„Przyłapaliśmy syna na kradzieży pieniędzy. Okazało się, że to koledzy ze szkoły straszyli go i wymuszali haracze”

chłopiec który był prześladowany w szkole fot. Adobe Stock, Africa Studio
– Bo-bo-bo – zaczął się jąkać mały, a łzy znowu popłynęły mu po policzkach. – Bo oni mnie straszyli – wyrzucił w końcu z siebie, a potem już słowa gładko popłynęły. – Nie chcieli się ze mną bawić i powiedzieli, że jak nie będę im dawał pieniędzy, to oni mnie zbiją.
/ 14.05.2021 11:56
chłopiec który był prześladowany w szkole fot. Adobe Stock, Africa Studio

Po przeprowadzce do nowego mieszkania zmieniliśmy naszym dzieciom szkołę, choć one nie były z tego zadowolone. Niestety mieszkaliśmy teraz za daleko, aby codziennie wozić oboje do dawnej szkoły. Kasia co prawda zawzięcie usiłowała nam udowodnić, że mogłaby już sama jeździć autobusem, jednak uważaliśmy, że jest na to za wcześnie. Córka była dopiero w piątej klasie szkoły podstawowej.

– Nie ma nawet o czym mówić, Kasiu, jesteś jeszcze na to za mała – stwierdziłam kategorycznie.
– Wiesz co, mamusiu, ty nawet nie masz pojęcia, co potrafią robić moje koleżanki z klasy – usłyszałam.
– Właśnie że mam pojęcie i dlatego się nie zgadzam – zakończyłam ten temat.

Na szczęście córka szybko zadomowiła się w nowej klasie

Zawarła przyjaźnie, zapisała się do kółka teatralnego, którym była zachwycona. W poprzedniej szkole go nie było, więc wyglądało na to, że jakoś przebolała zmianę szkoły. Dużo gorzej było z Grzesiem. Synek chodził dopiero do trzeciej klasy. Zawsze był bardzo wrażliwy i, jak twierdził uparcie mój mąż, za grzeczny, za cichy i – nigdy nie lubiłam tego stwierdzenia – zbyt tchórzliwy. Pewnie chciałby mieć przebojowego syna, który rozpychałby się łokciami. Grześ taki nie był i nie zanosiło się na to, żeby się taki stał.

Od początku zauważyłam, że w nowej szkole coś jest nie tak, mimo że synek na nic się nie skarżył. Chodził jednak cichy i zasmucony, a na pytanie o kolegów i szkołę odpowiadał monosylabami, albo spuszczał głowę i milczał. Zwracałam na to uwagę mężowi, ale nie chciał mnie słuchać.

– Wymyślasz, Beata – złościł się. – Zawsze byłaś w stosunku do niego nadopiekuńcza i przez to teraz mamy w domu syneczka mamusi. To już spory chłopak, musi sobie radzić sam.
– Nie masz racji, to mały, wrażliwy chłopiec przeniesiony w nowe środowisko, w którym sobie nie radzi.
– Więc co zamierzasz? Może idź i siedź z nim na każdej lekcji. I pilnuj, żeby ktoś mu przypadkiem krzywdy nie zrobił.

Skończyłam tę rozmowę, nie chciałam się kłócić. Wiktor i tak nie da się przekonać, on uważa, że ma zawsze rację. Poszłam porozmawiać z wychowawczynią, ale ona oczywiście nic nie zauważyła. Grześ był cichy, grzeczny, nie rozrabiał, nie pyskował, więc czego chcieć więcej? Dla nauczycielki to było najważniejsze.

Z portfela męża zniknęły pieniądze

Dopiero kiedy Grześ przyszedł ze szkoły z podbitym okiem, Wiktor przyjrzał się uważniej synowi.

– Biłeś się z kimś?
– Nie. Potknąłem się w szatni i uderzyłem o wieszak – tłumaczył syn.
– O wieszak? Podejrzany trochę ten wieszak. Grzesiek, jak ja się dowiem, że kogoś pobiłeś... – pogroził synowi.
– Ty chyba jesteś głupi, Wiktor – powiedziałam mężowi dopiero wieczorem w sypialni, bo nie chciałam się kłócić przy Grześku. – Zachowujesz się, jakbyś nie znał swojego syna.
– Niby co? Może go miałem pochwalić?
– Nie pochwalić, ale zastanów się, czy nasz Grzesiek byłby zdolny kogoś pobić? To raczej trzeba byłoby się zastanowić, kto jego uderzył!
– Może i masz rację – Wiktor niespodziewanie pokiwał głową.

