„Przypadkiem ocaliłam życie koleżanki z pracy. Gdyby nie ja, już dawno wąchałaby kwiatki od spodu”

pogodzone koleżanki fot. iStock, AndreyPopov
„Czy uważał mnie za anioła stróża Kaśki? Znalazłam ją przypadkiem, a on pytał, jakbym nagle stała się za nią odpowiedzialna. Przecież w gruncie rzeczy to nie była moja sprawa”.
/ 22.07.2023 07:15
pogodzone koleżanki fot. iStock, AndreyPopov

Weszłam do kuchni, żeby zrobić kawę, potknęłam się o coś i o mało nie przewróciłam. Ktoś leżał na podłodze!

– Kaśka? Nic ci się nie stało? – spytałam głupio, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji.

Chciałam pobiec po pomoc i jednocześnie bałam się ją zostawić, jakby sama moja obecność mogła ją uzdrowić.  Co robić? Na niejednym filmie widziałam, jak udziela się pierwszej pomocy, zawsze byłam pewna, że to nic trudnego, ale teraz…

– Przesuń się, słoneczko, tarasujesz wejście, inni też chcą dostać się do kawy – ciepły baryton Mirona wrócił mi siły.

– To ona! Kaśka! Już leżała, jak tu weszłam! – starałam się jak najzwięźlej przekazać Mironowi, żeby ją ratował, ale ze zdenerwowania nie mogłam znaleźć właściwych słów.

– O mamo – Miron rzucił się na kolana i obejrzał Kasię. – Od jak dawna jest nieprzytomna?

– Nie wiem – przyznałam. – Oddycha?

– Na szczęście tak. Nie sprawdziłaś?

– Boję się chorób.

– A dzwoniłaś po pogotowie? – Miron właściwie odczytał moje milczenie, bo wyszarpnął komórkę z kieszeni i wybrał numer. – Nic nie zrobiłaś? Wiesz chociaż, na co Kasia choruje? Serce? Cukrzyca?

Potrząsnęłam głową.

– Przecież pracujecie w tym samym dziale, siedzicie obok siebie. Myślałem, że się przyjaźnicie – zdziwił się chłopak.

Tak naprawdę to jej nie znałam

Na szczęście zajął się rozmową z dyspozytorem i mogłam uniknąć odpowiedzi. To prawda, pracowałam z Kaśką od trzech lat i nic o niej nie wiedziałam, poza tym, że nie piła alkoholu. Lubiłam ją, bo była wesoła, ale znałyśmy się bardzo powierzchownie, jak to w korporacji.

Kolegujemy się, dopóki razem pracujemy. Potem się rozchodzimy i zapominamy o niby-przyjaźniach, pilnując własnych spraw. Tak to już jest urządzone i dobrze funkcjonuje.

– Zaraz przyjedzie karetka – Miron zakończył rozmowę. – Lekarz spyta, od jak dawna jest nieprzytomna.

– Nie wiem, jak weszłam do kuchni, już leżała – powtórzyłam lekko zirytowana.

Czy uważał mnie za anioła stróża Kaśki? Znalazłam ją przypadkiem, a on pytał,
jakbym nagle stała się za nią odpowiedzialna. Przecież w gruncie rzeczy to nie była moja sprawa.

– Idź po jej torebkę, przeszukamy ją razem – zarządził Miron.

– Tak nie można, to naruszenie prywatności – zaprotestowałam. – Poza tym wiesz, jak to bywa – coś zginie, a potem zostaniemy posądzeni o kradzież…

– To ja pójdę, zostań z nią.

– Mowy nie ma – wyprysnęłam z kuchni, jak najdalej od kłopotów i widoku nieruchomej Kaśki.

Nie jestem bez serca, ale nie mogłabym zostać z nią sam na sam. Gdzie się podziali ludzie? Nagle wszyscy usiedli przy biurkach? Pracusie! Kiedy wróciłam z torebką Kasi, w kuchni roiło się od ratowników medycznych.

– Rzeczy osobiste pacjentki? Dobrze, że pani o tym pomyślała – pochwalił mnie jeden z nich. – Proszę zobaczyć, czy nie ma tam dokumentacji medycznej, przewlekle chorzy noszą przy sobie takie rzeczy.

– Nic nie znalazłam – rozłożyłam ręce.

– Przyniosłam też jej telefon, może zadzwonić do bliskich?

– Dobry pomysł, tylko szybko, bo ją zabieramy – powiedział.

Matka Kasi odebrała po pierwszym sygnale. Na wieść o zasłabnięciu córki zachowała się bardzo przytomnie.

– Kasia poważnie choruje na nerki, miała zrobić badania, ale nie wiem, jak wyszły, bo mi ich nie pokazała. Dokąd ją wiozą? Zaraz przyjadę.

Ratownicy wynieśli Kasię na noszach, a w firmie zawrzało. Dawno nie było takiej sensacji. Znalazłam się w centrum zainteresowania, każdy chciał wiedzieć, co się wydarzyło.

– Chodźmy do niej wszyscy, musimy ją odwiedzić – zawołała Justyna na fali chwilowego uniesienia.

– Jasne, w kupie raźniej – mruknęłam złośliwie.

– Ale ty jesteś wredna – Justyna miała słuch jak ryś. – Koleżanki nie odwiedzisz w szpitalu?

Samarytanka się znalazła! Kaśka jest nieprzytomna, niewiele jej przyjdzie z twojej wizyty – zauważyłam.

– No to zaproponujemy pomoc rodzinie. Będzie im miło, jak zobaczą, ile nas jest – bredziła Justyna, myląc ilość z jakością. – Nie musisz z nami iść, przecież widzę, że nie masz ochoty.

