„Ręce mam jak chłop, nie mam zębów, zdrowie i życie poświęciłam gospodarce. A teraz mi ją odebrano”

Zmęczona starsza kobieta fot. Adobe Stock, Rawpixel.com
Sąsiedzi mówią, że sama jestem sobie winna, że trzeba było pilnować własnych interesów, a nie żyć jak taki bezmyślny, bezmózgi wół roboczy. Wszystko przez przyszywanych braci - narobili machlojek w księgach...
/ 27.05.2021 21:36
Zmęczona starsza kobieta fot. Adobe Stock, Rawpixel.com

Jestem samotną, zniszczoną ciężką pracą na roli kobietą. Rodziny swojej nie znam, a teraz i dach nad głową chcą mi odebrać. Co robić?

Tuż za domem moich rodziców była łąka. Wśród bujnych traw, kaczeńców i niezapominajek płynęła rzeczka, a właściwie strumyk z piaszczystym dnem. Wystarczyło przejść przez kładkę i już było się w lesie… Ogromnym, z brzozowymi zagajnikami, gdzie rosły czerwone krawce, z wiecznie zielonymi sosnami oraz bukami i dębami, wokół których poszycie zrywały dziki szukające żołędzi. Okna domu wychodziły na południowy zachód. Lubiłam patrzeć, jak słońce chowa się za konarami drzew.

Ptaki wtedy cichły, wszystko zamierało powoli, a nad ziemią unosiła się mgła. Siedziałam na parapecie i byłam szczęśliwa. To moje najpiękniejsze wspomnienia. Tatę aresztowali w pięćdziesiątym pierwszym roku. Od wiosny mój ojciec organizował protesty przeciwko zamknięciu biskupa Kaczmarka, zlikwidowaniu Święta 3 Maja i niektórych świąt kościelnych. Pisał petycje do Bieruta przeciwko antykościelnej ofensywie i niszczeniu wartości chrześcijańskich. Mama płakała i prosiła:

– Uspokój się, przestań wojować! Ty zawsze z motyką na słońce! Zobaczysz, wsadzą cię do więzienia… Zostaniemy z Julką same. Ja coraz bardziej kaszlę, mogę już długo nie pociągnąć, co ona sama zrobi na świecie?

Mama miała gruźlicę. Na wiosnę i jesienią czuła się gorzej. Słabła, czasami całe dnie spędzała w łóżku. Kiedy zabrali ojca, cała praca przy gospodarstwie spadła na nią. Październik tamtego roku był zimny i deszczowy. Mama się bardzo zaziębiła. Tylko dzięki proboszczowi z naszej parafii, który organizował jej leki i sąsiedzką pomoc, jakoś wyszła z choroby. Przekołatała na tym świecie jeszcze półtora roku. Przed procesem biskupa Kaczmarka, w 1953 roku zniknął także nasz proboszcz. Podobno go odwołali, choć niektórzy szeptali, że też jest za kratami. Zostałam sama na świecie.

Wprowadziła się do naszego domu, ot tak

Moja rodzina poginęła w czasie wojny. Byłam jedynaczką. Rodzice pochodzili z Kresów, w naszej osadzie mieszkali dopiero od 1945 roku. Nie miałam nikogo bliskiego. Gdyby nie mama Grażyna, wylądowałabym w sierocińcu. Jestem jej wdzięczna, bo nie pozwoliła mi zginąć z głodu, dała jeść i własne łóżko, ale miłości i czułości od niej nie zaznałam. Była dla mnie surowa i twarda, całe serce oddawała swoim dwóm synom Jankowi i Józkowi, bliźniakom młodszym ode mnie o trzy lata. Ja wtedy miałam siedem, od września szłam do szkoły.

Mama Grażyna z drogi wprowadziła się do naszego domu. Weszła we wszystko, co należało do rodziców. Z sobą przyniosła tylko tobołek z ciuchami i obraz Częstochowskiej w poczerniałych ramach. Mówiła, że jej dom był pod Kaliszem, że się spalił, że mąż poszedł na front i przepadł. Nikt tego nie sprawdzał, wtedy ludzie nie interesowali się cudzymi nieszczęściami; mieli dosyć własnych. Po latach domyśliłam się, że Janek i Józek to owoce gwałtu, jakiego na mamie Grażynie dokonali ruscy sołdaci polujący na kobiety, kiedy szli na Berlin, a potem stamtąd wracali.

Mama Grażyna musiała przeżyć straszne rzeczy! Kiedy była już stara i chora, zaczynała tracić pamięć tego, co robiła tu i teraz, za to wracała przeszłość. Potrafiła całe noce krzyczeć i płakać albo siedzieć skulona w kącie i bić głową w ścianę. Rozbierała się wtedy do naga i mamrotała coś, jakby „leży, nie ubijut, durna suka” i inne przekleństwa. Wtedy zaczęłam podejrzewać, co się stało.

Janek i Józek skończyli szkołę rolniczą i poszli do technikum. Należeli najpierw do ZMW, a potem do ZSMP, zrobili się z nich działacze pełną gębą. Przeszli wszystkie szczeble w organizacji – od struktur gminnych do wojewódzkich. Działali w turystyce, organizowali szkolenia i kursy zawodowe, potem wkręcili się do Juwenturu i zaczęli jeździć po świecie. To były straszne cwaniaki! Do 1989 roku daliby się pokroić za PZPR, potem zmienili poglądy i zaczęli chwalić kapitalizm. W 1993 wyjechali na Zachód, kompletnie się nie interesując swoją starą i chorą matką.

Do końca się nią opiekowałam, ubrałam do trumny, czuwałam przy niej jak córka. Na jej pogrzeb przyjechał tylko Janek – postał chwilę przy mogile, potem się pokręcił po podwórku, porozglądał, zapytał o to i owo, wsiadł do eleganckiego auta, i tyle go widziałam!

Chciał mi wcisnąć jakieś grosze na koszty pogrzebu. Dawał jak służącej, więc go pogoniłam, honorem się uniosłam, ot co. Tyle lat żyliśmy pod jednym dachem prawie jak rodzeństwo, a był dla mnie obcy i niemiły. Wszystko nas dzieliło, a przede wszystkim miłość mamy Grażyny, której oni mieli pod dostatkiem, a ja za mało. Powinnam napisać, co się stało z moim ojcem. Przecież w końcu wyszedł z więzienia i mógł się mną zająć. Tyle czasu czekałam, aż to się stanie, tęskniłam za nim i czekałam, czekałam…

Własnymi rękami wszystko tu robiłam

Zobaczyłam go w 1956 roku, po amnestii. Przyjechał, żeby mi powiedzieć, że znalazł jakąś daleką rodzinę w Łodzi, i tam właśnie jedzie, żeby zorganizować dla nas mieszkanie i się jakoś zaczepić. Kazał na siebie czekać. Mama Grażyna na początku się boczyła. Bała się, że ojciec zacznie się upominać o dom i gospodarstwo, ale jemu w ogóle nie było to w głowie. Więc się rozkrochmaliła, nawet postawiła ćwiartkę wódki do obiadu, potem drugą i jeszcze jedną. Upili się. Zaczęli wspominać dawne czasy. Oboje płakali. Rano znalazłam ich w jednym łóżku. Ojciec miał wrócić najdalej za miesiąc. Zobaczyłam go jednak dopiero pod koniec lipca 1969 roku, znowu po amnestii… Został aresztowany po strajku tramwajarzy łódzkich w 1957 roku.

Nie byłby sobą, gdyby się w coś nie wplątał. Niestety, tym razem został z niego jedynie wrak człowieka. Miał nieczynne nerki, białkomocz, chore serce. Psychicznie też wysiadł. Właściwie nie było z nim kontaktu. Pochowałam go na łódzkim cmentarzu – nie miałam pieniędzy, żeby go przewozić do grobu mamy.

Byłam młodą kobietą z podstawowym wykształceniem. Znałam tylko życie na wsi. Miasto mnie przerażało, bałam się huku, tłoku, dusiły mnie spaliny, brakowało mi powietrza, przestrzeni. I nawet się nie dowiedziałam, czy naprawdę miałam jakąś rodzinę, bo z tatą nie można się było już dogadać…

Co mi zostawało? Wrócić do siebie, do starej chałupy, i pogodzić z losem. Tak zrobiłam i następne trzydzieści lat minęły mi jak jedna chwila. Dom był duży, wymagał ciągłych napraw, jedno się zrobiło, to zaczynało przeciekać albo sypać się w innym miejscu. Z konieczności sama byłam zdunem, szklarzem, czasami również murarzem i cieślą; nie miałam wyjścia.

Dopóki Janek i Józek robili karierę w kraju, miałam łatwiej z remontami. Sami wprawdzie nigdy nie pomagali w robocie, ale załatwiali papę, dachówkę, cement i cegłę, kiedy niczego nie można było normalnie kupić. Teraz twierdzą, że bez nich dom by się dawno zawalił, ale to kłamstwo! Przyjechała wywrotka z kwitem do zapłacenia i wywaliła towar na podwórko. Cała reszta była na mojej głowie. Nie zaprzeczam, że materiał budowlany po znajomości, to była duża pomoc, ale nikt nic nie dawał za darmo.

Płaciłam z własnej kieszeni i z renty mamy Grażyny. Więc kto się bardziej przykładał? Mam nadzieję, że teraz sąd to wszystko sprawiedliwie oceni! Skąd na to miałam? Pracowałam jak wół! Tylko do ciężkich prac polowych wynajmowałam robotników – inwentarz, drób, ogród, ogarniałam sama. W sezonie spałam po dwie, trzy godziny na dobę, a czasami to się wcale nie kładłam, tyle było pracy! Rozrosłam się. Ręce mam jak chłop, szerokie bary i cerę czarną od słońca i wiatru.

Wypadły mi zęby, nie było kiedy jeździć do dentysty, więc przy przekwitaniu poszły wszystkie. Moczyłam sobie skórki od chleba, rozgniatałam widelcem kartofle i mięso, bo inaczej nie udałoby mi się nic zjeść. Szybko zaczęłam wyglądać staro i brzydko. Nikt się mną nie interesował jak kobietą. Ja sama w sobie stłumiłam wszystkie potrzeby miłosne, tak że tylko w nocy czasami przychodził jakiś szalony, zwariowany sen. Rano zawsze miałam potem ból głowy i snułam się do południa jak mucha w smole.

Przez lata ta ziemia nabrała wartości

Myślę, że to mama Grażyna tak mnie usposobiła. Ona nienawidziła mężczyzn, bała się ich, wygadywała najokropniejsze rzeczy o chłopach. Tylko jej synowie byli dobrzy, reszta – na szmelc! Ale ja dla „paniczów” byłam za głupia, mało uczona, za brzydka, toporna, prostacka, więc szans na normalne życie przede mną nie było. Po pogrzebie mamy Grażyny zaczęłam się bardzo źle czuć… Ciężko przechodziłam przekwitanie.

Mówili na mnie „babochłop”, ale moja kobieca natura jednak była mocna i nie chciała odejść bez walki. Okropnie się z nią namęczyłam, zanim nareszcie wszystko we mnie ucichło i się uspokoiło. Myślałam, że nareszcie odpocznę…

Wtedy spadł grom z jasnego nieba! Janek i Józek przysłali adwokata z żądaniem wyprowadzki. Dawali mi dwa tygodnie na zabranie podstawowych rzeczy i oddanie kluczy od domu. Nic ich nie obchodziło, gdzie się podzieję. W pierwszej chwili zgłupiałam. Zwyczajnie nie wiedziałam, o co im chodzi. Dopiero sąsiedzi otworzyli mi oczy!

Przez te wszystkie lata tereny, na których mieszkałam, stały się atrakcją turystyczną. Lasy, jeziora, kryształowe powietrze, grzyby, ryby, jagody… Ziemia drożała, ludzie szukali każdego ara na dacze, domy letniskowe, siedliska albo wille. Janek i Józek zwęszyli okazję, znaleźli kupca, wytargowali bardzo dobrą cenę za dom i gospodarstwo. Już byli po przedwstępnej umowie notarialnej. Nowi właściciele przyjeżdżali oglądać swój nabytek. Dopiero wtedy sprawdziłam księgi wieczyste… I okazało się, że po moich rodzicach nie ma w nich nawet śladu!

Mieszkali tu przecież krótko, nikt się wtedy nie przejmował papierami ani zapisami własności. W księgach figurowała tylko mama Grażyna i jej synowie, naturalni spadkobiercy. Ja nie istniałam. Kiedy oni zdążyli to załatwić? Okazało się, że dawno. Mieli dojścia do gminy i województwa, taki wpis był dla nich pestką. Figurowali w papierach jako właściciele domu, obejścia, budynków gospodarczych, łąki za domem, trzech hektarów lasu i ośmiu ziemi ornej. Ja nie miałam nic!

Parę dni i nocy pilnowałam bramy z siekierą. Przysięgłam sobie, że nikogo nie wpuszczę, po moim trupie! Ale musiałam… Zgodnie z prawem nic do mnie nie należało.

Byłam tu tylko zameldowana. To wszystko. Sąsiedzi mówią, że sama jestem sobie winna, że trzeba było pilnować własnych interesów, a nie żyć jak taki bezmyślny, bezmózgi wół roboczy. 

 To ja tak wyglądałam? Niemożliwe, to nie ja…

Mają rację. Również, kiedy twierdzą, że nikomu nie można wierzyć, bo dla kasy brat brata oszuka, a co dopiero mówić o takiej obcej sierocie jak ja. Będą świadczyć na moją korzyść, bo założyłam sprawę w sądzie, ale co to da? Zmarnowałam swoje życie! Łąka za domem jest nadal, las jeszcze potężniejszy, okno duże, weneckie, z szerokim parapetem, bo takie kazałam założyć przy ostatnim remoncie. Tylko tej dziewczynki z fotografii już nie ma… Kiedy na nią patrzę na tym starym zdjęciu, to się dziwię i nie wierzę, że to ja. Ja nawet nie umiem się uśmiechać.

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA