„Nawet obcy facet wmawia mi, że muszę mieć męża, bo inaczej jestem niepełna. Mam dość tych wstrętnych insynuacji”

kobieta nie chce być swatana fot. Adobe Stock, Daniel Ernst
„Niby logiczne, a ja nie czułam się na siłach tłumaczyć niuansów i stopni znajomości międzyludzkich. Wyjaśniać, kogo trzeba, można albo powinno się zbyć, a kogo nie wypada, nie należy czy wręcz nie wolno”.
/ 14.06.2023 17:15
kobieta nie chce być swatana fot. Adobe Stock, Daniel Ernst

Nadszedł wrzesień, szkoła młodego i trzeba było czekać znowu cały rok na następny dłuższy urlop. Nasz wybór padł na góry. Niezbyt wysokie, bo żaden ze mnie taternik. Wystarczyły mi Pieniny.

Szczawnica okazała się uroczym miasteczkiem, mniej obleganym od popularnego Zakopanego i zdecydowanie tańszym, co miało dla mnie znaczenie, ponieważ były mąż generalnie migał się od płacenia alimentów. Odpoczywaliśmy zatem budżetowo.

Po rozwodzie zostałam bez samochodu, więc korzystaliśmy z lokalnej komunikacji, czekając na położonych w malowniczych miejscach przystankach na busiki, które kursowały co kilka minut.

Wracając z Niedzicy, byliśmy jedynymi pasażerami

Młody usiadł z tyłu i przysypiał, a ja rozmawiałam z kierowcą, który wyraźnie lubił pogadać z pasażerami.

– A pani co tak sama z dzieckiem? A mąż gdzie?

A po co mi mąż? Źle mi samej? – zaśmiałam się. Już potrafiłam się z tego śmiać, choć nadal czułam lekkie ukłucie w sercu, że nie wyszło mi w małżeństwie.

– Źle być nie musi, ale z drugą połówką zawsze lepiej. Wiem, bo od dwudziestu lat mam taką w domu.

– To szczęściarz z pana. Moja połówka znalazła sobie inną połówkę…

– No to w najlepsze miejsce paniusia przyjechała. U nas najlepsze chłopaki do wzięcia mieszkają!

– Przyjechałam odpoczywać, a nie szukać męża – znowu parsknęłam śmiechem.

– To ja go pani znajdę! Grzech, by się taka kobitka marnowała…

Zwykle nie lubiłam podobnych rozmów

Wścibskich, insynuujących, że muszę znaleźć sobie męża, bo bez faceta u boku jestem niepełna. Ten człowiek był jednak tak zabawny i dobroduszny w tych swoich swatach, że nie umiałam się na niego złościć.

Zresztą za chwilę wysiądę z busa, zniknę mu z oczu, by za dwa dni wrócić do mojej zwykłej codzienności, prawie czterysta kilometrów stąd. Szkoda czasu i nerwów na tłumaczenia. Niech mi szuka męża, skoro go to bawi.

– To nasz dom! – zawołał synek na widok pensjonatu.

Kierowca uprzejmie zatrzymał się nieopodal, nie czekając na oznaczony przystanek. To była tutaj normalna praktyka, taka grzeczność. Podziękowałam i wysiedliśmy.

Rok później wróciliśmy na wakacje w to samo miejsce

Szymek był zachwycony niskimi górami, gdzie łatwiej mu było pokonywać szlaki, zimnym jak biegun potokiem płynącym przez miasto, w którym dzieciarnia uwielbiała się moczyć, choć nie miałam pojęcia, jakim cudem wytrzymują ten ziąb. Ja mogłabym tam zamieszkać dla jedzenia.

Pstrągi, baranina, dziczyzna, sery… Wszystko smakowało zupełnie inaczej niż na nizinach. Dlatego chętnie spełniłam prośbę syna i pojechaliśmy kolejny raz do Szczawnicy.

Przemierzaliśmy szlaki, podziwiając widoki, zajadaliśmy się lokalnymi pysznościami, odpoczywaliśmy w parku, nad stawem z rybami, które były tak przekarmione przez turystów, że ledwie mieściły się w wodzie…

– To pani! – usłyszałam nagle okrzyk.

Naprzeciwko stał jakiś mężczyzna i uśmiechał się do mnie, rozkładając ręce, jakby chciał mnie przytulić. Cofnęłam się o krok.

– Proszę się nie bać. Nie poznaje mnie pani? Miałem pani znaleźć męża!

