Kiedy Kaśka i Marcin się pobierali, to jak wszyscy młodzi borykali się z brakiem pieniędzy. To dlatego przez kilka lat po ślubie mieszkali z rodzicami Kaśki, w trzypokojowym mieszkaniu w bloku. Dopóki byli sami, jakoś się mieścili, ale kiedy na świecie pojawił się ich syn, Arek, zaczęło być ciężko. Kaśka strasznie narzekała i naciskała na Marcina, żeby coś wymyślił, żeby się wreszcie wyprowadzili na swoje. Marcin zaś, który kończył studia, tłumaczył jej, że muszą jeszcze poczekać.
Chyba dziecko powinno być najważniejsze?
Jako księgowy, zaczął nieźle zarabiać i chciał jak najwięcej odłożyć, żeby nie ładować się w żadne kredyty. W efekcie gnieździli się z rodzicami przez kolejne pięć lat, wykorzystując ten czas na nieustanną pracę.
– Padam z nóg – skarżyła mi się Kaśka. – Ale Marcin ma rację, to najlepszy moment, żebyśmy coś odłożyli. Moi rodzice zajmują się Arkiem, więc my możemy pracować po godzinach. Marcin bierze każde zlecenie. Ja też.
– Ale prawie w ogóle nie widujesz się z dzieckiem – powiedziałam.
Bo faktycznie, za każdym razem, gdy u nich byliśmy, to dzieciak albo siedział z dziadkami, albo przed telewizorem. I z tego, co Kaśka opowiadała, to ona nawet mu nie czytała ani w nic z nim nie grała. Nie podobało mi się to. Praca pracą, ale chyba dziecko powinno być najważniejsze?
Niestety, ta sytuacja się nie zmieniła nawet wtedy, gdy już kupili mieszkanie i przeprowadzili się na swoje. Bywaliśmy u nich wówczas częściej, bo zamieszkali bliżej nas, a poza tym mój mąż otworzył firmę i Marcin prowadził mu księgowość. Widziałam więc, co się dzieje, i niepokoiło mnie to coraz bardziej. Bo moim zdaniem, Arek był po prostu zaniedbywany!
Kaśka nieustannie na niego narzekała
Za każdym razem, gdy tam przychodziłam, dzieciak siedział przed telewizorem albo komputerem. Jadł byle co, miał na sobie za małe spodnie i często był po prostu brudny. A przecież jego rodzice mieli już wtedy pieniądze!
I to wcale niemałe. Zarabiali tyle, że bez problemu starczało im na spłatę kredytu, luksusowe urządzanie mieszkania i na wyjazdy zagraniczne. Każdy miał swój komputer – nawet Arek. Zresztą, chłopak dostawał wszystko, czego sobie zażyczył, poza zainteresowaniem ze strony rodziców.
W tym czasie chodził już do szkoły, i w ogóle nie radził sobie z nauką. Skąd o tym wiem? Cóż, Kaśka nieustannie na niego narzekała. Kiedy do nich przychodziłam, często siadałam z Arkiem do odrabiania lekcji. Było mi go żal, bo przecież dzieciak niczemu nie był winny.
Zaczął już czwartą klasę podstawówki, a niespecjalnie radził sobie z czytaniem czy pisaniem, nie umiał też liczyć. Groziło mu, że nie zda. Wiecie, jak Kaśka mu pomagała? Na przykład pisała za niego wypracowania z polskiego. Bo, jak mówiła, zajmowało jej to mniej czasu niż siedzenie z nim i tłumaczenie mu wszystkiego.
Nie dociera do niej, o czym mówię…
Nieraz próbowałam z nią rozmawiać i tłumaczyć jej, że nie tędy droga. Że dziecko nie potrzebuje kolejnej gry, markowych butów czy drogich korepetycji, tylko zwykłego zainteresowania. I zawsze słyszałam to samo.
– Ale kiedy ja mam z nim rozmawiać? – stękała. – Cały dzień pracujemy z Marcinem, nawet w domu.
– A nie uważasz, że nie musicie aż tak dużo pracować? – sugerowałam ostrożnie. – Przecież gdybyś ty odpuściła, Marcin darowałby sobie jakieś zlecenie, to i tak kasy mielibyście więcej, niż jesteście w stanie wydać.
– To nie jest takie proste – za każdym razem słyszałam podobną odpowiedź, więc w końcu doszłam do wniosku, że to nie moja sprawa.
Nie naprawię całego świata. A Arkowi mogę pomóc tyko w niewielkim stopniu. Jestem u nich zaledwie raz na dwa tygodnie, więc nawet, jak przez tę godzinę czy dwie posiedzę z nim przy lekcjach, niewiele to da.
Z Kaśką już więcej nie próbowałam rozmawiać
Nie miało to najmniejszego sensu. Chociaż ostatnio chciałam do niej zadzwonić i powiedzieć, co sądzę o ich wspaniałym pomyśle. Otóż kupili sobie… psa. W dodatku beagle’a. Miłośnicy psów dobrze wiedzą, co to za rasa. Bardzo wymagająca.
Trzeba z nimi dużo spacerować, co najmniej dwie godziny dziennie. No i chodzić na tresurę, bo inaczej wszystko zniszczą w domu. Jestem zła na Kaśkę – nie mają czasu dla dziecka, a kupili psa. Pewnie to Arek będzie musiał się nim zajmować, bo kto inny? Ciekawe, kiedy wreszcie jego rodzice przejrzą na oczy i zrozumieją, że mają coraz mniej czasu na wychowanie swojego dziecka.
Arek ma już 10 lat. Za chwilę zacznie dojrzewać i izolować się od dorosłych. Nie będzie już zabiegał o zainteresowanie mamy czy taty. Obawiam się, że to nie skończy się dobrze. A pies? Tu też mam wątpliwości. Bo kiedy zacznie wszystko gryźć i przeszkadzać, to nagle się okaże, że nie jest potrzebny. Jak Arek…
Czytaj także:
„Szefowa była jędzą, zamiast pochwał, słyszałam wieczne połajanki. Wyświadczyła mi przysługę, dzięki niej jestem na swoim”
„W pociągu zagadał do mnie facet piękny niczym Apollo. Zapomniałam języka w gębie, choć zawsze marzyłam o przystojniaku”
„Studenci codziennie urządzali nocne imprezy, obrażali nas i pyskowali. Doprowadzili jednego z lokatorów do zawału”