„Renata skrzywiła psychikę syna, nieustannie porównując go do zmarłego brata. Zmuszała go, by był taki sam”

kobieta, która nie potrafi przeżyć żałoby po zmarłym dziecku fot. Adobe Stock, nadezhda1906
„Bartusia zabił pijany kierowca. Gdy potem Renata zaszła w ciążę, wpadła w obsesję. Drugiego syna też chciała nazwać Bartek. To było chore. Zabraniała Tomkowi rysować, bo przecież Bartek lubił piłkę nożną. Na siłę woziła go na treningi. Nawet ubierała tak samo, jak zmarłego brata”.
/ 14.09.2021 15:08
kobieta, która nie potrafi przeżyć żałoby po zmarłym dziecku fot. Adobe Stock, nadezhda1906

Renatę poznałem krótko po zdaniu matury, w wakacje. Dorabiałem w popularnej restauracji, a ona wpadała każdego dnia na śniadanie. Z czasem zacząłem kombinować, zamieniać się ze znajomymi, byle tylko codziennie być na porannej zmianie. Kiedy się nie udawało, wpadałem prywatnie – wszystko, byle ją zobaczyć. Była śliczna, miała długie blond włosy, niebieskie oczy i najpiękniejszy uśmiech, jaki w życiu widziałem!

W końcu odważyłem się i zacząłem do niej zagadywać, aż któregoś dnia zaproponowałem spacer. A potem już było z górki. Kino, kolacja, lody.

Szybko staliśmy się parą. Studia rozpoczynaliśmy już zakochani w sobie na zabój

Jak każda para mieliśmy swoje wzloty i upadki, kryzysy i lepsze chwile. Trwaliśmy jednak razem, aż po obronie magisterek postanowiliśmy wziąć ślub.

– To najpiękniejszy dzień w moim życiu, wiesz? – powiedziała Renata, przytulając się do mnie w tańcu. – Ale mam nadzieję szybko przeżyć jeszcze piękniejszy, więc zachowaj trochę sił na noc poślubną, kochanie – puściła do mnie oczko.

Uśmiechnąłem się… Wiedziałem, że Renata marzy o dziecku, i ustaliliśmy, że po ślubie nie będziemy zwlekali z tą decyzją. I rzeczywiście nie musieliśmy czekać zbyt długo – Bartek urodził się półtora roku później.

Był wspaniałym chłopcem, mógł być tym, kim tylko by zamarzył

Podczas porodu byłem przy żonie, trzymałem ją za rękę… Nigdy nie zapomnę tej chwili, była cudowna! A potem było ich jeszcze wiele – pierwsze uśmiechy, słowa, pierwsze kroki i wybryki. Bartuś był cudownym dzieckiem, wesołym, energicznym, żywiołowym. Nie sposób było się przy nim nudzić. Kiedy mały skończył trzy lata, zacząłem namawiać Renatę na drugie dziecko. Nie chciała jednak o tym słyszeć.

– Zwariowałeś? Nie będę wtedy mogła całkowicie poświęcić się Bartusiowi! On potrzebuje mojego czasu, uwagi i zainteresowania! – odfuknęła.

Wracałem do tego tematu jeszcze kilka razy, ale zawsze kończyło się tym samym, więc wreszcie odpuściłem. Bartek poszedł do przedszkola. Już tam okazało się, że uwielbia sport. Zapisaliśmy go do dziecięcej drużyny piłkarskiej. Był zachwycony. Szybko zaczęliśmy jeździć na jego pierwsze mecze i patrzeć na zdobywane gole. W szkole okazało się, że poza sportem Bartek uwielbia matematykę. Był typowym umysłem ścisłym. Liczenie, mnożenie i dodawanie nie sprawiało mu najmniejszych problemów. W piątej klasie szkoły podstawowej wygrał ogólnopolski konkurs matematyczny!

W ogóle specjalnie w tym celu zamówiona komoda aż puchła od sportowych i matematycznych dyplomów, pucharów, medali itp. Byliśmy pewni, że Bartek zostanie znanym sportowcem albo matematykiem.

– A może naukowcem? Może jakąś nową teorię wymyśli? – zastanawiała się wieczorami Renata. – Skoro teraz uwielbia matmę, może później pokocha fizykę i zostanie sławnym profesorem!

No nie, drugiemu dziecku nie możemy dać na imię tak samo

Los zdecydował jednak inaczej. Bartuś nie został ani sportowcem, ani matematykiem, ani nawet zwykłym bezrobotnym. Nie został, bo odebrał nam go pijany kierowca, który postanowił wsiąść za kółko i mimo stanu kompletnej nietrzeźwości pruć przez teren zabudowany ponad 100 kilometrów na godzinę. Gnój nie zważał ani na czerwone światło, ani małego chłopca, który spokojnie przechodził na zielonym przez pasy…

Nasz świat się zawalił. To, co się stało, kompletnie do nas nie docierało. Kilka dni po pogrzebie Renata próbowała odebrać sobie życie, jednak w porę wróciłem do domu. Nie radziliśmy sobie, nie potrafiliśmy normalnie funkcjonować, jeść, rozmawiać, nie potrafiliśmy żyć.

Minęło pół roku. Ja jakoś stanąłem na nogi. Musiałem, przecież życie pędziło do przodu i nie zatrzymało się, by poczekać, aż przeżyjemy naszą żałobę. Renata jednak nadal była w okropnym stanie. Nie godziła się na terapię czy choćby wizytę u psychologa. Nie pracowała, całymi dniami przesiadywała na cmentarzu, wieczorami leżała i gapiła się w sufit. Nawet już nie płakała. Czasem miałem wrażenie, że ma do mnie pretensje, że nie wegetuję tak razem z nią. A przecież ja też kochałem Bartka nad życie!

Też nie mogłem sobie poradzić z jego stratą, i jestem pewien, że będę ją czuł już zawsze. Ale przecież musiałem zadbać o pracę, finanse… Pewnego razu jednak, kiedy kładliśmy się już spać, Renata niespodziewanie zaczęła się do mnie przytulać i mnie całować. Brakowało mi jej bliskości, jej ciała, seksu, nie chciałem jednak naciskać. Kiedy sama wykazała inicjatywę, zacząłem wierzyć, że wszystko powoli wraca do normy. Kochaliśmy się wtedy, choć zauważyłem, że nie było w tym dawnej pasji i namiętności. Miałem wrażenie, że Renata działa mechanicznie, jakby wypełniała po prostu kolejny obowiązek.

Tak było też kolejnego dnia i następnego… Postanowiłem jednak dać jej trochę czasu. Kilka tygodni później czekała na mnie z odświętną kolacją i tajemniczym uśmiechem. Zacząłem nawet zastanawiać się, czy nie przegapiłem jakiejś uroczystości, rocznicy albo urodzin. Ale szybko wyprowadziła mnie z błędu.

Krystian, jestem w ciąży! Będziemy mieć dziecko! – prawie skakała z radości.

Też się ucieszyłem. Po pierwsze, dlatego, że natychmiast pokochałem tę malutką fasolkę, która dopiero rozwijała się w brzuchu mojej żony, a po drugie, miałem nadzieję, że to pozwoli jej uporać się z bólem po stracie Bartka i wrócić do życia. Ciąża rozwijała się prawidłowo, w 25 tygodniu dowiedzieliśmy się, że i tym razem będziemy mieć syna.

– Jestem taka szczęśliwa! Damy mu na imię Bartek! – powiedziała Renata po powrocie do domu.

Zmroziło mnie. Przecież nasz pierwszy syn miał tak na imię, na Boga, nie mogliśmy tak samo nazwać drugiego! Ten pomysł wydał mi się chory, obrzydliwy i absurdalny. Wtedy po raz pierwszy od dawna pokłóciłem się z żoną. Nie mogłem się zgodzić na jej pomysł.

– Pójdę na kompromis, nie musi być Bartłomiejem, damy mu na imię Bartosz – oświadczyła wreszcie Renata tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Dla mnie nie było w tym żadnej logiki, ale postanowiłem na razie odpuścić, wierząc, że z czasem moja żona sama zorientuje się, że ten pomysł jest do niczego. Jak się później okazało, nie było to takie proste. Kłóciliśmy się o imię dla dziecka do samego końca, nawet tuż po porodzie. Byłem jednak twardy i nie ustąpiłem. Zarejestrowałem syna jako Tomasza, co Renata „uczciła” tygodniem cichych dni.

