„Puściłam biznes chorej koleżanki z torbami. Wciskam jej kit, że zbijam kokosy, bo tylko to trzyma ją przy życiu”

załamana koleżanka fot. iStock, LENblR
„Wydawało nam się, że wszystko idzie dobrze, i kiedy Iza poprosiła, żebyśmy robiły to dalej, dopóki ona nie stanie na nogi, zgodziłyśmy się natychmiast. Nieomal z pieśnią na ustach i uśmiechem na obliczach. Naiwne”.
/ 23.10.2023 12:30
załamana koleżanka fot. iStock, LENblR

Wiedziałam, kto dzwoni. Wiedziałam, czego chce. Wiedziałam, co odpowiem i… na samą myśl o tym, że po raz setny będę musiała powtórzyć tę samą beznadziejną formułkę, zrobiło mi się niedobrze. Już, już miałam nacisnąć przycisk „odrzuć”, kiedy w mojej głowie odezwał się głos sumienia – obiecałaś! Faktycznie. Obiecałam…

– Dzień dobry. Tak, ogłoszenie jest aktualne. Tak, nadal szukamy pracownicy do kawiarni. Nie, nie wymagamy doświadczenia w gastronomii, wszystkiego nauczy się pani na miejscu. Tak, możemy się spotkać w lokalu. Kiedy? Zaraz? Tak, proszę przyjść, będę czekać…

Wrzuciłam komórkę do torebki, chwyciłam za kluczyki do samochodu i zerknęłam na zegarek. Dochodziło południe. Za kwadrans będę w kawiarence, rozmowa z kandydatką do pracy zajmie mi kolejny kwadrans. Jeśli docisnę gaz, o trzynastej będę u Izy w szpitalu.

„Mam godzinę na to, żeby wymyślić kolejne przekonujące kłamstwo o świetnie prosperującym biznesie, który mi powierzyła – pomyślałam, wskakując do samochodu. – Co jej powiem? I po kiego diabła ja się na to w ogóle zgodziłam!?”.

Telefon zaterkotał znajomo

Westchnęłam z ulgą. Uff, tym razem nie dzwoniła kolejna kandydatka do pracy, tylko Baśka. Trzecia najlepsza przyjaciółka z klasy IA, z ławki pod oknem, z której rzucała nam przerażone spojrzenia, kiedy tylko nasza pani wzywała ją do tablicy. Najbardziej przebojowa, najbardziej gadatliwa z naszej trójki, właśnie za tę gadatliwość wyekspediowana przez panią jak najdalej od nas. Minęło wiele, wiele lat, a ona nic się nie zmieniła. Tym razem też nie czekała, aż się odezwę, tylko od razu zasypała mnie gradem pytań.

– Zgłosiły się jakieś nowe ochotniczki? Kiedy będziemy z nimi rozmawiać? I co powiemy Izie, jak znowu się okaże, że…

– Znów jej nakłamiemy – przerwałam potok słów. Rozglądałam się za skrawkiem wolnego miejsca na parkingu pod kawiarenką i nie mogłam się rozpraszać. – Nie zdążyłam cię uprzedzić, zaraz będę rozmawiać z kolejną kandydatką, opowiem ci, jak będę jechała do szpitala, wtedy coś wymyślimy. Cześć! – zawołałam tryumfalnie, bo właśnie się zwolniło miejsce.

Wyszarpnęłam z ucha słuchawkę telefonu, zatrzasnęłam drzwiczki i wpadłam do kawiarenki. Przy kilku stolikach siedzieli ludzie. Prawie sami znajomi. Ogarnęłam wszystkich uśmiechem i podeszłam do Natalii, naszej jedynej pracownicy.

– Zgłosił się ktoś? – zapytałam szeptem.

