„Remont rodzinnego grobu skończył się tragedią. Ciotka dostała zawału z nerwów, kiedy zobaczyła swoje imię na nagrobku”

Dostała zawału, kiedy zobaczyła swoje imię na nagrobku fot. Adobe Stock, Petr Nad
„Osłabiony chorobą umysł cioci zarejestrował, że zabraliśmy ją na jej własny grób... To niedbali kamieniarze są winni jej śmierci! Tylko co mogliśmy zrobić? Pozwać ich do sądu za nieumyślne spowodowanie śmierci? Potraktowano by nas jak wariatów”.
/ 18.04.2022 15:21
Dostała zawału, kiedy zobaczyła swoje imię na nagrobku fot. Adobe Stock, Petr Nad

Wszyscy mieliśmy wyrzuty sumienia z powodu śmierci cioci. Gdybyśmy w porę zauważyli pomyłkę, być może nie doszłoby do tragedii. Losy cioci mogłyby się potoczyć inaczej.

Ale kto wie, co byłoby dla niej lepsze?

Pierwsze problemy z pamięcią u cioci Aliny sprawiły, że cała rodzina zaczęła myśleć tylko o jednym. Alzheimer. Pewne jak w banku. Każdy o tej chorobie słyszał, każdemu coś tam dzwoniło, tylko nie wiadomo w którym kościele. Ponieważ najlepszymi lekarzami są obecnie internetowe przeglądarki, krewniacy, jeden przez drugiego, licytowali się, który więcej wyczytał i więcej wie. I który weźmie na siebie leczenie, skoro już tak pięknie chorobę zdiagnozował.

– Ciężka sprawa – mówiłam kuzynce Beacie, córce cioci Aliny. – Ale nie wpadajcie w panikę. Skleroza na starość to chyba normalne. Ja też mnóstwa rzeczy nie pamiętam, a mam raptem czterdziestkę na karku.

– Sama nie wiem... – wzdychała Beata. – Ale mama miewa też problemy z mówieniem, czasem zamienia słowa zupełnie bez sensu. A bywają dni, że wszystko jest w porządku. Najgorsza jest świadomość, do czego taki alzheimer może człowieka doprowadzić. Nie poznaje się rodziny, samej siebie w lustrze. To straszne, takie upokarzające...

– Ale lekarze się wypowiedzieli czy tylko wujek „Google”? – zażartowałam, bo humor w każdej sytuacji pomaga.

Zazwyczaj.

– Mama nawet nie chce słyszeć o wizycie u jakiegokolwiek lekarza.

– To zaciągnij ją siłą, bo siedzenie w domu jeszcze nikomu nie pomogło. Wręcz przeciwnie.

Beata niemal się obraziła, ale szybko jej przeszło. Starsza siostra cioci Aliny, czyli moja matka, zmarła tuż przed sześćdziesiątymi urodzinami; nie miała żadnych objawów choroby Alzheimera, nie mogłyśmy więc stwierdzić jakiejś genetycznej prawidłowości. Z drugiej strony choroba rzadko ujawnia się w tym wieku, zwykle później. Najstarsza z trzech sióstr też od lat nie żyła i też, z tego, co pamiętałyśmy, typowych objawów nie miała.

Swoją drogą, dziadkowie wykazali się specyficzną fantazją. Trzy córki. Michalina, Halina i Alina. W rodzinnych żartach dziękowaliśmy niebiosom, że nie pobłogosławiły ich czwartą córką, bo na bank byłaby to Lina. Choroba, niestety, postępowała, a ustalenia lekarzy pokrywały się z naszymi najgorszymi przewidywaniami.

Ciocia Alina przestała mówić, miała coraz większe problemy z kojarzeniem. Beatę i jej męża przytłaczała świadomość, że to tylko kwestia czasu, kiedy ciocia będzie wymagała nieustannej opieki. Oboje pracowali, dwójka dzieci się uczyła.

– Trzeba będzie nająć pielęgniarkę. Nie oddam mamy do domu opieki, żeby jacyś psychole się nad nią znęcali!

