po przekroczeniu progu domu, zmieniło się w „strasznie dużo”. Chałupa, która już z zewnątrz bardziej przypominała zapuszczoną ruderę otoczoną kłębowiskiem chwastów niż dom mieszkalny, wewnątrz wprost przytłaczała. Brudem, starością, zagrzybionymi ścianami, masą gratów i śmieci powciskanych w najdziwniejsze kąty. Spod sterty papierów i szmat, ledwo było widać zakurzone meble, podłoga się wprost lepiła, a łazienka i kuchnia wołały o pomstę do nieba. Staliśmy tak na progu, z szeroko otwartymi ze zdumienia ustami i wpatrywaliśmy się w ten nieciekawy obrazek, nie wiedząc, co dalej robić.
Jako pierwszy przytomność umysłu odzyskał Krzysiek.
– Spokojnie, dziewczyny, to tylko tak wygląda… – zawołał, siląc się na wesoły ton. – Jak się uprzątnie te graty, pomaluje ściany i wycyklinuje podłogę, od razu będzie inaczej!
– Trzeba jeszcze zrobić sufit – powiedziałam, spoglądając niepewnie na spróchniałe deski na górze.
– I łazienkę… – dodała Sandra nieswoim głosem. – A potem kuchnię.
– I wymienić okna…
– Przestańcie! – przerwał naszą tyradę Krzysiek. – Powiedziałem, że będzie dobrze, i będzie. Zobaczycie.
A zatem nic już nie mówiłyśmy, tylko w milczeniu oglądałyśmy te zakamarki domu, do których udało nam się przepchnąć. Wróciliśmy do miasta w ponurych nastrojach. Nawet mężowi Sandry nie wychodziło udawanie, że wszystko jest w porządku.
Okazało się, że ciocia ma córkę
Nie widziałam się potem z przyjaciółką przez kilka ładnych tygodni. My mieliśmy mnóstwo biegania za kredytem, a i oni ponoć nie próżnowali, przygotowując dom do zamieszkania. Kiedy w końcu udało nam się spotkać, natychmiast zapytałam Sandrę o postępy w pracach.
– Jest dobrze – odparła z uśmiechem. – Krzysiek miał rację. Wystarczyło trochę ogarnąć i zaczyna to wszystko przypominać mieszkanie. Ale jeszcze naprawdę sporo roboty przed nami.
– Obliczyliście już, ile będzie kosztował cały remont? – spytałam, bo o pieniądzach zawsze rozmawiałyśmy z przyjaciółką otwarcie.
– Wiesz, wszystkiego na pewno nie zrobimy od razu – Sandra wyraźnie się zmieszała. – Chodzi o to, żeby móc się wprowadzić, więc... – spojrzała na mnie niepewnie. – Jakieś sto dwadzieścia tysięcy złotych.
Wybałuszyłam na nią oczy, więc od razu zaczęła tłumaczyć:
– Zlikwidowaliśmy już z Krzyśkiem książeczki mieszkaniowe. Będzie z tego prawie 40 tysięcy, po 10 tysięcy dokładają rodzice i 20 ciocia.
Przeliczyłam wszystko w głowie.
– A reszta? – spytałam, bo niespecjalnie mi się to zgadzało.
– Cóż, pewnie weźmiemy pożyczkę konsumpcyjną – westchnęła zrezygnowana. – Ale zawsze lepiej brać 40 tysięcy niż czterysta, prawda? – dodała szybko z pełną wyższości miną.
„Czyżby to był przytyk do mnie?” – pomyślałam natychmiast niezbyt zadowolona, a głośno spytałam:
– Jak rozumiem, ciocia zamierza przepisać na was ten dom?
– Oczywiście! – zapewniła mnie. – Ale to już formalność. Na razie nie mamy czasu się tym zająć. Praktycznie każdą wolną chwilę spędzamy na budowie. Mówię ci, będzie ślicznie, chcemy zrobić od nowa łazienkę, kupiliśmy już meble w promocji i… – przyjaciółka zaczęła roztaczać przede mną swoje wizje, ale nie mogłam się skupić na jej opowieściach.
Nie podobało mi się to, że moi przyjaciele chcą władować tyle pieniędzy w dom, który formalnie nie należy do nich. Nie znałam tej całej ciotki, Sandra twierdziła, że to złota kobieta i nigdy by ich nie zrobiła w bambuko, ale jak wiadomo – z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. No, ale to w końcu ich sprawa. Może rzeczywiście wszystko będzie właśnie tak, jak sobie z ciotunią ustalili. Nie mnie to oceniać.
Po czterech miesiącach dom był gotowy do zamieszkania. Sandra z Krzyśkiem zrobili parapetówkę, na której, oczywiście, pojawiliśmy się z Markiem. Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem. Co prawda ogród nadal nie powalał urodą, ale jak poinformowała mnie przyjaciółka, roślinkami mieli się zająć na wiosnę. Za to sama chałupa zamieniła się w całkiem przytulny mały domek, który miał nowy dach, świeżo otynkowane i pomalowane ściany, a od środka wyglądał nawet lepiej niż dobrze. Widać było, że przyjaciele włożyli w niego wiele pracy i pieniędzy.
