„Przez kryzys wieku średniego wpadłem w sidła młodziutkiej kochanki. O mały włos a straciłbym żonę, a nawet życie”

mężczyzna, który zdradził żonę fot. Adobe Stock, Teodor Lazarev
„Uznałem, że nie mogę tego dłużej ciągnąć. Zatrzymałem ją i zacząłem mówić. O tym, że jestem od niej dużo starszy i to nie ma prawa się sprawdzić, że jest cudowna i zasługuje na kogoś, kto dotrzyma jej kroku, że jej następny facet będzie cholernym szczęściarzem. Spodziewałem się wybuchu złości i obelg, ale ona… zaczęła płakać…”.
/ 04.02.2023 19:15
mężczyzna, który zdradził żonę fot. Adobe Stock, Teodor Lazarev

Kiedy poznałem Jolę dwadzieścia dwa lata temu, była blondynką. Nawet nie pamiętam, kiedy zaczęła farbować włosy na ciemny kolor. Powiedziałem jej to jakiś rok temu i dodałem, że wolałem ją w jej naturalnym blondzie.

– To jest mój naturalny kolor – warknęła. – Jasne, że wolisz blondynki jak większość facetów. Naprawdę mi przykro, że urodziłam się szatynką.

Byłem jednocześnie urażony i zaskoczony. Serio, nie miała naturalnie jasnych włosów? I ja przez tyle lat małżeństwa o tym nie wiedziałem?

Tego już nie powiedziałem na głos, bo nie chciałem sobie dokładać kłopotów. Żona i tak co rusz wypominała mi, że się nią nie interesuję, że każde z nas ma własne życie i coraz mniej nas łączy. Od kiedy wyprowadził się od nas syn, rzeczywiście coś w tym było. Ja zacząłem trenować crossfit i mocno się w to wciągnąłem, Jola chodziła na salsę solo; spędzaliśmy więc większość wieczorów oddzielnie. W weekendy ona zawsze miała do odwiedzenia a to matkę, a to siostrę, a to swoją chrześnicę, która właśnie urodziła dziecko i moja żona chyba w jakiś sposób czuła się jego przyszywaną babcią.

Mnie w soboty zazwyczaj z domu wyciągał Witek, mój przyjaciel od piaskownicy. Parę lat temu kupił sobie motorówkę i zrobił patent sternika motorowodnego. Trzymał tę łódź na zalewie i od kwietnia do października pływał na niej co tydzień. Mnie lubił wozić w charakterze balastu. Na motorówce służyłem głównie jako główny zaopatrzeniowiec oraz steward.

Lubiłem te nasze eskapady, często też po nich nocowałem u przyjaciela, bo po całym dniu picia drinków bez kropli alkoholu, mieliśmy zwykle ochotę wieczorem posiedzieć przy jasnym pełnym albo ginie z tonikiem. Wracałem więc do domu w niedzielę po obiedzie, który zjadałem gdzieś przy trasie, wracając znad zalewu, i zwykle zastawałem Jolę z książką albo szczebioczącą przez telefon. Od dawna nie robiła mi wymówek, że zostawiam ją samą na weekend. Do pewnego momentu mi to pasowało, aż nagle zdałem sobie sprawę, że żonie po prostu już na mnie nie zależy. Każde z nas miało swoje życie i niewiele już nas łączyło…

Czy dopadł mnie kryzys wieku średniego?

Któregoś razu, obierając pomarańczę na łodzi, poskarżyłem się Witkowi, że moje życie chyba zaczęło się kończyć.

– A co? Masz wrażenie, że wszystko, co najlepsze już za tobą? – zapytał domyślnie, machając do dziewczyn na żaglówce przepływającej obok. – Że przeżyłeś połowę życia, a tak naprawdę wcale się nie nażyłeś? I zastanawiasz się, ile ci jeszcze zostało czasu na zrobienie tego, o czym zawsze marzyłeś?

– Dokładnie, stary! – byłem zaskoczony tym, jak mnie rozumiał.

– Mam czterdzieści siedem lat, żonę, która nawet nie zauważa, kiedy nie ma mnie w domu, dorosłego syna na drugim końcu Polski i nudną pracę. Kurczę, niby mam kasę, dom i firmę, ale… no, wiesz… widzę, że to nie miało tak być. Że coś mi umyka, coś tracę.

