„Przysięgłam przyjaciółce, że to ona pierwsza wyjdzie za mąż. Tylko w ten sposób mogłam spłacić dług z młodości”

smutna przyjaciółka fot. iStock, Photodjo
„Wyraźnie słyszałam, jak tam płacze, i przez resztę dnia czułam się jak podła zdrajczyni. W końcu powiedziałam Arkowi o mojej przysiędze. Pokręcił głową z niedowierzaniem”.
/ 04.07.2023 08:00
smutna przyjaciółka fot. iStock, Photodjo

Celina i ja urodziłyśmy się w tym samym roku i miesiącu, w małym miasteczku, w którym kanalizacja należała do luksusów. Ona mieszkała w starej kamienicy, ja w typowym wiejskim domu, takim z szopą na tyłach i budą dla psa. Chodziłyśmy razem do klasy w podstawówce, potem ja poszłam do technikum krawieckiego, a Cela do liceum. Budynki stały niedaleko siebie, więc na ogół po lekcjach wracałyśmy razem. Aż do czasu, kiedy zakochałam się w Kubie.

– Dzisiaj Jakub mnie odprowadzi – powiedziałam jej pewnego popołudnia, wciąż nie wierząc w swoje szczęście. – Może wieczorem do was wpadnę i ci wszystko opowiem, co?

– Nie musisz – rzuciła chłodno i zrozumiałam, że ją uraziłam. – Powiedz tylko, kiedy już ci minie to wielkie zauroczenie, żebyśmy znowu mogły wracać razem.

Mój Kuba był chłopakiem o wielkim temperamencie, a ja nie ustępowałam mu w tym na krok, więc łatwo się domyślić, że kradliśmy każdą chwilę, by móc spędzić ją razem.
Miałam oczywiście mniej czasu dla Celiny i zauważyłam, że to ją bardzo smuci. Mój związek rozwijał się w cieniu poczucia winy, a Kuba doskonale to wyczuwał i najwyraźniej mu to przeszkadzało.

A mnie robiła wyrzuty z powodu Kuby…

O wpływ Celiny na mnie zaczęliśmy kłócić się wiosną, a zerwał ze mną jeszcze przed wakacjami. Płakałam oczywiście na jej ramieniu, słuchając frazesów w stylu „on nie był ciebie wart”, „spotkasz lepszego”, czy „nie wie, co traci” oraz – najczęściej powtarzany – „najważniejsi w życiu są przyjaciele”.

Przez jakiś miesiąc układało się między nami idealnie – znów miałyśmy czas na długie pogaduszki, malowałyśmy sobie nawzajem paznokcie i czesałyśmy włosy. A potem przyszły wakacje i Celina poznała syna letników, którzy przyjechali z miasta. Akurat byłam przez tydzień u kuzynostwa, a kiedy wróciłam, przyjaciółka była jak odmieniona.

– Nazywa się Janusz i jest cuuuudowny! – krzyknęła na powitanie.

Poznałam więc jej Janusza. Rzeczywiście, wyglądało to na wielką miłość i powinnam była zapewne cieszyć się szczęściem przyjaciółki, ale jakoś nie mogłam opędzić się od myśli, że kiedy ja byłam taka wniebowzięta u boku chłopaka, ona potrafiła jedynie robić mi wymówki, że nie mam dla niej czasu, i obrażała się, że się od niej odsuwam.
Pewnego upalnego dnia stałyśmy przy studni. Celina się irytowała:

– To dosłownie nie do wiary! Mamy siedemdziesiąty siódmy rok, a w domach ciągle nie ma bieżącej wody! – prychnęła, kiedy mozolnie wyciągałam wiadro z głębiny, całą siłę angażując w kręcenie żelazną korbą nawijającą na belkę metalowy łańcuch.

Kiedy Celina wyciągała wodę, zwykle jej pomagałam kręcić korbą, bo windowanie dziesięciolitrowego wiadra kilkanaście metrów do góry może zmęczyć. Ona jednak była tak zajęta narzekaniem i gestykulowaniem, że nie zauważyła, jak bardzo pocę się przy tej pracy.

Nagle koło naszych twarzy przeleciała osa i zaczęła krążyć wokół mojego ramienia. Chciałam ją odgonić, potrząsając kucykiem, ale owada bardzo zainteresowała moja dłoń, na której zostały ślady soku z gruszki, którą wcześniej jadłam.

