Z dzieciństwa wiele pamiętam, chociaż chciałabym zapomnieć o nim raz na zawsze. Pamiętam libacje trwające po kilka dni, podczas których ja i mój brat byliśmy pozostawieni samym sobie. Głód, samotność i brak rodzicielskich uczuć towarzyszyły mi na co dzień. Tata pił bezustannie, mama miewała dłuższe przerwy. Ale nawet wtedy, gdy była trzeźwa, to i tak zajmowała się głównie ojcem, a nie nami.
Zresztą… chyba wolałam te dni, kiedy chlali oboje – wtedy przynajmniej nie płakała i nie rozpaczała.
Matka chyba nigdy nie przytuliła żadnego z nas
Dziś wiem, że ona była typową alkoholiczką. Nie potrafiła okazać nam miłości. Pewnie do końca wierzyła, że uda jej się wyrwać ojca ze szponów nałogu, i obwiniała siebie za to, że nie potrafi. Swoje dzieci zresztą też. Wyrosłam w przekonaniu, że to moja wina, że nie zasłużyłam na miłość matki, że przyczyniłam się do alkoholizmu ojca.
Teraz, po latach terapii, patrząc na to wszystko z perspektywy czasu i doświadczeń, nawet dziwię się, że udało mi się coś w życiu osiągnąć.
Miałam wszelkie dane do tego, żeby osiąść w tym marazmie i bezsilności, i pójść w ślady rodziców. Zahukana, zestresowana, bez poczucia własnej wartości – nie mam pojęcia, jakim cudem przebiłam się przez szkołę i w dodatku zdecydowałam się na liceum, a potem na studium pomaturalne. Ile musiało być we mnie siły i desperacji!
Kiedy wyprowadzałam się z domu – wynajęłam ze swoim chłopakiem kawalerkę – mama płakała i krzyczała, że ją porzucam, że jestem niewdzięczna, że teraz wszystko będzie na jej głowie. Gdyby nie Jarek, pewnie nie dałabym rady tego udźwignąć. Zawróciłabym, rozpakowała walizki i pozwoliła matce na dalszą destrukcję mojego życia.
To dzięki narzeczonemu udało mi się zostawić przeszłość.
Przynajmniej wtedy tak myślałam, gdy zamieszkaliśmy razem, a potem pobraliśmy się i mieliśmy nowe, wspólne, piękne problemy. Piękne, bo niezwiązane z alkoholem, bo zwykłe – takie, jakie mieli inni.
Jednak przeszłość nie dała o sobie zapomnieć. Na początku nawet nie wiedziałam, że to ona, ta czarna zmora dzieciństwa, wisi nade mną i psuje moje małżeństwo. Zawsze byłam nerwowa, nadpobudliwa, i zdawałam sobie sprawę, że to kwestia doświadczeń. Zbyt gwałtownie reagowałam na wszystkie niepowodzenia, na stres, zmiany. Starałam się nad tym panować, ale nie zawsze mi się udawało.
A Jarek z czasem też miał coraz mniej cierpliwości do moich wybuchów. Kłóciliśmy się więc częściej. Powód? Zawsze się jakiś znalazł.
Przez pewien czas Jarek pracował w dwóch firmach. W jednej normalnie, na etacie, w drugiej sporadycznie, na zlecenie. Musiał być dyspozycyjny, co oznaczało, że nigdy nie wiedział, kiedy będzie musiał jechać do roboty. Zdarzało się więc, że po południu dzwonił do mnie z informacją, że wróci późno w nocy, albo dopiero nad ranem.
Nie pamiętam, kiedy zaczęło wydawać mi się to podejrzane, ale zaczęłam sprawdzać męża.
Dzwoniłam do niego na przykład o 24 i nasłuchiwałam, czy w tle nie ma jakichś dziwnych odgłosów. Powinien jeździć samochodem (pracował jako kierowca), gdy więc nie słyszałam pomruku silnika, byłam pewna, że zamiast za kierownicą, siedzi w domu u jakiejś panny.
No tak, on też już mnie nie kocha. Pewnie ma inną!
– Słuchaj, nie mogę z tobą rozmawiać, jestem w pracy – tłumaczył.
– Tak? A mnie się wydaje, że teraz nie prowadzisz – dociekałam.
– Bo jestem na rozładunku – mówił. – Czekam, aż mi podpiszą papiery. To zawsze chwilę trwa…
– A może pijesz kawkę u kochanki? – wypaliłam kiedyś.
Strasznie się zdenerwował.
Przyjechał tej nocy najpierw do domu, zamiast, jak zwykle, odstawić wóz do bazy.
– Jesteś nienormalna – powiedział, budząc mnie. – Zobacz, tu są papiery. Sprawdź sobie datę odbioru towaru i policz, ile czasu zajął mi dojazd w jedną i drugą stronę. Naprawdę myślisz, że cię zdradzam? Pewnie jakaś twoja walnięta psiapsiółka cię tak nakręciła.
– Bo to dziwne – broniłam się, zaspana. – Coraz więcej masz tych zleceń, a wszystkie na wieczór albo na noc. To co sobie miałam pomyśleć? W dodatku nie kochasz mnie już tak, jak kiedyś. Nie przytulasz, nie rozmawiasz ze mną.
– Kobieto, opanuj się – Jarek zdenerwował się jeszcze bardziej. – Kocham cię jak dawniej. Myślisz, że gdybym cię nie kochał, to znosiłbym te wszystkie awantury i humory?! Zresztą, porozmawiamy jutro. Dziś muszę jeszcze jechać do bazy.
Z jednej strony jego wybuch był tak szczery, że nieco się uspokoiłam. Z drugiej – nadal podejrzewałam, że za tymi nocnymi wyjazdami coś się kryje. Po kryjomu sprawdzałam więc SMS-y, które dostawał, bilingi, obwąchiwałam koszule. Nigdy nie wyczułam nic niepokojącego, ale to nie uśpiło mojej czujności. Tym bardziej że Jarek naprawdę miał dla mnie coraz mniej czasu, rzadziej okazywał mi czułość. To były kolejne powody naszych awantur.
– Kochanie, jestem strasznie zmęczony – mówił, gdy narzekałam na brak miłości. – Mam za sobą 20 godzin jazdy. Chcę po prostu spać.
– A mnie się wydaje, że mnie unikasz – narzekałam. – Przestałam ci się podobać, nie pociągam cię już.
Okazało się, że mój mąż miał rację, sugerując test…
Takie dyskusje kończyły się zazwyczaj moim płaczem. Rozklejałam się zupełnie, rozczulając się nad sobą. Jarek na początku był cierpliwy, przytulał mnie i pocieszał, zapewniając, że nadal jestem dla niego atrakcyjna, że nic się nie zmieniło. Ale kiedyś nie wytrzymał.
– Anka, przez ostatnie dwie noce prawie nie spałem – powiedział spokojnym, zimnym głosem, aż dreszcz mi przeszedł po plecach. – Nie mogę cię wiecznie zapewniać o swojej miłości. A uwierz mi, że żaden facet, wykończony tak jak ja, nie ma ochoty na igraszki. Daj mi odpocząć i wyspać się, bo jeszcze przez ciebie zasnę za kierownicą.
Oczywiście znowu się rozpłakałam, na co Jarek… się ucieszył.
– Słuchaj, a może te twoje huśtawki nastroju to objaw ciąży? – zawołał nieoczekiwanie. – Zrób test!
Najpierw się zdenerwowałam, ale następnego dnia kupiłam ten test.
I okazało się, że Jarek miał rację!
Strasznie się cieszyliśmy. Co prawda, mój nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. Miałam dziwaczne zachcianki, fizycznie też czułam się nie najlepiej, a w dodatku potrafiłam w ciągu kilku minut przejść ze stanu euforii w czarną rozpacz. Nie wiem, jak on to wytrzymał…
Niestety, to moje fatalne samopoczucie utrzymało się po porodzie, co już nie tylko Jarek zauważał, ale także inni. Pewnego dnia przyszła jego siostra. Miała mi pomóc przy małym Filipku, bo musiałam tego dnia jechać do urzędu.
Przed wyjściem nakarmiłam synka, ubrałam, udzieliłam szwagierce instrukcji, gdzie ma z nim iść na spacer, na co zwracać uwagę. Gdy wróciłam z urzędu, Sylwia poprosiła mnie o rozmowę.
Szwagierka zaskoczyła mnie swoją propozycją…
– Aniu, wydaje mi się, że jesteś przemęczona – powiedziała delikatnie. – Patrzyłam, jak dziś zajmujesz się Filipem, jak się szykujesz do wyjścia. Jesteś strasznie nerwowa. Poza tym nie wiem, dlaczego tak się obwiniasz o wszystko. W ciągu kwadransa ze cztery razy mnie poinformowałaś, że coś zrobiłaś źle, że jesteś fatalną matką, że mnie za coś przepraszasz.