Ach, to pan… – ulżyło mi, że to nie jakiś wariat czy zboczeniec. – Co za przypadek. I jaka pamięć! Miło mi i dobrego dnia.

Chciałam go wyminąć, ale mi nie pozwolił

– Oczywiście, że pamiętam. Nie zapominam pięknych kobiet. Mój kuzyn chciał wtedy panią znaleźć, ale pani już wyjechała. Zakładam – zerknął na moje dłonie – że męża nadal pani nie ma?

– Boże drogi! Pan chyba nie wziął sprawy na poważnie? Myślałam, że to taki żart! Całe szczęście, że wyjechałam, ależ to by była krępująca sytuacja... Przepraszam, jeśli zabrzmiało niegrzecznie, ale…

A gdzie teraz mieszkacie? – wszedł mi w słowo, w ogóle niezmieszany.

– Tutaj! – mój syn, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wyciągnął rękę i wskazał pensjonat, z którego właśnie wyszliśmy.

– I wkrótce wracamy do domu! – teraz ja wykazałam się refleksem, bo zobaczyłam błysk w oku mężczyzny. Tego mi brakowało, żeby kontynuował swatanie w tym roku.

– Przecież dopiero co przyjechaliśmy… – zdradził mnie Szymek.

Fakt, był dopiero trzeci dzień z czternastu, jakie mieliśmy tu spędzić. Nie lubiłam kłamać, ale to było takie białe kłamstwo. Chciałam po prostu mieć spokój, czy to tak dużo?

– Do widzenia!

Wzięłam Szymka za rękę i odeszliśmy szybkim krokiem

– Oj synuś, synuś, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie rozmawiał z obcymi o naszych prywatnych sprawach?

– Ale tego pana przecież znamy.

Niby logiczne, a ja nie czułam się na siłach tłumaczyć dziecku niuansów i stopni znajomości międzyludzkich. Wyjaśniać, kogo trzeba, można albo powinno się zbyć, a kogo nie wypada, nie należy czy wręcz nie wolno.

Nazajutrz zatrzymał nas w pensjonacie deszcz

Szymek oglądał telewizję, ja czytałam książkę, gdy ktoś zapukał do drzwi.

Pani Leno, ktoś do pani – usłyszałam głos gospodyni.

Wyjrzałam z pokoju i zdębiałam na widok wysokiego mężczyzny. Kawał chłopa. Szpakowaty, po czterdziestce, ogorzały, ostre rysy twarzy, oczy jak woda w stawie, niebieskozielonkawe.

Powiedziałabym, że nie mój typ, zbyt orlo-drapieżny, zbyt wysmagany wiatrem, zbyt wytrawny i zdecydowanie za duży, gdyby mi jakoś tak tchu w piersi nie zaparło od jego taksującego spojrzenia.

– Nie znam tego pana – bąknęłam za oddalającą się właścicielką pensjonatu.

Gość odpowiedział za nią:

– Ale zna pani mojego kuzyna.

Zamknęłam oczy, czerwieniejąc z zażenowania. Chryste… Czemu człowiek, którego widziałam dwa razy w życiu, uparł się, że znajdzie mi męża?

– Ach, tak… – wyszłam na korytarz, zamykając za sobą drzwi. – Już mówiłam pana kuzynowi, że nie jestem zainteresowana. Przepraszam, to nic osobistego, po prostu…

– Spokojnie, ja też przyszedłem tylko po to, żeby się ode mnie odczepił. Ma się za jakiegoś amora, niestety. Gdybym tego nie zrobił, znów cały rok trułby mi głowę, że nie zdążyłem – uśmiechnął się i musiałam przyznać, że z uśmiechem było mu do twarzy. Robił się mniej surowy.

– Wygląda pani na miłą osobę, więc może pomożemy sobie w kłopocie, który nazywa się wujek Staszek, i gdzieś się wybierzemy? Potem mu powiem, że nie wyszło, i to zamknie temat. Przynajmniej na jakiś czas.

– Ma pan wesoło z wujkiem, współczuję. Ale ja nie mogę gdzieś, ot tak, wyskoczyć. Jestem tu razem z synem.

– Moja siostra ma trójkę chłopaków. Może się nim zająć. Albo możemy się wybrać na szlak we troje. Znam te okolice i mogę robić za pani prywatnego przewodnika.