Beata przesadzała, ale też trochę racji miała

Nieraz media donosiły o potwornych incydentach, do jakich dochodziło w domach niby spokojnej starości. Na razie kuzynka wraz z mężem pracowali na zmiany i starali się, żeby ciocia Alina nie zostawała sama w domu. Raz było lepiej, raz gorzej, ale umiejętność werbalnej komunikacji ciocia utraciła. Owszem, przytakiwała i zaprzeczała ruchami głowy, ale już nic nie mówiła.

Zbliżał się listopad i dzień Wszystkich Świętych. Postanowiłam wraz z ojcem odnowić grób mamy, bo zaczął się zapadać. Należało też wymienić płytę nagrobną, bo choć granitowa, nie okazała się niezniszczalna. Tu i ówdzie szpeciły ją pęknięcia.

– Tablicę też bym wymienił – stwierdził ojciec. – Już na taką podwójną. Trzeba sobie miejsce powoli robić. Wiele czasu nie zostało...

– Tata i tak nas wszystkich przeżyje – bąknęłam, bo nie bardzo wiedziałam, co na to odpowiedzieć.

Właściciel zakładu kamieniarskiego z przyzwyczajenia stękał, ile to ma roboty i nie wie, czy do pierwszego listopada się ze wszystkim wyrobi, ale bez mrugnięcia okiem wziął zaliczkę i obiecał, że zrobi, co będzie mógł.

– A że niewiele mógł, niewiele zrobił... – dopowiedział ojciec, gdy wyszliśmy przed cmentarz. – On myśli, że ludzie nagle przestaną umierać i będzie miał mniej pracy?

Milczałam, bo pytanie było ewidentnie retoryczne

Tydzień później skontrolowałam postępy prac kamieniarzy. Dźwignęli nagrobek na nowych fundamentach, już się nie zapadał, i zdemontowali starą płytę; wyglądało na to, że do listopada śpiewająco sobie poradzą. I poradzili. Prawie.

Wszystkich nas ucieszyła zauważalna, acz niewytłumaczalna poprawa stanu cioci Aliny. Lekarze kręcili głowami z niedowierzaniem. Co prawda ciocia nie odzyskała mowy, ale wróciła jej werwa, była mniej apatyczna, a patrząc w telewizor, potrafiła zaśmiewać się do łez na jakichś durnych komediach. Nas ożywiła nadzieja, że to może wcale nie jest choroba Alzheimera, a tylko rodzaj demencji, nie takiej wyniszczającej, okrutnej.

Ciocia usiłowała nawet pisać na kartkach, ale nie za bardzo jej wychodziło. Z utratą zdolności mówienia wiązał się również stopniowy zanik umiejętności pisania, ale pokrzepiające było to, że chociaż próbuje, że ma świadomość tego, co robi. I, co najważniejsze, wciąż panowała nad fizjologią.

– Boże, oby jak najdłużej – Beata składała ręce jak do modlitwy. – Bo jak tak czasem czytam...

– To może wreszcie przestań czytać, co? – zdenerwowałam się. – Wyobraź sobie, że czytanie jest przereklamowane. Czytaj tylko etykiety na słoikach z dżemem, na przykład.

Niby odgrywałam głos rozsądku, ale też cieszyłam się jak dziecko, że z ciocią Aliną jest lepiej niż gorzej. Pozwalała nawet zabierać się Beacie i Arturowi na spacery. Szybko się męczyła, ale wyglądała na zadowoloną z pobytu na świeżym powietrzu. Stwierdziliśmy, że nie zaszkodzi zabrać ją w dniu Wszystkich Świętych na cmentarz. Posiedzi na ławeczce, posłucha mszy, pobędzie z nami, czemu nie?

Tylko mój ojciec był sceptyczny

– Zamiast do wesołego miasteczka na cmentarz? Osobę ciężko chorą? No... naprawdę nie wiem.

– Ale przynajmniej będzie z nami, wśród ludzi.

– Żywych i... martwych.

– Tato! To przecież grób jej rodzonej siostry.

– Niby tak, ale czy ona to skojarzy?

– Myślę, że tak. Jest widoczna poprawa.

