„Rano byłam jej świadkową, a wieczorem namiętnie całowałam jej męża. Miłości nie da się oprzeć”

zakochana kobieta fot. iStock, Maria Korneeva
„Boże, jak ja rozpaczałam! Czułam, że to już koniec. Wydawało mi się, że świat dla mnie się skończył”.
/ 06.03.2024 16:00
zakochana kobieta fot. iStock, Maria Korneeva

Marzyłam, że stoję w białej sukni i welonie na środku małego, górskiego kościółka, a w środku tylko ja i mój ukochany...

Urodziłam się w niewielkiej osadzie pod Wrocławiem. Moja rodzina należała do przeciętnych w okolicy. Zmieniło się to, gdy ceny okolicznych gruntów zaczęły gwałtownie rosnąć. Wtedy niemal z dnia na dzień stała się jedną z zamożniejszych, bo czego jak czego, ale ziemi to mieliśmy pod dostatkiem.

W domu nic jednak się nie zmieniło. Moi rodzice uważali zawsze, że tylko pracą można do czegoś dojść. Dbali więc o to, abym nie miała wolnej chwili. Rano szkoła, potem angielski, w piątki oaza, w soboty gitara, a w międzyczasie jeszcze kwiatki trzeba podlać, ogródek wypielić, kolację przygotować... Wiadomo, w domu zawsze jest co zrobić. Nic dziwnego, że brakowało mi czasu na życie towarzyskie i bałam się, że zostanę starą panną.

Miałam oczywiście kolegów. Jeden w końcu nawet mi mocniej zawrócił mi w głowie. Paweł, student inżynierii środowiska. Ach, ile było rozmów do późnej nocy, ile wspólnych marzeń i planów. A później, z czasem, trzymania się za ręce, przytulania i nieśmiałych pocałunków. I nic więcej. Oboje bowiem byliśmy bardzo wierzący i postanowiliśmy z nocą poślubną poczekać, aż powiemy w kościele „tak”.

Miałam 19 lat 

Przestała się liczyć szkoła, rodzice, znajomi. Mieliśmy wielkie plany – Paweł był wprawdzie dopiero na drugim roku, ale często powtarzał:

– Niedługo będę na czwartym roku studiów, a wtedy poproszę cię o rękę. Będziemy mieć piękny ślub, a ty zostaniesz moją ukochaną żoną, zobaczysz.

Byłam szczęśliwa, słysząc takie słowa, bo jaka kobieta nie chce być tą jedyną i stać na ślubnym kobiercu obok tego najwspanialszego mężczyzny. Niestety, jak to często bywa, moim rodzicom Paweł zupełnie nie przypadł do gustu:

– Za młodzi jesteście, nic nie macie – narzekała matka. – Jak sobie dacie radę, zwłaszcza że ty jeszcze się uczysz.

– A co on tak tu ciągle przychodzi i przychodzi kąty wycierać – złościł się ojciec. – Wielki pan inżynier. Niech się w końcu weźmie do jakiejś roboty, bo jak go przepędzę, to...

Nie kończył, ale ja wiedziałam, że mój tata byłby zdolny do tego, żeby wyrzucić mojego ukochanego z domu. Starałam się więc podwójnie: uczyłam się nocami, a wieczorami spotykałam z Pawłem. Pomagałam dużo w gospodarstwie, robiłam wszystko, czego tylko życzyli sobie rodzice. W weekendy dodatkowo opiekowałam się dzieckiem kuzynki. Nie zarabiałam dużo, ale myślałam sobie, że za te pieniądze kupię pierwsze meble do naszego wspólnego mieszkania.

W ten sposób nie miałam zupełnie czasu dla siebie i Pawła. Kiedy się spotykaliśmy, czułam się bardzo zmęczona. Najchętniej leżałabym na kanapie i przeglądała notatki do egzaminu. Nie było mowy, żeby mnie gdzieś wyciągnąć. Po kilku miesiącach Paweł powiedział:

– Wiesz, inną dziewczynę poznałem, a w kogoś innego zmieniłaś się teraz. Myślę, że powinniśmy zrobić sobie przerwę. Ty przygotujesz się do egzaminów na studia, a ja też poukładam sobie pewne sprawy. Dajmy sobie trochę czasu.

Boże, jak ja rozpaczałam! Czułam, że to już koniec. Wydawało mi się, że świat dla mnie się skończył. Matka powtarzała mi tylko w kółko:

– Młoda jesteś, wszystko przed tobą. Wiadomo, jak to jest, pierwsza młodzieńcza miłość, ale potem przyjdą kolejne. Sama się przekonasz jeszcze, jakie to piękne uczucie. A ten cały Paweł widać nie był ciebie wart, od początku z ojcem to mówiliśmy.

Z czasem zaczęłam wierzyć rodzicom. Tym bardziej, że mój ukochany unikał spotkań ze mną. Zaczęłam go natomiast widywać na mieście z moją bliską koleżanką z podstawówki, Justyną. Pewnego dnia przyszedł do mnie późnym wieczorem:

– Przemyślałem wszystko, Oleńko. Oddaliliśmy się od siebie, twoja rodzina również nie jest nam przychylna. A Justyna, znasz ją przecież, jest ciepła, rodzinna, no i starsza od ciebie. Chyba takiej kobiety potrzebuję. Proszę, nie miej do mnie żalu.

Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Płakałam po nocach. Przypominałam sobie wszystko – nasze obietnice, plany, marzenia. Nie mogłam uwierzyć, że byłam taka naiwna.

O nie, teraz już nikt nigdy mnie nie zrani

Nie pozwolę również moim rodzicom dłużej wtrącać się w moje życie. Sama będę o sobie decydować.

Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Wbrew protestom najbliższych wyjechałam do studium językowego do Warszawy i zamieszkałam w akademiku. Ja, która nigdy dotąd nie ruszałam się z Dolnego Śląska, nagle znalazłam się w gwarnej stolicy. Nie czułam się tu dobrze, przerażało mnie to miasto, wydawało mi się obce, za duże, ludzie byli nieprzyjaźni, studia trudne. Pomagało mi jednak zapomnieć o ostatnich smutnych przeżyciach. Pragnęłam teraz żyć zupełnie inaczej.

W połowie stycznia dostałam e-maila od Justyny. Pisała w nim, że jest bardzo szczęśliwa, że planują z Pawłem za kilka miesięcy ślub. Chciała się też upewnić, czy ja nic do niego już nie czuję:

– Nie chcę budować swojego szczęścia na cudzej krzywdzie – wyjaśniała. – Może dla ciebie to dziwne, ale mnie wychowano w lojalności do przyjaciół. Nie czułabym się dobrze, gdybyś do końca życia miała mnie nienawidzić.

Zabolały mnie te słowa i to bardzo. Zabolało mnie to, że Justyna planuje ślub – mój ślub. Zabolało mnie to, tym bardziej że jest porządną dziewczyną, że Paweł wcale nie trafił z deszczu pod rynnę, jak mu życzyłam, kiedy odchodził ode mnie. Zabolało mnie to, że tak łatwo o mnie zapomniał.

Wbrew temu co tak naprawdę czułam, napisałam Justynie, że już od dawna nie pamiętam o Pawle, że to było tylko takie młodzieńcze zauroczenie, że dopiero tutaj, w wielkim mieście, poznałam, co to prawdziwi mężczyźni i prawdziwe życie. Wszystko to były oczywiście kłamstwa. Nie chciałam jednak dać po sobie poznać, jak bardzo zabolał mnie jej list.

Tego dnia w akademiku była zaplanowana impreza. Część osób z naszej grupy zaliczyła egzaminy w terminie zerowym i zamierzała to uczcić. Ja nie należałam do tych szczęściarzy i początkowo planowałam po prostu jeszcze się pouczyć, ale po tym e-mailu musiałam jakoś odreagować. Po raz pierwszy od bardzo dawna założyłam krótką, czarną sukienkę i buty na wysokim obcasie. Zrobiłam makijaż i pomalowałam usta, które, jak wszyscy twierdzą, są moim atutem.

Trzeba przyznać, że zrobiłam furorę

Takiej mnie jeszcze tutaj nie znali. Wcześniej bowiem po całych dniach przesiadywałam z nosem w książkach albo narzekałam na Warszawę. Na imprezie wszyscy powtarzali:

– Dziewczyno, naprawdę super wyglądasz. Gdzie się ukrywałaś tyle czasu?
A ja piłam kieliszek wina za kieliszkiem i śmiałam się coraz bardziej zalotnie. Sama nie wiem, co bardziej uderzyło mi do głowy – alkohol czy zachwycone spojrzenia kolegów, którzy prześcigali się w komplementach. Najbardziej aktywny był Wojtek. Wiedziałam, że zwrócił na mnie uwagę już wcześniej – też pochodził z Dolnego Śląska i już samo to nas zbliżyło. Na dodatek oboje nie lubiliśmy Warszawy i oboje nie należeliśmy do najlepszych studentów. Tego wieczora miałam się przekonać, że Wojtek świetnie tańczy i wspaniale całuje. A później...

Tym razem sama nie byłam lepsza. Straciłam dziewictwo właśnie z Wojtkiem, po dwóch godzinach rozmowy, w jakimś przypadkowym pokoju akademika, który na szczęście był pusty. Nie, nie czułam satysfakcji, radości, wstydu – to wszystko było jakby poza mną. Ot, jeszcze jedno doświadczenie życiowe. Tak jakbym za wszelką cenę chciała wyprzeć z pamięci obietnicę, którą przecież złożyłam sama sobie.

Wojtek okazał się miłym, pełnym zapału i marzeń chłopakiem. Może jak dla mnie trochę zbyt rozrywkowym, ale i ja w tamtym okresie nie byłam przecież święta. Razem imprezowaliśmy i razem uczyliśmy się do egzaminów. Ot, taka akademikowa para. Wojtek chyba szybko się zorientował, że z mojej strony nie może liczyć na wielkie uczucie – i chyba to przyciągnęło go do mnie jeszcze bardziej. Ja również byłam w sumie zadowolona – w końcu miałam w Warszawie jakąś bratnią duszę. I tak to trwało do jesieni.

W maju na adres rodziców przyszedł list

W kopercie znajdował się biały karnet ozdobiony dwoma gołąbkami, które trzymały w dzióbkach obrączki. „Zapraszamy Aleksandrę razem z osobą towarzyszącą na ślub, który odbędzie się... ” – przeczytałam głośno.

Początkowo postanowiłam, nie iść. Bałam się, że tego nie zniosę, że serce mi pęknie z rozpaczy. Uświadomiłam sobie wtedy, że choć minęło tyle czasu, ja nadal kochałam Pawła:

– Masz zamiar wybrać się na ślub? – spytała mama, kiedy przeczytałam zaproszenie.

– Oczywiście – starałam się, aby mój głos brzmiał radośnie. – Przyjedziemy razem z Wojtkiem. Na pewno chcielibyście go poznać.

Mama odetchnęła z ulgą. Ja również.

Nie byłyśmy nigdy z Justyną bardzo zaprzyjaźnione, ale znałyśmy się od wielu lat, jeszcze ze szkoły podstawowej. Nie zdziwiłam się więc aż tak bardzo, gdy przyjechała specjalnie do mnie do Warszawy prosić, bym została jej świadkową.

– Wiesz, nie mam siostry, a i Paweł uważa, że to dobry wybór. To takie zamknięcie klamrą waszych spraw i rozpoczęcie naszych – tłumaczyła szczerze.

Wydało mi się to cokolwiek dziwaczne, ale nie potrafiłam odmówić. Zgodziłam się zostać druhną na ślubie swojego dawnego ukochanego. Chyba trudno o bardziej stresującą sytuację.

A potem przyszedł ten słoneczny, październikowy dzień. Piękny jak na ślub. Taki, o jakim ja zawsze marzyłam. Jeszcze ciepły, a już z pierwszymi chłodnymi powiewami jesieni, ze złotymi liśćmi gdzieniegdzie prześwitującymi na drzewach.

Muszę przyznać, że Justyna wyglądała wspaniale. W skromnej kremowej sukience z delikatnym haftem i długim welonie do ziemi, urocza panna młoda. A obok niej Paweł, przystojny jak nigdy, poważny i elegancki. Przywitał się ze mną szybkim pocałunkiem w policzek, uśmiechnął się do Wojtka. Jakby nigdy nic między nami nie było. Czyżbyś wszystko zapomniał – pomyślałam. Ja nie będę gorsza i postanowiłam za wszelką cenę dobrze bawić się na jego weselu.

Ślub w kościele był skromny, ale elegancki, z klasą, ciepły, wzruszający. Na weselu starałam się dobrze pełnić rolę druhny. Podchodziłam do gości, upewniałam się, czy nikomu niczego nie brakuje, krzyczałam najgłośniej, kiedy wszyscy narzekali, że wódka jest gorzka, tańczyłam z Wojtkiem i innymi. Podobno byłam zachwycająca – tak szeptał mi do ucha Wojtek. Podobno. Bo ja czułam tylko, jak mnie ogarnia zazdrość.

Mówiłam komplementy pannie młodej i starałam się nie patrzeć w stronę pana młodego. Część gości wiedziała zresztą, że Paweł to moja dawna miłość. Dziwili się więc nieco, kiedy widzieli, jak poprawiam jego żonie tren i wznoszę z nią kolejne toasty.

To był ich problem. Ja dawno już przestałam przejmować się plotkami. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie wodzirej, który w pewnym momencie zaczął krzyczeć:

– Gorzka wódka, gorzka wódka, trzeba ją osłodzić, świadek świadkową pocałuje, nie będzie jej szkodzić.

Co mi tam. Drużbą był młodszy brat Pawła, sympatyczny chłopak, którego znałam jeszcze z dawnych czasów. Cmoknęłam go więc w usta. Ale wodzirejowi było mało. Może mu ktoś coś szepnął, może specjalnie chciał podkręcić atmosferę, a może po prostu nie pomyślał, że świadkowa mogła być kiedyś bardzo blisko z panem młodym, bo zaczął domagać się, byśmy z Pawłem się pocałowali. Teraz myślę, że ktoś musiał mu powtórzyć jakieś plotki – pewnie chciał, żeby na weselu doszło do sensacji. I w końcu doszło, tylko chyba nie takiej, na jaką liczył wodzirej.

Pocałunek wszystko zmienił

Goście zaczęli mu wtórować. Nie patrzyłam w stronę Justyny, ale na Pawła musiałam. To tylko jeden krótki całus – pomyślałam. Przecież nie będę tu robić sensacji. Połowa z tych gości na to liczy.

Na krótką chwilę usta moje i Pawła spotkały się. To był moment. A potem odskoczyłam od niego jak oparzona i spojrzałam uspokajająco na Wojtka. Już po wszystkim, mówiły moje oczy, jesteś bezpieczny. Ale moje oczy kłamały. Nasz związek wcale nie był bezpieczny. Wraz z tym krótkim pocałunkiem wszystko wróciło.

Przypomniałam sobie wszystkie gorące słowa, wspólne obietnice, namiętne pocałunki... Spojrzałam na Pawła i przerażona zrozumiałam – on również chyba udawał. Nie to niemożliwe.

Wyszłam na dwór. Musiałam po tym wszystkim ochłonąć, uspokoić się. Zebrać myśli. Paweł jest już żonaty, to jego ślub, na wszystko już za późno, powtarzałam sobie. Oni są szczęśliwi, wydawało ci się tylko, że on...

Szłam szybkim krokiem przed siebie, szukając zapomnienia i ulgi w ciemnej nocy, gdy raptem usłyszałam za sobą:

– Oleńka!

Nie musiałam się nawet oglądać. Ten głos rozpoznałabym na końcu świata. To był Paweł. Rozgorączkowany, z płonącymi oczami, mój Paweł. I mąż innej kobiety.

– Oleńka, co teraz będzie? – chwycił mnie w swoje ramiona, przyciągnął mocno do siebie i zaczął całować.

Miał gorące usta. Poczułam, jak kręci mi się w głowie, jak ziemia mi ucieka spod stóp. Nie chciałam pamiętać o tym, że to jego wesele. Że raptem kilka godzin temu ślubował Justynie miłość, uczciwość i wierność małżeńską. Chciałam go tylko całować i pragnęłam, żeby ta chwila trwała wieczne, żeby nic nie było w stanie nas już rozdzielić.

– Goście się zorientują, że oboje wyszliśmy – szepnęłam, gdy na moment przestaliśmy się całować, aby zaczerpnąć powietrza. Ale Paweł już pociągnął mnie za wielki krzak jaśminu. Całowaliśmy się bez pamięci, jak ludzie, którzy wracają do siebie po długiej rozłące. Stęsknieni i spragnieni siebie.

I tak zobaczyła nas Justyna

Nie wiem, ile czasu stała na tarasie, patrząc, jak się całujemy – co za pech – w świetle lampy. Była przerażona, a po policzkach ciekły jej łzy.

– Paweł – szepnęła z trudem – jak możesz?

Tak naprawdę nigdy nie chciałabym przeżyć tego co Justyna. Choć czułam się szczęśliwa, dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Paweł powiedział jej już wtedy, na tarasie, że nie wróci z nią do domu, że nie będzie nocy poślubnej, że nie będzie wspólnego życia, że bardzo mu przykro, ale się pomylił, że nie potrafi kłamać, że nie chce żyć beze mnie. Że podczas tego krótkiego pocałunku to wszystko zrozumiał.

Kilka miesięcy później, powtórzył to wszystko na sali sądowej. Małżeństwo cywilne łatwo można było unieważnić, gorzej ślub kościelny. Paweł złożył wniosek o uznanie jego za niebyłe, ale przed nim jeszcze długa droga i niekoniecznie zakończona sukcesem. Mamy jednak nadzieję, że to się uda.
Zawsze wieczorami marzyłam o tym, jak stoję w kościele obok ukochanego w białej sukni z bukietem róż i ślubujemy sobie miłość. Teraz nie wiadomo, czy kiedykolwiek staniemy przed ołtarzem. A jeśli już, to na pewno nie w naszej rodzinnej miejscowości, bo tam nie mamy oboje życia.

Mieszkamy w wynajętym mieszkanku pod Warszawą. Nie mówię dokładnie gdzie, bo boję się, że ktoś z sąsiadów odkryje naszą tajemnicę. Kochamy się i jesteśmy szczęśliwi, choć czasami widzę, że i Pawła męczą wyrzuty sumienia. W końcu skrzywdziliśmy Justynę. Pociesza nas jednak fakt, że ma już nowego narzeczonego. A my za pięć miesięcy spodziewamy się naszego dziecka.

Czytaj także: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”

Redakcja poleca

REKLAMA