– Jakaś ciotka, która szuka pracy dla siostrzenicy – Natalia uśmiechnęła się bezradnie. – Specjalnie bym na to nie liczyła, wie pani, jak to jest z tymi ciotkami…

Oj, wiedziałam. Ciotki, babcie i mamuśki szukały pracy dla swoich dużych dzieci, które wcale nie chciały pracować i robiły wszystko, żeby udowodnić, jak bardzo są niesamodzielne. Jedna non stop pilnowała protegowanej i próbowała ją wyręczać przy bardziej skomplikowanych czynnościach typu zamiatanie sali czy przecieranie stolików. Inna z góry zapłaciła za wszystkie stłuczki i tak naprawdę wymieniła nam prawie wszystkie spodeczki i filiżanki.

Zwątpiła dopiero, gdy siostrzeniczka wysadziła całą instalację w lokalu. Nalewała ciasto do gofrownicy i nie zauważyła kabla od spieniacza do mleka, który jakimś cudem zaplątał się pod ciężką przykrywę gofrownicy. Przytrzasnęła go i przypiekła. Masakra…

Wszystko było na głowie Natalii

Zwinęłam w kulkę karteczkę z numerem telefonu i wsadziłam do kieszeni. Na wszelki wypadek.

– Zaraz przyjdzie dziewczyna na rozmowę – wystękałam, nie patrząc Natalii w oczy.

Dziewczyna uśmiechnęła się z nadzieją.

– Może będzie sensowna?

Nie była. Dziewczyna, która kilka minut później wpadła do kawiarenki, zdecydowanie nie była sensowna. Była… pijana. Wystawiłam ją za drzwi w ekspresowym tempie, zachodząc w głowę, jakim cudem tak szybko zdążyła się doprowadzić do takiego stanu.

– Gadałam z nią pół godziny temu i wtedy rozmawiała trzeźwo – próbowałam wytłumaczyć się przed Natalią.

Dziewczyna popatrzyła na mnie z wyraźną litością.

– Klaudia też rozmawiała trzeźwo. Przynajmniej na początku… – postawiła mi przed nosem filiżankę espresso. – Musi się pani uspokoić – westchnęła. – Bo pani Iza się domyśli.

Fakt. Iza…

Kochałam ją jak siostrę, a ona kochała kawiarenkę jak rodzone dziecko. Prowadziła ją przez kilka ostatnich lat. Miała dwie dziewczyny do pomocy i radziła sobie znakomicie. Klienci ją uwielbiali, a ona dopieszczała ich, jak umiała. Kokosów nie robiła, ale wystarczało jej na skromne życie i regularne opłacanie składek ZUS. To ostatnie okazało się najważniejsze, kiedy okazało się, że Iza… ma raka. Teraz przechodziła przez drugą serię chemii. Walczyła jak lwica, ale… Bałyśmy się o nią straszliwie.

To dlatego zgodziłyśmy się razem z Baśką zastąpić ją – na bardzo krótko, oczywiście… Trwało to już przeszło rok i nic nie wskazywało na to, by szybko miało się skończyć. My zawalałyśmy swoje osobiste sprawy, żeby kawiarenka przetrwała, i regularnie kłamałyśmy Izie. Bałyśmy się, że prawda ją zabije, a prawda była taka, że kawiarenka była bliska śmierci. Tak jak… Iza.

Przez kilka miesięcy nie przyznawała się do bólu ramienia, który pojawiał się znienacka i zwalał ją z nóg. Faszerowała się środkami przeciwbólowymi i robiła dobrą minę do złej gry. W końcu się przyznała, że ledwo żyje z bólu, i niemal siłą zawlekłyśmy ją do lekarza. Kiedy trzeba ją było natychmiast zawieźć na onkologię, nie pytałyśmy jej już o zgodę, a ona nie protestowała. Taka była obolała. Przerażona. Bezbronna. Zdana tylko na nas.

