Spałam, nie spałam. Taki nieokreślony stan zawieszenia pojawiał się zawsze, gdy obok mnie odzywał się dźwięk podobny do warkotu starej kosiarki. Dlatego, by móc wrócić do błogiej nieświadomości, zrobiłam to, co zazwyczaj. Szturchnęłam męża w bok, mrucząc przy tym:
– Andrzej, nie chrap!
I choć chrapanie ustało, jakaś przykra myśl nie pozwoliła mi zasnąć. Zamrugałam gwałtownie, tak jakby to miało pobudzić myślenie… Już wiedziałam. Nie tylko ja.
– Mam na imię Robert – odezwał się zimno mąż, który już zupełniej oprzytomniał.
– Wiem, kochanie, pewnie coś mi się tylko przyśniło – cicho jęknęłam. – Zaraz sobie przypomnę…
Zacisnęłam powieki, usiłując wygrzebać z pamięci jakiś fragmencik snu. I nic. Czarna dziura.
Boże, skąd wziął mi się ten Andrzej?
Zastanawiałam się gorączkowo.
– Kim jest Andrzej? Znam go? Sypiasz z nim? – Jak na kogoś wyrwanego ze snu, mąż zadawał całkiem sensowne pytania.
– Kotku, nie sypiałabym z nikim, kto chrapie – starałam się obrócić wszystko w żart. – Ty i twoje chrapanie wystarczycie mi w zupełności. Pośpijmy jeszcze, co? – prosiłam, przytulając się do jego szerokich pleców.
Niestety, Robert szybko uwolnił się z moich objęć. Usiadł na łóżku. Zapalił lampkę i spojrzał w oczy.
– Myślisz, że zasnę teraz, kiedy właśnie dowiedziałem się, że zostałem rogaczem? – zapytał.
– Robert, nie jesteś żadnym rogaczem! – broniłam swej małżeńskiej cnoty.
– Już rozumiem zmianę fryzury, seksowne ciuchy, późne powroty z pracy… – mąż zaczął chodzić po sypialni.
– Nie! Nie wierzę! – zachichotałam, bo cała sytuacja wydawała się absolutnie idiotyczna.
Takie rzeczy zdarzały się wyłącznie w ulubionych serialach, lecz nie w moim grzecznym życiu pani z okienka bankowego.
– Ty jesteś zazdrosny! Pierwszy raz w życiu! – rzuciłam ze śmiechem.
Jednak moja wesołość nie udzieliła się mężowi. Szarpnął brodę i bez słowa zszedł na dół. O matko! Dlaczego on do licha przejmuje się taką głupotą, krzyczało we mnie moje czyste sumienie. I dlaczego połączył fakty, które nijak nie miały się do rzeczywistości. Zaś ta była banalna.
Skończyłam niedawno 36 lat, miałam fajną rodzinę, ale męczyła mnie rutyna codzienności. Poczułam, że potrzebuję jakiejś zmiany. Pracy zmienić nie mogłam, męża nie chciałam. To co zostało? Włosy! Do salonu fryzjerskiego zabrałam fotki tej aktorki z serialu o rodzince. Rezultat zaskoczył mnie samą.
Krótsze, rozjaśnione włosy odmieniły zdecydowanie mój wygląd. Z nową energią pobiegłam na zakupy, a z rozpędu zapisałam się na pilates i na angielski. Robert na mój widok oburzył się, nie rozumiał, jak mogłam obciąć długie włosy. Gdy się przyzwyczaił, szepnął, że jestem seksowniejsza niż te modelki z reklam. No, a teraz bach! Scena zazdrości.
Pierwsza taka, odkąd się znamy, czyli w sumie od ośmiu lat. Nigdy wcześniej nie robił mi wymówek z powodu zbyt dużego dekoltu, czy wtedy, gdy jakiś kolega odwiózł mnie po pracy. A na moje dąsy, że mu na mnie nie zależy, odpowiadał, że mi ufa. I dobrze, bo nie miałam ochoty go zdradzać. Stąd teraz uznałam, że trzeba to jak najszybciej załagodzić.