Gdyby był namolny albo nieuprzejmy, odmówiłabym

Ale był grzeczny i odważny. Nie bał się zabrać kilkulatka na wycieczkę po górach. Więc właściwie… czemu nie? Są gorsze sposoby na spędzenie wolnego czasu niż wycieczka po górach z góralem, bo na to się ostatecznie umówiliśmy.

Nie musiałam się stroić ani malować, skoro to nie randka. A jak zobaczy mnie zasapaną, czerwoną i spoconą, wszelkie ewentualne romansowe zapędy miną mu jak ręką odjął.

Rzeczywiście znał okolice, bo prowadził nas do miejsc, które turyści omijają, wybierając dobrze oznakowane szlaki. Podziwialiśmy widoki, których bez Kuby byśmy nie mieli szansy zobaczyć.

– Przerwa! – zawołał Szymek, zmęczony wędrówką.

Uff, dzięki synuś.

– Dacie radę dotrzeć tam? – Kuba wskazał ręką niewielką chatkę znajdującą się kilkaset metrów dalej.

– Co tam jest? – zapytałam.

– Bacówka. I mój brat.

Brat Kuby wyrabiał sery z owczego mleka. Owce pasły się niedaleko. Dla nas, mieszczuchów, widok był jak z pocztówki, więc po prostu stałam i podziwiałam.

– Chodźcie, na pewno ma świeżą żętycę.

Bawiłam się świetnie, może dlatego, że się ani nie nastawiałam, ani nie uprzedzałam. Kuba i Krzysiek mieli świetne poczucie humoru. Szymek biegał wśród owiec i bawił się z psami, które najwyraźniej uznały go za nowego członka stada. Mali chłopcy mają w sobie coś z brykających baranków.

Ja po raz pierwszy w życiu piłam żętycę

Była pyszna i orzeźwiająca. Jak dobrze, że zgodziłam się na tę wyprawę, myślałam. Bo to nie była randka, co to to nie. Po prostu włóczęga po górach z nowo poznanym człowiekiem. Który prowadził nas ścieżkami, jakimi nie podążali zwykli turyści, który znał na temat okolic milion opowieści i chętnie się nimi dzielił. Nawet moje dziecko siedziało cicho i chłonęło, zamiast marudzić, że nudy na pudy.

Mnie nie przeszkadzał brak makijażu, Kubie tym bardziej, bo nie zależało nam na robieniu wrażenia, tylko na miłym spędzeniu czasu. Było tak naturalnie, swobodnie i niewymuszenie, że kiedy zaproponował powtórkę z rozrywki nazajutrz, nie wahałam się.

– Ale naprawdę nie masz nic lepszego do roboty? – upewniłam się jedynie. – Praca, jakieś inne zobowiązania?

– Mam mały biznesik, wziąłem wolny dzień i z przyjemnością go wam poświęcę. Wyśpijcie się, będzie dużo chodzenia.

– Jakby dzisiaj nie było… – mruknął mój syn, ale ze śmiejącymi się oczami.

Wiedziałam, kiedy jest zadowolony

Teraz był. Spędził fantastyczny dzień, którego sama nie byłabym w stanie mu zorganizować, więc byłam bardzo wdzięczna Kubie.

Kolejny dzień zaczęliśmy wcześnie, ale ponieważ upał doskwierał, skryliśmy się w lesie. Znów omijaliśmy szlaki pełne turystów, ciesząc się ciszą i przyrodą. Kuba pokazywał Szymkowi miejsca, gdzie na słońcu wygrzewały się zaskrońce i jaszczurki. I zdziwił się, że nie piszczałam na ich widok, tylko przyglądałam się z zainteresowaniem.

W oddali dostrzegliśmy kilka saren i jednego daniela. Tak przynajmniej twierdził nasz przewodnik, bo dla mnie to były po prostu jelonki. Kilometry, które zostawały za nami, czułam w całym ciele, ale to było takie dobre zmęczenie. Samej nie chciałoby mi się tyle chodzić.

A przy Kubie byłam ciekawa – co jeszcze nam pokaże, co opowie, gdzie zaprowadzi? Podczas postojów rozmawialiśmy na milion tematów, nigdy nie zapadała niezręczna cisza.

Polubiłam tego człowieka

Nie sądziłam, że można kogoś tak bardzo polubić w dwa dni.

– To była wspaniała wyprawa – powiedziałam, gdy żegnaliśmy się pod pensjonatem. Szymek już pobiegł do pokoju. – Nie wiem, jak ci dziękować…

– Wybierz się jutro ze mną na kolację.

Zatkało mnie, nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć.

