Mąż zmarł dwa lata temu. Może nie byliśmy małżeństwem idealnym, ale jakoś zawsze udawało nam się dojść do porozumienia. Raz ja ustępowałam, innym razem on. Szanowaliśmy się
i żyliśmy ze sobą przez 35 lat. Dwójka naszych dzieci ma już swoje rodziny.
Śmierć męża była nagła i niespodziewana. Zginął w wypadku samochodowym, wracając z delegacji. Przeżyłam szok. Nie zdążyłam się z nim pożegnać, powiedzieć mu, że dziękuję za te wspólne lata, że go kocham. On na pewno to wiedział, choć w naszym wieku raczej trudno mówić o gorącym uczuciu.
Zasnęłam na godzinę, przytulona do jego swetra
Przyzwyczailiśmy się do siebie. Codzienne obowiązki nie były dla nas niczym niezwykłym. Oboje pracowaliśmy, spotykaliśmy się pod wieczór, przy późnym obiedzie. Przyrządzałam jakieś szybkie danie typu spaghetti i zasiadaliśmy do stołu.
Mąż opowiadał mi o swoim dniu, ja jemu też mówiłam, jak mi minęły godziny w pracy. Wakacje co roku spędzaliśmy we Francji u starszej córki, zimą jeździliśmy do syna do Zakopanego. Wszystko było takie pewne, przewidywalne. Wnuków i naszych dorosłych już dzieci nie widywaliśmy zbyt często, ale stale byliśmy z nimi w kontakcie telefonicznym.
Nigdy nie zapomnę dnia, gdy usłyszałam, że Andrzej już nie wróci. Wpadłam w rozpacz. Płakałam cały dzień. Kiedy wreszcie oprzytomniałam, zadzwoniłam do dzieci. Na pogrzebie stawiło się mnóstwo ludzi, ale ja nie miałam już łez. Podobno nie było po mnie widać, że chowam męża.
Widownia pewnie oczekiwała dramatu, którego ja jej nie dostarczyłam.
Obcy ludzie lepiej wiedzieli, jak się czułam i o czym wówczas myślałam. Wróciłam do pustego domu. Otworzyłam drzwi szafy, zachłannie wciągając w nozdrza zapach ubrań Andrzeja. Usiadłam na naszym małżeńskim łożu. Zasnęłam na godzinę, przytulona do jego ulubionego swetra.
– Dlaczego mi to zrobiłeś? – pytałam potem, jakby mógł mi odpowiedzieć.
Nie mógł. Nie wydarzyło się nic. Nie dał mi żadnego znaku. Po kilku miesiącach wzięłam w pracy roczny urlop bezpłatny i wyjechałam do córki. Postanowiłam zmienić swoje życie. Dużo zwiedzałam, rozmawiałam z wnukami, wychodziłam na spacery. Czytałam książki, oglądałam filmy, zaczęłam spisywać swoje wspomnienia. Chciałam, by ktoś poza mną mógł poznać mojego męża: wspaniałego ojca, kochającego partnera, sumiennego pracownika.
Zgoda, trzeba żyć dalej, tylko po co?
Pisałam też o naszych mniejszych i większych kłopotach. W ten sposób godziłam się z losem. Musiałam żyć dalej, choć nie bardzo widziałam sens. Uważałam, że nic już mnie nie czeka. Żadna z czynności, które wykonywałam, nie dawała mi ukojenia. Gdy już miałam zbierać się do powrotu do Polski, coś się wydarzyło.
Na spacerze z wnukami poznałam pewnego miłego pana. Zaczepił nas, gdy usłyszał, że mówię do nich po polsku. Najpierw rozmawialiśmy tylko o naszych dzieciach i rodzinach. Tomasz był w połowie Polakiem i podobnie jak ja czuł się bardzo samotny.
Jego żona zmarła na nowotwór przed pięcioma laty. Pomagał córkom, opiekując się czasem wnukami. Rozmowę przerwały nam dzieci, domagając się powrotu do domu. Kiedy odchodziłam, zapytał nieśmiało:
– Może moglibyśmy się jeszcze spotkać? Tak miło mi się z panią gawędziło.
Przyznaję, odżyłam podczas tego spaceru. Już dawno nie spotkałam kogoś, kogo towarzystwo mnie nie męczyło. Na chwilę zapomniałam nawet o swoim nieszczęściu. Czułam się tak dobrze, jakbym spotkała pokrewną duszę. Zgodziłam się na spotkanie.
Nazajutrz zjedliśmy razem obiad. Okazało się, że on tak samo jak ja na stałe mieszka w Polsce, a córki odwiedza tylko kilka razy w roku. Tego dnia podarował mi bukiet róż. Czerwonych, pięknych.
