„Rajskie wakacje zmieniły się w piekło. Zamiast pamiątek, z urlopu przywiozłem akt zgonu żony”

załamany mąż fot. iStock, M-Production
„Wakacje na jednej z wysp Morza Śródziemnego planowaliśmy od dawna. To miał być wyjazd do raju. Jednak okazało się, że raj w warunkach ziemskich nadspodziewanie łatwo zmienia się w piekło”.
/ 16.07.2023 19:15
załamany mąż fot. iStock, M-Production

Lekarz, policjanci, miejscowy urzędnik, mnóstwo ludzi, dziesiątki wyjaśnień, ale fakt jeden – moja żona nie żyje. Następnego dnia po wydarzeniu miałem wizytę z ambasady. Urzędnik, podsuwając mi kolejne dokumenty do podpisania, zapewniał mnie, że dostanę wszelką możliwą pomoc od tutejszego polskiego przedstawicielstwa.

Z jego ust płynął potok słów pełnych współczucia i pocieszenia. Nie miałem wątpliwości, że zarówno pracownicy ambasady, jak i tubylcy bardzo mi współczuli i czuli się trochę winni. Po jego zapewnieniach powinienem nabrać pewności, że wkoło są sami życzliwi ludzie.

Jego mina wyrażała głęboki smutek

Jednak sądzę, że byłby znacznie bardziej szczery, gdyby powiedział wprost, że jest na mnie zły, bo przyjechaliśmy tutaj szukać guza, zamiast zostać w Polsce. I on musi się teraz z nami męczyć, choć wolałby siedzieć w swoim klimatyzowanym gabinecie i leniwie popijać zimne napoje. Nawet go rozumiem. Bo jeżeli on był zły na naszą decyzję, to co dopiero ja?

Wakacje na jednej z wysp Morza Śródziemnego planowaliśmy od dawna. To miał być wyjazd do raju. Jednak okazało się, że raj w warunkach ziemskich nadspodziewanie łatwo zmienia się w piekło.

– Pokój specjalny dla pana. Bardzo nam przykro… – kierownik hotelu wręczył mi kartę do apartamentu. Jego mina wyrażała głęboki smutek.

Był dużo bardziej przekonujący niż urzędnik z ambasady. Może dlatego, że wiedział, jaki los czeka jego i jego pracodawcę, jeżeli ktoś powiąże hotel z wypadkiem mojej żony. Jeszcze dwa dni wcześniej byłbym podekscytowany zaoferowanym lokum.

Nigdy w takim nie mieszkałem. Wielkie, luksusowe wnętrze przywitało mnie chłodem włączonej klimatyzacji. Tu, w upalnym klimacie, chłód był również luksusem. Rzeczy mojej żony zostały w schowku hotelowym, wolałem chwilowo nie patrzeć na nie. Nie wiem dlaczego. Czyżbym bał się zostać sam na sam ze stertą bezużytecznych już ubrań i kosmetyków, które będą mi w każdej sekundzie uzmysławiać, co się stało? Może łudziłem się, że w ten sposób da się choć na chwilę odsunąć zalewającą mnie rozpacz.

Zawsze uwielbiała adrenalinę – skoki na bungee, szybką jazdę, ostre wiraże. Bez tego życie traciło dla niej smak. A tutaj szykowała się nie lada gratka: loty za motorówką na paralotni nad morzem i ostrymi przybrzeżnymi skałami. Nikt nie pytał o umiejętności czy doświadczenie lub licencję. Po prostu – płacisz, wsiadasz i lecisz. Oczywiście przed wszystkim podpisuje się oświadczenie, że robisz to na własną odpowiedzialność. Nawet mieli wersję tego świstka po polsku.

– Proszę pana, pańska kolacja – steward stał w drzwiach z wózkiem pełnym jedzenia. Hotel postanowił zapewnić mi jak najlepsze warunki. Miałem nadzieję, że nie kazali stewardowi dopilnować, żebym zjadł przywiezione specjały. Po chwili poszedł.

Włączyłem telewizor, wyciągnąłem z lodówki wszystkie dostępne buteleczki. Podobno wódka rozluźnia człowieka, osłabia napięcie towarzyszące stresowi. Postanowiłem to sprawdzić, choć dotąd piłem symbolicznie. Przełączałem bezmyślnie kanały. Temat wypadku pojawił się nawet w lokalnych wiadomościach. Zobaczyłem na ekranie tę feralną skałę i zdjęcia resztek paralotni opadłych na ostre zręby piaskowca. Z wściekłością wyłączyłem telewizor.

W moim luksusowym apartamencie mijała godzina za godziną, a ja czułem, że coś we mnie się zmienia, rośnie i w chłodzie tego luksusowego pokoju staję się kimś zupełnie innym niż dotychczas. Gdyby jakiś badacz ludzkiej duszy towarzyszył mi od momentu, kiedy pomachałem żonie na pożegnanie na piaszczystej plaży przed hotelem, miałby wspaniały przypadek do eksploracji.

Zmiany galopowały, co rusz pojawiło się coś nowego. Zaskoczenie, strach, przerażenie, bezradność, gniew, chęć zemsty. To wszystko kotłowało się w mojej głowie. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Po jakimś czasie wiedziałem jedno – nie zostanę w tym pomieszczeniu ani minuty dłużej. Czułem, jakby ściany mnie dusiły. Byłem pewien, że oszaleję, jeżeli stąd nie wyjdę. Wypadłem na korytarz, alkohol pulsował w mojej głowie.

– Proszę pana! Proszę pana! Proszę zaczekać! – krzyczał ktoś ze strony recepcji.

Najwidoczniej obsługa została poinformowana o mojej sytuacji i pouczona, że powinni reagować. A może na mojej twarzy malowała się taka determinacja, że promieniowałem na kilometr złymi zamiarami? Ani myślałem się zatrzymywać, przyspieszyłem kroku, wręcz wybiegłem. Ktoś wypadł za mną, ale ja już skręcałem za róg. Jestem wolnym człowiekiem, nie mają prawa mnie więzić.

Dlaczego oni są tacy weseli i beztroscy?

Miasto żyło swoim turystycznym rytmem, tak jakby nic się nie wydarzyło. Obiektywnie rozumiałem, że moje nieszczęście nie obchodzi innych ludzi, że są oni ogólnie przyjaźnie nastawieni, ale nie zamierzają psuć sobie humoru cudzą tragedią. Jednak mój gniew na cały świat narastał. Dlaczego oni są tacy weseli i beztroscy? Dlaczego wszyscy się śmieją i jedzą w tych swoich knajpkach, skoro tu, w tym kurorcie, dzieją się takie straszne rzeczy?

Pędziłem ulicą na równi wściekły i pijany. Światła samochodów i neony budynków wirowały mi przed oczyma, gdy przebijałem się przez tłumy ludzi. Nie miałem pojęcia, dokąd biegnę. W głowie pulsowała mi myśl, żeby dopaść tego człowieka z motorówki, jakoś zemścić się na nim lub przynajmniej wykrzyczeć mu w twarz, jak wielkim jest bydlakiem, że dopuścił do tej tragedii, że właściwie zabił mi żonę. Jednak tak naprawdę pędziłem na oślep. Nawet nie wiedziałem, gdzie on mieszka. Ale przecież nie tylko on był winny! Inni również. Wszyscy! Dla mnie w tym kraju nie było niewinnych!

Nagle pod wpływem impulsu skręciłem i wparowałem do najbliższej kafejki. Drzwi huknęły przy otwarciu, wszyscy goście odwrócili głowy w moją stronę. Chwyciłem puste krzesło i zamachnąłem się w kierunku siedzących ludzi. Ktoś krzyknął, ktoś do mnie podbiegł, mnóstwo ludzi zerwało się z miejsc. Zewsząd rozległy się krzyki…

– Proszę jeszcze tu podpisać i idziemy – urzędnik z ambasady podsunął mi papierek. Podczas gdy podpisywałem, on śledził uważnie moją twarz i ręce, jakby nie był pewien, czy znowu mi nie odbije. Wolał mieć się na baczności.

– Wypuszczają mnie? – zapytałem go zdziwiony.

– Tak. Nikt nie wniósł skargi, a kiedy policjant usłyszał, kim pan jest, zakończył od razu jakiekolwiek dochodzenie. Oni znają pana sprawę – tłumaczył mi sytuację. – Proszę jednak zachować spokój. Pani psycholog odwiedzi pana za godzinę. Właściwie to powinniśmy od razu…

Urwał, zorientowawszy się, że zmierza jasno do stwierdzenia, iż przez swoje zaniedbanie ponosi winę za zajście w kawiarni. Nie odpowiedziałem. Cóż komu po moich zapewnieniach, skoro nad sobą panowałem? Wiedziałem już, że sytuacja mnie przerosła. I wszystko, co mnie jeszcze spotka, będzie jedną wielką traumą. Nie życzyłbym tego nawet najgorszemu wrogowi.

Wyszliśmy na ulicę, odprowadzani pełnym ciekawości wzrokiem funkcjonariuszy tutejszej policji. Na zewnątrz znowu wrzało nocne życie nadmorskiego kurortu. Turyści i tubylcy wykorzystywali chłodniejsze, wieczorne godziny lata. Wypadek był już przeszłością, plotką w tutejszej tawernie o lekkomyślnej turystce oraz notatką w miejscowym komisariacie. Może nawet dojdzie do rozprawy sądowej, może sprawca zostanie ukarany.

Tylko co z tego?

Od tych wydarzeń minął blisko rok. Już dawno wróciłem do domu, do normalności. Choć taki stan ciężko nazwać  normalnością. Każdego ranka budzę się z myślą, że mogłem ją ochronić.

Po prostu przekonać, żeby tego nie robiła, chwycić za rękę, kategorycznie zabronić ryzykowania życia dla zabawy. Jako mąż miałem do tego prawo, a nawet obowiązek. Nie zrobiłem tego, nie ochroniłem ukochanej przed złem. Straciłem ją, straciliśmy całą naszą wspólną przyszłość. I już nic mi Joasi nie zwróci. Już nic nigdy nie będzie takie jak wcześniej. Moja żona umarła...

Czytaj także:
„Przez jeden skok w bok straciłem żonę i najlepszego przyjaciela. Romans z młódką zniszczył całe moje życie”
„On stracił żonę, ja pochowałam męża. Nic już nie stało nam na przeszkodzie, by wspólnie zacząć nowe życie”
„Przez kryzys wieku średniego wpadłem w sidła młodziutkiej kochanki. O mały włos a straciłbym żonę, a nawet życie”

Redakcja poleca

REKLAMA