„Przysięgałam mężowi miłość przed ołtarzem, ale tak nie da się żyć. Podjęłam decyzję, że teraz zawalczę o siebie”

zmartwiona zona fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Zawsze byliśmy zgodnym małżeństwem. Ja uchodziłam za tę rozsądną, która trzymała cały dom w ryzach. Franek od lat bujał w obłokach. Może dlatego tak długo oszukiwałam samą siebie i bałam się działać?”.
/ 29.03.2023 13:15
zmartwiona zona fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Nie potrafię powiedzieć, w którym momencie podjęłam decyzję. Czy wtedy, kiedy zdenerwowana sąsiadka zadzwoniła, żeby nawyzywać mnie od nieodpowiedzialnych bab, które cały blok chcą wysadzić w powietrze, bo Franek zapomniał zakręcić gaz?

Czy może wtedy, kiedy policja przyprowadziła mojego męża w środku nocy, całego w błocie, i widziałam pełen potępienia wzrok policjantki, która najwyraźniej nie miała pojęcia, co może stać za tak marnym stanem starszego człowieka? Czy może dopiero wtedy, kiedy przypadkowo usłyszałam, jak sąsiadka szepcze do drugiej, że „ten cały Franciszek spod dwójki to kiedyś nas wszystkich wyrżnie, taki ma dziki wzrok”? W każdym razie pewnego dnia dojrzałam do podjęcia decyzji.

– Odwożę ojca do domu opieki – poinformowałam córkę przez telefon zrezygnowanym głosem.

– Nareszcie podjęłaś dobrą decyzję – usłyszałam po drugiej stronie pełen ulgi głos. – Jeśli chcesz, w sobotę pojadę z tobą pooglądać domy opieki w okolicy. Oczywiście pomogę ci też w opłatach. A na razie wybacz, muszę się rozłączyć, bo…

Nawet nie czekałam, jakie tym razem wytłumaczenie ma Marzena. Po prostu się rozłączyłam. Dobrze wiedziałam, że córka jest bardzo zajętą osobą. Jako kierowniczka hurtowni miała masę pracy. Rzadko w ogóle odbierała ode mnie telefony. Często mówiła mi, że to właśnie praca spowodowała, że oddalili się od siebie z mężem. Nawet planowała z tego powodu rozwód.

Kiedy wnuki były mniejsze, Marzenie zdarzało się dzwonić z prośbą, żebym pomogła jej w opiece nad nimi. Kiedy podrosły, nawet do tego przestała mnie potrzebować. Rozumiałam, że tak bywa w życiu – ale było mi przykro. Tak naprawdę wolałabym, żeby zamiast oferować mi pomoc finansową w opiece nad schorowanym ojcem, zaproponowała, że nas odwiedzi i spróbuje choćby porozmawiać ze mną o tej niełatwej decyzji – ale zdawałam sobie sprawę, że na to nie mam co liczyć.

Starałam się zachować spokój

Zwiesiłam głowę i weszłam do pokoju Franka.

– Dzwoniła Różyczka? – ożywił się natychmiast mój mąż.

– Jeszcze nie – odpowiedziałam spokojnie, choć inną osobę pytanie o nieżyjącą od siedmiu lat siostrę pewnie by zirytowało.

– Może po południu zadzwoni.

– Może tak – zgodził się na chwilę ze mną Franek.

Niestety, już kilka sekund później jego twarz wykrzywił złośliwy grymas.

– A pani kim jest? – warknął w moją stronę. – Co pani robi w moim domu?

– Jestem twoją żoną – odpowiedziałam, za wszelką cenę starając się zachować spokój. – Jesteśmy małżeństwem prawie czterdzieści lat.

– Kłamiesz! – przerwał mi Franek, a twarz aż mu poczerwieniała ze złości.

– Moja żona jest młoda i ładna. Ma na imię Helena. A ty jak masz na imię?

– Helena – westchnęłam, gorączkowo rozmyślając, jaki lek z bogatego arsenału mogłabym Frankowi podać, żeby się choć trochę uspokoił. Skoro już o tej godzinie był podekscytowany, czekała mnie niespokojna noc. Kolejna.

Zawsze byliśmy zgodnym małżeństwem. Ja uchodziłam za tę rozsądną, która trzymała cały dom w ryzach. Franek od lat bujał w obłokach. Może dlatego pierwsze objawy nadciągającej choroby tak łatwo wzięłam za objaw roztargnienia? A może po prostu nie chciałam dopuścić do świadomości prawdy?

– Babciu, dziadek się jakoś dziwnie zachowywał – powiedział, czerwieniejąc z przejęcia. – Raz powiedział do mnie „Alinko”. Innym razem szukał jakiegoś kota, a wy przecież nie macie kota…

To była kropla, która przelała czarę. Zrozumiałam, że dłużej nie mogę chować głowy w piasek. Przecież nie chodziło tylko o mnie. Marzenie też zdarzało się zostawiać wnuka pod opieką dziadka… Lekarka, do której kilka dni później udałam się z Frankiem na wizytę, nie miała wątpliwości.

– Początki alzheimera – powiedziała ze współczuciem w głosie. – Radziłabym pani już teraz poszukać profesjonalnej pomocy.

Nie miałam takiego zamiaru. Zawsze byliśmy dobrym małżeństwem, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym opuścić męża w takiej chwili. Naiwnie wierzyłam, że regularne branie przepisanych leków, gimnastyka i po prostu siła mojej miłości powstrzymają rozwój choroby. Niestety. Szybko okazało się, jak bardzo się myliłam.
Stan Franka pogarszał się z dnia na dzień. Do coraz większych problemów z pamięcią doszła postępująca apatia, a z czasem i agresja.

Ta ostatnia była najgorsza. Franek przez większość czasu mnie nie poznawał. Za każdym razem, kiedy mnie widział, wpadał w przerażenie – a chwilę później w szał. Mylił mnie ze swoją zmarłą siostrą, z kierowniczką z dawnego zakładu pracy, a czasami po prostu brał mnie za włamywaczkę, która chce go pozbawić „dorobku życia”. W takich momentach nie poznawałam go. W oczach miał obłęd. Wyzywał mnie wulgarnymi słowami, których nie słyszałam w całym swoim życiu.

W takich momentach wydawało mi się, że dłużej tego nie wytrzymam, że czas zrobić to, do czego od dawna namawiała mnie córka – oddać Franka do domu opieki. Później nastawał jednak lepszy czas i znowu zaciskałam zęby, powtarzając sobie:

– Dasz radę, dasz radę.

Tym, co w końcu mnie przekonało, były słowa lekarki, która na ostatniej wizycie, widząc moją gehennę, powiedziała:

– Pani musi pomyśleć o sobie, pani Heleno. To już nie jest pani mąż. To jest obcy człowiek w ciele pani męża. Musi pani się ratować.

Jak ona to znosi?

Myślałam o tym, co usłyszałam, idąc do domu przez park, gdy dostrzegłam młodą kobietę. Pochylała się z troską nad bezwładnym mężczyzną na wózku, mniej więcej w jej wieku. Scena była uderzająca. Nieczęsto widzi się młodych ludzi dotkniętych takim nieszczęściem. Odruchowo zatrzymałam wzrok i odwróciłam się dopiero wtedy, gdy kobieta odwzajemniła moje spojrzenie.

– Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna – wybąkałam.

– Nic się nie stało – uśmiechnęła się ciepło. – To niecodzienny widok. Pewnie zastanawia się się pani, co się stało? – spojrzała na sparaliżowanego mężczyznę, jednocześnie czule poprawiając mu poduszkę.

– Ja… nie chciałabym być wścibska – odpowiedziałam, choć rzeczywiście to pytanie przebiegło mi przez głowę. 

– Jesteśmy trzy lata po ślubie. Mąż miał wypadek na motorze. Lekarze obawiają się, że do końca życia będzie sparaliżowany.

Spojrzałam na nią ze zgrozą. Nie chciałam, żeby kobieta wyczytała w mojej twarzy nieme pytanie, ale było ono nieuniknione: „I nie myślała pani, żeby odejść?”.

– Wiele razy myślałam, żeby odejść – odpowiedziała kobieta, jakby czytała w moich myślach. – Ale przysięgałam Robertowi, że nie opuszczę go aż do śmierci. W dobrej i złej doli. A że teraz nadeszła ta zła… – kobieta uśmiechnęła się smutno. – W mojej rodzinie kobiety dotrzymują przysiąg.

Wiedziałam, co muszę teraz zrobić. Zadzwonię do córki. Spróbuję wytłumaczyć jej powody swojej decyzji. Domyślam się, że będzie rozczarowana. Dom opieki wydawał jej się wygodnym rozwiązaniem, które z niej też zdejmie część odpowiedzialności.
Spróbuję namówić Marzenę, żeby jednak znalazła czas i przyjechała do mnie w niedzielę.

Najwyższa pora, żebyśmy porozmawiały jak matka z córką. W naszej rodzinie kobiety też nigdy nie rzucały słów na wiatr i dotrzymywały dawanych obietnic. A przecież Marzena też przysięgła swojemu mężowi, że będzie z nim na dobre i na złe. Jak mogła teraz myśleć o rozwodzie tylko dlatego, że „oddalili się od siebie”? Tak kobiety w naszej rodzinie nigdy nie postępowały! Musiałam uśmiechnąć się do swoich myśli, bo Franek spojrzał na mnie jakby nagle zdziwiony i powiedział coś w rodzaju: „Boję się czarownicy”.

– Niczego się nie bój – szepnęłam, ściskając go za rękę. – Kobiety w mojej rodzinie zawsze dotrzymywały obietnic. Ja tej danej tobie też dotrzymam.

Uśmiechnęłam się do męża z wysiłkiem, choć przecież zdawałam sobie sprawę, że nie będzie mi łatwo. Kto powiedział jednak, że w małżeństwie – i w ogóle w życiu – ma być łatwo?

Czytaj także:
„Przed laty uknułam intrygę i ukradłam siostrze chłopaka. Chciałam, żeby ona i matka zapłaciły mi za wszystkie krzywdy”
„Nakrył swoją dziewczynę całującą się z innym, był to efekt mojej intrygi. Chciałam jej go odbić, musiał być mój”
„Mąż przestał mnie zauważać i uznałam, że ma kochankę. Wymyśliłam sprytną intrygę, by go przetestować”

Redakcja poleca

REKLAMA