„Od lat prowadzę działalność i uczciwie płacę podatki, ale mam już dość. Wolę iść na bezrobocie niż użerać się z urzędnikami”

mężczyzna, którego nękają urzędnicy fot. iStock by Getty Images, Caiaimage/Gianni Diliberto
„Żeby oni chociaż rzetelnie wykonywali swoją pracę, wyłapywali tych, którzy działają w szarej strefie. I takich karali. Ale nie! Oni wolą nękać mnie! Prostego bazarowego kupca! Krążą wokół jak sępy, obserwują, prowokują, oszukują. Czekają, aż stracę czujność, popełnię jakiś błąd. No i sypią słonymi mandatami za najdrobniejsze nawet przewinienie”.
/ 17.06.2023 07:15
mężczyzna, którego nękają urzędnicy fot. iStock by Getty Images, Caiaimage/Gianni Diliberto

Handluję na bazarach. Owocami, warzywami, napojami. Legalnie i oficjalnie. Nie jest to łatwy kawałek chleba. Prawie codziennie wstaję o drugiej w nocy, wsiadam do swojego busa, jadę po towar, a potem od razu na targowisko. W poniedziałki i czwartki do miasteczka A, we wtorki i piątki do B, w środy i soboty do C. Przyjeżdżam na miejsce, wszystko rozkładam. W błocie, słocie, śnieżycy, upale. W zależności od pory roku. Targam z samochodu ciężkie skrzynki i kartony. A kiedy wszystko jest już gotowe, sadowię się za prowizoryczną ladą.

I tak za nią tkwię od bladego świtu do 15.00. Modląc się, by klienci dopisali i udało się zarobić chociaż kilka groszy. Po pracy to, co mi zostanie, pakuję z powrotem do busa i wracam do domu. Zazwyczaj jestem już tak wykończony, że nie mam siły nawet z żoną i dzieciakami pogadać. Biorę szybki prysznic, zjadam to, co mi akurat podstawią pod nos i od razu walę się do łóżka. A następnego dnia znowu pobudka. I tak już od dziesięciu lat…

Tamtego dnia szło mi całkiem dobrze

Przedtem nie bardzo narzekałem. Sam wybrałem sobie taki los. Kiedy zaczynałem, moja żona, Kasia, spodziewała się pierwszego dziecka. Potrzebne były pieniądze! Mimo że skończyłem studia, nie mogłem znaleźć dobrej pracy. Postanowiłem więc wziąć sprawy w swoje ręce.

Nie należę do facetów, którzy przy byle niepowodzeniu siadają i płaczą. Czułem się odpowiedzialny za rodzinę. Chciałem też być w porządku wobec swojego kraju. Zarejestrowałem więc działalność gospodarczą. Od tamtej pory uczciwie płacę podatki, składki, i tylko księgowa wie, co jeszcze. Mimo że czasy są ciężkie i często brakuje mi na życie.

I jak mi się państwo za to odwdzięcza? Od dwóch lat wysyła na mnie bandę urzędników skarbowych. Żeby oni chociaż rzetelnie wykonywali swoją pracę, wyłapywali tych, którzy działają w szarej strefie. I takich karali. Ale nie! Oni wolą nękać mnie! Prostego bazarowego kupca! Krążą wokół jak sępy, obserwują, prowokują, oszukują. Czekają, aż stracę czujność, popełnię jakiś błąd. No i sypią słonymi mandatami za najdrobniejsze nawet przewinienie. W ciągu ostatnich kilkunastu dni zapłaciłem aż trzy haracze!

Zaczęło się na początku miesiąca… Cieszyłem się jak dziecko, bo handel szedł wyjątkowo dobrze. W pewnym momencie do mojego stoiska ustawiła się nawet całkiem długa kolejka! Oczami wyobraźni już widziałem, jak kupuję dzieciakom nowe buty na wiosnę. Kasia wspominała, że to konieczne, bo te z zeszłego roku są już za małe.

Właśnie obsługiwałem miłą starszą panią, gdy przy ladzie stanęła zziajana młoda kobieta. Trzymała za rękę pięcioletniego, może, chłopca i wyglądała, jakby bardzo się gdzieś spieszyła.

– Panie kochany, podaj mi pan soczek dla dziecka. Za chwileczkę mam autobus. A następny dopiero za godzinę. Mam równo odliczone pieniądze! – błagała mnie.

Zlitowałem się i podałem małemu soczek. Nie wydałem paragonu, bo na kasie miałem nabity rachunek starszej pani. A ona jeszcze nie skończyła zakupów. Chłopczyk uśmiechnął się i grzecznie podziękował. A mamusia? Nagle przestała się spieszyć i wyciągnęła „blachę” inspektora skarbówki. Kara – 500 zł za nieewidencjonowaną sprzedaż. Myślałem, że się popłaczę, bo tamtego dnia nawet połowy tej sumy nie udało mi się na czysto zarobić… Dzieciaki o butach musiały zapomnieć… Przeleciałem się później po moim bazarze. Takich jak ja „przestępców” było aż kilkunastu! 

Tym razem nie dam się podejść

Tydzień później znowu dałem się wrobić. Przez cały dzień pilnowałem się jak głupi. Wydawałem paragon nawet na pęczek natki pietruszki, choć jest mniej warty niż papier do kasy. O tonerze nie wspominając. Gdy zamknąłem już stoisko i zacząłem pakować towar do samochodu, podszedł do mnie starszy mężczyzna w poprzecieranym na rękawach płaszczu. Wyglądał na bardzo zziębniętego. Stanął tuż obok mnie i zaczął przeliczać drobne moniaki.

