To miało się zmienić w ciągu kilkunastu minut, bo czekałem na dziewczynę, którą poznałem przez internet. To była nasza pierwsza randka i byłem pełen nadziei.
Na rynku był tłum. Odbywał się jakiś jarmark zdrowej żywności, rozbawione dzieciaki machały świecącymi gadżetami, dorośli popijali grzane wino z papierowych kubków albo oglądali wyroby rękodzielnicze na straganach.
Nagle zauważyłem dziewczynkę, która stała zupełnie sama przy nieczynnej fontannie. Wpatrywała się w coś, co leżało na dnie pod murkiem, przez który się wychylała. Zaniepokoiłem się, że zaraz wpadnie i uderzy o beton, więc podszedłem do niej szybkim krokiem.
Równocześnie ze mną zbliżyła się do niej jakaś starsza kobieta, najwyraźniej również zaniepokojona brakiem dorosłego przy małej. Usłyszałem, jak pyta ją, gdzie są jej rodzice.
– Mamusia tu gdzieś jest? – dopytywała kobieta, ale sześcio-, może siedmiolatka patrzyła wciąż na dno fontanny i nie odpowiadała.
Starsza pani zaczęła się rozglądać po twarzach ludzi obok, a dziewczynka chyba dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że znalazła się tam sama.
– Zaczekaj, nie odchodź. Znajdziemy twoją mamę – powiedziała do niej kobieta, gdy mała odwróciła się, przeczesując spanikowanym wzrokiem otoczenie. – Czekaj!
To był pewnie odruch. Rozumiałem ją. Chciała pomóc dziecku i nie dopuścić, żeby wbiegło w tłum, więc kiedy mała zrobiła kilka kroków w moją stronę, starsza pani złapała ją za kaptur.
Mała zaczęła się szarpać.
– Przecież nic ci nie robię! Dziecko drogie, już, no już! – kobieta krzyczała, a dziewczynka ruszyła biegiem.
Już dwie sekundy wcześniej zrozumiałem, że coś jest nie tak. Dziewczynka była wyraźnie przerażona dotykiem obcej osoby, wyrwała się, bo wydawało jej się, że kobieta jej zagrażała. Znałem to zachowanie. Kajtek wszystkich poza matką i mną traktował jako potencjalne źródło zagrożenia i potrafił uciec z krzykiem od babci, która nieopatrznie dotknęła jego włosów.
Jak to?
Moja reakcja była instynktowna. Nie chciałem, żeby spanikowane dziecko wpadło pod nogi niczego nierozumiejącym ludziom, którzy zaczną krzyczeć, albo, co najgorsze, próbować je złapać. Dlatego zrobiłem to, czego nauczyłem się podczas ataków Kajtka: rzuciłem się w bok, żeby znaleźć się na drodze dziewczynki, i uklęknąłem na bruku.
Stało się dokładnie to, co przewidziałem. Kilkulatka zatrzymała się na widok kogoś z twarzą na poziomie jej buzi, potem obrzuciła mnie spłoszonym spojrzeniem.
– Cześć – powiedziałem łagodnie i wyraźnie. – Jestem Olek.
Uśmiechnąłem się, ale nie poruszyłem. Nie próbowałem jej złapać ani wyciągać do niej rąk. Patrzyła na mnie zdezorientowana, ale nie unikała mojego wzroku, co mnie lekko zdziwiło. Wobec tego dlaczego tak nagle wyrwała się tamtej kobiecie i zaczęła uciekać z przerażeniem w oczach?
Zagadka wyjaśniła się kilka sekund później, kiedy mała pokazała mi coś na migi. Dwa złączone palce i gest półkola w okolicy brody. Powtórzyła go trzykrotnie z coraz większą desperacją w oczach. Znowu zareagowałem tak, jak się nauczyłem przy Kajtku: powtórzyłem dokładnie jej gest i zobaczyłem, jak jej buzia się rozjaśnia.
Zadowolony, że nawiązałem z nią kontakt, zmieniłem pozycję i ukucnąłem. A ona dalej gestykulowała, patrząc na mnie z nadzieją.
I wtedy zrozumiałem, że ona usiłuje porozumieć się w języku migowym! Nie cierpiała na autyzm, tylko była niesłysząca. Nagły gest kobiety, który wyrwał ją z kontemplacji czegoś na dnie fontanny, był po prostu niespodziewany i niezrozumiały, dlatego dziecko wpadło w panikę.
No dobrze, zrozumiałem już, w czym rzecz, ale nadal mieliśmy dwa problemy: po pierwsze, mała się zgubiła i trzeba było jakoś znaleźć jej opiekunów. A po drugie… nie znałem języka migowego.
– Olek – powtórzyłem bardzo wyraźnie, pokazując na swoją klatkę piersiową, i po błysku w jej oczach odgadłem, że zrozumiała.
Kobieta biegła do nas przez rynek
Na szczęście miała na nadgarstku opaskę z numerem telefonu do mamy. Pokazała mi ją i dodała uniwersalny gest oznaczający dzwonienie z telefonu.