– I tu się mylisz, jak zwykle zresztą. Pójdę, i tak miałam taki zamiar.

Zgasiłam ją, więcej się nie odezwała

Kasia leżała na sali intensywnej opieki, na szczęście nie wolno było tam wchodzić, więc nie musiałam się przełamywać.

– To ty ją znalazłaś? Dziękuję – mama Kaśki ścisnęła moją rękę.

– Hm. Co się właściwie stało? – odchrząknęłam, bo coś utkwiło mi w gardle.

– Nerki Kasi przestały pracować – powiedziała cicho jej mama.

– Co teraz będzie?

– Nie wiem. Trzeba zrobić tak, jak mówiła Kasia. Zaufać.

Rozmowa z mamą Kasi bardzo mnie poruszyła, zawsze myślałam racjonalnie, ale w głosie kobiety było tyle spokojnej pewności, że aż jej pozazdrościłam wiary.

Następnego dnia wszyscy w naszym dziale wypełnili w internecie oświadczenie woli wyrażające zgodę na dawstwo organów po śmierci. Kolejny pusty gest, byłam pewna, że połowa się z tego wycofa, jak tylko Kaśka wyzdrowieje albo jeszcze wcześniej.

– A ty? Nie wypełniłaś karty dawcy? – Justyna bezbłędnie wypatrzyła, co robię.

– Nie, bo zamierzam inaczej pomóc Kasi – wymyśliłam na poczekaniu.

– Serio? Chcesz się przebadać na zgodność tkanek? To poważna decyzja – włączył się Miron.

– Bo jestem poważną osobą, tak właśnie zrobię.

Nie jestem cyniczna, ale pomyślałam, że od badania do oddania Kaśce nerki droga daleka. Jest mała szansa, że stanę przed trudną decyzją. Chciałam jednak wykonać jakiś ruch, pokazać dobrą wolę, zrobić coś dla cierpiącej dziewczyny.

Sama się dziwiłam, co mnie napadło

Ona ufała w Boży plan, a ja czułam, że jestem w nim uwzględniona, i to na bardzo ważnej pozycji. Nigdy wcześniej nie myślałam tyle o Kaśce, miałam wrażenie, że od chwili, kiedy znalazłam ją w kuchni, połączyła nas specjalna więź. Tylko dlatego nie wycofałam się w połowie procedur, jakie wdrożono, gdy ujawniłam chęć przebadania się na zgodność tkanek. Nie wiedziałam, czym się to skończy, i gdyby nie Miron i Justyna, pewnie bym zrezygnowała.

– Co tobą kieruje? Nie znałam cię od tej strony – Justyna spojrzała na mnie z autentycznym podziwem.

– Ja też nie wiedziałam, że potrafisz być miła – puściłam do niej oko i zaczęłyśmy się śmiać.

To nam dobrze zrobiło, oczyściło atmosferę. Fajnie było rozmawiać normalnie, bez złośliwych uwag i uszczypliwości, które do tej pory były nam nieodzowne.
Na wyniki badań czekałam z coraz większym strachem. Co zrobię, jeśli okaże się, że mogę oddać nerkę? Czy jestem gotowa to zrobić?

Przed chwilą jeszcze byłam, ale najpierw zaczęłam się wahać, a potem bać. Operacji, powikłań, życia z jedną nerką. Pytania kotłowały się w mojej głowie, ale wszystko przebijały dwa słowa: Boży plan. Byłam przekonana, że dotyczył mnie, to ja miałam uratować Kasię. Byłam tak tego pewna, że gdy odebrałam wyniki badań, nie rozumiałam, co widzę.

– Niestety, nerka zostałaby odrzucona przez biorcę – lekarz rozłożył ręce.

Osłabłam z ulgi, że nie muszę podejmować decyzji, ale też z przerażenia, bo Kaśka została bez pomocy.

– Co teraz będzie z Kasią? – spytałam.

– Poczeka na odpowiedni organ, jest na górze listy. Ma priorytet.

– To znaczy, że tak z nią źle? Bardzo potrzebuje nowej nerki?

– Nie jest pani rodziną, nie mogę mówić o stanie zdrowia pacjentki. Ale proszę być dobrej myśli, wierzyć, że będzie dobrze. Zrobiła pani wszystko, co mogła, teraz trzeba czekać.

Kilka dni później mama Kasi zadzwoniła do mnie z wiadomością, że córka jest operowana. Znalazła się dla niej nerka, plan przebiegał bez zakłóceń, beze mnie i mojego poświęcenia.

Jak mogłam myśleć, że jestem taka ważna!

– To wspaniała wiadomość – ucieszyłam się i nagle przygasłam.

Kasia dostała organ człowieka, który stracił życie, ale wcześniej zdecydował, że nawet po śmierci może coś zrobić dla bliźniego.

– Podarował jej życie anonimowy dawca, będę się zawsze za niego modliła – powiedziała poważnie matka Kasi.

Zerknęłam na ekran komputera i prędko wstukałam odpowiednie hasło.

Ja też, ale zrobię coś jeszcze – powiedziałam i wypełniłam kartę dawcy.

Tym razem nie był to pusty gest, tylko poważna decyzja.

Czytaj także:
„Zakochałem się w koleżance z pracy, ale zrezygnowałem z tej miłości przez głupie plotki. Prawie ją straciłem”
„Koleżanki z pracy poszły na emeryturę, a mój wniosek ZUS odrzucił. Żyję za 1000 zł, bo w tym kraju są równi i równiejsi”
„Koleżanka z pracy zaszła ze mną w ciążę i nie chce mnie znać. Twierdzi, że nie jestem ojcem, a ja wiem, że to brednie”

Redakcja poleca

REKLAMA