„Przyjaciółki chwaliły się cukierkowym życiem, a ja chowałam głowę w piasek. Nie miałam nic, czy mogłam je zachwycić”

kobieta, która ma smutne życie fot. iStock, PixelsEffect
„Wtedy – choć urastało to do rangi tragedii – widziałam jakieś światełko w tunelu, wierzyłam, że będzie lepiej, miałam dalekosiężne plany i nadzieję na ich spełnienie. Teraz nie miałam złudzeń”.
/ 04.07.2023 14:30
kobieta, która ma smutne życie fot. iStock, PixelsEffect

Długo obracałam w dłoniach kartonik z zaproszeniem na spotkanie klasowe z okazji dwudziestolecia matury. Wahałam się: pójść czy zignorować? Do takich spotkań potrzebny jest dobry nastrój, który u mnie gasł na samą myśl o takim spędzie po latach.

To nie tak, że nie lubiłam moich dawnych koleżanek. Z niektórymi utrzymywałam sporadyczny kontakt, wysyłając im życzenia świąteczne czy odbierając od nich telefony z zawiadomieniami o ślubach, narodzinach dzieci, innych ważnych wydarzeniach. Przy okazji pytały, co u mnie, a ja odpowiadałam zdawkowo: „jakoś leci” albo „wszystko pod kontrolą”.

To nie one mnie skreśliły, to ja się od nich odsunęłam, bo prawdę powiedziawszy, nie potrafiłam się otworzyć i szczerze opowiedzieć o swoich problemach. Ich relacje o sukcesach – własnych, współmałżonków, dzieci – skutecznie zamykały mi usta. I jeszcze gdyby się jakoś specjalnie przechwalały… ale nie.

Ot, zwyczajnie relacjonowały, co się wydarzyło w ich życiu, nie widząc nic niezwykłego w tych wszystkich osiągnięciach, jakby były oczywiste, jakby im się należały. Moje życie i rodzina nie dostarczały mi większych powodów do dumy, a o to, co mieliśmy, musieliśmy się bardzo starać.

Mimo dobrze ukończonych studiów pracowałam na podrzędnym stanowisku, mąż prowadził niewielką firmę, mieszkaliśmy w bloku, a synowie… Tylko westchnęłam. Nie przychodziło mi do głowy nic, czym mogłabym rzucić od niechcenia, tak jak one, coś w stylu: „Wiecie, starszy syn wygrał olimpiadę matematyczną, a młodszy wykazuje ogromny talent muzyczny”.

Anka nie brała pod uwagę odmowy

One znowu będą sypać jak z rękawa pozytywnymi nowinami, a ja co? Więc może lepiej nie iść? Z drugiej strony ciągnęło mnie, żeby się z nimi zobaczyć i choć na chwilę przenieść się mentalnie w szkolne czasy, kiedy największym problemem była klasówka z matematyki, brak modnego ciucha na dyskotekę czy fakt, że kolega z wyższej klasy nie zwraca na mnie uwagi.

Wtedy – choć urastało to do rangi tragedii – widziałam jakieś światełko w tunelu, wierzyłam, że będzie lepiej, miałam dalekosiężne plany i nadzieję na ich spełnienie. Teraz nie miałam złudzeń. Dobiegałam czterdziestki i na radykalne zmiany było już za późno. Moje niewesołe rozmyślania przerwał dzwonek telefonu.

– Cześć, oczywiście przyjedziesz na zjazd – ton głosu Anki sugerował, że moja sąsiadka z ławki nie bierze innej opcji pod uwagę.

– Jeszcze nie wiem – odparłam wymijająco. – Wiesz, mam jednak kawałek drogi, no i potem powrót po nocy, bo takie spotkania szybko się nie kończą… – wiłam się, oj, wiłam.

– No coś ty! – przerwała mi bezceremonialnie. – Właśnie w tej sprawie dzwonię. Przecież nie będziesz prowadziła po alkoholu, a jakieś winko na pewno wypijemy. Zatrzymasz się na noc u mnie, pojedziesz do domu w niedzielę po południu. Najlepiej, gdybyś przyjechała wcześniej, już umówiłyśmy się z dziewczynami na „starterek”, fajnie będzie, jak dołączysz – paplała beztrosko, ustalając wszystko za mnie i w moim imieniu.

– Ania, naprawdę jeszcze nie wiem, czy uda mi się wyrwać…

– Dorcia, nie chrzań! Małych dzieci nie masz, piersią nie karmisz, o ile wiem, wszyscy u ciebie zdrowi, więc co może ci przeszkodzić w wyjeździe, hę? Nie potrafiłam sensownie odpowiedzieć na tak postawione pytanie, więc tylko mruknęłam:

– Okej, postaram się i dam ci znać.