Skąd mogłam wiedzieć, że tą wizytą dosłownie wpędzimy ją do grobu? Tego pięknie wyremontowanego. Kamieniarze wyrobili się w terminie, dumni z siebie skasowali resztę pieniędzy za usługę, wszyscy byli zadowoleni. Do czasu.

Pierwszego listopada zajechaliśmy na cmentarz całą familią. Ojciec, mój mąż i dzieci, Beata ze swoimi bliskimi, z ciocią Aliną na czele. Rodzina cioci Michaliny mieszkała w Warszawie, tam też znajdował się grób cioci, dlatego nigdy nie spotykaliśmy się z nimi pierwszego listopada. Posadziliśmy ciocię Alinę na nowej ławeczce przy grobie. Uśmiechała się, kiwała głową, ruszała ustami podczas modlitwy.

Wyglądała na zadowoloną

W pewnym momencie zaszła w niej jakaś zmiana. Widoczne zadowolenie ustąpiło miejsca przerażeniu. Kurczowo zacisnęła dłonie, twarz wykrzywił jej grymas, jakby miała się rozpłakać. Patrzyła w jeden punkt. Odruchowo wszyscy podążyliśmy za jej wzrokiem. Ciocia Alina wpatrywała się w tablicę na nowo wyremontowanym grobie swojej siostry. A tam… Myślałam, że mnie szlag trafi! Na tablicy zamiast „Halina” srebrnymi literami uderzała po oczach „Alina”. Cholerni kamieniarze!

Te urobione po łokcie kopidoły! Wcięło im jedną literę, nie doczytali, nie sprawdzili albo zwyczajnie byli pijani, sama już nie wiem. Nikt z nas wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Kompletnie nam umknął ów istotny szczegół. Ojciec nachylił się do mojego ucha i szepnął:

– Ja chyba tych durniów pozabijam.

„A ja ci pomogę”, pomyślałam.

Ale nie było czasu na rozwijanie żądzy mordu, bo należało się zająć zszokowaną ciocią Aliną. Wpadła w jakąś katatonię, na nic nie reagowała. Wspólnymi siłami wyprowadziliśmy ją z cmentarza, zawieźliśmy do domu, położyliśmy do łóżka. Nic to nie dało. Wciąż była w tym samym stanie. Szok i rozedrganie emocjonalne. I nic dziwnego, bo wychodziło na to – przynajmniej w zdegenerowanym umyśle ciotki – że zabraliśmy ją na jej grób, a może i na jej własny pogrzeb.

Jak się okazało, nie straciła umiejętności czytania...

O czym myślała?

Jak straszne musiało to być dla niej przeżycie? Na tyle straszne, że zmarła dwa później. Lekarz z pogotowia stwierdził rozległy zawał. Przy łóżku Beata znalazła tylko serwetkę, na której niezdarnymi kulfonami było napisane „umarłam”. Wstrząsnęła nami ta tragiczna w skutkach pomyłka. Przyczyną śmierci cioci Aliny była niefrasobliwość i fuszerka pracowników firmy kamieniarskiej. Tylko co mogliśmy zrobić? Pozwać ich do sądu za nieumyślne spowodowanie śmierci? Potraktowano by nas jak wariatów. Od śmierci cioci prześladują mnie obsesyjnie dwie kwestie.

Po pierwsze, ciągle rozpamiętuję, co czuła ciocia. Jak odbierał to jej niszczony przez chorobę mózg? Jakie myśli przebiegały przez ułomne połączenia nerwowe? Jak intensywne musiały być, skoro doprowadziły ją do śmierci? Druga myśl, niech mi Bóg wybaczy, to przekonanie, że może dobrze się stało. Oszczędzono cioci i nam cierpień związanych z ostatnią, najstraszniejszą fazą choroby Alzheimera. Odeszła świadoma, może nie w pełni, ale też nie jako przykuta do łóżka ludzka kukła, niepanująca nad odruchami. Wiem, że Beata ma podobne myśli, choć nigdy ich nie wyraziła na głos. Wiem, że się ich wstydzi i nie umie sobie z nimi dać rady. Czuję to. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA