„Przyszła teściowa chce mnie zagonić do garów. Jest potworem, nie wiem czy powinnam wychodzić za Roberta”

Kobieta martwi się teściową i ślubem fot. Adobe Stock
„Ojej, on jest zakochany i ma klapki na oczach. Ale przejdzie mu, zrozumie, że związek z taką kobietą jak ty to błąd. A jak nie, to ja mu tę miłość wybiję z głowy. Jestem jego matką, muszę zadbać o jego dobro i szczęście”.
/ 23.03.2021 10:25
Kobieta martwi się teściową i ślubem fot. Adobe Stock

Nie mogłam dłużej odwlekać wizyty u przyszłej teściowej. Mój ukochany mi się oświadczył i stało się jasne, że wreszcie muszę ją poznać. Wybrałam się więc na ten cholerny obiad i teraz bardzo tego żałuję.Bo już nie jestem taka pewna, czy powinnam brać ślub z Robertem. Jego matka weszłaby przecież wtedy do mojej rodziny. Na samą myśl o tym robi mi się słabo…

Robert od razu uprzedził mnie, że jego matka jest, delikatnie mówiąc, trudną kobietą, i wypłoszyła z jego życia kilka dziewczyn.

– Teraz bardzo się z tego cieszę, bo dzięki temu mogę być z tobą – zapewniał. – Ale wtedy wcale nie było mi do śmiechu. Dlatego błagam cię, uważaj… Nie chcę, żebyś dołączyła do grona uciekinierek.

– A co? Taka groźna? Potrafi zaleźć za skórę? – śmiałam się.

– Groźna może nie, bo nie gryzie, nie drapie. Raczej starej daty. Ma jakieś tam swoje dziwne poglądy na życie, zasady. I ostro ich broni. Ale nie przejmuj się, skarbie. Jak zacznie te swoje wywody, zachowaj spokój. Przyznawaj jej rację, uśmiechaj się, nie wdawaj się w dłuższe dyskusje. Wtedy przetrwasz – tłumaczył.

Było mi żal Roberta, bo denerwował się bardziej niż ja.

– Nie martw się tak, kochanie, pod koniec wizyty będziemy z twoją mamą najlepszymi przyjaciółkami – uspokajałam go. Nie na darmo uchodziłam w firmie za mistrzynię negocjacji. Szef śmiał się, że każdego, nawet najtwardszego klienta naszej agencji reklamowej potrafię oczarować, przekonać do swoich pomysłów. Byłam pewna, że i ze starszą panią sobie poradzę.

Na początku nie było wcale aż tak źle

Co prawda przy wejściu matka Roberta zlustrowała mnie krytycznym wzrokiem od stóp do głów, jakby chciała sprawdzić, czy mam nogi ręce i głowę na miejscu, ale potem złagodniała. Zwłaszcza kiedy jej ukochany piesek, Maksio, zaczął łasić mi się do nóg. Wyściskała mnie, a potem donosiła coraz to nowe przysmaki, zachęcała do jedzenia i w międzyczasie zapewniała, że bardzo się cieszy z naszego spotkania, bo już traciła nadzieje, czy się w ogóle spotkamy.

O nic nie pytała, nie wymądrzała się.

– Czego ty chcesz od swojej matki? Jest całkiem w porządku. Niepotrzebnie napędziłeś mi stracha – szepnęłam do Roberta, gdy starsza pani ruszyła do kuchni po deser.

– Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Nie wiem dlaczego, ale przez skórę czuję, że coś szykuje – odparł.

Robert, niestety, miał rację. Czar prysł po deserze. Gdy dopijałam ostatni łyk kawy i dojadałam placek ze śliwkami, zauważyłam, że matka Roberta zaczęła kręcić się niespokojnie na krześle.

– Synku, może byś wyszedł z Maksiem? – zwróciła się do Roberta słodkim tonem. – Przez te przygotowania nie miał biedaczek swojego codziennego długiego spacerku.

– Akurat teraz? Mamy przecież gościa. Może później – zaprotestował.

