Może gdyby interesy szły dobrze, nie zwracałbym uwagi na tę małą. Ale było fatalnie. Klienci mnie omijali. Uśmiechałem się do nich, szczerzyłem i zagadywałem, a ci tylko rzucali okiem na moje rękodzieło, po czym wzruszali ramionami i kupowali porcję ryby z frytkami w smażalni po lewej albo podróbkę markowych okularów na stoisku po prawej.
A miało być tak pięknie. Po rozstaniu z Justyną i wyprowadzce z jej domu postanowiłem przypomnieć sobie, jak smakuje wolność. Do licha! Przez niecały rok naszego narzeczeństwa robiłem wszystko, czego ta kobieta ode mnie oczekiwała. Twierdziła, że mężczyzna musi mieć „poważną” pracę, więc przestałem handlować na rynku swoimi obrazami i zatrudniłem się w hipermarkecie. Uważała moich znajomych z Akademii Sztuk Pięknych za bandę nieudaczników, to zerwałem z nimi kontakty. Ani się obejrzałem, jak stałem się jej pochlebcą, służącym i workiem treningowym.
Zmywałem, sprzątałem, robiłem wszystko, żeby tylko była ze mnie zadowolona. Obserwowałem każdy jej gest, wsłuchiwałem się w każdą zmianę tonu jej głosu, byle tylko w porę zażegnać coraz częstsze wybuchy niezadowolenia. Kiedy więc w końcu powiedziała, że jestem frajerem, a nie facetem i ona z kimś takim marnować sobie życia nie będzie, przeżyłem wstrząs. A potem postanowiłem, że udowodnię sobie i światu na co mnie stać.
Stała i się gapiła, strasznie mnie irytowała
Wyjechałem na całe lato do nadmorskiej miejscowości, wykupiłem miejsce przy głównym deptaku i zacząłem robić z muszli oraz bursztynu biżuterię. „No bo co może się lepiej sprzedać w czasie wakacji nad morzem, niż piękne pamiątki z miejscowego surowca?” – rozumowałem.
Niestety, myliłem się. Z pamiątek to turyści woleli plastikowe, chińskiej produkcji klapki, kapelusze i okulary przeciwsłoneczne, a nie moje rękodzieło.
– Idź stąd! – warknąłem do dziewczynki, która od pół godziny gapiła się w wyłożone na stoliku wisiorki i bransoletki. – Zasłaniasz mi stoisko.
Spojrzała na mnie z nabożnym szacunkiem i przesunęła się dwa kroki w bok. Wciąż jednak nie odrywała wzroku od moich ozdób. Delfin z kawałków muszli z bursztynowymi oczkami, zawieszka w kształcie syrenki, grzebyk z masy perłowej – rany, ile czasu i pieniędzy kosztowało mnie zrobienie tego wszystkiego! A teraz nikt niczego nie chce kupić.
– A do tego przynosisz mi pecha! – dorzuciłem oskarżycielsko.
Mała zerknęła na mnie spłoszonym wzrokiem, ale nadal nie mogła oderwać się od stoiska. Co za licho ją tutaj przyniosło?
– No i na co się tak gapisz? – spytałem.
Palcem wskazała jeden z wisiorków. Niepozorny, z muszelki inkrustowanej drobinkami bursztynu. W kształcie serca.
– Jest piękny – westchnęła.
„Do licha! – pomyślałem z sarkazmem. – Nareszcie, po niemal trzech miesiącach wystawania na tym deptaku, doczekałem się komplementu. Szkoda tylko, że wypowiedziało go dziecko, a nie jakiś poważny klient”.
– Po co ci takie coś? I tak pewnie zaraz byś to zgubiła – zadrwiłem.
– Dałabym go mamie – odparła.
– Mamie? – zdziwiłem się, bo pierwszy raz spotkałem dzieciaka, który zamiast domagać się nowej zabawki, sam chce coś komuś sprezentować.
– Bo ja bardzo kocham moją mamusię – wyjaśniła rezolutnie. – I nie chcę, żeby sobie gdzieś poszła.
– A czemu miałaby gdzieś pójść?
Dziewczynka wzruszyła chudymi ramionkami, a jej piegowate czoło przecięła podłużna kreska.
– Nie wiem… Ale tatuś odszedł.
– Ach tak…
– Bo nie dawałam mu prezentów.
– Myślę, że odszedł z innego powodu – odparłem zły, że w ogóle dałem się wciągnąć w tę bezsensowną rozmowę.
– Nie. Słyszałam, jak krzyczał do mamy, że się wynosi, bo nie jesteśmy w stanie dać mu tego, na co zasługuje.
Zrobiło mi się głupio, że tak ją potraktowałem
Hm. Zabawne, ale to zdanie zabrzmiało zupełnie tak, jakby wypowiedziała je moja była narzeczona.
– Ile on kosztuje? – z zamyślenia wyrwało mnie pytanie dziewczynki, którą nasza wymiana zdań najwyraźniej ośmieliła.
– Nie masz tyle pieniędzy, mała. To ręczna robota. Hand made, jeśli wiesz, o czym mówię. Idź kup mamie coś na stoisku obok.
