Długo uważałem, że szczęśliwy będę tylko wtedy, gdy wyjadę jak najdalej z rodzinnej wsi. Okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. Tylko potrzebowałem czasu i kopa od losu, żeby to zrozumieć. Rodzice mają średniej wielkości gospodarstwo. Trochę zboża, ziemniaki, kilka krów, kilkanaście kur. Tata nie miał wątpliwości, że ja przejmę kiedyś gospodarkę. Dałem się przekonać rodzicom do wyboru technikum rolniczego. Dla świętego spokoju. Zresztą najbliższe było w mieście oddalonym o 80 km, więc perspektywa wolności była kusząca. Przez całe technikum główną rozrywką moją i moich kolegów było planowanie ucieczki ze wsi. Prześcigaliśmy się w deklaracjach: Wrocław, Warszawa, Berlin, Londyn, Nowy Jork…
Chcieliśmy być bankierami, piosenkarzami, pilotami
Byle nie rolnikami. Po dyplomie połowa z nas grzecznie wróciła do rodzinnych domów. Niektórzy pojechali studiować rolnictwo. Tylko najwięksi buntownicy, wśród nich ja, wybrali inne kierunki. Ja – zarządzanie. Udało mi się przekonać tatę, że o rolnictwie nauczę się wszystkiego od niego, a wiedza o zarządzaniu na pewno mi się przyda. W ten sposób kupiłem sobie kolejnych pięć lat spokoju. Co roku w wakacje pomagałem rodzicom w gospodarstwie. Tata ciągle powtarzał: „jak już to wszystko będzie twoje”… Nie wyprowadzałem go z błędu. Ciągle nie umiałem powiedzieć mu, że zamierzam zostać w mieście. Wiedziałem, że się zdenerwuje, może nawet każe się wynosić. A na to jeszcze nie byłem gotowy. Ale w końcu nadszedł ten dzień, kiedy musiałem powiedzieć rodzicom, co zdecydowałem. Miałem już wtedy pracę w dużej firmie, zaczynałem od września. Ale tę rozmowę ciągle odkładałem.
– Adaś, tak się zastanawialiśmy z mamą, że pora, żebyś miał własny kąt – zaczął tata po jednym z niedzielnych obiadów.
Domyślałem się, do czego zmierza.
– Tam z tyłu domu dawno planowaliśmy przybudówkę. Pora się do tego zabrać. Miałbyś własne wejście, łazienkę, małą kuchenkę. No, dopóki mieszkasz z mamą i tatą, to ciężko ci będzie znaleźć dziewczynę, rozumiemy – tata mrugnął porozumiewawczo do mamy i oboje zachichotali.
Zrozumiałem, że to jest ten moment, żeby się przyznać, że za trzy tygodnie już mnie tu nie będzie. Kiedy powiedziałem, że nie ma sensu zaczynać budowy, bo będę mieszkał w mieście, i że mam już pracę, zapadła głucha cisza. Po chwili mama zaczęła zbierać naczynia ze stołu. Tata siedział ze wzrokiem wbitym w talerz. Obyło się bez awantury. Jedyne słowa, jakie usłyszałem od taty, to:
– Bardzo się na tobie zawiodłem, synu. Ale życzę ci powodzenia.
Więcej o mojej decyzji nie rozmawialiśmy. Ostatniego dnia sierpnia spakowałem się i wyjechałem. Mama płakała. Tata nie podał mi ręki na pożegnanie. Zabolało. Przez trzy lata rozkoszowałem się życiem miejskiego singla. W wakacje na dwa tygodnie jeździłem do domu. Tata przyjmował moją pomoc bez komentarza, ale też nigdy nie dziękował. A kiedy o coś pytałem, odpowiadał krótko:
– Przecież ciebie to nie interesuje.
Kiedy wracałem do miasta, wmawiałem sobie, że się cieszę, że nareszcie koniec. Ale zawsze przez kilkanaście dni byłem rozdrażniony. Kiedy kumple kpili, że pewnie tęsknię za pługiem, odgryzałem się, jak umiałem. I nie dopuszczałem do siebie myśli, że sam się oszukuję. W pracy zaczęło się psuć. Mój szef dawał mi do zrozumienia, że nie jest zadowolony z mojej pracy. Rozstałem się z dziewczyną, z którą byłem ponad pół roku. Byłem zdołowany, cały weekend ostro balowałem.
Nie pamiętam nic z tamtej nocy
Ocknąłem się w szpitalu. Wstrząśnienie mózgu, połamane żebra i wybita szczęka. Zdaniem policji ktoś musiał mnie uderzyć, a może i się przewróciłem, ale nie było żadnych świadków. Kiedy leżałem w szpitalu, zadzwonił szef. Spytał, jak się czuję, życzył powrotu do zdrowia, a na koniec oświadczył, że pewnie będę potrzebował czasu, żeby dojść do siebie, więc świetnie się składa, bo moje stanowisko właśnie zostało zlikwidowane.
– Dostaniesz odprawę, pieniądze za zaległy urlop, nic się nie martw – zakończył i się rozłączył.
