Ojciec Asi zostawił mnie, gdy byłam w siódmym miesiącu ciąży. „Nie jestem gotowy na rolę ojca” – taką lakoniczną notatkę znalazłam po powrocie z pracy na kuchennym stole.
Nie byłam bardzo zaskoczona. Od momentu, gdy powiedziałam mu, że będziemy mieć dziecko, wiedziałam, że Jacek prędzej czy później zdezerteruje. Tylko miałam nadzieję, że powie mi o tym osobiście.
– To już. Jestem samotną matką – oznajmiłam mamie przez telefon.
– Damy radę, nic się nie martw. Ja dałam radę sama, a ty będziesz mieć mnie – zadeklarowała od razu.
Ja też wychowałam się bez ojca
Odszedł, gdy miałam pół roku. Do innej. Mnie nawet raz nie odwiedził. Rodzice mamy zginęli w wypadku samochodowym, gdy miała 19 lat, została więc ze mną zupełnie sama. Pracowała w szkole, uczyła matematyki. Miała kilka przyjaciółek i to te „przyszywane” ciocie zajmowały się mną, gdy mama nie mogła. Pamiętam, że świetnie się z nimi bawiłam.
Po urodzeniu Asi chciałam jak najszybciej wrócić do pracy. Ale z powodu alergii nie została przyjęta do żłobka. Wtedy znowu pomogły „ciocie”. Większość wakacji obstawiała mama – taki bonus z zawodu nauczycielki. To ona jeździła też z Asią do sanatorium, gdy było trzeba.
Martwiłam się, co będzie ze szkołą. Ciągałam Asię po kolejnych lekarzach, zielarzach, cudotwórcach. Nowe leki, nowe terapie… Wszystko działało, ale tylko na chwilę. Gdy zaczynały kwitnąć trawy, bywały dni, że Asia się prawie dusiła.
Na szczęście trafiłyśmy w końcu na lekarkę, która postawiła sobie za cel, że Asi pomoże. Dobierała leki, dawki, terapie. Udało się. Asia poszła do szkoły i w pierwszym semestrze nie opuściła ani jednego dnia.
Po szkole Asia albo zostawała w świetlicy albo odbierała ją mama lub któraś z „cioć”. Wreszcie przestałam w kółko wybiegać z pracy i ciągle przepraszać szefów i kolegów, że znowu mnie nie ma, bo dziecko chore.
Względny spokój trwał dwa lata. W trzeciej klasie Asia znowu zaczęła chorować. Wróciły nagłe duszności, ataki kaszlu.
– Pani Beatko. Przy jej skłonnościach i tym, czym musi oddychać, było tylko kwestią czasu, aż pojawi się astma… – lekarka rozłożyła ręce.
Znowu zaczęły się badania i testy. Diagnoza lekarki się potwierdziła: Asia ma astmę. Bez inhalatora nie powinna się nigdzie ruszać. Przez pierwsze tygodnie w kółko musiałam jeździć do szkoły, wieźć inhalator.
Bez niego moja córka mogła się udusić. Choć bardzo lubiła lekcje wuefu – dostała zakaz wykonywania zbyt wyczerpujących ćwiczeń. Jesienią ubiegłego roku po gwałtownym ataku Asia trafiła do szpitala.
– Mamusiu, ja nie chce tak żyć – pożaliła mi się.
Zadzwoniłam do naszej lekarki.
– Pani Beato. Jest jeden sposób. Musi pani zabrać córkę z Krakowa. Wyprowadzić się gdzieś, gdzie jest czyste powietrze. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nasz smog pogłębia objawy astmy – usłyszałam.
Popłakałam się z bezsilności
Wyprowadzić się. Tylko za co? Mieszkałam w wynajmowanym maleńkim mieszkaniu. Nie miałam oszczędności. I co z pracą? Z czego miałabym się na tej wsi utrzymać? Przez kolejne miesiące codziennie sprawdzałam poziom smogu w okolicy. W najgorsze dni Asia po prostu nie szła do szkoły. W słabe – woziłam ją do szkoły samochodem. Miała zakaz wychodzenia na podwórko.
O wszystkim oczywiście opowiadałam mamie. Wiedziałam, że nie może pomóc – ale jak się człowiek wygada i wypłacze, to trochę mu lżej. Okazało się, że nie doceniłam własnej matki! Któregoś dnia przyjechała do mnie.
– Beata. Siadaj i słuchaj. I tylko mi nie przerywaj. Otóż jak tylko zechcesz – możemy się wyprowadzić na wieś. Ty, ja i Asia. Wszystko mam już zaplanowane. Zgłosiłam się do kuratorium w Rzeszowie. No bo jak czyste powietrze, to tylko w Bieszczadach, prawda? Prosiłam o oferty pracy dla matematyka w wiejskich szkołach. Dostałam ich kilkanaście. Miałam w czym wybierać. Ale w jednej ze szkół szukali nie tylko nauczyciela, ale i dyrektora. Zgłosiłam się na konkurs.
– No i go wygrałam… Wiem, wiem, ale mi nie przerywaj, bo to nie koniec! Dyrektorowi gmina dofinansowuje mieszkanie. Sprawdziłam też, za ile mogę wynająć swoją kawalerkę w Krakowie. I zaczęłam się rozglądać. Znalazłam mały domek pod lasem, jakiś kilometr od szkoły.– westchnęła.
–Do wynajęcia. Ponegocjowałam i wyszło mi, że mnie na niego stać. Poczekaj, to nie koniec. I od razu nie krzycz. Wiem, że zawsze się zarzekałaś, że nie zostaniesz nauczycielką. Ale widzisz. W tej szkole, jak prawie w każdej wiejskiej szkole, szukają anglisty. Przecież dałabyś radę. Tam klasy moją po 10 albo mniej uczniów. I mogłabyś dorabiać tłumaczeniami. Nie zarobisz tyle, co w korpo, ale na wsi życie jest tańsze.
Zastanawiałam się, czy moja mama zwariowała
Ale ona wyciągnęła papiery, wyliczenia. Naprawdę miała to wszystko już zaplanowane! Dla mnie i dla Asi. A ja miałam tylko powiedzieć „ok, zróbmy to”.
– Mamuś. Nie wiem, co powiedzieć. Zatkało mnie. Kiedy ty na to wszystko miałaś czas? Rany boskie…
Jasne, że realizacja tego planu oznaczała, że życie naszej trójki zostanie wywrócone do góry nogami. Ale może tak właśnie trzeba?
– Zaraz, zaraz. Ale jak się zgodzę zostać tą nauczycielką, to ty będziesz moją szefową? No wiesz, to ja się muszę poważnie zastanowić…
Nie udało mi się dokończyć, bo oberwałam od mamy poduszką. W następny weekend pojechałyśmy w Bieszczady. Obejrzałyśmy szkołę i domek. Był dość zaniedbany, ale ściany i dach miał w dobrym stanie.
W kuchni stał piękny, prawdziwy kaflowy piec. Było też miejsce na duży stół. Do tego dwa nieduże pokoiki i strych. Za domem rozciągał się ogrodzony krzywym płotkiem zarośnięty warzywniak.
Okolica była piękna. Las, łąki, rzeka. Asia biegała dookoła jak szalona i ani razu nie zakasłała.
– Mamuś, wiesz, ja myślę, że my możemy być tu szczęśliwe! – rzuciła mi się zdyszana na szyję.
Tego wieczora zapadła decyzja. Mama podpisuje papiery, ja składam wymówienie w pracy. Miałam trzy miesiące wypowiedzenia, ale udało mi się wytargować, że będę pracować tylko do końca lipca.
Mama z Asią pojechały na wieś, gdy tylko skończył się rok szkolny. Przed wyjazdem poszłyśmy do naszej lekarki po zapas recept.
– Cudowna wiadomość! Zobaczy pani, te recepty się wcale nie przydadzą. Świeże powietrze czyni cuda! – lekarka nie miała wątpliwości, że przeprowadzka to doskonały pomysł.
Przez cały lipiec w każdy weekend woziłam na wieś graty z mieszkania. Ostatniego dnia omiotłam wzrokiem opustoszałe kąty. Lubiłam to miejsce. Poczułam, że wilgotnieją mi oczy.
Nie czekając, aż się rozkleję, zamknęłam drzwi. Klucze wrzuciłam do skrzynki na listy. W sierpniu mama pojechała z Asią nad morze. Ja w tym czasie robiłam za robotnika budowlanego. Dowodził pan Zenek, złota rączka ze szkoły i nasz sąsiad. Pracował prawie za darmo, pozwalał sobie zwrócić tylko za benzynę i dawał się nakarmić.
– Panie nauczycielki nie mogą mieszkać w norze – powtarzał.
Odmalowaliśmy ściany. Wycyklinowaliśmy deski na podłodze. A na strychu wyczarowaliśmy uroczy mały pokoik dla Asi. Wiedziałam, że będzie zachwycona! Asia i mama wróciły w połowie sierpnia i były pod wrażeniem.
– Ale robotę ty wykonaliście, ho ho – mama nie mogła uwierzyć, jak bardzo dom zmienił się w dwa tygodnie.
– Babciu, babciu, mam pokój! – dobiegł nas ze środka głos Asi…
Minęły trzy miesiące. Okazało się, że w pracy radzę sobie nie najgorzej. A mama nie jest bardzo złą szefową. Asia ma mnóstwo nowych koleżanek. Całe dnie spędza na dworze. Od wyjazdu z Krakowa ani razu nie miała ataku astmy.
I nawet mamy psa. Przybłędę. Asia nazwała go Okruszek. Pozwoliłam jej zatrzymać go na próbę. Nie wiem jak to się stało, ale Asia w ogóle się przy nim nie dusi ani nie kicha. Ta wieś chyba naprawdę leczy!
Czytaj także:
„Rozpoznałam w sobie zaginioną 40 lat temu dziewczynkę. Nie byłam biologiczną córką mojej matki, adoptowaną też nie”
„Syn oddał mi wnuka na wychowanie, a sam lata z żoną po świecie. Nie chcę, by mały był u obcych, ale dopadła mnie choroba”
„Przystojny elektryk kompletnie zawrócił mi w głowie. Jak mogłam się tak ośmieszyć? Facet miał żonę i dzieci”