Gościowi nic się przecież nie stanie. A Maksio tak ładnie prosi. Sam zobacz… – wskazała na pieska.

– Idź, idź, nie można męczyć zwierzaka. To nieludzkie – wtrąciłam się. – Jesteś pewna? – Robert wyglądał na cokolwiek przerażonego.

– Jasne! Ty będziesz spacerował, a my sobie tu pogadamy jak kobieta z kobietą – uśmiechnęłam się.

Matka Roberta była zachwycona

Wstała i poszła do przedpokoju po smycz i szeleczki dla pieska.

– Tylko pamiętaj o tym, co ci wcześniej mówiłem! Zachowaj spokój! – szepnął Robert.

– Nic się nie martw, będzie dobrze – zapewniłam go. Naprawdę myślałam, że nie dojdzie do żadnych spięć. Byłam przecież mistrzynią negocjacji i sądziłam, że nawet w przypadku trudnych tematów nie dam się wyprowadzić z równowagi. Wręcz przeciwnie, oczaruję starszą panią i zdobędę jej serce. Przecież obiecałam to ukochanemu.

Szybko przekonałam się jednak, że przeceniłam swoje siły. To nie był frontalny atak. Raczej wojna podjazdowa. Starsza pani okazała się w niej prawdziwą mistrzynią. Gdy za Robertem i Maksiem zamknęły się drzwi, usiadła naprzeciwko mnie i uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Smakowało ci, kochanie? – zagaiła.

– Tak, wszystko było bardzo pyszne! Nie pamiętam już, kiedy jadłam coś tak wspaniałego! – pochwaliłam.

– To dobrze, kochanie, to dobrze… Cieszę się. Dobra kuchnia to podstawa udanego małżeństwa. Znasz to przysłowie: przez żołądek do serca? Mam więc nadzieję, że ty też umiesz świetnie gotować…

– Ja? Coś tam upichcę, ale nie jestem mistrzynią – przyznałam szczerze. – A już po pani obiedzie to mam wrażenie, że żadna ze mnie kucharka – chciałam jej sprawić przyjemność.

– To fatalnie, kochanie, fatalnie… Mężczyźni w naszej rodzinie są przyzwyczajeni do dobrego, domowego jedzenia. Mój syn, podobnie jak jego świętej pamięci ojciec, nie weźmie do ust byle czego. Musi mieć codziennie podane śniadanie, obiad i kolację… Wszystko z najlepszych, świeżutkich produktów – pouczała mnie poważnym tonem.

Już jej miałam powiedzieć, że jej syn nieraz wcinał u mnie mrożoną pizzę i klopsiki ze słoika, i sam robi sobie kanapki, ale ugryzłam się w język. Miałam przecież nie wdawać się w niepotrzebne dyskusje.

– No tak… Niestety, ja nie gotuję codziennie. Choćbym nawet chciała, to nie mam kiedy. Bardzo dużo pracuję – rzuciłam, by wreszcie odejść od kuchennych tematów.

O dzieciach to raczej my sami zdecydujemy

– Tak? A czym się, kochana, zajmujesz? – zaciekawiła się.

– Najogólniej rzecz biorąc, wymyślaniem reklam. Nawet kilka nagród zdobyłam za swoje projekty – powiedziałam z dumą.

– Doprawdy? To bardzo pięknie, bardzo pięknie. Pewnie cię doceniają w pracy, awansują – zagadnęła.

– Faktycznie, nieźle mi idzie. Ale czasem bardzo drogo za to płacę. Jak przygotowujemy nową kampanię to siedzę w agencji po kilkanaście godzin dziennie. Jak wracam do domu, to mam ochotę tylko się położyć i zasnąć – zrobiłam zbolałą minę.

– No tak, to przykre… Nie masz więc pewnie zbyt wiele czasu na życie rodzinne – westchnęła.

– Nie za bardzo… Ale dzisiaj wszyscy tak pracują. Jeśli chce się coś osiągnąć, to nie ma innego wyjścia – rozłożyłam ręce.