Prosto ze szpitala pognałyśmy do kawiarenki. Pogadałyśmy z pracownicami, przejrzałyśmy dokumenty. Wydawało się nam, że przez kilka dni – tyle miały trwać badania – damy sobie radę. Ale kilka dni zamieniło się w kilka tygodni, potem miesięcy… Podzieliłyśmy się obowiązkami. Baśka wzięła na siebie zaopatrzenie, ja pilnowałam załogi i spraw finansowych.

Zatrudniłyśmy dodatkową pracownicę, potem drugą. Wydawało nam się, że wszystko idzie dobrze, i kiedy Iza poprosiła, żebyśmy robiły to dalej, dopóki ona nie stanie na nogi, zgodziłyśmy się natychmiast. Nieomal z pieśnią na ustach i uśmiechem na obliczach. Naiwne!

Dla jej dobra kłamałyśmy

Nowe pracownice okradały nas na potęgę. Nie rejestrowały wszystkich transakcji, nie wydawały paragonów, a lewe utargi chowały do kieszeni. Wpadłyśmy na to przy okazji rutynowej kontroli ze skarbówki, która skończyła się niedużymi mandatami dla pracownic i ogromnym dla lokalu. Wtedy pierwszy raz okłamałyśmy Izę. Nie powiedziałyśmy jej o kłopotach.

Na własny koszt zamontowałyśmy kamery i w coraz rzadszych wolnych chwilach obserwowałyśmy, co w kawiarence piszczy. Zapłaciłyśmy mandat z własnych pieniędzy i zaczęłyśmy szukać nowych pracownic. Musiałyśmy się spieszyć, bo jedna z dziewczyn, która pracowała od czasów Izy, zaszła w ciążę i poszła na zwolnienie lekarskie. Druga… Natalia trzymała się dzielnie, ale była coraz bardziej zmęczona. Ściągnęła kilka koleżanek do pomocy, ale to była pomoc tymczasowa, a my potrzebowałyśmy kogoś na stałe. Ba…

Iza przeszła operację, potem pierwszą serię chemii, a my ją regularnie okłamywałyśmy. Wydawało się nam, że każda pozytywna informacja o kawiarence dodaje jej sił, więc zasypywałyśmy ją tymi pozytywami. Że stali klienci o nią pytają (co było prawdą). Że życzą jej powrotu do zdrowia i do nich (co też było prawdą). Że pojawiają się tabuny nowych, co – przynajmniej teoretycznie – mogło być prawdą… Resztę wymyślałyśmy, z umiarem, żeby nie przesadzić, ale robiłyśmy to wytrwale i systematycznie.

Nie mówiłyśmy, że nowych klientów byłoby więcej, gdyby kawiarenka pracowała jak dotąd, czyli jak w zegarku. Otwierana bladym świtem, o godzinie, w której ludzie lubią wypić pierwszą w ciągu dnia, mocną, aromatyczną kawę. Zamykana, kiedy nawet najwięksi wielbiciele dobrego ciasta uznają, że pora do domu.

Nowe pracownice nie przejmowały się godzinami otwarcia. Spóźniały się regularnie i otwierały, kiedy było im wygodnie. Wymyślały setki ważnych spraw, które wymuszały wcześniejsze zamknięcie lokalu. Niektóre chyba bały się klientów, bo kiedy przy stolikach siedział tłum, udawały, że ich nie widzą. Ola była wulgarna.

Aśka trzepotała sztucznymi rzęsami z takim impetem, że kilka razy musiała je wyławiać z filiżanki z kawą. Hanka obżerała się kawiarnianym ciastem bez ograniczeń na oczach gości, z przerażeniem patrzących, czy dla nich wystarczy, kiedy ona w końcu zdecyduje się ich obsłużyć.