– Cela, możesz… – chciałam poprosić przyjaciółkę, by odgoniła osę, bo ja musiałam obiema rękami mocno trzymać korbę. Nie zdążyłam, bo osa wylądowała na moim palcu i boleśnie mnie użądliła.

– Auć! – krzyknęłam i odruchowo machnęłam ugryzioną ręką.

Druga poczuła gwałtowne szarpnięcie, kiedy wiadro zjechało kilka metrów w dół, ale utrzymała ciężar… przez dwie, może trzy sekundy… Potem zmęczone mięśnie nie wytrzymały i korba wymknęła mi się z dłoni, a obciążony łańcuch zaczął się gwałtownie rozkręcać. Wiadro, obijając się o cembrowinę, poleciało w dół, a wielka, metalowa korba zaczęła się błyskawicznie kręcić … uderzając prosto w twarz Celiny.

– Chryste! – wrzasnęłam, kiedy przyjaciółka zatoczyła się na mnie z twarzą zalaną krwią.

Jej krzyk zagłuszył odgłos wiadra uderzającego o lustro wody i wibrował w gorącym, letnim powietrzu.

– Moje oko! – darła się Celina z rękami przyklejonymi do twarzy. – Coś ty mi zrobiła?! Moje oko!

Wyła. Jej włosy były posklejane czerwienią, miotała głową, oszalała z bólu, aż w końcu potknęła się i upadła. Odruchowo wyciągnęła przed siebie ręce, by się podeprzeć i wtedy zobaczyłam, że w miejscu, gdzie powinna mieć prawe oko, jest tylko czerwona miazga…

Oka Celiny nie dało się uratować. Rozpędzona żelazna korba dosłownie je rozgniotła, naruszając także łuk brwiowy i kość jarzmową. Przyjaciółka spędziła trzy tygodnie w szpitalu wojewódzkim, wyraźnie zaznaczywszy, że nie życzy sobie widzieć nikogo poza swoją matką. Wiele razy zaczepiałam tę drobną, siwowłosą kobietę, pytając, co u Celiny, ale za każdym razem łzy stawały jej w oczach i tylko kręciła głową na pytanie, czy mogę odwiedzić jej córkę.

Krzyczała, że szklane oko ją oszpeci

Celina wróciła ze szpitala w wielkich okularach przeciwsłonecznych i od razu zamknęła się w swoim pokoju. Kiedy weszłam do zaciemnionego pomieszczenia, rzuciła:

– Nieźle mnie urządziłaś, co?

Zachwiałam się, bo choć słyszałam to jej „coś ty mi zrobiła?”, kiedy uderzyła ją korba, to sądziłam, że krzyczała to z bólu i szoku. Przecież to był wypadek!

– Przepraszam… – szepnęłam jednak, przepełniona poczuciem winy. Wypadek czy nie, to ja trzymałam wtedy korbę… – Cela, tak strasznie, potwornie mi przykro…

– Strasznie? Potwornie? – przedrzeźniała mnie, kiwając okaleczoną głową. – Wiesz, co jest straszne i potworne?! To! – wskazała na biały gazik na swoim oczodole. – Jak wszystko się wygoi, dostanę szklane oko. Nieruchome jak u ryby – wzdrygnęła się. – Czy ty w ogóle wiesz, jak ja się czuję?

Na początku Celina w ogóle nie wychodziła z domu. Ja za to przychodziłam do niej codziennie. Starałam się zachowywać naturalnie, ale marnie mi to szło. O czym można tu było rozmawiać? Janusz się zmył, a ona uważała, że to moja wina, bo ją oszpeciłam. Bałam się zaprzeczać w samoobronie, po prostu mówiłam, że to sukinsyn i tyle.

– Kochałam go… – powiedziała mi. – Myślałam, że kiedyś się pobierzemy… a teraz zostałam sama, na zawsze… – pokręciła głową i pierwszy raz od przyjścia ze szpitala okazała przy mnie emocje inne niż gniew. – Danka, ja już zawsze będę sama… – jej twarz wykrzywiła się koszmarnie i nagle Cela wybuchła rozpaczliwym szlochem. – Nigdy stąd nie wyjadę, utknę w tej cholernej dziurze… Nigdy nie wyjdę za mąż, nie urodzę dziecka…

– Nie, proszę, nie mów tak! – przeraziłam się tego jej rozdzierającego szlochu.

– Nie będziesz sama i wciąż możesz mieszkać w mieście! Obiecuję, że będę przy tobie, dopóki nie znajdziesz mężczyzny swojego życia i go nie poślubisz! Będziemy mieszkać razem i dobrze się bawić, zobaczysz!

– W mieście? – podniosła na mnie zapłakane oko. Drugi oczodół ukrywała za jedwabną przepaską. – Myślisz, że mogłybyśmy się stąd wyrwać? – zapytała z nadzieją graniczącą z uniesieniem.

– Jasne! – wtedy byłam skłonna obiecać jej wszystko, byle tylko przestała tak rozpaczać. – Możemy zamieszkać razem.

– Tylko że ty jesteś śliczna i zdrowa – znowu się skrzywiła płaczliwie. – Szybko znajdziesz sobie ukochanego, poślubisz go i mnie zostawisz samą… I co wtedy? Wrócę tutaj…

– Nie! Mówię poważnie! – uniosłam w górę dwa palce – Przysięgam, że nie wyjdę za mąż, dopóki ty pierwsza tego nie zrobisz!

I tak złożyłam obietnicę, a właściwie uroczystą przysięgę, która zdeterminowała całe moje późniejsze życie.

Zszokowała go moja przysięga

Wyjechałyśmy do Poznania, kiedy tylko Celina pomyślnie przeszła zabieg umieszczenia w oczodole protezy oka. W Poznaniu było sporo zakładów krawieckich i szybko znalazłam pracę w jednym z nich; Celinę przyjęto do pracy w sklepie obuwniczym. Dobrze nam się mieszkało razem.

Do czasu, kiedy poznałam Arka. Celina była rozgoryczona, krytykowała go albo twierdziła, że „chodzę na jego pasku”. Nie miała żadnych znajomych poza mną i kiedy wychodziłam, siedziała sama, więc w końcu zaprosiłam ją na festyn z okazji dwudziestego drugiego lipca, na który szłam z Arkiem.

Było drętwo, wręcz nieprzyjemnie. Przyjaciółka obserwowała nas bez uśmiechu, mój chłopak był skrępowany jej obecnością. Kiedy wróciłyśmy do domu, wybuchła.

– Więc jednak miałam rację! Znalazłaś sobie chłoptasia i tyle z twoich wielkich obietnic! Zostanę sama! – krzyczała. – Ty wyjdziesz za mąż, a ja będę pokraczną starą panną ze szklanym okiem… Jak mogłam ci uwierzyć?! Powiedz tylko: mam już wracać do domu czy jeszcze trochę życia mi zostało?

– Przecież nie wychodzę za mąż! – podniosłam głos. – Powiedziałam, że wezmę ślub po tobie, ale nie mówiłam, że nie będę się spotykać z mężczyznami.

– Na jedno wychodzi – wycedziła i zamknęła się w łazience.

Wyraźnie słyszałam, jak tam płacze, i przez resztę dnia czułam się jak podła zdrajczyni. W końcu powiedziałam Arkowi o mojej przysiędze. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Ale przecież ona może nigdy nie wyjść za mąż!

– Więc i ja nie wyjdę… – odpowiedziałam cicho. – Przysięgłam. To ja zmieniłam jej życie w koszmar i nie mam prawa być szczęśliwa, kiedy ona ponosi konsekwencje…

– No właśnie: czego – wpadł mi w słowo. – Wypadku? Opowiadałaś mi o tym. Puściłaś korbę, bo ugryzła cię osa. Każdy by puścił, to odruch! A ona stała obok i nie pomagała ci wyciągać wiadra. Jakby nawijała łańcuch z tobą, nic by jej się nie stało!

– Arek! – krzyknęłam oburzona. – Więc uważasz, że to jej wina?! Jak możesz?! Straciła oko, ma blizny i zrosty na twarzy, jak w ogóle można…

Następne tygodnie upłynęły pod znakiem dąsów Celi z powodu moich częstych spotkań z Arkiem. W końcu nie wytrzymałam.

– Przecież ty też możesz z kimś wychodzić, tylko nie chcesz! – zarzuciłam jej. – To, że nie masz znajomych, to twój wybór. Może zapiszesz się na jakiś kurs? Pójdziesz na basen? Pojedziesz na wycieczkę? Poznasz ludzi, może nawet jakiegoś fajnego…

Nie wyjdzie do ludzi 

– A więc o to ci chodzi? – miała złą minę. – Chcesz się mnie pozbyć jak psa, który ci się znudził i którego można komuś oddać? Ale to się nie uda, bo ten pies jest kaleki i paskudny, rozumiesz? Ka-le-ki! – wyskandowała, dźgając teatralnie w swoje szklane oko, aż poczułam ciarki. – Nikt nie zechce takiego psa!

