Było piękne, słoneczne popołudnie. Patrzyłam przez brudną szybę tramwaju, osłaniając oczy dłonią, bo oślepiające promienie utrudniały mi obserwację świata za oknem. A w końcu byłam kimś w rodzaju turystki. Po raz pierwszy wybrałam się w odwiedziny do wnuczki. Patrycja studiowała anglistykę w dużym mieście.
Bardzo długo namawiała mnie na przyjazd. Obawiałam się tej podróży, bo zanosiło się na solidną wyprawę – najpierw musiałam dojechać do centrum pociągiem z mojej małej mieściny, a potem aż dwoma liniami tramwajowymi, żeby dostać się do celu. Nie powiem, że podziwiałam widoki, bo czułam się nieco przytłoczona rozmiarem, gwarem i wiecznym pośpiechem mrowiska aglomeracji. Uroda nowoczesnego europejskiego miasta onieśmielała taką prowincjuszkę jak ja. Wolałam moje rodzinne miasteczko, gdzie nie czułam się tak przykro anonimowa, zagubiona w tłumie i hałasie.
Ktoś zgubił tyle kasy?
Nie jechałam z pustymi rękami. Jak na babcię z prowincji przystało, wiozłam ze sobą gościniec – owe słynne słoiki. Martwiłam się, że moja Patrycja je byle co, byle szybko, a ja miałam dużo czasu na gotowanie. Trochę się bałam, że przegapię właściwy moment na wysiadanie, ale te nowoczesne tramwaje mają głośniki i „anonsują” kolejne przystanki. Więc byłam gotowa.
Gdy pojazd zatrzymał się z cichym sykiem na moim przystanku, dźwignęłam torbę i brzęczące słoikami siatki, po czym ostrożnie wygramoliłam się na zewnątrz. Nie chciałam, żeby coś się stłukło. Szkoda by było, prawda? Wnuczka już na mnie czekała. Uściskała mnie, cmoknęła w policzek i odebrała najcięższe tobołki.
– Babciu, aleś tego zwiozła! – śmiała się. – Nie musiałaś zabierać ze sobą całej spiżarni! Z głodu tu nie umieram.
– Ktoś o ciebie musi zadbać, skoro chłopa nie masz.
– To na pewno. Choć o moją popularność się nie martw. Nie poszłam na studia, by złapać męża, tylko żeby się uczyć, ale na brak powodzenia nie narzekam.
Może kolejka pod moimi drzwiami się nie ustawia, ale kilku chętnych by się znalazło. Ma się ten urok, chyba dziedziczny – szturchnęła mnie lekko w bok. – Jak chcesz, tobie też znajdziemy kawalera, babciu. Wciąż ci powtarzam: szkoda, by taka dojrzała piękność marnowała się tyle lat we wdowieństwie.
– No, no, nie rozpędzaj się – zburczałam ją dobrotliwie. – I po co ci kilku amantów? Jeden a porządny, wystarczy.
– Ale jeden porządny i na serio zaraz będzie chciał się żenić, a przynajmniej mieszkać razem i… no wiesz.
– Powiedzmy, że się domyślam, choć nie wiem, czy jestem aż tak nowoczesna, by rozmawiać z własną wnuczką o takich sprawach.
Patrycja chichotała, przytulała się do mojego ramienia i świergotała. Była moją jedyną wnuczką i odkąd wyjechała na studia, bardzo za sobą tęskniłyśmy. W naszym przypadku bariera pokoleniowa nie istniała. Kiedy wreszcie dotarłyśmy do mieszkania, Patrycja poszła zaparzyć herbatę, a ja wzięłam się za opróżnianie moich toreb. Dopiero wtedy zorientowałam się, że jedna nie jest moja. Musiałam przypadkowo chwycić ją w tramwaju.
Zajrzałam do środka. Tylko granatowo-zielony szalik i nieduża biała koperta. Wyjęłam ją, rozchyliłam i… tętno mi przyspieszyło. W kopercie znajdował się plik banknotów. Odruchowo zakryłam usta dłonią.
– Wszystko w porządku? – spytała Patrycja, niosąc filiżanki z herbatą.
– Tak, tak, zamyśliłam się tylko…
Sama nie wiem, czemu skłamałam, co tylko bardziej mnie zdenerwowało. Wrzuciłam kopertę z powrotem do siatki, szybko, jakby parzyła mi palce. Dłonie mi drżały. Przegadałam z wnuczką całe popołudnie, ale choć starałam się skupiać na jej opowieściach i udzielać w miarę obszernych odpowiedzi na pytania, moje myśli wciąż krążyły wokół tajemniczej koperty, a raczej jej kłopotliwej zawartości. Sama łapałam się na tym, że jestem nieco nieobecna. W końcu Patrycja też się zorientowała, ale wzięła to za zmęczenie podróżą i zaproponowała kolację i spoczynek. Zgodziłam się z ulgą. Musiałam pomyśleć.
Czemu od razu nie powiedziałam wnuczce o moim znalezisku? Nie wiem. Jakby coś mi szeptało w głowie, by tego nie robić, by najpierw obgadać sprawę z samą sobą. W torbie nie było dokumentów, więc nie miałam pojęcia, do kogo należą te pieniądze i jak tego kogoś ewentualnie znaleźć. Więc co mogłam zrobić? Odnieść zgubę na policję zawsze zdążę – rozmyślałam, leżąc w łóżku.
– Ale gdybym wcześniej wzięła choć sto złotych, no, może dwieście… Nikt by się nie zorientował, prawda?
Robiłam w głowie bilans zysków i strat
Mogłabym wykupić sobie leki. W aptece zostawiałam sporą część emerytury. Mogłabym wpłacić całą kwotę na swoje konto, niech leżą. Jak się właściciel znajdzie, oddam, a jak się nie znajdzie, będą zabezpieczeniem na czarną godzinę, oby nigdy nie przyszła. A jak ktoś mnie przyłapie, oskarży o kradzież? Umrę chyba ze wstydu! A jak policja zacznie mnie wypytywać, brać na świadka? Czego? Przecież ja nic nie wiem! Przypadkowo weszłam w posiadanie tej piekielnej siatki. Może więc lepiej nic nie robić? Schować kopertę, zapomnieć? A jak ktoś potrzebuje tych pieniędzy? Jeśli ktoś teraz właśnie przeżywa najczarniejszą z czarnych godzin? To chyba lepiej by ich pilnował, prawda? Ja bym nie zgubiła takich pieniędzy. Mnie by się na pewno przydały. Choć trzysta złotych…Ale to nie moje… Co robić, co robić?
Nie wiem, kiedy zasnęłam. Obudziła mnie Patrycja. Siedziała na brzegu mojego łóżka i głaskała mnie po ręce.
– Babciu, miałaś jakiś koszmar. Pamiętasz, co ci się śniło?
Pokręciłam głową.
– Mówiłaś coś przez sen. Znalazłam, nie ukradłam… Co to za złodziejskie sny? – zażartowała.
Ale mnie wcale nie było do śmiechu. Zażenowana, poczułam wypełzający na policzki rumieniec.
– Nie jestem złodziejką. Naprawdę przez przypadek wzięłam tę siatkę.
– Jaką siatkę? Baaabciuuu…? – Pati przybrała surowy ton pani nauczycielki i pogroziła mi palcem. – Powiedz mi natychmiast, co się dzieje. Bo niespokojny sen może oznaczać, że coś przeskrobałaś. Tak mi mówiłaś, jak byłam mała. Pamiętasz?
Westchnęłam ciężko. Co racja, to racja. Koszmar dowodził wyrzutów sumienia.
– Całe życie byłam uczciwa, aż dałam się skusić złym podszeptom… – zaczęłam łamiącym się głosem, a potem się wyspowiadałam jak przed księdzem.
Wnuczka słuchała uważnie, dziwnie się przy tym krzywiąc, jakby walczyła z rozbawieniem.
– Miło, że dostarczam ci rozrywki – mruknęłam nieco urażona. – Ja tu przechodzę męki, a ty się świetnie bawisz.
– Oj, babciu, bo przeżywasz to za bardzo. Grandą w biały dzień jest wysokość twojej emerytury. To, że uległaś na moment małej pokusie, to nic takiego. Każdemu się mogło zdarzyć, nikt nie jest święty. Też bym miała zgryz, biorąc pod uwagę, że ciągle jestem pod kreską.
– No ale, co teraz zrobimy? – zadałam zasadnicze pytanie.
– Kiedy już wiesz, że nie ma opcji, żebyś zatrzymała te pieniądze, bo nabawiłabyś się bezsenności?
– Można to tak ująć.
– Spoko, babciu, znajdziemy właściciela tej kasy. – Patrycja poklepała mnie uspokajająco po ramieniu. – A teraz śpij. Już ze spokojnym sumieniem.
Fakt, zasnęłam bez problemu i spałam jak dziecko.
500 znajomych? Ho, ho, nieźle…
Następnego dnia przy porannej kawie zastanawiałyśmy się, jak rozwiązać problem kłopotliwego znaleziska.
– Jeśli napiszemy ogłoszenie z informacją o pieniądzach, może zgłosić się jakiś oszust. A raczej na bank zgłosi się ich wielu. Ale mamy przecież trop! – Patrycja wskazała na wyjęty z reklamówki szalik.
– To nie jakiś byle szalik z sieciówki, tylko ręcznie robiony, charakterystyczny… – uniosła triumfalnie palec. – Już wiem! Zamieścimy w ogłoszeniu info tylko o szaliku znalezionym w tramwaju takim a takim, wtedy i wtedy. Właściwa osoba na pewno skojarzy fakty i nikt poza nią nie będzie wiedział o kopercie z kasą. A jak o nią spyta: bingo! Mamy go – roześmiała się na głos, wyraźnie dumna ze swojej przebiegłości.
Jeszcze tego samego ranka zredagowała ogłoszenie, które zamieściła na Facebooku.
– Mam prawie pięciuset znajomych – oznajmiła z lekką dumą w głosie. – Jeśli każdy udostępni ogłoszenie, to właściciel wcześniej czy później się znajdzie. Jak wie, że coś zgubił w ogóle. I jak jest bystry.
Spojrzałam na nią z powątpiewaniem. Ale zaskakująco szybko okazało, że pomysł był trafiony w punkt. Wieczorem do Patrycji zadzwonił jakiś chłopak. Od razu przeszedł do rzeczy i spytał, czy reklamówka oprócz szala zawierała także kopertę. Gdy Pati potwierdziła, umówili się na spotkanie i już godzinę później u drzwi zadźwięczał dzwonek. Na progu stał szczupły chłopak wyglądający na licealistę, a za nim starszy, wysoki mężczyzna.
– To mój dziadek zostawił torbę w tramwaju – zaczął nastolatek.
– Wypłaciłem pieniądze z banku. Potrzebowałem gotówki na prezent ślubny dla wnuczki. W zaaferowaniu i roztargnieniu włożyłem kopertę do siatki z szalem zamiast do saszetki z dokumentami, stary a głupi! A potem jeszcze ją zostawiłem w tramwaju, jakbym już cierpiał na demencję.
Mężczyzna przysunął się bliżej.
Oczy mu błyszczały. Był poruszony
– Na moje szczęście są jeszcze dobrzy, uczciwi ludzie na tym świecie. Nie wiem, jak mam paniom dziękować. Może tak… – to mówiąc, wyjął zza pleców bukiet kwiatów i wcisnął mi go w ręce, podczas gdy ja stałam zawstydzona i oszołomiona tą falą podziękowań.
Na szczęście Patrycja zachowała jasność umysłu i zaprosiła obu panów na herbatę. Dziadek chłopaka okazał się nie tylko wdzięczny, ale też bardzo interesujący. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś będę z kimś flirtować. Myślałam, że starym babom jak ja to się nie zdarza, że im nie przystoi. Tymczasem po przełamaniu pierwszych lodów rozmawialiśmy z panem Staszkiem tak swobodnie, jakbyśmy znali się od lat.
– Jeszcze raz dziękuję, pani Alicjo – powiedział, zbierając się do wyjścia. – Czy będzie nietaktem, jeśli poproszę panią o numer telefonu?
Znowu się zarumieniłam, ale tym razem z radości, że tak miły mężczyzna chce kontynuować znajomość. Patrycja i wnuk pana Staszka tłumili uśmiechy, patrząc, jak para dziadków nieco niewprawnie wymienia się numerami komórek.
– Na pewno nie podwędziłaś nawet stówki? – przekomarzała się ze mną wnuczka, gdy zostałyśmy same. – Coś czuję, że od teraz będziesz u mnie częstszym gościem. I nie tylko ty. A ja będę robić za przyzwoitkę! – Patrycja nie przestawała chichotać. – Uczciwość naprawdę popłaca, i to podwójnie.
Uśmiechnęłam się, bynajmniej nie zamierzając zaprzeczać, bo co racja, to racja. Oprócz czystego sumienia i spokojnego snu zyskałam także obiecującą znajomość z sympatycznym emerytem.
Czytaj także:
„Starość spędzała mi sen z powiek. Bałam się, codziennie widziałam nowe zmarszczki. To mąż pokazał mi, że wciąż jestem piękna”
„Mam słabość do kobiet i źle na tym wychodzę. Na widok pięknej panienki miękną mi kolana, a te lisice to wykorzystują”
„Sądziłam, że syn zrobi karierę, a nie ugrzęźnie przy tej prostaczce, jak widły w gnoju. Ta słodka idiotka to jakaś kpina"