Lubiłem patrzeć na nią, kiedy zajmowała się Tomkiem. Była wtedy taka radosna, beztroska

Z czasem jednak coraz więcej szczegółów zaczęło mnie niepokoić. Miałem wrażenie, że obsesyjnie porównuje nasze dzieci. Zdarzało jej się mówić coś w stylu: „Bartek w tym wieku miał już dwa ząbki, z Tomkiem jest coś nie tak!” albo: „Bartek uwielbiał kaszkę malinową, więc tylko taką będziemy kupować”, czy też: „Bartek już raczkował w tym wieku, trzeba jakoś Tomka do tego zmusić!”.

Tłumaczyłem jej, że każde dziecko jest przecież inne, że nie ma książkowego szablonu, w którym wszystkie muszą się idealnie mieścić. Niewiele to jednak dawało. Nie przejmowałem się tym aż do momentu, w którym usłyszałem, jak Renata opowiada koleżance:

– Nasz synek będzie piłkarzem albo naukowcem. Za dwa lata zapiszę go do dziecięcej drużyny piłkarskiej, a w szkole na pewno pokocha matematykę!
– Renata! – przerwałem jej. – Przecież on ma dopiero dwa lata! Skąd ty możesz to już teraz wiedzieć? Nie układaj mu życia, niech sam zdecyduje, co chce robić.
– Jestem jego matką i sama wiem, co jest dla niego najlepsze! – oburzyła się.

I znów przez kilka dni się nie odzywała… Potem było coraz gorzej. Zauważyłem, że żona na siłę próbuje zrobić z Tomka kopię Bartka… Zmuszała go do biegania za piłką, chociaż on wolał bawić się w piaskownicy; ubierała go dokładnie tak, jak kiedyś ubierała starszego syna, nawet jego zdjęcia starała się wiernie odtworzyć! Krzywo patrzyła na kredki, które mały wprost uwielbiał. Mógłby rysować godzinami, zupełnie inaczej niż energiczny Bartuś, który na sam widok białych kartek dostawał szału.

Mnie fascynowało to, że dzieci są tak różne, że każde zaskakuje czymś innym, nowym. Renatę to chyba irytowało. Kiedy mały poszedł do przedszkola, było jeszcze gorzej. Zgodnie z zapowiedzią, zapisała go na treningi piłkarskie i namiętnie dwa razy w tygodniu go na nie woziła, chociaż za każdym razem mały płakał, że on tam nie chce… Ganiła go, że ma się bardziej starać, robiła wyrzuty, gdy nie został wybrany do głównego składu w meczu.

Krzywdziła go, a ja, niestety, nie potrafiłem nic z tym zrobić

Próbowałem z żoną rozmawiać. Prosiłem, groziłem, krzyczałem, płakałem – nic nie przynosiło efektów. Miała klapki na oczach. Zresztą ja też nie byłem bez winy. Mimo drobnych protestów nic nie robiłem, godziłem się z sytuacją. Mimo że widziałem, że Tomek jest nieszczęśliwy, i serce mi się krajało, nie robiłem nic! 

I nie wiem, jak długo jeszcze bym biernie trwał, gdyby nie pewien incydent… To był ostatni dzień wakacji, po których Tomuś miał rozpocząć naukę w szkole. Postanowiłem zrobić rodzinie niespodziankę i wrócić wcześniej do domu. Może poszlibyśmy na lody albo do kina? Ostatnio pracowałem od rana do wieczora, nie miałem dla nich czasu… Po drodze zastanawiałem się, czy Renata nie wpadła na ten sam pomysł, i czy gdzieś już nie poszli. Drzwi były jednak otwarte, więc nie wychodzili. Po cichu zajrzałem do kuchni, salonu, do naszej sypialni – ale nigdzie ich nie było. Pomyślałem, że są w pokoju Tomka, więc poszedłem na górę.

Usłyszałem jakieś odgłosy z… pokoju Bartka! Renata uparła się po śmierci synka, że nie będziemy wyrzucać jego rzeczy.

– Mamy na górze cztery pokoje, w zasadzie ich nie używamy. Niech ten jeden tam stoi zamknięty. Czułabym się tak, jakbym wyrzucała Bartusia z naszego życia… – tłumaczyła mi.

