Uczę matematyki i fizyki. Pracę zacząłem jako dwudziestosześciolatek w jednym z gimnazjów w naszym mieście. Na początku czułem się zagubiony. Budynek szkoły był olbrzymi, mieścił około tysiąca uczniów. Ciężko było „przeprawić się” przez rzekę nastolatków i dotrzeć do klasy. Jeszcze ciężej było zapamiętać nazwiska uczniów – myliłem się, przekręcałem je, wywołując chichoty, przepraszałam i czułem się jak ostatni kretyn.
Najgorzej było w klasach trzecich. Nie miałem jeszcze wyrobionej „marki”, więc dzieciaki sprawdzały, na ile mogą sobie pozwolić. Przykre doświadczenie. Nagradzać nie ma za co, a karać nie bardzo można. Środki dyscyplinowania żadne, a i sam zawód nauczyciela traktowany jest przez uczniów i rodziców z lekceważeniem.
Bezczelność niektórych uczniów wołała o pomstę do nieba
Ale co im mogłem robić? Wstawić uwagę? Śmiechu warte. Więc się śmiali i mówili, że jak ojciec przyjdzie, to i tak będę ją musiał anulować, bo inaczej nici ze sponsoringu na imprezy szkolne czy nagrody dla uczniów w konkursach. Mniej więcej w połowie grudnia zorientowałem się z grubsza w układach i wiedziałem, których uczniów lepiej nie tykać, a w ich pracach znajdować jakiekolwiek pozytywy, choćby na siłę, bo inaczej lądowało się u dyrektora na dywaniku i trzeba się było tłumaczyć.
Czy kryteria odpowiednie? Czy progi procentowe zgodne z zapisami w statucie szkoły? Czy sprawdzian odpowiednio wcześnie zapowiedziany? Czy była lekcja powtórzeniowa? Dałem więc sobie spokój z ambicją i uczyłem tych, którzy chcieli się uczyć, a reszta siedziała w telefonach.
I tak mijały tygodnie, miesiące, lata...
Pamiętam, że była późna wiosna, zbliżał się koniec roku szkolnego, a ja chodziłem między półkami w markecie, zastanawiając się nad tym, co by tu kupić na obiad oraz jaki jest sens życia nauczyciela. Zamyślony, gapiłem się na etykiety...
– Dzień dobry! – wrzasnął mi nagle ktoś nad uchem.
Drgnąłem przestraszony i spojrzałem w bok. Dziewczyna, jakieś dziewiętnaście lat, modnie ubrana, uśmiechnięta, wpatrująca się we mnie.
– Dzień… dobry… – odparłem ostrożnie, z miną pod tytułem: „czy my się znamy?”.
– Trzecia „ef”, gimbaza – wyjaśniła. Uniosłem brwi jeszcze wyżej. – Uczył mnie pan fizy przez dwa lata. Gdyby fiza dalej była z Leninem, tobym siedziała! A pan dał mi „dopuszczaka”.
Przypomniałem sobie. Dostałem klasę „ef” w spadku. Tak zwana trudna młodzież, „na straty”. Elitarne były zwykle klasy od „a” do „ce”. To do nich chodziły dzieci nauczycieli, radnych, przedsiębiorców i innych wpływowych rodziców. Moja była uczennica szczebiotała, buzia jej się nie zamykała, a ja kiwałem głową i uśmiechałem się zdawkowo. Dowiedziałem się, że skończyła „zawkę” i teraz pracuje na kasie tu w markecie, a tak w ogóle zaraz idzie do domu, bo skończyła zmianę.
– Wiem, że pan mieszka w bloku przy Miłej. Ja też. Chodźmy razem, będzie weselej.
I poszliśmy. Całą drogę słuchałem, co też się z nią działo od czasu, jak skończyła gimnazjum, i jak to fajnie było u mnie na lekcjach. Przypomniałem sobie jej imię: Kasia. Tak to się wszystko zaczęło. Często wracaliśmy razem do domu koło szesnastej, kiedy ja, zmordowany po lekcjach, szedłem na zakupy, a ona kończyła zmianę.