Od tego momentu zaczęliśmy obserwować syna. Poprosiłam również Kasię, aby zwróciła na niego uwagę w szkole. Wzruszyła obojętnie ramionami, ale obiecała pilnować brata. I to właśnie Kasia po kilku dniach przyszła do mnie z informacją.

– Mamo, ja nie chcę być donosicielką, ale nasz Grzesiek oddaje kolegom swoje śniadanie. Widziałam też, że kupuje w sklepiku słodycze, wcale nie dla siebie.

Zaniepokojona, jeszcze tego samego wieczora próbowałam porozmawiać z synkiem. Niczego się nie dowiedziałam. Grześ powtarzał uparcie, że owszem podzielił się z kolegą śniadaniem, bo tamten zapomniał swojego. Słodyczami też poczęstował, ale to przecież nic złego, a Kaśka jest szpiegiem i na niego donosi.

Był jednak cały czas tak zdenerwowany, że nie mogłam mu uwierzyć

Coś w tym wszystkim było nie tak. Kilka dni później Wiktor zadał mi pytanie, które mnie zelektryzowało.

– Beata, czy ty brałaś jakieś pieniądze z mojego portfela?
– Chyba oszalałeś, żeby mnie o to posądzać – spojrzałam na męża z oburzeniem.
– Ja cię o nic nie posądzam. Po prostu pytam, może były ci na coś potrzebne?
– Gdyby były mi potrzebne, powiedziałabym ci, zamiast grzebać w twoim portfelu. A gdybym jednak wzięła, to tym bardziej bym cię poinformowała.
– W takim razie mamy problem – stwierdził z dziwnym spokojem Wiktor. – Pieniądze zniknęły, ja ich nie brałem, ty również nie. Więc kto?
– A może ty je zgubiłeś? – zasugerowałam delikatnie.

Pokręcił przecząco głową. Fakt, znałam dobrze swojego męża, był pedantyczny i poukładany do bólu. Prawdopodobieństwo, żeby cokolwiek zgubił, było niewielkie. Choć nie powiedział tego głośno, wiedziałam, że podejrzewa któreś z dzieci, prawdopodobnie Grzesia.

Bomba wybuchła kilka tygodni później, kiedy przyjechała do nas moja mama i już drugiego dnia pobytu podniosła alarm, że zginęło jej sto złotych.

– Ale, mamo, co ty mówisz, przecież nikogo obcego nie było – próbowałam opanować sytuację. – Może nie wzięłaś z domu, przecież nikt z nas ci nie ukradł.

Czułam jednak na sobie ciężkie i wymowne spojrzenie Wiktora.

– Co my powinniśmy zrobić? – zapytałam go z rozpaczą, kiedy zostaliśmy sami.
– Jeszcze nie wiem – mruknął mój mąż. – Ale coś wymyślę.

Zaczęli go zastraszać, grozili mu pobiciem

Tydzień później nakrył naszego Grzesia na podbieraniu pieniędzy. Nie przyznał mi się, że specjalnie zostawiał drobne w takich miejscach, żeby kusiły małego, a że były w bilonie, Grześ myślał, że się nie wyda. Rozpętała się ogromna awantura, miałam wrażenie, że wszyscy sąsiedzi, do ostatniego piętra włącznie, nas słyszą.

Wiktor krzyczał, że wychowaliśmy złodzieja, Grześ płakał, a pomiędzy kolejnymi szlochami próbował coś nieskładnie tłumaczyć. Mama siedziała na kanapie oszołomiona, a ja nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić, powiedzieć ani jak się zachować. W końcu moja mama pierwsza odzyskała zdolność logicznego myślenia.

– Cisza, dosyć tych wrzasków – krzyknęła, uderzając kilka razy w blat stołu.

Wiktor zamilkł zaskoczony, a mały chlipnął kilka razy i również ucichł.