Poczułam się ważna i potrzebna. Ktoś się o mnie starał, chciał sprawić mi radość. Dawno się tak nie czułam.
I tak zaczęła się nasza znajomość, która szybko zamieniła się w przyjaźń, w zażyłość. Oczywiście miałam mnóstwo wątpliwości – nie miałam już dwudziestu lat, a i Tomasz był już sporo po sześćdziesiątce. „Czy to wypada?” – pytałam samą siebie. Nie byłam przekonana. Córka śmiała się z moich dylematów:
– Mamuś! Dlaczego się krępujesz? Czego boisz? Miłość nie zna wieku!
Dla niej wszystko było takie oczywiste. Tylko że ja kochałam jej ojca. A poza tym byłam już dojrzałą kobietą, miałam swoje wady, przyzwyczajenia. Wcale nie byłam pewna, czy jeszcze umiem z kimś żyć.
Mnie dręczyły rozterki, a on spokojnie czekał
Gryzłam się tym cały czas, ale nie zrezygnowałam ze spotkań z Tomaszem. Był uczynny, szarmancki, a przy tym inteligentny i taktowny. Nie przerywał mi, nie wykłócał się i nie próbował za wszelką cenę wmawiać mi swoich racji. Słuchał mnie uważnie i lubił sprawiać mi radość. Wkrótce wróciliśmy do Polski. W drodze do domu odwiedziłam jeszcze syna.
Powiedziałam sobie, że ten czas będzie rodzajem testu. Jeżeli przestanę myśleć o Tomaszu, to odpuszczę. Dam sobie spokój. Ale nic z tego! Dzwonił codziennie, a mimo to się nie narzucał. Może ze dwa razy zapytał, kiedy wrócę do Warszawy, bo chciałby się ze mną spotkać.
Po powrocie zajęłam się pracą i porządkami w domu. Wreszcie odważyłam się przejrzeć rzeczy zmarłego męża. Poukładać je, spakować, oddać potrzebującym. Nadal bolało. To było moje pożegnanie z Andrzejem. Kiedy już się z tym wszystkim uporałam, zadzwoniłam do Tomasza.
Odebrał po drugim sygnale.
– Witaj, moja droga Janeczko! Czekałem cierpliwie na twój telefon – powiedział z nieskrywaną radością.
Tomasz najpierw zaproponował, że da mi kilka dni na złapanie oddechu po powrocie do domu.
– A może masz ochotę spotkać się ze mną? – zapytał po chwili.
– Ależ oczywiście, Tomaszu. Zapraszam cię do mnie do domu na jutrzejszy wieczór. Zrobię coś pysznego, posiedzimy, porozmawiamy. Napijemy się wina. Znajdziesz chwilę?
– Dla ciebie zawsze – odpowiedział, a ja poczułam się radosna jak nastolatka.
„Czyżbym się zakochała?” – pomyślałam zaskoczona.
Dzisiaj nie mogę zrozumieć, jak mogłam się tak bardzo obawiać tej drugiej szansy, którą dał mi los. Niektórzy w życiu w ogóle nie zaznają miłości, a ja…Przez ponad 35 lat kochałam męża, który odszedł, a teraz – Tomasza.
Te dwa uczucia są tak różne, że trudno je ze sobą porównywać. Ale najważniejsze, że się nie wycofałam z miłości do Tomasza. Że dałam sobie szansę. Nigdy nie zapomnę Andrzeja, mój mąż na zawsze pozostanie w moim sercu. Podobnie jak dla Tomasza zawsze będzie ważna jego zmarła żona.
Razem odwiedzamy ich groby, dzielimy się swoją przeszłością. Powoli się poznajemy, nigdzie się nie spiesząc. Przed nami jeszcze wiele dobrych lat. Ten czas, który wciąż nas czeka, warto spędzić z kimś, komu ufamy. Warto wspierać się, przyjaźnić i kochać.
Przekonałam się, że nigdy nie jest za późno na prawdziwe uczucie. A przy okazji – czasem warto posłuchać młodszego pokolenia. W końcu to córka ostatecznie rozwiała moje wszelkie wątpliwości, czy jeszcze zasługuję na miłość.
Czytaj także:
„Dałam córce wszystko to, czego ja nie miałam. Chciałam, by została lekarzem, a nie samotną matką bez wykształcenia”
„Mój mąż skapcaniał. Dawniej biegaliśmy na imprezy, pikniki, wycieczki. Dziś nawet na spacer nie mogę go wyciągnąć”
„Sąsiadka wyrzuciła na bruk ciężarną lokatorkę, bo bała się, że ta chce ją okraść. Przecież, to trzeba nie mieć serca"