Jego wywód był tak absurdalny, że aż śmieszny. To nie tak, że wróciłem na wieś, bo nie miałem innego wyjścia. Po prostu dopiero kiedy zostałem na lodzie, odważyłem się przyznać sam przed sobą, że moje miejsce jest gdzie indziej. Leżąc w szpitalu, trafiłem na tekst o chłopaku w moim wieku, który przejął gospodarstwo rodziców i zaczął je prowadzić w sposób bardziej przyjazny dla środowiska. I że szybko się okazało, że to ma sens. Zacząłem buszować po forach dla młodych rolników. Tyle pomysłów! Zacząłem w głowie planować, co z tego mógłbym przenieść do nas. Tylko musiałbym najpierw przekonać tatę, że tym razem naprawdę wiem, czego chcę. I żeby mi pozwolił cokolwiek zmienić. Nie miałem pojęcia, jak się do tego zabrać. Na razie nie powiedziałem nawet rodzicom o stracie pracy. Bo bałem się, że uznaliby, że chcę wrócić, bo nie mam innego wyjścia.
Pojechałem do domu w wakacje, jak co roku. Pomagałem tacie i czekałem na odpowiedni moment, żeby mu się przyznać, że chcę wrócić. Wieczorami chodziłem po polach i zastanawiałem się, od czego mógłbym zacząć zmiany. Zacząłem planować, żeby wzdłuż pola posadzić na nowo wierzby. Pamiętałem, że jeszcze tam rosły, kiedy byłem mały. Wycięto je podczas poszerzania szosy. Zacząłem nawet robić szkice i obliczać, ile sztuk potrzeba i gdzie je najlepiej posadzić. Okazało się, że nie muszę rodzicom nic mówić. Któregoś wieczoru, gdy wracałem z „obchodu” pól, tata czekała na mnie przed domem.
– Siadaj, synek – poprosił.
W wiadrze przy ławce miał kilka piw.
– Pogadamy.
Przez chwilę w ciszy sączyliśmy piwo. Przez uchylone okno słyszałem, że mama krząta się po kuchni. Ale czułem, że jednocześnie nastawia ucha, żeby nie uronić ani zdania z tej rozmowy. Bałem się, że tata chce mi powiedzieć, że sprzedał ziemię. I że moje „nawrócenie” na rolnictwo przyszło za późno.
– Adaś, widzisz, to jest tak, że ja już mam coraz mniej siły. Sam gospodarki dalej nie pociągnę. Od roku sąsiad dopytuje się o naszą ziemię. Chciałby ją kupić. I tak sobie wiosną myślałem, że tego lata to będą ostatnie zbiory. Zostawimy sobie z mamą dwie krowy, kilka kur. Posadzimy za domem warzywa, żeby mieć jakieś zajęcie. I obiecałem sobie, że nie będę już ciebie namawiał. Bo podjąłeś decyzję i jesteś szczęśliwy w mieście. Ale teraz… – tata zamilkł i pociągnął duży łyk piwa.
Czułem, że szuka właściwych słów
– Teraz, przez te ostatnie dni, mam wrażenie, że coś się zmieniło. Widziałem, gdzie chodzisz wieczorami. I te szkice na stole w pokoju. Więc tak sobie pomyślałem, że zapytam po raz ostatni. Synku, czy ty zmieniłeś zdanie? Chciałbyś przejąć gospodarkę? Bo jak tak, to jutro powiem sąsiadowi, że ziemi mu nie sprzedam. I jak będziesz gotów, to możesz zacząć się rządzić po swojemu. Obiecuję, że będę ci pomagał, ale nie będę się wtrącał. No to co powiesz?
Mama już nawet nie udawała, że wyciera naczynia. Stała w oknie i lekko się uśmiechała. Chyba była pewna, co odpowiem.
– Tato, masz rację. Zmieniłem zdanie. Już od kilku lat, ilekroć stąd wracałem do miasta, to czułem, że robię błąd. Że moje miejsce jest tu i że gdzie indziej nie będę szczęśliwy. Ale nie chciałem się przyznać ani przed sobą, ani przed wami, że się pomyliłem. Taka głupia szczeniacka duma.
Mama wyszła do nas i po prostu mnie uścisnęła. Tata podał jej butelkę i chyba po raz pierwszy widziałem ją pijącą piwo. I to z gwinta! Powiedziałem im wszystko. O stracie pracy, dziewczyny. I że nie mam już dokąd wracać, bo wymówiłem mieszkanie i tylko muszę pojechać do kolegi po rzeczy. A potem zacząłem opowiadać o moich pomysłach na nawodnienie pól, na zmianę zasiewów. Tata słuchał, kiwał głową, czasem o coś zapytał.
– No to teraz idę spać – tata dopił piwo i wstał.
Położył mi rękę na ramieniu i się uśmiechnął. Dawno tego nie robił.
– A jutro popatrzymy i pomyślimy nad tą przybudówką dla ciebie. Plany ciągle gdzieś mam. Dobranoc.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”