Wymienili wszystkie okna, położyli płytki w salonie, panele w pokojach. Kuchnia była nowiusieńka, zrobiona na wymiar, łazienka z piękną glazurą i najnowszymi sprzętami, eleganckie drzwi do wszystkich pomieszczeń. No, co tu dużo gadać – miód, cud, malina. Tyle że remont wyniósł ostatecznie więcej niż planowali, ale jak przypomniała mi Sandra: „Zawsze to mniej niż czterysta tysięcy”.
Trochę mnie denerwowały te ciągłe docinki z jej strony, ale zacisnęłam zęby i milczałam. Bo co będę bez sensu dyskutować? Ważne, że my z mężem wiemy, co robimy. Za to oni chyba nie bardzo… Na tejże imprezie dowiedziałam się o istnieniu Oli, kuzynki Krzyśka, a córki cioci.
– Nie boicie się, że ta Ola wyciągnie łapę po dom? – spytał dość obcesowo mój mąż, gdy z rozmowy wyszło, że nasi przyjaciele wciąż nie mają aktu własności budynku.
– Ola?! – zaśmiał się Krzysiek. – Ona nawet nie wie, jak wyrobić dowód w urzędzie, a co dopiero jak wyciągnąć łapę po dom! Ma dwadzieścia lat, ale mentalnie jest przedszkolakiem. Uwierz mi, to ostatnia osoba, której powinniśmy się bać. Zresztą ma mieszkanie po ojcu.
– No, a poza tym ciocia obiecała, że załatwimy kwestię własności jeszcze w tym miesiącu – dodała Sandra.
Mam nadzieję, że to ją czegoś nauczy
A jednak ciocia nie dotrzymała obietnicy. Ani w tamtym miesiącu, ani przez kolejne kilka lat. Na początku jeszcze pytałam o to przyjaciółkę, jednak odpowiadała dość niechętnie, więc w końcu przestałam. Zresztą byłam mocno zajęta własnymi sprawami. Wraz z Markiem kupiliśmy mieszkanie w Wawrze, wykończyliśmy je i spokojnie spłacaliśmy nasz „monstrualny” kredyt na czterysta tysięcy. Potem zaszłam w drugą ciążę i już w ogóle nie miałam głowy do cudzych problemów.
Tymczasem za każdym razem, kiedy odwiedzałam moją przyjaciółkę widziałam, że w ich rodzinnym gniazdku powstało coś nowego. A to zasadzili krzaki róży pod płotem, a to kupili drewnianą huśtawkę do ogrodu, a to powiększyli garaż tak, aby pomieścił dwa samochody. Muszę przyznać, że ich domek z roku na rok wyglądał coraz lepiej.
Problem pojawił się niespodziewanie w piątym, a może szóstym roku od ich wyprowadzki z Warszawy. Tym problemem okazała się… Ola. A właściwie jej nowy narzeczony.
– Znalazła sobie chłopa, rozumiesz to?! – Sandra prawie krzyczała w słuchawkę. – I ten cholerny drań najpierw zrobił jej dziecko, a potem stwierdził, że mieszkanie Olki jest za małe, żeby pomieścić ich troje! I teraz chcą nasz dom! Przekabacili już ciotkę! Była u nas wczoraj…
Dom, w który moja przyjaciółka wraz z mężem od kilku lat wkładali każdy grosz, i właśnie udało im się spłacić kredyt zaciągnięty na jego wykończenie, wciąż formalnie należał do ciotki Krzyśka. Jakoś przez te lata się nie złożyło, żeby wynająć notariusza i spisać umowę darowizny. Za to stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć, a mianowicie Ola-niemota znalazła sobie adoratora z głową na karku.
Trzeba przyznać, że chłopak nieźle kombinował. Wiedział, że teściowa jest wpatrzona w swoją córeczkę jak w obrazek i zrobi dla niej wszystko, zwłaszcza jeśli na świecie ma się wkrótce pojawić jej wnuczek. Ola zaś może i nie potrafiła wyrobić dowodu, ale za to wiedziała, że odnowiony domek za miastem z dużym ogrodem porośniętym krzakami róży jej się należy.
– Mamy się wynieść do końca miesiąca – płakała Sandra. – I wiesz, co ta wiedźma powiedziała Krzyśkowi? „Jesteś moim bratankiem i kocham cię, ale Ola jest moją córką!”.
Na usta cisnęło mi się: „A nie mówiłam?”, ale nie było sensu dobijać przyjaciółki. I tak jej sytuacja nie wyglądała ciekawie.
Obiecałam, że wraz z Markiem zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pomóc im w walce o dom. Mój mąż skontaktował się już ze znajomym prawnikiem, który obiecał przyjrzeć się tej sprawie i ustalić, jakie są szanse na wygraną w sądzie. Nie wiem, co będzie dalej, ale mam nadzieję, że ta historia nauczy moją przyjaciółkę, żeby nigdy nie wierzyła nikomu „na gębę”. Zwłaszcza kochanej rodzince.
Czytaj także:
„Pomagałam starszemu sąsiadowi, bo rodzina miała go gdzieś. Pazernym cwaniakom zależało tylko na spadku, a nie na dziadku”
„Wszyscy rzucili się na spadek po ojcu jak pazerne hieny. Nie chciałem brać udziału w tej farsie, a i tak zarobiłem najwięcej”
„Siostra wyszła za mąż, narobiła sobie dzieci i zapomniała o rodzicach. Odezwała się po ich śmierci, była łasa na spadek”