Ta robota nie podobała mi się od samego początku, czyli już od pierwszego spotkania z właścicielami domu. Było to małżeństwo w dojrzałym wieku. On – niewysoki, korpulentny, łysawy, ale sympatyczny i ugodowy. Od razu wiedziałem, że da się z nim dogadać. A ona? Miała na imię Irena i gdy tylko na nią spojrzałem, wiedziałem, że będą kłopoty. Robię w budowlance już dość długo i potrafię na pierwszy rzut oka rozpoznać trudnego klienta. Ta kobieta miała na twarzy wypisany upór, zawziętość i przekonanie, że wszystko wie najlepiej.
Co za wstrętna baba!
Niektórym ludziom wydaje się, że nie ma dziedziny, w której nie byliby biegli. Nigdy się nie mylą i to oni muszą znosić niekompetencję wszystkich wokół. To był właśnie ten typ. Negocjowała moją stawkę, pobłyskując złotą biżuterią i ciężko wzdychając nad kosztami.
– Aż tyle? Przecież nam chodzi tylko o remont łazienki. Ile czasu zajmie panu praca, jeśli wolno zapytać?
– Myślę, że około dwóch, trzech tygodni – odpowiedziałem.
– To około dwóch czy około trzech? Proszę się zdecydować.
– Niektóre prace mogą pójść szybciej, a inne wolniej. Zawsze może wyskoczyć też coś nieoczekiwanego.
– Mówi pan, jakby chodziło o wyprawę na Księżyc, a nie o zwyczajne położenie kafelków. Cóż takiego może się zdarzyć?
– Wiele. Na przykład nie wiemy, w jakim stanie są rury i czy nie trzeba będzie zrobić hydrauliki.
– Za to też nas pan policzy? – wzdrygnęła się.
– Tak.
– Proszę pana, my chcemy, żeby zrobić tylko to, co konieczne, w jak najkrótszym czasie. Nie zamierzamy cierpieć niewygód długimi tygodniami. Zadzwoniliśmy do pana, bo znajomi mówili, że jest pan dobry. Rzetelny i niepijący. Nie pije pan? – zapytała bez żadnych ogródek.
– Tylko w domu, po godzinach – uśmiechnąłem się zgryźliwie, ale ona nie dostrzegła ironii.
– To dobrze, ale i tak uważam, że powinien pan zejść z ceny. To w końcu układanie kafli. Nie trzeba mieć tytułu magistra, żeby to robić.
Tak właśnie wyglądały negocjacje. Już wtedy powinienem był zrezygnować, ale coś mnie podkusiło, żeby wziąć tę pracę. Nie miałem za wiele zleceń i nie mogłem wybrzydzać. Zdecydowałem się wziąć tę fuchę również ze względu na męża tej kobiety. Miał na imię Michał i przez całą naszą rozmowę próbował rozładować atmosferę. Wtrącał się, wzdychał ciężko: „Irenko…”, tłumaczył jej moje stanowisko. Sporo się chłop napracował, żeby transakcja doszła do skutku, a jednocześnie jego wrażliwa małżonka nie została urażona. Żal mi się go zrobiło, bo wiem, że w mojej branży mało jest fachowców, którzy mają na tyle łagodny charakter, żeby znieść taką paniusię.
Umówiliśmy się więc na kwotę ciut mniejszą od tej, którą zaproponowałem na początku, i następnego dnia zacząłem pracę. Kiedy przyszedłem, pana Michała już nie było, drzwi otworzyła mi jego żona. Kazała szybko wnosić do domu narzędzia, bo była umówiona z koleżankami. No i gdy tylko wtaszczyłem wszystko na górę, wyszła. Nie powiedziała mi „do widzenia”, nie zaproponowała herbaty. Wiedziałem, że tak będzie i przyniosłem swoją. Wypiłem jeden kubek i zabrałem się za robotę.
Zanim zacząłem demolkę, zabezpieczyłem mieszkanie. W drzwiach do każdego pokoju rozwiesiłem folię malarską, bo wiem, jak trudno jest paniom domu znieść bałagan w czasie remontu. Zawsze próbuję ograniczać jego skutki do minimum. Choć w przypadku takich prac, nie da się całkowicie pozbyć kurzu. Większość klientów to rozumie. Niestety Pani Irena do takich osób nie należała. Gdy tylko wróciła, od razu zaczęła narzekać, że wszędzie jest pył. A kiedy zacząłem się zbierać do wyjścia, zapytała mnie, co z tymi foliami, którymi zakleiłem drzwi.
– A co ma być? – zapytałem.
– Czy pan je zdejmie?
– Wolałbym nie ściągać, bo zostały mi jeszcze dwa dni kucia starych kafli. Musiałbym jutro zakładać nowe, a zajmie mi to całą godzinę. Nie przemęczycie się państwo?