– Jestem przemęczona, fakt – powiedziałam, czując, jak do oczu napływają mi łzy. – A że jestem fatalną matką, to też prawda. Zobacz… zabrakło mi pieluch, zapomniałam kupić zasypkę, a w dodatku przypaliłam zupkę. A wczoraj w czasie dnia, gdy Filipek spał, ja siedziałam w kuchni i gapiłam się w okno. Ty wiesz, że nie usłyszałam jego płaczu, kiedy się obudził?
– Aneczko, to wszystko normalne – Sylwia pochyliła się w moim kierunku i pogłaskała mnie po dłoni. – Każda mama ma wątpliwości, czy dobrze zajmuje się dzieckiem. Ale ty wpadasz w jakąś paranoję. I te twoje zmiany nastroju…
– Jarek się poskarżył, tak? – zamiast smutku i rozpaczy, nagle poczułam złość. – Ze mną nie ma czasu rozmawiać, a z innymi plotkuje.
– Nie, Jarek nic mi nie mówił – szwagierka popatrzyła mi w oczy. – Sama widzę. To był zresztą kolejny przykład… Posłuchaj, Aniu. W tej chwili pracuję na zlecenie, więc mam nieco czasu. Co prawda, nigdy nie wiem, kiedy będę miała wolne, ale mogę w takie dni przychodzić do ciebie. Ty sobie odpoczniesz, prześpisz się albo gdzieś wyjdziesz. A ja zajmę się Filipem.
Na początku zaprotestowałam. Jak to – ona ma się zajmować moim synkiem? Ale potem stwierdziłam, że to kusząca oferta. Rzeczywiście, nie mam czasu dla siebie. A u fryzjera nie byłam już z pół roku! Może gdy zadbam o swój wygląd, Jarek znowu będzie dla mnie bardziej czuły?
Umówiłam się z Sylwią, że będzie wpadać do mnie raz w tygodniu, a ja zrobię sobie wtedy wychodne.
Pierwszy raz był strasznie stresujący – bałam się o małego, co chwila wydzwaniałam do domu, i tak naprawdę wcale z tego wolnego nie skorzystałam. Jednak postanowiłam się nie poddawać.
Nie miałam pojęcia, co zrobić z wolnym czasem
Czasem łaziłam bez celu, czasem „zwiedzałam” sklepy. Kilka razy umówiłam się z koleżanką. Ale nie mogłam pozbyć się poczucia winy. Przecież to ja, matka, powinnam zajmować się synem! Skoro ktoś musi mnie zastępować, to znaczy, że sobie nie radzę. Zamiast więc odpoczywać, wpędzałam się w coraz większy niepokój i stres.
Chyba z tego powodu zaczęłam też kłamać. Nie wiem zresztą dlaczego. Ilekroć Jarek pytał, jak mi minął dzień wolny, gdzie byłam, zamiast powiedzieć, że spotkałam się w kawiarni z przyjaciółką lub poszłam do kina, kręciłam i zmyślałam.
Jakbym wstydziła się przyznać, że pozwoliłam sobie na relaks i beztroskę. A przecież po to właśnie wychodziłam z domu! Z tym że to wiem dopiero teraz. Wtedy wydawało mi się, że nie mam do tego prawa, że gdy jestem w kinie, popełniam niemal przestępstwo, a już na pewno grzech!
Mijały kolejne tygodnie, a ja stawałam się coraz bardziej nerwowa. Ręce mi się trzęsły, nie mogłam nalać mleka do butelki, wkurzało mnie, że nie potrafię równo złożyć ubranek synka. Zaczął mnie nawet złościć płacz dziecka!
Zdarzało się, że zamiast jak kiedyś, lecieć do niego, gdy tylko zakwilił, ja siedziałam w kuchni i zatykałam uszy. A gdy wreszcie poszłam do niego, to zamiast przytulić, po prostu zmieniałam mu pieluszkę i podawałam butelkę. Pewnego dnia, gdy po raz kolejny coś rozlałam, rozpłakałam się.
Przypomniała mi się moja matka, która – pijana albo na kacu – też wiecznie coś psuła i rozlewała.
Popatrzyłam na swoje ręce, potem poszłam do łazienki. Podkrążone z niewyspania oczy, matowa cera.
Moja mama też tak wyglądała.
„Ale przecież ja nie piję, co się ze mną dzieje! – denerwowałam się. – Może jestem na coś chora? Muszę porozmawiać z Jarkiem…”.
– Obawiam się, że mam depresję poporodową – wypaliłam prosto z mostu, kiedy mąż wrócił z pracy.
– Dlaczego? – zapytał, a zaraz potem dodał. – To znaczy wiem, że jest jakiś problem, widzę to. Jesteś strasznie nerwowa, no i w ogóle. Ale depresja objawia się chyba zaraz po porodzie, nie? A Filip ma już przecież sześć miesięcy!
– To wszystko nie zaczęło się wczoraj… Sama wiem, jak się zachowuję. To się nasila, nie daję sobie
z tym rady. Czy ty wiesz, że ostatnio zmuszam się, żeby go przytulić, wziąć na ręce? – wyznałam cicho.– Powinnam gdzieś iść, ale gdzie?
– Najlepiej do psychologa – Jarek bardzo się przejął.
Wstał i krążył po pokoju jak zawsze, gdy się czymś zdenerwuje.
– Zadzwonię do swojego kumpla. Jego żona jest kierownikiem w poradni. Poproszę, żeby nam poleciła naprawdę dobrego specjalistę.
Tamta pierwsza wizyta była straszna, bałam się
Umówiłam się na spotkanie za dwa tygodnie. Przez ten czas kilka razy sięgałam po telefon, żeby je odwołać. No bo jak ja miałam rozmawiać z obcym człowiekiem o tym, że nie umiem kochać własnego syna? Jak miałam się do tego przyznać?
Byłam wściekła na siebie i na matkę. Bo to ją obwiniałam za swoje zachowanie. Ona mnie nie kochała, nie nauczyła mnie miłości. To przez nią cierpimy!
Pierwsza wizyta była okropna. Bałam się, denerwowałam, wstydziłam, trzęsły mi się ręce. Psycholożka, kobieta nieco starsza ode mnie, ale młodsza od mojej mamy, spokojna, wręcz powolna, działała na mnie tonująco. Wypytała mnie o dzieciństwo, o moje małżeństwo, zapytała o choroby w rodzinie. Zawahałam się.
– Nie wiem zbyt wiele na ten temat – przyznałam. – Nigdy nie rozmawiałam o tym z rodzicami, dalszej rodziny praktycznie nie znam.
– A jak układają się pani kontakty z matką? – zapytała wówczas, odrywając wzrok od papierów i przyglądając mi się uważnie.
Czułam, jak się rumienię. Ręce znowu zaczęły mi drżeć.
– Zerwałam z nią kontakty – wydusiłam. – Ona… Oni piją.
Nie wiem czemu, ale gdy to powiedziałam, nagle zrobiło mi się lżej. Może dlatego, że powiedziałam to na głos, a może dlatego, że psycholożka w ogóle tego nie skomentowała. Tak, jakbym jej powiedziała, że moja mama często miewa anginy.
Pomyślałam, że widocznie nie jest to ważne, dlatego o nic więcej nie pyta. Jednak podczas kolejnych spotkań kilka razy wracała do tego tematu. Pytała o przeszłość, o przemoc, o relacje w domu. Ale też o to, co czuję do Filipka, co mnie drażni.
Lubiłam z nią rozmawiać, ale niecierpliwiłam się, kiedy wreszcie powie, co mi jest, i da jakieś tabletki. Jej diagnoza mnie zaskoczyła.
– Nie ma pani depresji poporodowej – powiedziała, uśmiechając się. – Natomiast wszystkie symptomy wskazują na syndrom DDA. Dorosłego Dziecka Alkoholików.
Dopiero teraz dowiedziałam się, że wynosząc z domu takie a nie inne doświadczenia, wyniosłam też bagaż przeżyć, stresów, lęku, braku wiary w siebie, braku zaufania.
To dlatego nie radzę sobie z okazywaniem uczyć, obwiniam się o wszystko i miewam depresyjne nastroje. Wbrew oczekiwaniom, nie dostałam żadnej cudownej tabletki.
Pomóc mi miała terapia. Chodzę już na nią 4 lata. Coraz więcej rozumiem, coraz więcej się uczę i dowiaduję o sobie. Jarek też chodzi ze mną – bo w końcu jesteśmy rodziną. Wierzę, że nam się uda, że pokonamy przeszłość.
Czytaj także:
„Ojciec wyrzucił mnie z domu, bo chciałem studiować, a nie tyrać w warsztacie. Nie wpuścił mnie nawet na pogrzeb mamy”
„Nie akceptuję facetów córki, bo zawiodłam się w życiu na mężczyznach. Nie chcę, żeby Marlenka przeżyła to, co ja”
„Napisałam anonim. Doniosłam żonie szefa, że jej ukochany ma romans. Dzięki temu awansowałam”