Nagle zrozumiałam, że ona nie posłucha mojej rady. Nie wyjdzie do ludzi i nie znajdzie sobie znajomych. Nie dlatego, że naprawdę źle wygląda i oni ją odrzucają
– dlatego, że to ona odrzuca ich! Tylko ze mną lubiła przebywać.

W końcu Arkadiusz postawił mi ultimatum. Chciałam się zastanowić przez noc i na tę noc zostałam u niego. Wiedziałam, że Celina będzie wściekła, bo zawsze dotąd wracałam na wieczór do domu. Wiedziałam, że noc z Arkiem będzie dla niej „dowodem”, że ją opuszczam. Kiedy weszłam rano do naszego mieszkania… Celina leżała nieprzytomna. 

Schowałam twarz w dłoniach. Wiedziałam. Porzuciłam ją. Odepchnęłam. Planowałam zniknąć z jej życia, a przecież oprócz mnie ona nikogo w nim nie miała.

– Ma jakichś krewnych? Ktoś musi się nią teraz zaopiekować – orzekła lekarka.

– Jej matka zmarła dwa lata temu – pokręciłam głową. – Ale mieszka ze mną… Ja się nią zajmę.

Nie patrzyłam na Arka, kiedy to mówiłam. Wiedziałam, że właśnie wydałam wyrok na nasz związek. On nie chciał żyć w trójkącie. Nie chciał walczyć o czas ze swoją dziewczyną z jej zaborczą przyjaciółką. Chciał mieć normalną rodzinę, dzieci… i zasługiwał na to.

– Dajmy jej dwa miesiące – szepnął do mnie, kiedy wyszliśmy z sali Celiny.

Została tam, blada i nieodpowiadająca na pytania. Lekarze mówili, że ma prawidłowe odruchy neurologiczne, ale nie wiadomo, jakie spustoszenia w jej mózgu poczyniło niedotlenienie.

– Dwa miesiące? – powtórzyłam, nie rozumiejąc. – Na co?

– Na pozbieranie się – popatrzył na mnie poważnie. – Na rozpoczęcie terapii i nauczenie się życia bez ciebie.

– A potem co? – zamarłam na środku korytarza. – Znowu ją zostawię?

– Znajdziemy jej dobrego psychologa, a może raczej psychiatrę – Arek wypuścił gwałtownie powietrze. – Damy wsparcie. Ale nie przeżyjesz jej życia za nią. Tak się nie da, Danusiu… Musi stanąć na własnych nogach.

Przywiozłam ją taksówką po tygodniu pobytu w szpitalu. Nadal niewiele mówiła, była jakby nieobecna duchem. Potulnie spełniała moje polecenia – kładła się do łóżka, kiedy jej nakazywałam, grzecznie zjadała to, co jej podsunęłam, myła zęby, kiedy jej przypomniałam.

Była jak dziecko, którym trzeba się opiekować, ale które nie sprawia problemów. Próbowałam z nią rozmawiać, jakoś ją ożywić, ale odpowiadała monosylabami, z jakimś takim rozkojarzeniem. Nie mogłam się też przyzwyczaić do jej łagodnego głosu i delikatnego uśmiechu, z jakim mnie prosiła o różne rzeczy. To już nie była ta roszczeniowa, nieraz złośliwa, ale i dowcipna Celina, którą znałam.

Zapytałam lekarza, co się dzieje

– Nie jestem neurologiem – odpowiedział wymijająco. – Możliwe, że to mechaniczne uszkodzenie mózgu, chociaż intelektualnie jest sprawna. Rozumiem jednak, że zmieniła jej się osobowość?

– Nie ma pan pojęcia, jak bardzo – westchnęłam i opowiedziałam mu historię naszej przyjaźni.

Lekarz wysłuchał mnie uważnie, a potem kazał mi się zapisać do psychologa na wizytę.

– Widzę tu powiązany problem – oznajmił spokojnie. – I powiem pani, że pani również, a może przede wszystkim, potrzebuje pomocy.

Byłam zdziwiona, ale potraktowałam jego słowa poważnie. Trafiłam do starszej psychoterapeutki, która ponownie wysłuchała historii mojej i Celiny. A potem powiedziała:

– Ta relacja nie jest zdrowa ani dla pani, ani dla niej. Pani musi budować własne życie, a ona wziąć odpowiedzialność za swoje. Przy pani ona tkwi mentalnie latami w tamtej sytuacji – wciąż widzi w sobie ofiarę, którą trzeba się zajmować, choć rany dawno się zabliźniły. Dopóki pani karmi jej poczucie krzywdy swoim poczuciem winy, ona nie ma szans się z niego wyzwolić i żyć normalnie.

– Ja karmię? – poczułam, jakby psychoterapeutka wymierzyła mi policzek. – Ja tylko się nią opiekuję… Spłacam swój dług…

– Nie ma pani żadnego długu – powiedziała z mocą. – A jeśli nawet on był, to dawno go pani spłaciła.

Przekazałam, z pewną nieśmiałością, jej słowa Arkowi. Ucieszył się, że ktoś myśli tak jak on. Ale najważniejsze było to, co stało się na terapii z Celiną. Z dnia na dzień widziałam, jak zmienia się jej podejście do życia, mnie, siebie samej. Minęło zaledwie sześć tygodni, kiedy usiadła obok mnie na kanapie i powiedziała tym swoim nowym, łagodnym tonem:

– Zwalniam cię z przysięgi, Danusiu. I przepraszam, że dopiero teraz.

Spojrzałam zaskoczona prosto w jej szklane oko, nad którym rysowała się brzydka blizna, ale tym razem nie wywołało to we mnie poczucia winyZobaczyłam po prostu swoją przyjaciółkę, a nie tylko jej ułomność. Człowieka, a nie jego koszmarną historię.

– Jesteś pewna? – tylko to zdołałam wyjąkać. – Bo ja mogę tu…

– Nie, nie możesz – przechyliła głowę miękkim, zupełnie niepodobnym do niej gestem. – On cię kocha, ale nie będzie czekał wiecznie. Jedź do niego i ustalcie datę ślubu.

Zdusiłam w sobie tę resztkę poczucia odpowiedzialności za jej życie i posłuchałam jej rady. Kiedy Arek wynosił pudła z moimi rzeczami z mieszkania, zostałyśmy na moment same i wtedy Celina mnie objęła.

– Jesteś najlepszą osobą, jaką znam – powiedziała łamiącym się głosem.

– Będzie mi ciebie brakować… – zesztywniałam lekko, więc natychmiast dodała: – Nie, nie to miałam na myśli! Po prostu będę tęsknić, ale przecież będziemy się czasem widywać, prawda? Jak normalne przyjaciółki!

Rzuciłam bukietem w jej stronę

Mój ślub odbył się trzynaście miesięcy później. Celina zapowiedziała się „z osobą towarzyszącą”.

– Ma na imię Jurek – uśmiechnęła się swoim nowym, łagodnym uśmiechem, który wciąż mnie zaskakiwał. – Poznałam go na grupie wsparcia. Miał wypadek, porusza się na wózku, też przeszedł swoje w życiu… ale teraz się spotkaliśmy i jest nam razem dobrze. Czuję, że to TEN facet, dasz wiarę?

Kiedy przyszła pora na oczepiny, przyznam, że trochę oszukiwałam. Zanim zawiązano mi oczy, zapamiętałam, że Celina stoi pod reflektorem, i rzucałam bukiet dokładnie w stronę źródła światła.

– Mam! – usłyszałam jej okrzyk i uśmiechnęłam się z satysfakcją. – Jurek, złapałam!

A potem pobiegła w stronę ukochanego i usiadła mu na kolanach. Jerzy objął ją jedną ręką w talii, a drugą skierował swój wózek na parkiet. Są małżeństwem do dzisiaj, tak jak ja z Arkiem. Tamten dzień był początkiem nowej drogi życia nie tylko dla mnie. Dla niej także.

Czytaj także:
„Moja teściowa pałęta się po domu i plecie swoje mądrości. Wszędzie wtyka nos ze swoją >>dobrą radą<. Mam jej dość”
„Moja teściowa nie umie karmić mojego dziecka. Przez jej obiadki i batoniki moja Monisia bardzo przytyła"
„Moja teściowa to samotna kobieta. Miała z nami jechać w podróż poślubną... Miarka się przebrała”

Redakcja poleca

REKLAMA