Przez cały następny tydzień biłam się z myślami, co nie umknęło uwadze mojego męża.

– Czym się tak zadręczasz? – zapytał po kolacji, kiedy synowie zniknęli w swoim pokoju.

– Nie wiem, czy jechać – przyznałam szczerze. – Czy poradzisz tu sobie z chłopakami…?

– Dorotko, przecież to raptem jeden weekend. Jasne, że damy radę. Jedź, rozerwiesz się trochę, należy ci się chwila radości – przytulił mnie, a ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

– Skoro tak mówisz…

Nadal nie byłam co do słuszności tej decyzji, ale postanowiłam spróbować. Może jak opowiem dziewczynom o swoich kłopotach, poczuję się lepiej? Wygadam się, ponarzekam, zrzucę ciężar z barków…

Patrzyły na mnie w skupieniu

Kiedy wkroczyłam do przytulnego saloniku Anki, w którym już siedziała nasza dawna paczka, po raz kolejny zwątpiłam, czy dobrze zrobiłam, przyjeżdżając. Dziewczyny były takie eleganckie, wyluzowane i najwyraźniej rozmawiały o czymś zabawnym, bo zaśmiewały się w głos.

– Jesteś nareszcie! Co tak późno? – burczały.

Poderwały się z kanapy i po kolei mnie wyściskały.

– Opowiadaj, co u ciebie. Myśmy już zdążyły obgadać większość naszych spraw. Teraz ty! – zarządziła gospodyni.

Usadziły mnie między sobą i wręczyły szklaneczkę z drinkiem.

– Co u mnie? W sumie nic nowego – zaczęłam, zastanawiając się, czy naprawdę chcę być z nimi szczera do bólu. – Ciągle problemy…

– Jakie? Nigdy się nie skarżyłaś.

– A co miałam wam głowę zawracać… – powiedziałam.

– Dorka, gadaj po kolei – zażądała Mirka. – Wiemy tylko tyle, że masz męża, dwóch synów i pracujesz w biurze. Teraz więc rozwiń ten miniżyciorys z łaski swojej.

– Pierwszego syna urodziłam jeszcze na studiach. Boję się, że za mało czasu mu poświęcałam…

– Dlaczego tak sądzisz? – Elka wlepiła we mnie zaintrygowane spojrzenie.

– Bo teraz mam z nim kłopoty. Nie, nie tylko teraz, ciągną się od czasu urodzin młodszego.

– A dokładniej? Jakiego typu kłopoty? – nie przestawała drążyć.

– To długa historia…

– Mamy czas, opowiadaj – krążąca po pokoju Anka usadowiła się w fotelu.
Powiodłam wzrokiem po skupionych twarzach koleżanek. W ich oczach widziałam troskę i zachętę do zwierzeń. Wzięłam głęboki oddech…

– Mój młodszy syn, Błażej, urodził się niepełnosprawny. Poświęcaliśmy mu z Markiem cały nasz czas, całą naszą uwagę, przez co zaniedbaliśmy rozwój zdrowego Bartka. Czuję, że ma do mnie o to żal, który na różnych etapach rozwoju wyrażał w różny sposób. Po kolei przechodziliśmy przez etapy złości, abnegacji, potem buntu. Teraz niby jest czysty, ale zamknął się w sobie, trudno do niego dotrzeć. Niby zaczął studia, ale nie widzę, żeby jakoś specjalnie przykładał się do nauki. Chodzi własnymi drogami…

– A młodszy? – zapytała milcząca do tej pory Bożenka.

– Wyprowadziliśmy go na tyle, na ile się dało, jednak w pełni samodzielny nigdy nie będzie. Bardziej skomplikowane czynności manualne nadal sprawiają mu dużą trudność. Ma już piętnaście lat, ale na przykład nie jest w stanie zapiąć guzików…

– Jakaś ty dzielna – Mirka przygarnęła mnie do bujnej piersi. – Czemu nic wcześniej nie mówiłaś?

Co ona mówi? Ja jestem szczęściarą?!

Pod wpływem tej serdeczności rozkleiłam się.

– Nie wiem… – bezradnie wzruszyłam ramionami. – Najpierw byłam pełna nadziei, że wszystko da się naprawić. Potem wstydziłam się, że sobie nie radzę. Na koniec uznałam, że raczej nie będzie was to obchodzić. Miałyście swoje udane życie, a moje… Szkoda gadać. Nie nadawało się na konkurs pod tytułem „życiowy sukces”.

– Tak nas podsumowałaś? – w głosie Anki zdumienie walczyło o lepsze z oburzeniem. – Byłyśmy przyjaciółkami i myślałam, że nadal nimi jesteśmy. Czułyśmy, że z czymś się borykasz, coś przed nami ukrywasz, ale czekałyśmy, aż będziesz gotowa nam o tym opowiedzieć. Ale ty zwlekałaś, lata mijały, więc wymyśliłyśmy ten zjazd…

– Wymyśliłyście? – otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. – To znaczy, że go nie ma?

Dziewczyny popatrzyły na siebie wzajemnie, jakby wybierały odważną. Padło na Bożenkę.

– Jest, Dorotko, tyle że nie dziś, ale za miesiąc. Chciałyśmy się najpierw z tobą rozmówić, w gronie naszej dawnej paczki. Nie trzeba być geniuszem, by się domyślić, że ktoś taki skryty jak ty nie będzie chciał rozprawiać o swoich sprawach publicznie. Więc zaplanowałyśmy na pierwszy ogień spotkanie w mniejszej ekipie.

Boże…. Wzruszyłam się. I uświadomiłam sobie, że przez te wszystkie lata, unikając z nimi kontaktu, popełniałam błąd. Nie musiałam przez moją wyboistą drogę iść samotnie, mogłam czerpać wsparcie z ich życzliwości.

– A jaki jest twój mąż? Jak się odnajduje w tym wszystkim?

– Marek? Pomaga mi, na ile może. Nie jest zbyt operatywny, ale to dobry człowiek.

– Szczęściara z ciebie – stwierdziła Mirka.

Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Ja… szczęściarą? Chyba żartuje. Musiała wyczytać powątpiewanie z mojej miny, bo rozwinęła swoją myśl.

– Masz dobrego męża, dwóch synów, pracę, którą lubisz. Owszem, masz poważne problemy, ale radzisz sobie z nimi. Powiedz coś więcej o tych kłopotach ze starszym. Może będziemy mogły jakoś pomóc?

Tama, która do tej pory nie pozwalała mi się skarżyć czy użalać, runęła. Wylewałam z siebie potoki słów, opowiadając o tym, jak Bartek odsuwa się ode mnie, z niczego nie zwierza, choć widzę, że coś mocno przeżywa. Z jaką niechęcią patrzy na Błażeja i kiedy tylko może, wykręca się od pomagania młodszemu bratu.

Mówiłam im o bólu, jakim mnie to napawa, i poczuciu winy, jakie mam wobec starszego syna. O naszych skomplikowanych relacjach, bo z jednej strony bardzo go kocham i chciałabym mu pomóc, z drugiej wkurzam się, że mi tego za grosz nie ułatwia. Że nie chce ze mną rozmawiać o tym, co czuje, i ewentualnych pretensjach, jakie do mnie ma.

Gdyby tylko zechciał je wyartykułować, byłoby mi łatwiej wytłumaczyć się, przedstawić swoje racje, nawiązać dialog. A tak, każda moja próba natrafia na mur, którego nie potrafię przebić. Raz za razem ponoszę klęskę. Słuchały, nie przerywając, i kiedy wreszcie umilkłam, zapadła głucha cisza. Po dłuższej chwili przerwała ją Anka.

– Nie powinnaś mieć poczucia winy – powiedziała ciepło. – Młodzież w tym wieku jest bardzo krytyczna i pryncypialna. Cokolwiek byś zrobiła, i tak surowo cię oceni. To oczywiste, że więcej uwagi poświęcałaś temu dziecku, które bardziej cię potrzebowało. Zrozumiałe jest też, że Bartek był zazdrosny o czas, który poświęcałaś Błażejowi, i tę niechęć przeniósł na niego, bo kiedyś miał cię wyłącznie dla siebie, a potem, z jego punktu widzenia, młodszy brat zagarnął wspólną mamę tylko dla siebie. Więc postanowił was ukarać. Sama mówiłaś, że próbował wszystkiego, żeby zwrócić na siebie waszą uwagę…

Spojrzałam na siebie jego oczami i…

Zamyśliłam się, uderzyłam w pierś. Czy ten alkohol, narkotyki to było Bartkowe wołanie: „Hej, zauważ mnie wreszcie, ja też potrzebuję twojej troski”? Najwyraźniej.

– Możesz mieć rację – przyznałam ze smutkiem. – A ja co? Zamiast przytulić, fundowałam mu jedynie wymówki – szybko ocierałam łzy, ale wciąż pojawiały się nowe, jakby próbowały spłukać moje błędy.

– Hej, nie rób sobie wyrzutów. Każda z nas uczy się bycia matką w trakcie, w praniu, nie da się tego nauczyć na zapas. Błędy są nieuniknione, zwłaszcza w sytuacjach, które są dla nas zupełnie nowe. Ale nic straconego, skoro już wiesz, gdzie tkwi problem, spróbuj go rozwiązać.

– Tylko jak? – jęknęłam. – Mówiłam wam, że Bartek mnie ignoruje.

– Bo pewnie przesadzasz. Podobnie jak on kiedyś o twoją, tak teraz ty nadmiernie zabiegasz o jego uwagę. Narzucasz się. Poza tym… pewnie uważa, że nie jest ci potrzebny, skoro nad wszystkim panujesz, na nic się nie skarżysz. Założę się, że nigdy nie pokazałaś mu swojej słabości, zwątpienia, bezsilności. Bo matka musi być jak skała, zwłaszcza matka Polka, taka dominująca i panująca nad wszystkim samica skrzyżowana ze robotem i świętą. Nie dałaś mu okazji, żeby poczuł się ważny, niezbędny, silny, żeby mógł być dla ciebie podporą. A przecież to już młody mężczyzna, zapewne chciałby się jakoś wykazać…

Westchnęłam i powtórzyłam:

– Możesz mieć rację…

Spróbowałam spojrzeć na siebie oczami Bartka i obraz, który zobaczyłam, niezbyt mi się spodobał. Za bardzo przypominał połączenie dyktatora z Zosią Samosią. Ktoś, kto zawsze ma rację, wszystko wie najlepiej, wszystko ogarnia i niczego nie potrzebuje. Jak się do kogoś takiego zbliżyć?

Musiałam to sobie w spokoju przemyśleć. Teraz, kiedy już wyrzuciłam kłąb żalów i smutków, który dławił mnie przez lata, poczułam się swobodniej. Poprosiłam przyjaciółki, żeby kolejno opowiedziały o sobie. One nie miały najmniejszych problemów z ujawnianiem bolesnych przeżyć i przykrych zdarzeń. Ba, potrafiły o nich opowiadać z dystansem, a nawet sarkastycznym poczuciem humoru. Tego mogłam im zazdrościć, a nie „samych sukcesów”. Szczera rozmowa zburzyła też bowiem moją iluzję na temat ich niby idealnego życia.

Córka Bożenki jeszcze w liceum zaszła w ciążę i teraz samotnie wychowywała synka. Bożena opowiadała o tym, nie ukrywając swoich emocji, ale też nie demonizując sytuacji.

– Owszem, to był szok, ale potem należało znaleźć wyjście z sytuacji. Razem z rodzicami chłopaka ustaliliśmy, że nie ma co naciskać na ślub. Na razie młodzi studiują zaocznie, pracują, jakoś to się kręci. A my z mężem mamy najcudowniejszą wnusię na świecie – sięgnęła po telefon, żeby pokazać zdjęcia.

Zacznę od przeprosin

Kiedy je oglądałam, usłyszałam ciche westchnienie Mirki. Szepnęła mi na boku, że nie mogli mieć z mężem dzieci, a na adopcję on nie chciał się zgodzić. Więc nie będzie mieć wnuków…

Rozmawiałyśmy do późnej nocy. Kiedy wracałam do domu, czułam się dużo silniejsza i tak jak w szkolnych czasach przepełniała mnie nadzieja. „Jesteś szczęściarą” – brzęczało mi w uszach. Śpiewało.

Mam zamiar zastosować się do rad przyjaciółek i zmienić swoje nastawienie do życia. Pora zacząć dostrzegać jego pozytywy. I naprawdę nie muszę być nie do zdarcia. Nie muszę płakać tylko w poduszkę, nie muszę zaciskać zębów, od czego głowa boli i szkliwo się niszczy. Mogę się czasem przyznać, że czegoś nie wiem, nie umiem, nie rozumiem, że się pogubiłam, zbłądziłam, że mnie nie było, że nie słuchałam, nie widziałam i że… przepraszam. Od tego zacznę moją rozmową z Bartkiem, od:

– Przepraszam, synku.

Czytaj także:
„Okłamałam córkę, bo wstydziłam się przyznać, że jestem sprzątaczką. Wiem coś o upokorzeniu, byłam córką śmieciarza”
„Głupio mi nawet przed samym sobą, ale wstydziłem się dziadka. Moi koledzy śmiali się z niego, a przez to i ze mnie”
„Skończyłam edukację na podstawówce, bo zaszłam w ciążę. Wstydzę się przed synem, że nie mam nawet matury”

Redakcja poleca

REKLAMA