Kiedyś usiedliśmy razem na ławce przed blokiem i przegadaliśmy półtorej godziny, zanim stwierdziłem, że pora się zbierać. Z czasem przerodziło się to w swego rodzaju przyjaźń. Pamiętam, jak bardzo brakowało mi jej towarzystwa, kiedy wysłali ją na kilkudniowe szkolenie i musiałem sam wracać do pustego domu. Kiedy przyjechała, od razu zaproponowała wspólne wyjście wieczorem.
To coś innego niż wzajemne odprowadzanie się do domu, więc się zawahałem. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć. Nie chciałem jej urazić odmową, ale czułem, że nie powinienem wchodzić głębiej w tę relację. Kiedy wykształca się zależność nauczyciel-uczeń, trudno ją zignorować, obejść.
Kaśka się jednak uparła i wręcz wymogła na mnie zgodę
Siedzieliśmy już w lokalu, sącząc drinki, a ja wciąż czułem się niezręcznie, jakbym robił coś niestosownego, niemoralnego, niemal z pogranicza prawa. Miałem wrażenie, że wszyscy wokół wiedzą, kim jestem i że spotykam się z własną uczennicą, która jest ode mnie dziesięć lat młodsza. Mówiłem sobie, że przesadzam, że to nic takiego, że ona już skończyła szkołę, a różnica wieku nie jest tak duża, by brali mnie za jej ojca, ale niewiele to pomagało.
Krępujący wieczór wreszcie dobiegł końca, a ja z ulgą wróciłem do domu. Tyle że Kaśka znowu chciała wyjść razem, a ja znowu nie umiałem jej odmówić. Nasza relacja siłą rzeczy się więc zacieśniała, aż pewnego razu nie rozeszliśmy się każde do siebie… Poszliśmy do mnie. Na jednym razie się skończyło, co miało swoje konsekwencje. Niby brała pigułki, jak twierdziła, ale…
Gdy mi powiedziała, że jest w ciąży, wpadłem w panikę. Ona jednak nie wyglądała na przejętą ani przerażoną.
– Nie rób miny jak wystraszony zając. Nie chcesz, to sama wychowam.
– Tak nie może być… – pokręciłem głową. – Dziecko musi mieć ojca. Na pewno cię nie zostawię.
– W takim razie weźmy ślub – uśmiechnęła się pięknie.
Wolałbym to załatwić skromnie. Tylko najbliższa rodzina, kameralna uroczystość, zwłaszcza że ani moja mama, ani przyszła teściowa nie były zachwycone sytuacją.
Jednak Kaśka miała swoje marzenie i skończyło się weseliskiem na ponad sto dwadzieścia osób. Przetrwałem to jakoś, a potem zaczęło się zwykłe życie. Przez kilka miesięcy było dobrze, czułem się szczęśliwy, miałem rodzinę, mój dom już nie był pusty. Pewnie, pojawiały się problemy, ale powtarzałam sobie, że żaden związek nie jest idealny.
Zrobiło się ciężko, kiedy nasza córka skończyła rok
Kaśka wściekała się o byle co, wszystko jej przeszkadzało.
– Ciągle tylko karmienie, kąpanie, spacerki. W ogóle nie mam czasu dla siebie. Karola chwali się na Fejsie fotkami z Grecji, Krety, Egiptu, a ja wiecznie w zasranych pieluchach!
Karola była jej przyjaciółką i dziewczyną bez żadnych rodzinnych zobowiązań. Kaśka zazdrościła jej wolności. Czyżby żałowała, że została żoną i matką? Starałem się ją zrozumieć. Była młoda, zmęczona dorosłością, odpowiedzialnością, rutyną. Nudziła się.
Zaproponowałem, by zrobiła sobie babski wieczór i wyszła gdzieś z koleżankami, ja zajmę się dzieckiem, nie ma żadnego problemu. Rzuciła mi się na szyję z piskiem. Odtąd co sobotę „brała wychodne” i spotykała się ze znajomymi. Uznałem, że problem został zażegnany. Aż pewnego dnia zaczepił mnie kolega w pracy.