Zgodziłem się. To pomieszczenie rzeczywiście nie było nam potrzebne. Mieliśmy na piętrze garderobę, graciarnię i pokój Tomusia, więc ten Bartka pozostał nieruszony. Wiedziałem, że Renata czasem tam wchodzi, pewnie nawet płacze, ale po co zabrała tam Tomka? Może chcieli czegoś poszukać…

Delikatnie i po cichu podszedłem do drzwi i zajrzałem w niewielką szparę. To, co zobaczyłem, odebrało mi mowę. Renata w jednej ręce trzymała zdjęcie Bartka, drugą szarpała Tomka i mówiła:

Też masz taki być, rozumiesz? Po to cię urodziłam! Zobacz tutaj! – krzyknęła, popychając syna w kierunku komody pełnej nagród Bartka. – Bartuś był idealny, zdolny, mądry! W twoim wieku miał już na koncie kilka medali i dyplomów! Brał udział w turniejach, strzelał gole! A z ciebie taki nieudacznik! Patrz i się ucz!

Krzyczała na coraz bardziej przerażonego i płaczącego Tomka. Stałem jak zahipnotyzowany. Nie mogłem nic powiedzieć, nie mogłem się poruszyć.

– Masz być taki jak on! Ile razy ci to już powtarzałam? Nie umiesz tego zapamiętać? Masz wszystko, co chcesz, i w zamian masz tylko mi go zastąpić, naśladować, a nie być indywidualistą rysującym chmurki!

W tym momencie nie wytrzymałem.

– Dość! – krzyknąłem, wchodząc do środka i biorąc na ręce zapłakanego synka.

Renata była w szoku. Nie spodziewała się mnie, nie wiedziała, co powiedzieć. Ja też w sumie nie miałem pojęcia, jak się zachować. Po prostu wziąłem Tomusia na ręce i poszedłem. Wsiadłem w samochód, pojechaliśmy do parku. Dopiero kiedy wysiadłem, rozpłakałem się. Nie mogłam pohamować potoku łez, które wciąż napływały. Czułem ogromne wyrzuty sumienia i nie mogłem wybaczyć sobie, że nie zareagowałem wcześniej, nie zauważyłem, że problem jest aż tak wielki!

– Przepraszam cię, synku! Bardzo cię przepraszam! – mówiłem, tuląc go z całej siły do siebie. – Przepraszam.

Potem długo rozmawialiśmy, starałem mu się wytłumaczyć, że mama bardzo go kocha, tylko po prostu nie może pogodzić się ze stratą jego brata. Zapewniałem, że jest cudowny, będąc sobą, i że nie ma na siłę się zmieniać.

– Tato, ja nie lubię tego Bartka. I nie chcę nim być. Staram się dla mamy. Ale chyba mi nie wychodzi… – powiedział mój synek.

Zadzwoniłem do pracy, wziąłem urlop. Wiedziałem, że będę musiał włożyć dużo wysiłku w to, żeby Tomek zaakceptował siebie, żeby mógł normalnie funkcjonować. Tego dnia zawiozłem go do mojej mamy. Jak zwykle o nic nie pytała, tylko mocno przytuliła i mnie, i Tomka, i powiedziała, że chętnie się nim zaopiekuje. Wróciłem do domu. Renata leżała na podłodze i płakała. Kiedy mnie zauważyła, zaczęła krzyczeć.

– Jak mogłeś! Podkopujesz mój autorytet! A szło mi coraz lepiej! Ja chcę mojego Bartka! Ja tylko chciałam mojego Bartusia! – płakała coraz bardziej.

Podszedłem do niej i mocno ją przytuliłem. Miałem do niej ogromny żal, ale jeszcze większy do siebie. Powinienem był zauważyć, że coś się dzieje, że jej problemy są tak głębokie…

Renata od tygodnia przebywa na oddziale zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym

Ma silne zaburzenia, czeka ją długa i trudna terapia, ale głęboko wierzę, że jej się uda. Tomek również musi chodzić na terapię, wszyscy musimy. Obiecałem sobie, że już nigdy nie pozwolę skrzywdzić mojego dziecka. Choćby miało to oznaczać ograniczenie jego kontaktów z mamą… Mocno jednak wierzę w to, że jeszcze uda nam się stworzyć szczęśliwą rodzinę. Zrobię wszystko, by tak się stało. Bartka nie mogłem ochronić ani uratować. Z Renatą i Tomkiem jest inaczej. I nie poddam się tak łatwo!

Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie

Redakcja poleca

REKLAMA