– Nie – skrzywiła się właścicielka. – Niech pan zdejmie to ohydztwo.
Wiecznie się czepiała
Zdjąłem. Nie chciałem się kłócić. Gdy przyszedłem następnego dnia do pracy, całe mieszkanie było wysprzątane na błysk. Kiedy zobaczyłem umęczone twarze pana Michała i jego żony, zdałem sobie sprawę, jakim kosztem doprowadzili dom do takiego stanu. Tego dnia starałem się pracować najczyściej, jak to było możliwe, żeby oszczędzić temu biedakowi dalszej harówki. Gdy już wszystkie kafle były skute, zabrałem się za sanitariaty.
Kiedy demontowałem wannę, pani Irena spojrzała na mnie za zaciekawieniem i zapytała, gdzie się będzie kąpać. Była przekonana, że wieczorem wstawię ją z powrotem, żeby mogła się umyć. Wytłumaczyłem jej, że będzie musiała skorzystać z miski, albo kąpieli u jakichś znajomych. Ale gdy pani Irena usłyszała, że zachęcam ją do kapania się w miednicy, zrobiła mi awanturę. Skończyło się na tym, że każdego dnia wnosiliśmy z jej mężem wannę do łazienki, a ja podłączałem ją do kanalizacji. Udręka.
Takich sytuacji było mnóstwo. Spośród wielu wymienię tylko te, które zapadły mi w pamięć szczególnie. Do dziś z gorzkim uśmiechem wspominam fakt, że pani Irena żądała, bym za każdym razem zabierał z łazienki wszystkie swoje narzędzia. Nawet przemysłowy odkurzacz, który tam przytaszczyłem. Na szczęście jej mąż przemówił jej do rozsądku, bo widział, że jestem gotów zrezygnować z pracy, gdybym miał co dzień znosić wszystkie graty do samochodu.
Kolejną kłótnię wszczęła o remont hydrauliki. Okazało się bowiem, że rury trzeba wymienić. Gdy „szefowa” usłyszała, ile będzie to kosztować, zarzuciła mi, że próbuję ich naciągnąć. Roztoczyłem więc przed nią wizję zalanego mieszkania i wtedy zmiękła. Gdy już zacząłem kłaść kafle, okazało się, że pani Irena jest niezadowolona z płytek, które wybrała. Oczywiście, nie była to jej wina – to „głupi sprzedawcy” w sklepie zapakowali jej inny wzór. Mąż długo przekonywał ją, żeby nie oddawać tych kilkunastu paczek. Wywalczył kompromis – kafle zostały, ale kupili razem nowe, droższe dekory.
Pani Irena podobnie jak mnie traktowała również swoich sąsiadów. Pewnego popołudnia, gdy przeciągnęła mi się robota i musiałem stukać młotkiem po szesnastej, do drzwi zapukała sąsiadka. Zerknąłem z łazienki i zobaczyłem, że rozmawia z nią pan Michał. Oboje byli spokojni, mimo że na twarzy kobiety malował się grymas niezadowolenia. Rozmowa toczyła się jednak gładko. Oczywiście, dopóki nie zjawiła się pani Irena. Gdy tylko weszła do przedpokoju, zaczęła się awantura.
– Pani by się tak nie rzucała, gdyby wiedziała, co wasz syn wyrabia, gdy jest sam w domu! Pani wie, jakiej on muzyki słucha? To się nadaje do zgłoszenia na policję.
– Co pani opowiada? – obruszyła się sąsiadka.
– Pani powinna się lepiej zająć wychowaniem syna, zamiast czepiać się naszego fachowca! On zawsze stara się pracować cicho i sumiennie! – niespodziewanie oberwałem komplementem. To był jedyny raz, kiedy usłyszałem od niej dobre słowo na temat mojej pracy.
Po tej sprzeczce szefowa znów zaczęła się mnie czepiać. Tutaj kafelek wystaje, tam za mało spiłowane, a to wzór niedopasowany. Jednego dnia oskarżyła mnie, że zniszczyłem im przycisk spłuczki, który dwa dni wcześniej sam zamontowałem. Gdy okazało się, że to nie rysy, a zabrudzenia, które można zetrzeć ścierką, nawet mnie nie przeprosiła. Często też starała się nastawić męża przeciwko mnie. Przekonywała go, że nie pracuję, jak trzeba, i że nie należą mi się takie pieniądze, jakich sobie zażyczyłem. A raz – całkiem niechcący – podsłuchałem jej rozmowę z panem Michałem, w której mówiła mu, że podjadam im jedzenie z lodówki. Mało nie parsknąłem śmiechem.