– Ale ja chcę ten wisiorek! – gniewnie zacisnęła usta. – I mam pieniądze. Odkładałam przez całe wakacje. Odkąd zobaczyłam pana na tym deptaku.
No, no. Charakterna mała. I trzeba przyznać, miała dobry gust.
– Sześćdziesiąt złotych – odpowiedziałem. – A niech tam, pięćdziesiąt – palnąłem, zupełnie jakbym naprawdę rozmawiał z poważnym klientem.
Nie wydała się przytłoczona tą kwotą. Znów zmarszczyła brwi i spytała:
– Pięćdziesiąt to dużo?
– Raczej sporo.
– Mam tyle – odparła, dumnie wyciągając z kieszeni garść drobnych monet. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie ma tam więcej niż kilka złotych.
– Za mało – odpowiedziałem. – A teraz zmykaj. Mówiłem ci, że płoszysz mi prawdziwych klientów.
W pierwszej chwili pomyślałem, że nie usłyszała. Stała bez ruchu, jak słup soli, z zaciśniętymi ustami. Z malutkiej piąstki wysypywał się strumyk grosików. A potem po jej piegowatym policzku spłynęła łza. Wtedy odwróciła się bez słowa i pobiegła w głąb ulicy.
– Hej! Mała! Pogubiłaś pieniądze! – zawołałem, ale zniknęła w tłumie.
Nagle zrobiło mi się głupio. Spojrzałem na stos bezużytecznej i nikomu niepotrzebnej biżuterii. Kupa chłamu. Co się ze mną stało, że poskąpiłem dziewczynce jednego głupiego wisiorka? Pod wpływem nagłego impulsu chwyciłem serduszko i pobiegłem za nią. Po chwili dostrzegłem ją w bocznej uliczce. Płakała, skulona pod murem kamienicy.
– Przepraszam – dotknąłem drobnego ramienia. – Źle policzyłem. Miałaś dość pieniędzy, żeby to kupić.
Kiedy wróciłem do stoiska, miałem już podjętą decyzję. Jutro się stąd zwijam! Nie ma co się dłużej oszukiwać. Pomysł ze sprzedawaniem własnego rękodzieła był niewypałem. Wrócę w rodzinne strony, przeproszę się z pracą w hipermarkecie i coś wynajmę. Jakoś to będzie.
Postanowiłem odstać przy stoisku do wieczora, a potem spakować cały ten towar do plecaka i ruszyć na dworzec. Czas szybko płynął i ani się spostrzegłem, jak zrobiła się siódma. Zacząłem zbierać graty, kiedy dobiegł mnie ostry, kobiecy głos:
– Niech pan zabiera ten wisiorek i da spokój mojemu dziecku! Jak panu nie wstyd obdarowywać małe dzieci takimi prezentami?!
Tak zaczęła się nasza miłość
Zaskoczony spojrzałem na stojącą przede mną kobietę. Była piękna. Wysoka brunetka o płomiennym spojrzeniu. W smukłych palcach trzymała serduszko z muszli. A więc to jest mama tej małej…
– Niczym pani córki nie obdarowałem – odparłem z godnością. – Ona to ode mnie kupiła.
– Kupiła? Ciekawe za co – kobieta ujęła się pod boki. – Julka na pewno nie miała dość pieniędzy na taki piękny naszyjnik! W ogóle na żaden naszyjnik – poprawiła się.
– Myli się pani. Córka zapłaciła bardzo wysoką cenę.
– Tak? A ile konkretnie?
– Dała mi… wszystko, co miała.
Z kobiety jakby nagle uszło powietrze. Stała, patrząc na mnie ze zmarszczonym czołem, dłuższą chwilę mierzyła mnie wzrokiem. W końcu się odezwała:
– Naprawdę taki dobry z pana człowiek czy tylko takiego zgrywa? – spytała głosem, w którym wciąż dźwięczały wątpliwości.
– Dobroć? – zdziwiłem się. – Moja była narzeczona raczej nazwałaby to frajerstwem.
– Mój były narzeczony też – odpowiedziała, a potem oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.
Dzisiaj, kilka miesięcy po tej rozmowie, oboje z rozrzewnieniem wspominamy nasze pierwsze spotkanie. To… od niego zaczęła się nasza miłość. Tak, jesteśmy teraz małżeństwem. Prowadzimy z Karoliną niewielki sklepik, Julka chodzi do szkoły. Nie przelewa nam się, ale jakoś wiążemy koniec z końcem. Najważniejsze jednak, że jesteśmy szczęśliwi. Ja znalazłem kobietę, która mnie kocha i rozumie, Karolina mężczyznę dającego jej oparcie, a Julia nareszcie czuje się bezpieczna. A wszystko przez jeden maleńki wisiorek w kształcie serca.
Czytaj także:
„Cieszę się, że Agata odrzuciła zaręczyny i zmieszała mnie z błotem. Dostałem lekcję i już żadna nie zrobi ze mnie frajera”
„Liczyłem na miłość i kobiece ciepło, a zostałem jeleniem. Dla Oliwii byłem sposobem na zabicie nudy, gdy nie było męża”
„Długo rozpaczałem po tym, jak rzuciła mnie narzeczona. Gdy odkryłem, dlaczego to zrobiła, otarłem łzy i rozpętałem burzę”