Szymek pobawiłby się z moimi siostrzeńcami, a ty odpoczęłabyś chwilę od bycia mamą, zrelaksowała się, wypiła kieliszek wina, zjadła coś dobrego.…

Kusiła mnie ta wizja. Czas tylko dla siebie, w towarzystwie interesującego mężczyzny, ale to brzmiało jak…

– Randka. Możesz tak to nazwać – jakby czytał mi w myślach. – Chciałbym spędzić z tobą więcej czasu, lepiej cię poznać…

– Ale po co? Niedługo wracam do domu…

– To tylko kolacja, nie oświadczyny – uśmiechnął się. – Nie posunę się tak daleko, by zadowolić wujka Staszka.

Racja. Randka to przecież nic zobowiązującego

Jeszcze martwiłam się trochę o Szymka – czy zostawienie go z obcymi ludźmi to dobry pomysł – ale mój syn tylko wzruszył ramionami. 

– Mama, nie obraź się, ale ile można łazić po górach, i to z dorosłymi? Chętnie pobawię z chłopakami. Jak ich nie znam, to poznam.

Skoro tak... Wybrałam się na kolację z Kubą bez wyrzutów sumienia.

– Nie martw się o niego. Z moimi chłopakami wyszaleje się na całego i padnie ci wieczorem – obiecała Marta, niewysoka blondynka z pięknym uśmiechem, który chyba był ich rodzinną wizytówką. – Bawcie się dobrze. My też będziemy. 

Ruszyliśmy i parę minut później zatrzymaliśmy się przed karczmą. Nie weszliśmy jednak do środka głównym wejściem. Z tyłu budynku były schody, prowadzące na piętro, gdzie znajdowało się przytulne mieszkanie, w całości wykończone w drewnie.

– Pomyślałem, że tu będzie nam przyjemniej i ciszej. Na dole zazwyczaj jest dość głośno.
Wskazałam palcem na podłogę.

– To jest zatem ten twój „mały biznesik?” – spytałam, mając na myśli salę restauracyjną pod nami. – Ładnie. Dlatego mogłeś spędzić z nami ostatnie dwa dni. Masz ludzi do pracy.

– Powiedzmy, że czasami mogę zrobić sobie wolne. Jeśli widzę powód…

„Jeśli widzę powód…”.

Zjedliśmy przepyszną kolację

Wino też smakowało wybornie. Przegadaliśmy kilka godzin, zanim się zorientowałam, że zrobiło się bardzo późno i powinnam odebrać syna od Marty. Zapomniałam się, bo… to była taka odświeżająca i ekscytująca odmiana: poczuć się znowu jak kobieta, a nie tylko matka, robot opiekuńczo-sprzątający. Nie chciałam, żeby ten wieczór się skończył, jednak…

– Muszę już iść.

– Zostań – Kuba podszedł i przytulił mnie.

Nie zaprotestowałam.

Odsunął się, nieznacznie, tak by pochylić się nade mną w oczywistym zamiarze. Zatrzymał się milimetry od moich ust, czekając na moją decyzję. Miałam ochotę go pocałować. Wielką. I miałam również ochotę zostać na noc.

– Ale Szymek…

– Popatrz – sięgnął po telefon i pokazał mi zdjęcie czterech chłopców śpiących w namiocie, rozstawionym w ogrodzie.

– Naprawdę chcesz go teraz budzić, zabierać z bazy, od jego nowych najlepszych kolegów?

Zostałam.

Do końca naszego pobytu byliśmy niemal nierozłączni

Rozmawialiśmy, chodziliśmy po górach, jedliśmy góralskie specjały prosto od gospodarzy, którzy je wytwarzali. Kuba znał tu chyba wszystkich, a na pewno wszyscy znali jego. To był fantastyczny czas. Dni, kiedy czułam się zupełnie inaczej niż zwykle. Co jednak z resztą roku?

Bałam się, że wyjadę ze złamanym sercem, że pozwoliłam sobie na zbyt dużo, że chciałam za wiele. To tylko kilka dni, tłumaczyłam sobie codziennie, nakładając krem na twarz i patrząc na siebie w lustrze. Nie oczekuj nie wiadomo czego!

Kiedy Kuba pomagał nam pakować walizki do autokaru, chciało mi się płakać, ale zmuszałam się do uśmiechu. Nie chciałam robić dramatu tuż przed wyjazdem, zwłaszcza że Szymek plątał się obok.