– Uff, na „Gorący kubek” wystarczy… Sprzedaj mi pan jeden, to przynajmniej sobie później coś ciepłego zjem – poprosił.

– Skończyłem już na dzisiaj. Towar mam już w busie – odparłem.

– Ale saszetki z brzegu stoją. No zlituj się pan – spojrzał na mnie błagalnie i… znowu się zlitowałem.

Wziąłem od niego drobniaki za zupkę i wsadziłem do kieszeni. Nawet nie liczyłem. Paragonu nie wydałem, bo dzienny raport już zrobiłem. A poza tym kasa była już w schowku, w samochodzie. A on ciach! Legitymacje pokazuje, że jest z urzędu. I znowu mandat. Tym razem 500 złotych. Myślałem, że ze zgryzoty z mostu skoczę.

No i wreszcie to ostatnie zdarzenie sprzed trzech dni. Znowu się pilnowałem. Nie reagowałem na „mam zaraz autobus”, „panie, śpieszy mi się”, nie brałem od nikogo równo odliczonych sum. Grzecznie prosiłem, żeby poczekali w kolejce. Sądziłem, że tym razem już nic mi się nie przydarzy. Ale nie… Gdzieś w połowie dnia podeszła kobieta. Położyła pieniądze na ladzie.

– To za rzodkiewki – stwierdziła i wybrała sobie pęczek, a potem szybko odeszła parę kroków.

Wydrukowałem paragon i położyłem na warzywach. Nie pomogło. Paniusia wróciła, pokazała „blachę” i zażądała dokumentów. A jak je już trzymała w ręku, to z jadowitym uśmieszkiem oświadczyła, że paragonu nie dostała. I wyciągnęła bloczek z mandatami. Chciała mi po raz kolejny dołożyć 500 zł! Ależ się wtedy wkurzyłem! Zacząłem wrzeszczeć, że żadnej kary nie zapłacę, że to zwykła podpucha, chamskie wyciąganie pieniędzy. Bo nawet nie poczekała na ten nieszczęsny paragon. I że jak szuka oszustów, to niech do prawników i lekarzy pójdzie na kontrolę. Albo zagranicznych koncernów wywożących z Polski nieopodatkowane miliardy!

Nawet klienci mnie poparli, choć zwykle w takich sytuacjach czmychali, gdzie pieprz rośnie. Dwie kobiety to nawet dowody osobiste powyciągały i powiedziały, że mogą świadczyć w mojej sprawie. Myślicie, że paniusia się tym przejęła? Stwierdziła, że ona tylko wykonuje swoje obowiązki i skoro nie chcę przyjąć mandatu, to dostanę wezwanie do urzędu skarbowego. Ale będzie mnie to dużo drożej kosztować. I jeszcze postraszyła, że jak dalej się będę niegrzecznie zachowywać, to policję wezwie i za obrazę urzędnika państwowego odpowiem. Do dwudziestu musiałem policzyć, żeby się uspokoić. Starszy synek miał tego dnia urodziny i urządzaliśmy mu wieczorem przyjęcie. Nie miałem czasu tłumaczyć się na komisariacie…

Bardziej się opłaci iść na bezrobocie

Postanowiłem nie czekać. Następnego dnia sam pojechałem do skarbówki. Straciłem cztery godziny, bo kolejka interesantów była bardzo długa. Kilku znajomych z bazarów spotkałem… Myślałem, że racja jest po mojej stronie. Nic z tego! Pani siedząca za biurkiem nie zostawiła mi żadnych złudzeń. Z bardzo poważną miną oświadczyła, że mandat i tak mi się należy – 200 zł. Za… zbyt późne wydanie paragonu.

To jakiś totalny absurd! Przecież nabijanie na kasę i drukowanie chwilę trwa! Próbowałem jej to wytłumaczyć, ale mnie nie słuchała. Stwierdziła, że i tak potraktowała mnie łagodniej niż kontrolerka. Albo płacę, albo sprawa idzie do sądu.

– Może jeszcze podziękować pani mam, kwiatki przynieść? – wrzasnąłem, biorąc świstek, a wychodząc tak huknąłem drzwiami, że omal z futryny nie wyskoczyły.

Po wyjściu z urzędu od razu pojechałem do domu. Wszystko się we mnie w środku gotowało! Pokazałem żonie mandat. Aż się biedna popłakała. Ze złości i bezsilności. Chyba z pół godziny minęło, zanim się uspokoiła. W pewnym momencie otarła jednak łzy i oświadczyła, że koniec tego dobrego. I nie pozwoli, bym zaharowywał się na śmierć, a kochane państwo zabierało mi bez skrupułów każdy zarobiony grosz.

– Pod koniec miesiąca zamykasz firmę. I na bezrobocie! – powiedziała. – Bardziej nam się to opłaci...

No i właśnie tak zamierzam zrobić. Wyprzedam jeszcze to, co mam, i do widzenia. W kolejkę do urzędu pracy pójdę i do opieki społecznej po zasiłek. Nie pozwolę, by mnie dłużej gryzły te wściekłe psy ze skarbówki. Tylko ciekawi mnie, co one zrobią, jak wszyscy pójdą w moje ślady? Chyba z głodu zdechną…

Czytaj także:
„Płacę podatki, jestem ubezpieczony, a muszę żebrać o pomoc u wrednych recepcjonistek w przychodniach. To jakiś obłęd!”
„Myślałem, że skoro płacę podatek od działalności, to jestem w porządku wobec państwa. Urzędnicy wyprowadzili mnie z błędu”
„Zawistni urzędnicy zrobili z nas przestępców, bo za dobrze nam się wiodło. Zniszczyli to, na co pracowaliśmy pół życia”

Redakcja poleca

REKLAMA