– Nie mam pojęcia, co robią wszyscy – prychnęła. – Ale w naszej rodzinie kobiety nigdy nie myślały o karierze. Siedziały w domu, dbały o dobro męża i dzieci… – zaczęła wyliczać.

– Tak. I prały, prasowały, sprzątały… – wpadłam jej w słowo.

– A tak. I nie było w tym niczego złego! – nastroszyła się gospodyni.

– Oczywiście – przyznałam, by ją uspokoić. – Ale teraz są inne czasy. Wiele kobiet nie chce być tylko matkami i paniami domu. Marzą o karierze, niezależności… Ja też nie mam ochoty tylko prasować mężowskich koszul i babrać się w pieluchach!

– Zaraz, zaraz, czy ja dobrze słyszę? Nie chcesz mieć dzieci? – dopytywała się zdumiona.

– Owszem, może kiedyś… Prawdę mówiąc, jeszcze o tym nie myślałam.

– Jak to, Robert mówił, że masz 29 lat! To już ostatni dzwonek!

– Teraz kobiety tak się nie śpieszą z macierzyństwem – zauważyłam.

– No właśnie! I stąd później te dramaty. I płacz, że nie mogą zajść w ciążę. W kółko o tym w telewizji mówią! Kto wie, kochana, czy jak będziesz zwlekać, to nie przytrafi ci się coś takiego… – zaniepokoiła się.

– Zaryzykuję – burknęłam, bo ta rozmowa zaczynała mnie denerwować.

– To oczywiście twoja sprawa, ale nie wiem, czy Robertowi spodoba się takie podejście. On tak bardzo kocha dzieci… Na pewno chciałby mieć szybko dwójkę albo trójkę. Ja już też nie mogę doczekać się wnuków… Tylko kto się tymi biedaczkami zajmie, skoro mama będzie zajęta robieniem kariery? Zmarnują się, biedactwa – westchnęła.

Poczułam, jak wzbiera we mnie złość. Przecież miliony kobiet pracują i wychowują dzieci. Na ludzi, a nie bandytów. Dlaczego więc niby ja miałabym sobie nie poradzić?

– Kto się nimi zajmie? Na przykład Robert. Teraz także tatusiowie mogą iść na urlop ojcowski i wychowawczy. Równouprawnienie! Świetnie zarabiam, więc bez problemu poradzimy sobie bez jego pensji – chciałam dopiec tej babie.

– Słucham? Chyba nie zamierzasz zrobić z mojego syna niańki! To takie poniżające! Co by ludzie powiedzieli! – oburzyła się.

– Nasi znajomi nic by nie powiedzieli. Jak już wspomniałam wcześniej, czasy się zmieniły – wtrąciłam, ale mnie nie słuchała.

– No nic, trudno… W takiej sytuacji ja musiałabym się poświęcić i wziąć wychowanie wnuków na siebie. Na szczęście sił i zdrowia mi jeszcze nie brakuje – ciągnęła.

– Na razie nie musi się pani tym martwić. Przecież nawet ślubu jeszcze z Robertem nie wzięliśmy… – przypomniałam. – A z tego, co do tej pory pani mówiła, wynika, że w waszej rodzinie wszystko zawsze odbywało się „po Bożemu”. A więc najpierw przysięga przed ołtarzem, potem seks i dzieci… Czyż nie tak? – uśmiechnęłam się złośliwie.

– Oczywiście, kochanie, oczywiście. Trzeba mieć przecież jakieś zasady… To dzięki nim ten świat jeszcze nie stanął na głowie. Ale nie śpieszcie się z Robertem z tym ślubem. Jeszcze poczekajcie, zastanówcie się – zmieniła nagle front.

– A to niby dlaczego? – spojrzałam na nią podejrzliwie.

No bo po co brać ślub, jeśli za rok, góra za dwa będzie się brało rozwód – odparła z krzywym uśmiechem.

– Słucham?

– No tak! Wybacz, kochanie, szczerość, ale uważam, że nie jesteście dla siebie stworzeni.

Mój syn potrzebuje ciepłej, opiekuńczej, cichej partnerki. A ty nigdy taka nie będziesz. Moim zdaniem w ogóle nie nadajesz się na żonę.

– Doprawdy? Tylko, skoro jestem taka do niczego, dlaczego Robert mi się oświadczył? – warknęłam, bo byłam na granicy wybuchu.

Ojej, on jest zakochany i ma klapki na oczach. Ale przejdzie mu, zrozumie, że związek z taką kobietą jak ty to błąd. A jak nie, to ja mu tę miłość wybiję z głowy. Jestem jego matką, muszę zadbać o jego dobro i szczęście. Rozumiesz to, prawda? – zapytała z troską w głosie.

Wybuchłam jak wulkan

No trudno, po prostu nie wytrzymałam. Zaczęłam wrzeszczeć, że mam dość tej idiotycznej rozmowy, że nie pozwolę się obrażać ani poniżać. Kochamy się z Robertem i weźmiemy ślub, czy to się jej podoba, czy nie. I będziemy żyć po swojemu długo i szczęśliwie. Myślicie, że się przejęła albo przestraszyła? Nic z tego. Triumfowała!

– Nie byłabym tego taka pewna, kochanie. W naszej rodzinie nikt nigdy nie stanął przed ołtarzem bez błogosławieństwa rodziców. I mój syn też tego nie zrobi – powiedziała z niewzruszoną pewnością w głosie.

– No to zobaczymy! Może akurat Robert będzie pierwszy, który zerwie z tradycją! – wrzasnęłam i wybiegłam, trzaskając drzwiami. Kątem oka zauważyłam, że matka Roberta zaciera ręce z zadowolenia. Pewnie pomyślała, że wypłoszyła kolejną kandydatkę na synową.

Tamtego popołudnia nie rozmawiałam już z Robertem. Nawet się nie rozglądałam przed blokiem, czy spaceruje z Maksiem. Popędziłam prosto na parking. Byłam tak wściekła, że bałam się, że z rozpędu powiem mu coś przykrego. A przecież to nie jego wina, że ma taką matkę! Wsiadłam więc w samochód i pojechałam do domu.

Musiałam się uspokoić, wszystko sobie przemyśleć… Nawet telefon wyłączyłam. Rano zauważyłem, że ukochany dzwonił do mnie z pięćdziesiąt razy. Spotkaliśmy się dopiero następnego dnia. Robert był zdruzgotany. Przepraszał mnie, przytulał, zapewniał o swojej miłości. Mówił, że zrobił matce totalną awanturę, gdy zorientował się, że uciekłam. Obiecywał, że ożeni się ze mną nawet wbrew woli matki, bo nie wyobraża sobie beze mnie życia. I że jak najszybciej powinniśmy ustalić datę ślubu.

Bardzo chcę za niego wyjść. Ale się boję. Przecież jego matka nie da mi spokoju. Robert twierdzi, że jak już będziemy po ślubie, to odpuści. Nie wierzę w to. Starsi ludzie się tak łatwo nie zmieniają. Będzie się uśmiechać milutko, udawać, że pogodziła się z decyzją syna, ale gdy tylko ten odwróci głowę, spróbuje zatruć mi życie. Zacznie się we wszystko wtrącać, krytykować, pouczać… Nie mam ochoty tego znosić. Czuję, że nie będziemy z Robertem szczęśliwi. Chyba że wyjedziemy. Na przykład do Australii. Bo drugi koniec Polski lub Europa to za blisko.

Więcej prawdziwych historii:
„Mój brat ma 40 lat na karku, a spotyka się z nastolatką. Przecież to jeszcze dziecko!”
„Nigdy nie kochałam mojego męża. Wyszłam za niego z wdzięczności, bo czułam, że tak powinnam postąpić”
„Mąż mnie zdradził, więc nie mam wyrzutów sumienia z powodu własnego romansu. Kochanek uwiódł mnie i wykorzystał”

Redakcja poleca

REKLAMA