Zeszłam po cichu na dół. Mąż z kawą siedział przy stole.
– Kotek, wiem, że poczułeś się okropnie. Przysięgam, nie ma nikogo prócz ciebie. Wierzysz mi? – spojrzałam w oczy.
Planowałam też wytłumaczyć tę zmianę fryzury, ubrań, jednak nie zdążyłam.
– Wierzę…, ale kto w twoim telefonie zapisany jest jako „Pan R”? Dzwoniłem pod ten numer, nikt nie odbierał – poinformował grobowym głosem.
– Ty…, ty… sprawdzałeś moją komórkę? – roześmiałam się, chociaż poczułam, że ciśnienie podniosło mi się bez kawy.
– Hmm, nie odbierał, bo telefon jak zwykle leży w aucie, a przez zazdrość nie rozpoznałeś własnego numeru. „Pan R”, tak wpisałam twoje dane, po tym, jak tydzień temu jakiś klient, nie pamiętając ani nazwiska, ani imienia, nazwał cię „panem R” – wyjaśniłam już całkiem zirytowana.
– Hmm, rzeczywiście, zdarzyło się coś takiego… – stwierdził skonsternowany i chciał coś dodać, ale nie słuchałam wyjaśnień.
Schowałam się w łazience. Przeczekam to, będę spokojna, obiecałam sobie, bo mimo wszystko cała ta historia bardziej mnie śmieszyła, niż wkurzała.
Boże, po co miałabym zdradzać?
Kochałam go mocniej niż przed ślubem i starałam się dać mu ciepłą rodzinę, której nie miał. On też chuchał i dmuchał na mnie i dziewczynki. Ciężko pracował w swojej firmie remontowej, by niczego nam nie brakowało. Nie, nie przypominał żadnego aktora. To był raczej typ wikinga z wielkimi dłońmi i złotym sercem. Może za rzadko mnie przytulał, te swoje żarty wypowiadał z kamienną twarzą, ale od początku czułam się przy nim bezpiecznie.
Tylko czasami, kiedy zamyślił się, na twarzy pojawiał się jakiś grymas, chmurność, której nie lubiłam. Dalsza część poranka wyglądała prawie normalnie. Śniadanie, marudzenie i zwykłe przepychanki dziewczynek. Przed wyjściem do pracy chciałam poprawić makijaż w łazience. Wtedy zjawił się listonosz z poleconym. Robert, zaprosił go do środka na szybką kawę. Nie rozumiałam dlaczego.
– Tyle lat przynosi pan do nas listy, a ja nie wiem, jak ma pan na imię – mówił serdecznie mój mąż.
– An… - zakasłał listonosz – Antoni.
Hmm, jedna osoba wypadła z kręgu podejrzanych, uśmiechnęłam się do siebie. Niebawem, kiedy już miałam wychodzić do auta, mąż zaproponował, że dziś będzie naszym szoferem. Nie dałam po sobie poznać, jak bardzo zaskoczyła mnie ta propozycja. W czasie drogi do szkoły, starsza ośmioletnia Misia zapytała:
– Mamo, a dlaczego tata pytał nas, czy znasz jakiegoś Andrzeja?
Poczułam się tak, jakby kopnął mnie prąd, a Robert poczerwieniał.
– Ej, nie… no, eee – stękał – miałem na myśli… czy WY macie jakiegoś kolegę Andrzeja… to ładne imię…
– Wcale nie! Pytałeś o mamę – upierała się Miśka. – Mam najlepszą pamięć w klasie! Pani sprawdziła na testach!
– Tata pewnie chciał wiedzieć, czy już powiedziałam wam, że odezwał się do mnie daleki kuzyn Andrzej z zagranicy – wymyśliłam na poczekaniu, bo dojechaliśmy do szkoły.
– Okej – mruknęła uspokojona. – Powiesz o nim więcej wieczorem – rzuciła, gramoląc się z auta i ciągnąc za sobą młodszą Tośkę.
Mimo licznych brzydkich słów, które cisnęły mi się na usta, milczałam.
– Wpadnę po ciebie o szesnastej – zaproponował Robert, gdy wysiadałam.
– Dziękuję, mam szkolenie, wrócę autobusem – postanowiłam strzelić focha, licząc, że kiedy spotkamy się wieczorem, mężowski rozum wróci na miejsce.
A jednak zobaczyliśmy się wcześniej, to znaczy ja go zobaczyłam. Spędzałam przerwę obiadową na tyłach banku, a przechodząc obok stanowiska młodego ochroniarza usłyszałam, jak mówi:
– Co za dziwny typek! Kręci się i cały czas się nerwowo rozgląda. Co on knuje?
Z ciekawością zerknęłam w ekran. I poczułam, że cała krew odpłynęła mi z twarzy. To był mój mąż. Chodził po banku i przyglądał się tabliczkom z imionami i nazwiskami pracowników. Wiedziałam, po co to robi. Ochroniarz już chwycił za telefon, aby wezwać policję.
– Krzychu, to pewnie człowiek z zaburzeniami. Poczekaj, zaraz sobie pójdzie – wyparłam się własnego męża, bo chłopak pracował tu niedawno i nigdy mnie z nim nie widział.
Faktycznie, Robert wkrótce wyszedł. Tylko ja poczułam się jak zdrajca, jak ewangeliczny święty Piotr. Ale trudno, pracowałam tu i przez chwilowe zaćmienie umysłowe męża nie zamierzałam psuć sobie reputacji. Wkrótce dostałam esemesa od przyjaciółki Róży. „Co się u was dzieje? Dlaczego Robert pytał mnie, czy byłaś ze mną w Krakowie miesiąc temu?”. Odpisałam: „Bo zwariował. Musimy się spotkać. Tam, gdzie zawsze o 17.30”.
Ze wszystkich sił próbowałam skoncentrować się na pracy, a potem na szkoleniu
Nie udało się, myślami tkwiłam przy mężu. Co z tym zrobić? Obrazić się? Tłumaczyć? Nie reagować? No i skąd, do jasnej ciasnej, wziął się ten Andrzej??? Te wszystkie pytania zadałam Róży. Na początku śmiała się głośno, potem mniej, aż w końcu przestała.
– Robert? Zazdrosny? – zdziwiła się. – I ty naprawdę nie znasz żadnego Andrzeja? – nie dowierzała.
– Tobie pierwszej bym powiedziała, gdybym miała romans. I jedyny Andrzej, jaki przychodzi mi do głowy, to siedemdziesięcioletni sąsiad mieszkający trzy domy dalej.
– Hmm… sama nie wiem. Co robiłaś przed pójściem spać? Przeglądałaś portale społecznościowe? Pisałaś z kimś?
– A skąd! Oglądałam ulubione seriale – wymieniłam tytuły.
– Hmm… był tam jakiś Andrzej?
– Co?
– Czy był tam jakiś Andrzej? Może ci się podoba?
– Był owszem. Niezłe ciacho. W tym odcinku omal nie zdradził swojej żony. Ależ się wkurzyłam!
– Kochana, jesteśmy w domu! Spojrzałam na nią w osłupieniu. Róża zaś, nie zważając na moją minę, ciągnęła dalej. – Wiesz, jeśli coś bardzo przeżywasz, emocjonalnie wchodzisz głęboko, potem może ci się to przyśnić. Bywa też, że nieświadomość w snach pokaże zupełnie coś odwrotnego. Sny, moja droga, są wielką tajemnicą…
– Ma to sens. Już wcześniej śnili mi się aktorzy. Jestem serialoholiczką – przyznałam. – Tylko jak to wytłumaczyć Robertowi?
W tym samym momencie, kiedy Róża nabrała powietrza, żeby coś powiedzieć, odezwał dzwonek telefonu, a na wyświetlaczu pojawił się napis Pan R.
– Gdzie jesteś? – zapytał chłodno mąż. – W pracy, szkolenie się przeciągnęło – skłamałam, żeby nie prowokować kolejnych podejrzeń.
– To czemu na moim lokalizatorze jesteś gdzie indziej?
Już nie było mi do śmiechu. Poczułam straszną złość. Mąż w moim telefonie zainstalował lokalizator. Jakim prawem?! Nie, tego na pewno tak nie zostawię.
