„Szefowa była dla mnie okropna. Zamiast pochwał, słyszałam wieczne połajanki, ale wyświadczyła mi tym przysługę”

dziewczyna, która odeszła z pracy fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Kryzys przyszedł w dniu, gdy zjawiła się klientka z zamówieniem na pięćdziesiąt szkolnych mundurków dla prywatnej szkoły. Zwykle szefowa negocjowała umowy w swoim gabinecie za zamkniętymi drzwiami. Tym razem jednak drzwi nie zamknęła i usłyszałam jej rozmowę”.
/ 16.08.2022 08:30
dziewczyna, która odeszła z pracy fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Punkt krawiecki na przedmieściach Warszawy to była moja pierwsza praca. Powiedzieć, że warunki nie były dobre, to komplement. One były wprost tragiczne! Szefowa zaoferowała nam 1200 złotych pensji, oczywiście bez żadnej umowy, za to z zestawem obowiązków przekraczających często nasze możliwości. Mówię – nasze – bo pracowałyśmy tam we dwie. Potrącano nam z pensji za każdy dzień wolnego, choroby lub choćby spóźnienie. W dodatku szefowa tłumaczyła, że bez doświadczenia niczego lepszego nie znajdziemy i że powinnyśmy być jej wdzięczne. A my, głupie, jej wierzyłyśmy.

Zakład cieszył się dobrą opinią, zdarzało się, że przychodziły klientki z wypożyczonymi kreacjami od drogich projektantów. Prosiły, żeby im uszyć identyczne. Szefowa firmowała wszystko swoim pięknym uśmiechem, wysłuchiwała pochwał i brała duże pieniądze za naszą pracę. Niestety, dla nas miała tylko gorzkie słowa.

Naprawdę wierzyłam, że dostanę ekstra kasę

– Dlaczego nigdy nas pani nie pochwali? – spytała któregoś dnia Mariola, z którą pracowałam. – Przecież wszystkie klientki są zadowolone.

Nie podoba ci się, to wynocha stąd – krzyknęła szefowa, a potem jeszcze zrobiła wykład o tym, jak cudownie jest u niej w porównaniu z tym, co się dzieje w innych zakładach.

Trudno było uwierzyć, że może być jeszcze gorzej. Powoli dojrzewał we mnie bunt.

Kryzys przyszedł w dniu, gdy zjawiła się klientka z zamówieniem na pięćdziesiąt szkolnych mundurków dla prywatnej szkoły. Zwykle szefowa negocjowała umowy w swoim gabinecie za zamkniętymi drzwiami. Tym razem jednak drzwi nie zamknęła i usłyszałam jej rozmowę.

– Musimy je mieć gotowe na początek tygodnia – mówiła klientka.

– Nie ma problemu, dziewczęta zostaną dłużej – jednak to będzie sporo kosztować. Muszę im przecież zapłacić za nadgodziny.

Nie wierzyłam własnym uszom – nadgodziny miałyśmy co tydzień, ale nigdy nie dostałyśmy za nie złamanego grosza! Dziś sama się z siebie śmieję, ale wtedy naprawdę uwierzyłam, że dostaniemy dodatkowe wynagrodzenie. Moje nadzieje zostały szybko rozwiane. Szefowa zleciła nam szycie mundurków, jednak gdy spytałam o dodatkowe pieniądze, popatrzyła na mnie, jakbym postradała rozum.

– Chyba ci się w głowie przewróciło – powiedziała.

– Ale przecież będziemy mieć nadgodziny… – próbowałam się bronić.

– Nie musicie tu pracować –  powtórzyła swoją starą śpiewkę. – Mnóstwo osób czeka na wasze miejsca.

Następnego dnia przyszłam do pracy spóźniona pół godziny. Szefowa już się szykowała, by zrobić mi awanturę, ja jednak nie dopuściłam jej do głosu.

– Chciałabym jeszcze raz porozmawiać o naszym wynagrodzeniu za szkolne mundurki – powiedziałam. Ona, oczywiście, nie chciała o niczym słyszeć, kazała mi się wynosić, a ja… zaczęłam pakować swoje rzeczy.

Nie było łatwo, ale dałyśmy radę

A ty dokąd? – spytała, najwyraźniej zdumiona.

– Wynoszę się, tak jak pani sugerowała.

– Nie masz prawa, nie zapłacę ci za ten miesiąc! – krzyczała w furii.

– W takim razie podam panią do sądu pracy, zobaczymy, co powiedzą inspektorzy, kiedy opowiem im, na jakich warunkach nas pani zatrudnia.

– Ja też odchodzę – powiedziała Mariola, której moja determinacja dodała odwagi.

No cóż, muszę powiedzieć, że mina szefowej była warta nawet utraty pensji. Chociaż ostatecznie nam jednak zapłaciła.

Od tamtej chwili minęły trzy lata. Nie było łatwo. Szczęśliwie udało się nam wynająć tani lokal na pracownię. Moi rodzice kupili nam jedną maszynę, drugą wzięłyśmy na raty. Okazało się, że stanowimy z Mariolą ekipę superkrawcowych. Powoli, krok po kroku, zdobywałyśmy klientki, które przyprowadzały do nas swoje koleżanki i tak po pewnym czasie zaczęłyśmy wychodzić na swoje.

Dotarły też do nas plotki, jakoby nasza była szefowa musiała zamknąć pracownię – nie znalazła dziewczyn o takich umiejętnościach jak nasze. Mimo wszystko jesteśmy jej trochę wdzięczne: gdyby nie była tak okropna, pewnie nigdy nie zdecydowałybyśmy się wziąć spraw w swoje ręce.

Czytaj także:
„Gdy ja ocierałem łzy tęsknoty z twarzy córeczki, żonę pocieszał nowy gach. Miała wyjechać za chlebem, nie za miłością”
„Trochę wina i obecność przystojniaka wystarczyły, bym zapomniała o obrączce. Myślałam tylko o tym, by skosztować jego ust”
„Wujek postanowił pogrzebać w rodzinnych dokumentach. To co tam znalazł sprawiło, że mój świat zatrząsł się w posadach”

Redakcja poleca

REKLAMA