– Masz młodą żonkę, fajnie, fajnie… – uśmiechnął się dziwnie. – Ale na twoim miejscu lepiej bym jej pilnował. Moja córka widziała ją w klubie. A ty co? Z dzieckiem w domu?
Wzruszyłem ramionami.
– Młoda jest. Musi się trochę rozerwać. Tak jak my w jej wieku.
– Jak tam sobie chcesz, tylko żebyś potem się nie zdziwił…
Zaniepokoiła mnie ta rozmowa. Po pracy próbowałem wypytać Kaśkę, gdzie właściwie chodzi z koleżankami, ale zbyła mnie, że nie jestem jej ojcem i nie musi mi się spowiadać. Byłem jej mężem, a poczułem się jak natręt i nadzorca. Nie miałem też czystego sumienia, bo nawet gdyby chciała mnie ze sobą zabrać, do klubu czy gdzie tam, pewnie bym się próbował wykręcić. Męczyły mnie głośne imprezy i tłoczne miejsca. Dość miałem wrzawy na przerwach w szkole.
Wolałem zostać z córcią w domu. Ale Kaśka niech się bawi. Niestety nie chodziło tylko o zabawę... Wziąłem kiedyś jej telefon do ręki, bo akurat przyszła jakaś wiadomość, i chciałem go jej po prostu podać.
Zareagowała nerwowo: wyszarpnęła mi komórkę, jakby miała w niej coś do ukrycia
Dziwne. Wcześniej tak się nie zachowywała. Często pokazywała mi wiadomości od znajomych czy galerię zdjęć.
– Kto to?
– Koleżanka z pracy. Chce, żebym wzięła za nią pierwszą zmianę.
To zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Kaśka wolała brać popołudniówki, bo wtedy ja już byłem w domu i mogłem zająć się Małgosią. Nie trzeba było szukać niani albo prosić kogoś z rodziny o przysługę.
Bomba pękła niedługo potem, gdy spotkałem pod blokiem sąsiadkę, która akurat była na spacerze z psem.
– Poznałam pana brata, był razem z pana żoną – powiedziała. – Bardzo uprzejmy i przystojny młody człowiek.
Zdębiałem. Miałem tylko siostrę, żadnego brata. Może kuzyn?
– A gdzie go pani spotkała?
– A tam – wskazała pobliski parking.
– Przywiózł pana żonę z pracy.
Wzięta na spytki Kaśka tym razem zareagowała gniewem.
– To kolega z pracy. Ko-le-ga! – wyskandowała. – Tej głupiej babie coś się musiało pokręcić.
– Jak mogła kolegę pomylić z bratem?
– Nie wiem! Nie mają o czym gadać, to zmyślają!
Rozmowa zakończyła się kłótnią i Kaśka nie odzywała się do mnie przez cztery dni. A potem przyszła kolejna sobota i krótko mnie poinformowała:
– O siódmej wychodzę z dziewczynami. Wrócę późno.
Spodziewałem się tego i miałem plan. Zwierzyłem się z moich podejrzeń siostrze i poprosiłem ją o pomoc. Czekała w pogotowiu. Potem ona została z Małgosią, a ja naciągnąłem na głowę kaptur i ruszyłem śladem żony. Czułem się idiotycznie, do momentu gdy zobaczyłem, jak na parkingu wsiada do czarnego audi, z przyciemnionymi szybami, więc nie widziałem kierowcy.
Jednak raczej go lub jej nie znałem. Karolina miała skodę, a Justyna, druga najlepsza kumpela Kaśki, opla. I tak mój plan legł w gruzach. Wiedziałem, do jakiego klubu zwykle chodziły razem, ale teraz nie miałem pojęcia, dokąd się Kaśka wybrała. Ani z kim. Wróciłem do domu i pożaliłem się siostrze.
– Spokojnie, nie panikuj. Popytam, dowiem się, co i jak.
Mijały dni, tygodnie. Z Kaśką żyliśmy bardziej jak nieufni współlokatorzy, nie małżeństwo
Unikała mnie i pilnowała się na każdym kroku. Gdy ukradkiem chciałem sprawdzić jej telefon, poległem, bo stary wzór odblokowania już nie działał; hasło w swoim komputerze też zmieniła. Czułem, że koniec naszego związku zbliża się nieuchronnie. I nie pomyliłem się.