– Co byś powiedziała, gdybym przyjechał do was na weekend? – spytał Kuba.

Puls mi przyspieszył, ale odparłam lekkim tonem:

– Oczywiście. Zawsze będziesz u nas mile widziany. Zrewanżuję się i oprowadzę cię po nieoczywistych zakątkach mojego miasta…

Złapał mnie za ramiona.

– Spójrz na mnie.

Spojrzałam, zaciskając usta, żeby nie wykrzywiły się w płaczu.

– Lena, nie chcę zwiedzać Gorzowa, chyba że przy okazji pokażesz mi swoje miejsca. Chcę przyjechać do ciebie, do was. Nie chcę kończyć naszej znajomości. Chcę ją pogłębiać, chcę… no, dużo chcę. Co ty na to?

Rozbeczałam się. Z ulgi i szczęścia

Rzeczywistość związku na odległość nie jest łatwa. Dzieliło nas wszak kilka godzin drogi. Mieliśmy inną pracę, odmienny styl życia, swoje światy, znajomych z ich zastrzeżeniami do naszej miłości, a ja jeszcze miałam dziecko, które chodziło do szkoły… Jednak dla chcącego nic trudnego.

Przemierzaliśmy trasę między naszymi domami kilka razy w miesiącu. Wyrywaliśmy rzeczywistości godziny i dni, żeby móc się zobaczyć, porozmawiać, pomilczeć, dotknąć, kochać, spędzić razem kilka chwil.

Po roku miałam dość. Nie tyle podróży, co tęsknoty. Kiedy szykowaliśmy się z Szymkiem na kolejny wyjazd do Szczawnicy, postanowiłam zrobić coś absolutnie szalonego. Coś, czego bym się po sobie nie spodziewała. Oświadczę się Kubie! Właśnie tak – ja jemu.

Kilka razy wspominał, że moglibyśmy pomyśleć nad zamieszkaniem razem, nie precyzując, kto u kogo. Bo przecież nie pośrodku trasy między Szczawnicą a Gorzowem. Więc pomyślałam i zdecydowałam, że rzucę się na głęboką wodę.

Kuba czekał na nas na dworcu.

– Jesteście nareszcie… – Porwał mnie w objęcia i mocno przytulił. Szymek wczepił się w niego z boku. – Lena, Szymek… wyjdziecie za mnie?

– No nie… – jęknęłam.

– Tak! – zgodził się mój syn. – Ale z góry uprzedzam, żadnych niemowlaków niańczyć nie będę.

– Jakich niemowlaków? – jęknęłam ponownie.

– Zakładam, że ma na myśli młodsze rodzeństwo. Ale… nie? – Kuba wpatrywał się we mnie zaniepokojony. – Powiedziałaś: nie? Nie chcesz wychodzić za mąż?

– Chcę. Ale to ja miałam ci się oświadczyć! Wszystko zepsułeś! – śmiałam się i płakałam jednocześnie.

Z tych wakacji do Gorzowa wróciłam już tylko po to, by pozałatwiać sprawy związane z przeprowadzką. Złożyłam wypowiedzenie w pracy, zrezygnowałam z wynajmowania mieszkania, spakowałam rzeczy…

Zaczęliśmy nowe życie w nowym miejscu

Szymek poszedł do nowej szkoły, ale znał już dzieciaki z okolicy, więc szybko się zaaklimatyzował. Ja znalazłam pracę, chociaż Kuba powtarzał, że przecież mogę pomagać w karczmie. Ale ja chciałam mieć własne zajęcie i własne pieniądze. Poza ty dobrze nam robiło rozstawanie się na kilka godzin dziennie.

Trzy miesiące później wzięłam ślub. Drugi w życiu i oby ostatni. Wesele w karczmie trwało trzy dni, a honorowym gościem był oczywiście wujek Staszek.

– Mówiłem, że znajdę ci męża! – śmiał się, siedząc za stołem i zajadając się tortem.
No fakt, mówił…

Czytaj także:
„Byłem winny kraksy, ale winę zrzuciłem na kumpla. Wyrzuty sumienia? Przecież to on zachęcił mnie do jazdy za kółkiem”
,,Całe życie zarabiam na swataniu ludzi i świetnie mi szło, ale aplikacje randkowe mnie wygryzły. Co teraz? Mam już inny pomysł"
„Bardzo martwiłam się o mamę. Po stracie taty uleciała z niej cała radość i energia. Chciała znowu być komuś potrzebna”

Redakcja poleca

REKLAMA