Dobra kobieta, ale charakter podły
Już pod sam koniec remontu, pani Irenie nie spodobał się też kolor fug. Pech chciał, że miałem je już położone na większości kafli. Uparła się, że mają być inne, bo te „świadczą źle o jej guście”. Zażądałem więc zapłaty za tę poprawkę. Zgodziła się dołożyć parę groszy, ale nie za wiele. W zamian zapędziła do pracy swojego męża – miał mi pomagać. W ten właśnie sposób zostałem z nim sam na sam na dość długo, by chłop zdążył się przede mną otworzyć. Ona pojechała do mamy na dwa dni, a on został w domu.
Gdy tylko wrócił po odwiezieniu jej na dworzec, poczęstował mnie piwem.
– Nie, dziękuję, panie Michale, ja w pracy nie piję – zaprotestowałem.
– Pan mi zrobi tę przyjemność. Bardzo proszę.
– No dobrze. Przez długi czas ścieraliśmy fugi w ciszy. Ale po godzinie on zaczął: – Nie pracuje się łatwo u nas, co?
– Eee, nie lepiej, ale też wcale nie gorzej niż u innych – odpowiedziałem dyplomatycznie.
– Pan jest bardzo miły, ale ja wiem, jaka jest moja żona. Pewnie pan myśli, że mam w życiu przechlapane?
– Ja tam nie myślę o takich sprawach. Każdy żyje, jak mu wygodnie.
– To bardzo mądre… Bardzo… Ale chciałem, żeby pan ją trochę zrozumiał. Taki już ma charakter. W sumie to nie jest zła kobieta. Czy pan wie, że mieliśmy kiedyś dom, ale żona postanowiła go sprzedać i dużą część pieniędzy przeznaczyć na operację siostry chorej na raka?
– To bardzo zacne.
– Ona ma dobre serce, tylko się wszystkim bardzo przejmuje. Jest bardzo… drobiazgowa. No i oczekuje, że wszyscy wokoło będą tacy sami. Kiedyś pracowała na uczelni. Ale miała zawał. Tak się angażowała we wszystko, że aż wpadła w konflikt z innymi wykładowcami. Uwzięli się na nią, bo zawyżała poziom nauczania. Za dużo wymagała od studentów. W końcu z tych nerwów i kłótni wylądowała na ostrym dyżurze. Dlatego tak się o nią troszczę.
– Rozumiem.
– Kiedy jesteśmy sami, ona jest zupełnie inna – uśmiechnął się.
– Jak każda żona – przytaknąłem, bo rozumiałem tego faceta.
W końcu to była kobieta, w której się kiedyś zakochał. Pewnie już przyzwyczaił się do jej humorów. Zresztą, nie mnie było go oceniać. To był dobry chłop, dlatego starałem się do końca być grzeczny i wyrozumiały. Łazienkę skończyłem po prawie trzech tygodniach pracy. Robota wydłużyła się ze względu na poprawki i dodatkowe życzenia pani Ireny. W końcu jednak dotarliśmy do końca i można było pokazać efekt szefowej. Stanąłem w drzwiach i zaprosiłem ją grzecznym gestem do środka. Przez chwilę widziałem uśmiech na jej twarzy, ale potem obróciła się w kierunku drzwi i z tej nowej łazienki zerknęła na przedpokój.
– Jezus Maria! – wykrzyknęła.
– Co się stało? – zapytał wystraszony mąż.
– Patrz, jak z tej pięknej łazienki wygląda teraz nasz przedpokój. Ohyda! Nie przypuszczałam, że aż tak się będą te dwa pomieszczenia gryzły. Coś okropnego.
– Ale Irenko, skupmy się na nowej łazience, proszę… – jęknął jej mąż.
– Ale jak, powiedz mi, jak? Skoro ten przedpokój aż krzyczy…
Zostawiłem ich z tym problemem. Za jakiś czas pan Michał zadzwonił do mnie, czy nie wyremontowałbym ich przedpokoju. Odmówiłem. Powiedziałem, że mam już nagraną inną robotę. Trochę źle się z tym czuję, bo przecież to sympatyczny facet. Jednak jego żona była nie do zniesienia. Nawet jeśli prawdą było to, co mówił o jej dobrym sercu. Dziś, kiedy wspominam tę historię z perspektywy czasu, nawet mi jej żal. Bo przecież komuś takiemu musi się ciężko żyć. W ciągłym stresie, niezadowoleniu i gonitwie za jakimś ideałem. W każdym razie – ja odpuściłem. Mam nadzieję, że znaleźli kogoś, kto zrobił im ten przedpokój tak, jak pani Irena sobie zażyczyła.
Więcej prawdziwych historii:
„Mąż bił mnie za wszystko. Za to, że zapomniałam kupić mąki i za to, że w zlewie został brudny talerz”
„Moja mama do reszty oszalała. Ma 60 lat, a znalazła sobie narzeczonego, który może jest w moim wieku”
„Zostałam samotną matką trójki dzieci. Mój mąż odszedł do kochanki. Zostawił mnie bez grosza i pracy”