To była środa. Kaśka już wyszła do pracy. Przyszła do mnie siostra i ledwo spojrzałem na jej minę, wiedziałem, że jest źle.
– Zdradza cię – nie owijała w bawełnę. – Spotyka się z jakimś bankowcem. Kierownik od kredytów. Rozmawiałam ze znajomą, której szwagierka pracuje w tym banku.
– Może to plotka? – łudziłem się.
– Pogadaj z Kaśką i się upewnij.
To była trudna rozmowa. Dowiedziałem się, że moja młoda żona dusi się w naszym związku, że czeka ją ze mną życie bez perspektyw, a z tamtym świat stoi przed nią otworem, dlatego nie róbmy afery i się rozstańmy, im szybciej, tym lepiej.
– Co z małą? – zapytałem, bo w tym wszystkim najbardziej zszokowało mnie, że w ogóle o córce nie wspomniała. Bałem się, że stracę także Małgosię, tymczasem…
– Ty się nią zajmiesz. Ja i tak jestem w tym kiepska. Chcę rozwodu, po prosu mi go daj, może być z mojej winy.
Byłem wstrząśnięty. Co takiego się z nią stało? Naprawdę była gotowa zrezygnować z dziecka, rodziny, stabilności na rzecz… Nie wiem? Wolności, zabawy, podróży, pieniędzy? Może dla niej to było właśnie lepsze życie? Może od samego początku dałem się nabrać? Pochlebiało mi zainteresowanie takiej młodej i ładnej dziewczyny. Tyle że to ja byłem tu upolowaną zwierzyną, nie ona. Zwątpiłem, czy kiedykolwiek mnie kochała. Może byłem wyłącznie kaprysem albo wyzwaniem? Chciała uwieść swojego nauczyciela, i uwiodła.
Chciała wyjść za mąż, i dopięła swego. Może nawet celowo zaszła w ciążę, choć akurat ta zachcianka nie miała terminu ważności. Nawet jeśli się ze mną rozwiedzie, matką Małgosi będzie już na zawsze, co nie znaczy, że dobrą. Potężnie się na Kaśce zawiodłem, żal mi było naszej córki, choć nigdy nie żałowałem, że pojawiła się na świecie. Jest moim skarbem. Mam nadzieję, że teraz jeszcze nie poczuje się odrzucona, bo jest jeszcze malutka.
Bycie samotnym ojcem nie jest łatwe, ale, na szczęście, nie muszę radzić sobie zupełnie sam. Pomagają mi babcie, i to obie, bo w przeciwieństwie do Kaśki, jej rodzicom naprawdę zależy na małej. Pomaga mi siostra, doradzają koleżanki z pracy, sąsiadki podrzucają „nadprogramowe” potrawy, a nawet chętnie zostają z Małgosią.
Moja córka ma teraz cztery lata. Dużo się przez ten czas nauczyłem
Musiałem. Gotowaję, prasuję, umiem czesać małej włosy. Oglądałem różne filmy w necie i potrafię zrobić nie tylko koński ogon czy kitki, ale także warkocz zwykły oraz dobierany. Byłej żony nie widziałem od czasu rozwodu. Wiem, że gdzieś tam jest, ponieważ regularnie co miesiąc przychodzą alimenty.
Chociaż tyle. Czy czuję się samotny? Nie. Mam córkę. Czy czegoś się boję? Tak. Jak każdy rodzic martwię się o zdrowie mojego dziecka, o to, że ktoś ją może skrzywdzić, że przytrafi jej się jakiś wypadek, że nim się obejrzę, zmieni się w zbuntowaną nastolatkę. Ale najbardziej boję się, że Kaśka kiedyś wróci i znowu namiesza w naszym życiu…
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Już przed ślubem prowadziłem podwójne życie. Moje kochanki to głównie mężatki
Uciekłam od męża alkoholika do swojej pierwszej miłości. To był błąd...
Gdy straciłem pracę, zostałem kurą domową. To wstyd, ale odpowiada mi ta rola