– Tak, już dzwonię do twojej mamy – powiedziałem, ale domyśliłem się, że ona nie umie czytać z ruchu warg.
Telefon po drugiej stronie został odebrany błyskawicznie, jakby jego właścicielka czekała z palcem nad przyciskiem odbierania. Może zresztą tak właśnie było.
– Znalazłem dziewczynkę, która ma bransoletkę z tym numerem – zacząłem, a młoda kobieta przerwała mi wybuchem podziękowań.
– To moja córeczka! – niemal płakała z ulgi. – Szukam jej od czterdziestu minut! Gdzie pan jest?
Wyjaśniłem jej dokładnie, przed jaką restauracją stoimy, i kilka minut później zobaczyłem kobietę z rozwianymi włosami, która biegła przez środek rynku, roztrącając spacerowiczów.
– Gabrysia! – krzyczała i nim porwała córeczkę w ramiona, zobaczyłem jej twarz spuchniętą od płaczu i z rozmazanym makijażem.
Kiedy już się skończyły ściskać, kobieta spojrzała na mnie zza burzy włosków córki wtulającej się w jej szyję.
– Tak bardzo panu dziękuję! – wyciągnęła do mnie rękę. – Ona jest głuchoniema. Nie czyta z ruchu warg i kiedy nie ma obok niej nikogo, kto by mógł ją tłumaczyć z migowego, nie jest w stanie się porozumieć, bo nie umie jeszcze czytać ani pisać… Nie wiem, jak to się stało, że ją zgubiłam. Zawsze ją trzymam za rękę, ale teraz…
Wpadłem jej w słowo, że niepotrzebnie się obwinia, a potem spontanicznie dodałem, że mam siostrzeńca wymagającego specjalnej uwagi i wiem, jak ta sytuacja musi być dla niej trudna.
Justyna, bo tak miała na imię uszczęśliwiona mama Gabrysi, koniecznie chciała mi jakoś wyrazić wdzięczność i zapytała, czy może postawić mi obiad w restauracji. Dopiero w tym momencie przypomniałem sobie o dziewczynie z portalu randkowego, która na mnie czekała.
– Bardzo dziękuję, ale to naprawdę normalna sprawa – zapewniłem ją. – Gabrysiu, miło mi, że cię poznałem – dorzuciłem, ale jej mama miała zajęte ręce, więc dziewczynka mogła zrozumieć jedynie moje intencje i uśmiech, a nie same słowa.
Moja randka okazała się zupełną klapą. Dziewczyna, z którą się umówiłem, chyba też tak sądziła, bo zaczęła wkładać płaszcz, nim dokończyła deser. O kolejnym spotkaniu nawet nie było mowy.
Trzy dni później odebrałem telefon z obcego numeru
Dzwoniła Justyna.
– Ciągle myślę o tym, co mogło się stać, gdyby Gabrysia nie trafiła na pana – zaczęła rozmowę. – Naprawdę miała szczęście. Może jednak da się pan zaprosić na ten obiad?
Wtedy przyszła sama i rozmawialiśmy przez trzy godziny. Była samotną matką, pracowała w gabinecie dentystycznym i miała najpiękniejszy uśmiech, jaki w życiu widziałem. Nim się pożegnaliśmy, zgodziła się na kolejne spotkanie.
Dzisiaj świętujemy rocznicę naszego związku. Mieszkamy we trójkę plus nasz pies – wierny towarzysz Gabrysi. Moja partnerka i córka – bo tak myślę o Gabi – poznały Kajtka i dzieciaki się zaprzyjaźniły.
To niezwykłe, jak autystyczny chłopiec i głuchoniema dziewczynka potrafią spędzać razem w ciszy czas, budując, rysując i angażując się w jakieś gry czy może projekty, o których my – dorośli i normalnie funkcjonujący – nie mamy pojęcia.
Jeszcze bardziej niesamowite jest to, że Kajtek bardzo szybko nauczył się języka migowego i kiedy nie ma ochoty się komunikować werbalnie, miga.
Ja też potrafię już prawie poprawnie wypowiedzieć się w języku migowym. Tego wymaga moja relacja z córką. Oczywiście pierwszy gest, o jaki zapytałem, to tamten, który trzykrotnie pokazała mi tamtego dnia, kiedy zagubiła się na rynku pełnym ludzi. Oznaczał „mama”. Czekam na dzień, kiedy Gabrysia pokaże dwa złączone palce i zrobi gest od czoła do brody. W języku migowym to słowo to „tata”.
Czytaj także:
„Sąsiad był dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie poznałam. Po jego śmierci uwierzyłam w duchy i sprawiedliwość”
„Okazałam serce chłopcu z trudnej rodziny. Teraz mam przyszywanego wnuczka i nie czuję się już samotna”
„Mąż porzucił mnie bez słowa, a choroba córki spędzała mi sen z powiek. Odzyskałam nadzieję dzięki mamie”