– Grzesiek, czy to ty wziąłeś z mojej torebki sto złotych? – zapytała ostro, a synek bez słowa pokiwał głową.
– Z mojego portfela również? – odezwał się zimno Wiktor. Mały po raz kolejny kiwnął głową.
– Dlaczego? – nie wytrzymałam, ale tym razem nie było żadnej odpowiedzi.
– Grzesiek, dlaczego? – krzyknął Wiktor i miałam wrażenie, że za moment straci panowanie nad sobą, ale moja mama odsunęła go i pochyliła się nad wnukiem.
– Grzesiu, powiedz nam dlaczego? A może raczej dla kogo?

– Bo-bo-bo – zaczął się jąkać mały, a łzy znowu popłynęły mu po policzkach. – Bo oni mnie straszyli – wyrzucił w końcu z siebie, a potem już słowa gładko popłynęły. – Nie chcieli się ze mną bawić i powiedzieli, że jak nie będę im dawał pieniędzy, to oni mnie zbiją.

– Synku, o czym ty mówisz? – wyszeptałam przestraszona.

Grześ rozpłakał się już na dobre. Szlochając i rozmazując łzy po buzi, opowiadał nam, jak próbował zyskać przyjaciół w nowej szkole. Otóż chłopcy od początku go nie polubili. Może był dla nich mało przebojowy, za wrażliwy, nie potrafił grać w piłkę ani się bić. Trudno powiedzieć, w każdym razie został odrzucony.

– Przezywali mnie, mówili, że jestem maminsynek – chlipał Grześ.
– Nie mogłeś powiedzieć o tym wychowawczyni? – spytałam.
– Próbowałem, to powiedzieli, że jestem skarżypyta i mnie zbili.
– Dziecko kochane, trzeba było powiedzieć w domu, rodzicom – moja mama załamała ręce.
– Byłoby jeszcze gorzej – Grześ wzruszył ramionami. – Obiecali, że zostanę ich kolegą, jeżeli im kupię cukierki. A potem mówili – synek spuścił głowę – że jak im nie będę przynosił pieniędzy, to mnie zbiją jeszcze mocniej, tak bardzo, że własna matka mnie nie pozna.
– I ty kradłeś nam te pieniądze i zanosiłeś kolegom? – zapytał cicho Wiktor. Grzesiek pokiwał głową. – Co to jest za szkoła, co to za dzieciaki?! – zdenerwował się mój mąż.

Ja nie miałam sił nawet się odezwać. Przytuliłam do siebie synka

Zabierał te pieniądze, po prostu nam je kradł. To prawda, ale to ja jestem winna, że został z tym problemem sam. Nie czuł się na tyle bezpiecznie, żeby przyjść do mnie czy do Wiktora i wszystko nam powiedzieć. Następnego dnia poszliśmy z mężem do szkoły porozmawiać z wychowawczynią i dyrektorem.

Okazało się jednak, że sprawa nie jest wcale taka prosta, jakby się wydawało. Chłopcy, których wskazał nasz syn, wyparli się wszystkiego. Pozostałe dzieci milczały, upierając się, że nie mają o niczym pojęcia. Dyrekcja też podchodziła do sprawy z rezerwą. Jeden z chłopców był synem prawnika, drugi znanego przedsiębiorcy, który sfinansował szkole remont sali gimnastycznej. Jednym słowem sprawa utknęła w miejscu, a Grześ za nic nie chciał chodzić do szkoły.

Ciągle bolał go brzuch, wymiotował i z dnia na dzień było coraz gorzej. W końcu, nie widząc innego wyjścia, podjęliśmy z Wiktorem decyzję o przeniesieniu synka do innej placówki. Ponieważ Grześ jest bardzo wrażliwy, a po tym, co spotkało go w nowej szkole, ta cecha jeszcze się nasiliła, postanowiliśmy, że wróci do swojej starej szkoły, w której czuł się akceptowany i miał przyjaciół. Wiktor sam się zaoferował, że będzie go woził.

Jest trochę daleko, to prawda, ale czego się nie robi dla dobra dziecka? Ważniejsze od naszej wygody jest przecież jego szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Szczególnie teraz, po tym wszystkim, co ostatnio przeszedł w nowej szkole.

Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły

Redakcja poleca

REKLAMA