– Taaa… – Witek skręcił sterem i mocniej nas zabujało. – Miałem tak pięć lat temu. Wiesz, jak to nazywają? Kryzys wieku średniego, stary! I to, zdaje się, nawet ty mi wtedy mówiłeś, że się wygłupiam z kupowaniem motorówki. Pamiętasz?

Pamiętałem. Witek jest ode mnie tylko o dwa lata starszy, ale widać męski kryzys nie chodzi jak w zegarku i każdy facet przeżywa go inaczej. Przypomniałem sobie, jak kumpel dostał wtedy jakiegoś szału na kupowanie tej łodzi, jakby to miało zatrzymać przemijającą młodość. Jak już łódkę nabył i zacumował, chodził na solarium, żeby wyglądać, jakby spędzał na wodzie całe dnie.

Śmiałem się wtedy z niego, ale teraz już nie było mi do śmiechu. Sam potrzebowałem czegoś, co pozwoli mi jeszcze przez jakiś czas czuć się młodo i atrakcyjnie. Niedługo po tamtej rozmowie zacząłem marzyć o motocyklu. Całymi dniami, zamiast pracować, oglądałem w internecie maszyny i wyobrażałem sobie, jak mknę dwieście kilometrów na godzinę w skórzanej kurtce.

Jestem jednak człowiekiem odpowiedzialnym i rozsądnym, zatem zanim zdecydowałem się na kupno motoru, zapisałem się na prawo jazdy kategorii A. Po kilku tygodniach zdałem śpiewająco teorię i poszedłem na egzamin praktyczny

– Życzę powodzenia następnym razem – egzaminator podał mi rękę na odchodne.

Nie miałem ochoty wracać od razu do domu. Byłem przybity i zły na siebie. Witek miał rację, miałem kryzys wieku średniego i chciałem się zachowywać jak dwudziestolatek. Żenujące! Usiadłem przed ośrodkiem i zapaliłem papierosa, żeby pozbierać się po porażce. Nagle usłyszałem ryk silnika. Tuż obok mnie zajechała piękna, sportowa honda i zsiadła z niej motocyklistka o zjawiskowej figurze. Kiedy zdjęła kask, długie blond włosy rozsypały jej się na ramionach.

– Czekasz na egzamin? – zapytała z uśmiechem mniej więcej dwudziestopięcioletnia piękność o ustach jak aksamitne poduszeczki i brązowych oczach w fascynujący sposób kontrastującymi z jej włosami.

Właśnie oblałem – wymamrotałem, nie mogąc przestać się na nią gapić.

– Serio? Nie martw się. Ja zdałam za piątym razem. Wczoraj zresztą. Wpadłam po dokumenty.

Jakimś cudem uznała mnie za seksownego!

Kiedy wyszła, ja nadal siedziałem obok jej motocykla. Zebrałem się na odwagę i zapytałem, ile to cudo ma koni mechanicznych, ile wyciąga i o parę innych parametrów.

– Sonia jestem – przedstawiła się w końcu, kiedy mijał drugi kwadrans. – Słuchaj, bez sensu tutaj tak stać. Jestem cholernie głodna. Chcesz jechać ze mną coś zjeść? Mam drugi kask.

Nie wierzyłem, że to się działo naprawdę. Byłem od Sonii starszy o ponad dwadzieścia lat, co szybko ze śmiechem ustaliliśmy, ale nie wyglądało na to, by to jej przeszkadzało. Przeciwnie, bez skrępowania okazywała mi zainteresowanie, a mnie robiło się coraz bardziej gorąco. Nigdy wcześniej nie zdradziłem Joli, ale teraz po prostu nie byłem w stanie odmówić Soni, kiedy zaproponowała, żebyśmy pojeździli po mieście. Usiadłem za nią, objąłem ją w pasie i poczułem, że zrobię wszystko, żeby iść do łóżka z tą dziewczyną.

A kiedy podczas przejeżdżania – czy raczej przelatywania – przez most, sięgnęła za siebie ręką i pomasowała mnie po udzie, wiedziałem, że zdrada już się dokonała.

Sonia była szalona, robiła co chciała, uwielbiała ryzyko i nie rozumiała słowa „nie”. Z jakiegoś powodu uważała, że jestem seksowny i miała na mnie wieczną ochotę. Seks z nią to był kompletny odlot! Przejmowała inicjatywę, lubiła prowokować i zupełnie nie interesowało jej zachowywanie dyskrecji.

– Sonia, wiesz, że mam żonę – po kilku szalonych miesiącach jej skłonność do obściskiwania się w miejscach publicznych zaczęła mi mocno przeszkadzać. – Musimy uważać. Może jedźmy do ciebie i zrobisz ze mną, co tylko będziesz chciała?

Do tamtej pory to działało. Sonia sama powtarzała, że nie oczekuje niczego więcej niż tylko dobrej zabawy. Wiedziała o Joli i nie przeszkadzała jej pozycja kochanki. Ale tamtego dnia zobaczyłem w jej oczach coś nowego. Jak wspomniałem, Sonia nie uznawała słowa „nie”.

– Powinieneś się rozwieść – rzuciła prowokacyjnie. – Czy ja nie jestem bardziej interesująca od twojej nudnej żony? Może czas, żebyś się zdecydował na jedną z nas.

Przełknąłem ślinę ze stresu. Nigdy nawet nie rozważałem rozwodu z Jolą. Jasne, szalałem za Sonią, ale to nie była dziewczyna, z którą mógłbym się związać. Prawdę powiedziawszy zresztą, zaczynałem się już z nią męczyć. Wciąż musiałem dotrzymywać jej kroku, wspinać na wyżyny swoich możliwości, żeby za nią nadążyć. Szczęśliwie Jola nie rozliczała mnie z czasu poza domem, ale i tak wiłem się w sieci kłamstw, do tego musiałem zadowalać dziewczynę, która żądała, bym zabierał ją do hotelu nad morzem albo szedł z nią do baru dla motocyklistów…

O moim romansie nie wiedział nikt, nawet Witek. Nie przyznałem mu się, bo zwyczajnie było mi wstyd. Byłem cholernie banalnym tatuśkiem z kryzysem wieku średniego, który znalazł sobie młodą kochankę i rozbijał się z nią po mieście na sportowym motocyklu. Wiedziałem, że to był tylko wyskok, szaleństwo, skorzystanie z niepospolitej okazji, ale nic więcej. Nie chciałem jednak zrywać z Sonią w obcesowy sposób. Zaprosiłem ją więc w góry, oczywiście pojechaliśmy na motocyklu, chociaż już zaczynały się pierwsze jesienne chłody. Wynająłem cały domek, żebyśmy mieli całkowitą prywatność.

Ta socjopatka próbowała mnie zabić

– Patrz, tu można gotować! – zdziwiła się moja dziewczyna na widok luksusowo wyposażonej kuchni. – Słuchaj, mam pomysł! Zrobię ci kolację! Taka prawdziwą, jakbyśmy mieszkali razem. Przekonasz się, że jestem świetna nie tylko w łóżku.

Puściła do mnie oko, a ja zamarłem. Przyjechałem z nią zerwać, nawet sprawdziłem pociągi powrotne, bo wątpiłem, żebyśmy wracali razem. Ona jednak najwyraźniej uznała, że to jakaś próba przed życiem w prawdziwym związku…

Następnego dnia poszliśmy do lasu. Kompletnie nie znam się na grzybach, ale ona była wniebowzięta, że tyle ich rosło dookoła.

– Zrobię wołowinę w sosie grzybowym – ekscytowała się, wkładając kolejny okaz do płóciennej torby. – Zobaczysz, od razu mi się oświadczysz!

To pewnie miał być tylko żart, ale uznałem, że nie mogę tego dłużej ciągnąć. Zatrzymałem ją i zacząłem mówić. O tym, że jestem od niej dużo starszy i to nie ma prawa się sprawdzić, że jest cudowna i zasługuje na kogoś, kto dotrzyma jej kroku, że jej następny facet będzie cholernym szczęściarzem. Spodziewałem się wybuchu złości i obelg, ale ona… zaczęła płakać…

– Nie rozumiem! – łkała. – Myślałam, że mnie kochasz… Ja cię kocham!

Wracając do domu, kląłem w duchu. Sonia chciała, żebyśmy „rozstali się z klasą”. Cieszyła się na tę kolację, rano pojechała po wołowinę, kupiła też czerwone wino i świece. Chciała dla mnie gotować. Nie mogłem jej tego odmówić. Umówiliśmy się, że następnego dnia wrócimy osobno do domów, ale ten wieczór i noc jeszcze będą należeć do nas.

Na tę kolację ubrała się prowokacyjnie w ultrakrótką mini, co chwila też dolewała sobie wina. Jej wołowina w sosie grzybowym faktycznie była boska i zjadłem wszystko, co upichciła. Ona skubała sałatkę i piła. Wiem, że to podłe, ale tej nocy chciałem kochać się z nią po raz ostatni. Poszedłem pod prysznic, ale kiedy wróciłem… Sonia spała, lekko pochrapując. Westchnąłem i położyłem się obok niej.

Obudził mnie ból brzucha. Sekundę później zwymiotowałem pod łóżko. Kiedy Sonia się obudziła, usiłowałem dojść do toalety na czworakach, bo nie byłem w stanie utrzymać się w pionie. Potem miałem mdłości i biegunkę jednocześnie, do tego czułem się, jakby coś rozrywało mi brzuch. Zawołałem ją, ale długo nie przychodziła. Kiedy w końcu zajrzała do łazienki, była w stroju motocyklowym, w ręce miała kask.

– No to żegnaj, kochanie – powiedziała, patrząc na mnie z mrokiem w oczach. – A mogło być zupełnie inaczej… Jaka szkoda…

I wyszła.

Nie miałem już siły jej wołać, opadłem z sił, miałem wrażenie, że umieram… I nagle to do mnie dotarło. Tak, ja umierałem. Nie w przenośni. Sonia mnie otruła… Kretyn! Przecież ja zupełnie jej nie znałem. Nabrałem się na jej płacz w lesie i na te romantyczne bzdury o kolacji na pożegnanie. Ta kolacja to była moja egzekucja. Było jednak jeszcze gorzej: ta socjopatka schowała gdzieś mój telefon i nie mogłem zadzwonić po pomoc. Zamknęła też drzwi, a że dom stał na uboczu, nie miałem jak wezwać pomocy przez okno.

W końcu znalazła mnie właścicielka domu

Kiedy po raz pierwszy straciłem przytomność w łazience, uderzyłem się w głowę. Potem nie byłem już w stanie z niej wyjść o własnych siłach. Przez trzy dni na przemian traciłem i odzyskiwałem przytomność. Ciągle myślałem o Joli, o tym, co jej zrobiłem. Nie byłem w stanie szlochać, ale czułem ciepłe łzy na twarzy, kiedy przed oczami stawała mi dojrzała, piękna twarz żony, kiedy w majakach patrzyłem w jej mądre oczy i słyszałem jej spokojny głos.

Jeśli istnieje piekło na ziemi, to ja do niego trafiłem. Wiedziałem, że umieram. Moja stuknięta kochanka nakarmiła mnie jakimiś trującymi grzybami i czekała mnie powolna śmierć z dala od domu i jedynej kobiety, która mnie kochała. Bo nagle zrozumiałem, że Jola nigdy ze mnie nie zrezygnowała. Tak, była zła, że nie poświęcałem jej już uwagi, było jej smutno, że straciliśmy to, co kiedyś było między nami tak silne, ale wciąż jej na mnie zależało. To nie ona zdradziła. To nie ona znikała na całe weekendy z domu. To byłem ja – dupek, egoista i kretyn szukający wrażeń…

W końcu znalazła mnie właścicielka domu. Zawieziono mnie do szpitala, gdzie powiedziałem o sosie grzybowym przyrządzonym przez świeżo porzuconą kochankę. Starszy lekarz, który mnie przyjmował, nie krył niepokoju.

– Ma pan żółtaczkę świadczącą o ciężkim uszkodzeniu wątroby – powiedział. – Robimy, co możemy, ale… Proszę pomyśleć, czy może pan poprosić kogoś z krewnych o donację płata wątroby.

Pogodziłem się z tym, że umrę. Nie mam krewnych, moją jedyną rodziną są żona i syn. Nie liczyłem na ich fragment wątroby. Chciałem ich tylko zobaczyć przed śmiercią.

– Niech pan nie mówi mojej żonie, że zostałem celowo otruty – poprosiłem lekarza. – Nie powinna się tego dowiedzieć…

Jola i Dawid przyjechali błyskawicznie. To nie był moment, żeby mówić im o moim draństwie. Syn poddał się badaniu, ale nie mógł być dawcą. Zupełnie niespodziewanie okazało się jednak, że Jola i ja mieliśmy zgodność tkankową. To był kolejny krąg piekła, do którego trafiłem za zdradę. Kobieta, którą skrzywdziłem, była przerażona, że umrę i zgodziła się być dawcą płata wątroby. O ile wcześniej chciałem ją chronić przed bolesną prawdą, o tyle teraz czułem, że muszę jej powiedzieć. Nawet gdyby to miało kosztować mnie jej zmianę decyzji.

– Jola… – zebrałem się na odwagę. – Nie wiem, co powiedzieć… Chcesz mi oddać część wątroby, ale ja… nie zasługuję na to… Ja…

– Ciii…. – położyła mi dwa palce na ustach. – Wszystko jest teraz nieważne. Musisz żyć!

– Ale ja… – wpatrywałem się w nią i znowu czułem ciepło łez na policzkach. – Musisz o czymś wiedzieć… Zrobiłem coś…

Nie wierzę we własne szczęście. Nie straciłem jej!

Nagle drzwi się otworzyły i do sali weszła trójka ludzi w białych fartuchach.

– Zwolniła nam się sala operacyjna – oznajmiła jedna z postaci. – Zabieramy państwa od razu.

Nie miałem jak powiedzieć Joli prawdy. Czułem się jak śmieć, bo nie dałem jej szansy zdecydowania, czy chce ratować życie komuś takiemu jak ja. Kiedy wybudziłem się z narkozy na sali pooperacyjnej, poszukałem wzrokiem Joli, ale jej nie dostrzegłem. Pozwolono nam się spotkać dopiero po kolejnej dobie. Pielęgniarka przywiozła ją na wózku i zostawiła w mojej sali.

– Posłuchaj, muszę ci o czymś powiedzieć… – patrzyłem na nią i czułem, jak bardzo ją kocham. – Ja… miałem romans. Chciałem ci powiedzieć przed transplantacją, żebyś mogła zdecydować, czy chcesz mi uratować życie. Przepraszam…

– Marcin… – Jola popatrzyła na mnie poważnie. – Ja o tym wiedziałam. Syn znajomej widział cię w barze dla motocyklistów. Zrobił zdjęcie, jak jakaś blondynka siedziała ci na kolanach i cię całowała… Wiedziałam od kilku tygodni. Nie wiedziałam, co zrobić…

Nie powiem, że później było nam łatwo. Przeszczep się przyjął i mogłem wrócić do normalnego życia, ale łatwiej uleczyć zniszczoną wątrobę niż serce. A ja serce Joli złamałem i podeptałem na miazgę. Nie mogłem uwierzyć w to, że moja żona wiedziała, jakim jestem sukinsynem, a mimo to uratowała mi życie. Powiedziała, że chce mi wybaczyć i zacząć wszystko od nowa.

Jestem cholernym szczęściarzem, bo moja żona potrafi wybaczać i chce mi od nowa zaufać. Wiem, że będę musiał długo pracować, by naprawić to, co zniszczyłem, ale to właśnie chcę robić do końca życia! Właśnie to zrozumiałem na jego półmetku.

Czytaj także:
„Zdradziłem żonę i nie żałuję. Chciałem połechtać swoją męskość i pokazać jej, że nie jestem niedołężnym staruszkiem”
„Nie chciałem zdradzić żony z kochanką, to był >>wypadek przy pracy<<. Ukrywałem niewierność, ale po 6 latach karma wróciła”
„Zdradziłem żonę, bo przerosły mnie starania o dziecko. Byłem słaby i niedojrzały, ale zapłaciłem za to wysoką cenę"

Redakcja poleca

REKLAMA