– Masz rację, umówiłam się z Różą. Wpadnij do „Akcentu”, kawiarni w centrum, pogadamy – zaproponowałam bez namysłu.
Spojrzałam na Różę, ta zrozumiała mnie bez słowa.
– Trzeba urwać łeb tej hydrze, nim urośnie z niej coś, nad czym nie zapanuję – rzuciłam, po czym zrobiłam nam selfie i wysłałam do męża.
Róża uściskała mnie i wyszła. Zamówiłam deser bezowo-owocowy. Zdecydowanie potrzebowałam cukru. Obliczyłam, że Robert wpadnie za około piętnaście minut, a jednak czekałam sporo dłużej.
– Aguś, przepraszam – zaczął Robert. Patrzyłam na niego zdziwiona.
– Tak dużo się nie spóźniłeś…
– Nie, nie za to. Róża zadzwoniła do mnie. Wiem, że nie ma żadnego Andrzeja. Wybacz, proszę…
– Dobra z niej przyjaciółka, a ty istotnie, wykazałeś się wyjątkową głupotą – powiedziałam bez uśmiechu.
Robert szarpał brodę. Milczeliśmy.
– Aga, ja cały czas… – odezwał się – myślę, że na ciebie nie zasługuję, bo jestem prostym facetem od remontów… Ojciec nieznany. Matka mnie zostawiła, gdy skończyłem 3 lata, wolała alkohol i facetów. Wkrótce zmarła, czyli znowu mnie porzuciła.
Opuścił głowę. Zamilkł.
– Potem rzuciła mnie dziewczyna. Przez zazdrość. Kilka lat nie z nikim się nie wiązałem. Aż poznałem ciebie, pokochałem. To zaczęło wracać. Nie wytrzymałem, wypłakałem się babci. A ta powiedziała, że zazdrośni są gówniarze, a prawdziwi mężczyźni robią wszystko, żeby kobiecie było z nimi dobrze. Długo nad tym myślałem… Uznałem, że ma rację. Zająłem się pracą, budową firmy. Zazdrość, gdzieś się schowała… Przez tyle lat prawie jej nie było. Tylko przychodził okropny strach, że cię stracę. A dziś rano, ziemia osunęła mi się spod stóp.
Mój mąż płakał. Zdecydowałam, że lepiej nie robić tu widowiska
Poszliśmy na spacer do parku Branickich. Nie miałam pojęcia, że w tym wielkim, silnym facecie siedzi mały, przerażony chłopczyk. I w jednej chwili wiedziałam, co mam powiedzieć.
– Robert, dla mnie i dla dziewczynek jesteś najważniejszy na świecie. Studia? Nic nie znaczą! Wiesz, ilu głupich ludzi znam z wyższym wykształceniem? Pracują ze mną faceci, którzy nie potrafią gwoździa wbić w ścianę – mówiłam. – Masz wielkie serce! Za darmo remontujesz domy dziecka czy hospicjum. Tosia i Misia cię uwielbiają, tak jak i ja! Nie zostawię cię, chociaż nie podoba mi się to, że zataiłeś przede mną tę zazdrość…
Długo chodziliśmy w milczeniu. Musieliśmy oboje ochłonąć. W końcu mąż się odezwał.
– Mam wielką prośbę… Obiecaj, że… będziesz oglądała mniej seriali, co?
Parsknęłam śmiechem. I jak każdy nałogowiec nie zamierzałam łatwo zrezygnować z przyjemności. Jednak pojawiła się myśl, że mogłabym coś na tym ugrać.
– Dobrze, a ty zastanów się nad wizytą u psychologa. A laryngolog jest obowiązkowy, bo chrapanie jest niebezpieczne. Nie tylko dla mnie.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Nie byłam zazdrosna o Agnieszkę. Była brzydsza ode mnie...
Jestem samotnym ojcem. Związałem się z byłą uczennicą, a ona potem zostawiła mnie i córkę
Nie mogłam się pozbierać po rozwodzie. Chciałam poznać fajnego faceta, a zyskałam... adoratorkę