Magda w połowie dnia uznała, że nie chce już pracować, zamknęła kawiarenkę i wyszła. Na szczęście wysłała mi esemesa, że klucze są w sklepiku obok. Rzuciłam wszystko, wpadłam do środka i o mało zawału nie dostałam. Wewnątrz było pełno dymu. Śmierdziało spalenizną. Ciasto w gofrownicy było już zwęglone, mleko ze spieniacza wykipiało, a resztka dymiła na dnie. Ciemno mi się zrobiło przed oczami, kiedy uświadomiłam sobie, co by było, gdybym przyjechała kilka minut później.

Faceci nie byli lepsi

Leszek zniknął po dwóch dniach pracy. Marek po tygodniu. Oskar po miesiącu pracy wziął dzień wolnego i zaliczkę, bo planował ślub i potrzebował pieniędzy na załatwienie formalności. Nie zobaczyłyśmy go więcej. Ani my, ani niedoszła narzeczona.

Kolejni kandydaci, wyszukiwani na internetowych forach z ogłoszeniami, byli coraz gorsi. Nie odpowiadali na telefony i e-maile. Umawiali się na rozmowę i nie przychodzili. Przychodzili pod wpływem. Nie tylko alkoholu… Czarę goryczy przelała Klaudia, która dyskretnie – w toalecie, w której nie było kamer – topiła smutki w butelce wódki.

Nas zaalarmował zaprzyjaźniony klient, który pomógł jej wstać z podłogi, kiedy się przewróciła, próbując go obsłużyć. Wyrzuciłyśmy Klaudię i dałyśmy kolejne ogłoszenie, nie wierząc, że przyniesie jakikolwiek efekt. Zmniejszenie bezrobocia w kraju zmniejszało nasze szanse na znalezienie kogokolwiek do pracy.

Może byłoby inaczej, gdyby kawiarenka miała lepsze obroty i stać by nas było na większe stawki dla kelnerek. Ale nie było szans na lepsze obroty, póki nie miałyśmy ludzi do pracy. A ludzi do pracy nie było. Obie z Baśką byłyśmy coraz bardziej przerażone. Iza coraz słabsza. Natalia zmęczona.

„Co robić? – powtarzałam w duchu, szukając miejsca na szpitalnym parkingu. – Znowu okłamię Izę, że wszystko gra. A potem… Wieczorem spotkam się z Baśką i zdecydujemy, co dalej. Żadna z nas nie może zostawić całego dotychczasowego życia, żeby zająć się kawiarenką. Nie ma na to szans. I tak poświęciłyśmy jej bardzo dużo. Więcej się nie da!”.

Co chce nam powiedzieć?

Iza była słabiutka jak dziecko. Ale na policzkach miała ślad rumieńca, oczy jej błyszczały. Nie od gorączki. Sprawdziłam. Głaskałam Izę po niemal przezroczystej ręce i kombinowałam, jak niezauważalnie wypuścić ją z objęć i biec do lekarza z nieodmiennym pytaniem, czy jest chociaż troszkę lepiej…

– Kochana, czy Basia też dziś do mnie przyjdzie? – musiałam się pochylić, żeby usłyszeć pytanie Izy.

– Mówiła, że wpadnie później. Dziś moja kolej zamykać kawiarenkę. I liczyć, ile zarobiłaś – marny żart ledwo przeszedł mi przez usta.

–  A możecie przyjść obie? Może Natalia dziś zamknie i wszystko policzy? Ona jest w porządku, można na niej polegać, a ja mam sprawę do was obu – na bladych wargach pojawił się cień uśmiechu.

Też spróbowałam się uśmiechnąć. Tym razem z ulgą, że nie muszę kłamać.

– Tak, Natalia jest w porządku – potwierdziłam z zapałem. – A po co jesteśmy ci obie potrzebne?

Iza zrobiła tajemniczą minę

– Zobaczycie – szepnęła.

Zadzwoniłam po Baśkę.

– Przyjeżdżaj.

Przez godzinę próbowałam wyciągnąć z Izy tajemniczą wiadomość, którą zamierzała nam obu przekazać, lecz była równie nieugięta jak w dzieciństwie. Ale droczyła się ze mną, próbowała się uśmiechać, żartowała. Prawie jak dawna, zdrowa Iza.

– Dziewczyny, co jest? – Baśka z hukiem wpadła do szpitalnej sali. Rzuciła się w stronę Izy, ucałowała ją w policzek i zaczęła się jej przyglądać. – Zdrowiejesz, dziewczynko – parsknęła. – Zdrowiejesz i chcesz nas wykończyć.

– Chcę! – uśmiechnęła się Iza. Wyciągnęła rękę i sięgnęła po przycisk, którym się wzywa pomoc. Zmartwiałyśmy z przerażenia, ale Iza uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nacisnęła czerwony guzik. Nie odezwałyśmy się ani słowem do czasu, aż do sali weszła pielęgniarka.

– To są moje przyjaciółki, które teraz prowadzą kawiarenkę. Umówcie się jakoś, one wszystko pani wytłumaczą i pokażą.

Musiałyśmy mieć głupie miny, bo Iza zachichotała, a pielęgniarka wybuchnęła śmiechem.

Nic wam nie powiedziała? Nie uprzedziła? A myślałam, że nie wytrzyma i powie wszystko – śmiech obcej kobiety w pielęgniarskim fartuchu był niezrozumiały, ale zaraźliwy. Nie wiedziałyśmy, o co chodzi, ale uśmiechałyśmy się obie.

– O co chodzi? – zapytałyśmy.

– Mój szwagier chce odkupić od pani Izy kawiarenkę. Postanowił zaangażować do tego całą rodzinę, bo wie, że z pracownikami teraz krucho – głośno przełknęłyśmy ślinę, siłą powstrzymując się od komentarzy, które mogłyby nas zdradzić. – Pani Iza uznała, że jeszcze długo nie będzie miała siły, żeby wrócić do pracy, a nie ma sumienia, żeby was dłużej wykorzystywać…

Zerknęłyśmy na Izę. Kiwnęła potakująco głową. Kiedy pielęgniarka wyszła, spojrzała na nas przepraszająco.

Poczułam ulgę

– Nie gniewajcie się, że załatwiłam wszystko za waszymi plecami. Ale… Kiedyś opowiedziała mi o swoim szwagrze i o tym, jak szuka pracy dla siebie i swojej żony. Ja jej opowiedziałam o kawiarence i o was. I dogadałyśmy się… Nie mogłam patrzeć, jak się męczycie. Od pewnego czasu czuję, że kawiarenka jest jak rak. Jeden chce zeżreć mnie. Drugi zżera was. I naszą przyjaźń… Już dawno chciałam to rzucić w diabły, ale bałam się, że mi nie pozwolicie. Wierzyłyście, że kawiarenka trzyma mnie przy życiu, a mnie przecież trzyma tylko wasza przyjaźń. Nie chcę już kawiarenki. Chcę tylko was…

Poczułam ulgę. Strach. I tak, poczułam coś na kształt nadziei. Zerknęłam na Baśkę. Po raz pierwszy w życiu widziałam, że zabrakło jej języka w gębie, ale ja też nie wiedziałam, co powiedzieć. I kiedy tak szukałam właściwego słowa, żeby wyrazić i tę ulgę, i strach, i nadzieję, Iza dodała:

– Nie muszę szukać nowego celu w życiu. Moim celem jest samo życie. To strasznie dużo – żyć. Po prostu żyć…

Czytaj także:
„Mąż był ojcem idealnym, dopóki nasza córeczka nie zachorowała. Wtedy wziął nogi za pas i tyle go widziałam”
„Przymykam oko na romanse męża, bo on wydziela mi kasę. Świetnie się dobraliśmy, bo oboje mamy zwichnięty kompas moralny”
„Na cmentarzu spotkałam miłość z podstawówki. Rozpacz po stracie małżonków nas rozpaliła i zaprowadziła do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA