Kiedy się poznaliśmy? Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Kwiecień, jedenaście lat temu. Dostałam wezwanie do szkoły, bo mój syn pobił się z kolegą z klasy. Zimowa plucha. Parkując swoją toyotą, prawie się otarłam o drzwi zaparkowanego obok nissana.
Wysiadła z niego para – oboje w moim wieku. Machnęli ręką na mój niebezpieczny manewr. Śmiali się, przekomarzali, wyglądali na szczęśliwych. Ależ im zazdrościłam! Mój mąż zmarł tuż po narodzinach Dominika. Nie zdążył się nacieszyć synem, a ja nim. Brakowało mi ukochanego, a naszemu synowi ojca.
Okazało się, że mnie i pasażerów nissana dyrektorka wezwała w tej samej sprawie. Chłopcy siedzieli pod gabinetem, rozprawiając zapamiętale o jakiejś grze komputerowej. Dwie godziny temu się bili, teraz byli najlepszymi kumplami.
Matka chłopaka podbiegła do niego, przytuliła i pocałowało w czoło. Cóż, każdy ma swoje metody wychowawcze. Ja pogroziłam synowi palcem, uznając, że ewentualne dalsze działania podejmę po wyjaśnieniu sprawy.
Tymczasem ojciec chłopaka puścił do mnie oko, po czym nachylił się i szepnął konfidencjonalnym tonem:
– Nie kłóćmy się, zewrzyjmy szyki.
Staliśmy się sobie bardzo bliscy, prawie jak rodzina
W gabinecie, zamiast skakać sobie do gardeł, żartowaliśmy. Szczególnie rozbawił nas fakt, że chłopcy pobili się o dziewczynę, która wcale nie była nimi zainteresowana. Dyrektorka dla odmiany zaczęła karcić nas. Nie zachowywaliśmy się jak przykładni rodzice. Przeprosiliśmy, obiecaliśmy przemówić synom do rozumu i opuściliśmy gabinet.
Na parkingu nowo poznany mężczyzna zaproponował:
– A może odstawi pani syna i wpadnie do nas na kawę, żeby przypieczętować znajomość, co?
Jego żona uniosła kciuk. Wyciągnęła z torebki kawałek papieru, długopis, coś napisała i wręczyła mi kartkę.
– Tu jest nasz adres. Widzimy się za godzinę.
– Z przyjemnością – odpowiedziałam. – Mam na imię Ewa.
Za godzinę pukałam do drzwi Andrzeja i Ilony. Zrobili na mnie bardzo pozytywne drugie wrażenie. Wyluzowani, bezpretensjonalni. Dali mi kapcie, kawę, grzańca, domowej roboty jabłecznik. Oprowadzili mnie po domu. Dwa piętra, trzy łazienki, kilka sypialni, salon wielkości mojego ogrodu. Ogromna chata, ale sprawili, że poczułam się u nich jak u siebie, jakbyśmy znali się od piaskownicy.
Ilona okazała się świetną gospodynią. Sama robiła przetwory, sama odnawiała meble. Zawodowo prowadziła gabinet stomatologiczny w mieście. Andrzej z kolei był typem majsterkowicza. Popołudnia spędzał w przydomowym warsztacie, a pracował jako inżynier w firmie budowlanej. Trudno nie polubić takiej pary.
Trudno im nie zazdrościć. Byli jak wyjęci z poradnika o idealnych małżeństwach. Ilona – zaradna, zorganizowana, dbająca o rodzinę i potrafiąca też zadbać o siebie; ciąża ani wiek nie odcisnęły na jej figurze żadnego piętna.
Dowcipny Andrzej swoimi żartami doprowadzał mnie do łez. Na dokładkę był diabelsko przystojny: wysoki, opalony, dobrze zbudowany brunet o bujnej czuprynie bez zakoli i łysiny. Oboje wyglądali, jakby czas się dla nich zatrzymał.
Od tamtego spotkania zostaliśmy przyjaciółmi. Nasze domy znajdowały się w odległości dziesięciu minut jazdy samochodem. Spędzaliśmy razem sylwestry, ferie i wakacje, nawet na święta mnie zapraszali, gdy akurat nie odwiedzaliśmy z Dominikiem rodziny. Kiedy wyjeżdżałam w delegację, doglądali mojego ogrodu.
Gdy oni później wracali z pracy, wyprowadzałam na spacer ich psa. Ilona doradzała mi w kwestiach kulinarnych i wszelkich sprawach dotyczących gospodarstwa domowego. Andrzej potrafił poprawić mi humor, choćby dopadła mnie naprawdę paskudna chandra. I służył męską pomocą, gdy jej potrzebowałam – w domu, ogrodzie, przy samochodzie. Idylla!
Kiedy dostrzegłam pierwsze problemy między nimi? Gdy chłopcy poszli na studia i wyprowadzili się z domu. Sama się sobie dziwiłam, jak bezboleśnie to zniosłam. Zawsze miałam świetny i zdrowy kontakt z Dominikiem.
Po jego wyprowadzce dzwoniliśmy do siebie, ale nie przesadzałam z kontrolą. Teraz był dorosły i zaczął własne życie. Wypuściłam pisklę spod skrzydeł, przecięłam na dobre pępowinę. Tymczasem Ilona kompletnie nie radziła sobie z nieobecnością syna.
Wydzwaniała do niego codziennie, próbowała nakłonić do przeniesienia się na uczelnię bliżej rodzinnego miasteczka, płakała w słuchawkę, stosowała emocjonalny szantaż. Na szczęście nieskutecznie – przynajmniej z punktu wiedzenia Darka na szczęście. Rany, gdyby wrócił, ugrzązłby u boku matki na lata, może na całe życie. Nie rozumiałam, co się dzieje.
Nie poznawałam Ilony
Gdzie się podziały jej rozsądek, spokój i rozwaga? Gdzie zniknęła kobieta, którą podziwiałam, której rad słuchałam? Zawsze rozpieszczała swojego Darusia, ale teraz odstawiała istne cyrki. Domyślałam się, czemu tak była.
Ciąża przebiegała z komplikacjami, więcej dzieci już mieć nie mogła, więc trzęsła się nad jedynakiem jak kura nad jajkiem. Wyrósłby chłopak na kompletnego maminsynka, gdyby nie Andrzej. Zatem nie tyle dziwiło mnie jej przygnębienie po wyjeździe Darka, co jego rozmiar oraz fakt, że nie potrafiła się otrząsnąć.
Miesiące mijały, a ta energiczna kobieta zamieniała się w cień samej siebie. Schudła, przestała o siebie dbać; zarzuciła pieczenie ciast, robienie przetworów, bo skoro Daruś wyjechał, komu ma piec i gotować; nie interesowała się dodatkami wnętrzarskimi, w ogóle straciła serce do swojego pięknego domu, który do tej pory stanowił wizytówkę jej twórczej energii.
– Po co nam ten hangar? – narzekała często.
Andrzej też się zmienił. Z początku hamował Ilonę, próbował ją wspierać, pocieszać, ale wobec braku odzewu, a wręcz narastającej wrogości – w końcu sobie odpuścił. Jakby wraz z wyjazdem Darka stracili najważniejsze spajające ich ogniwo i cały łańcuch się posypał.
Sądziłam, że ich związek uda się jakoś naprawić
Cierpiałam wraz z nimi. Ilona pogrążała się w depresji. Andrzej przestał się uśmiechać, wycofał się, zamknął w sobie. Zdarzało się, że w ogóle go nie widywałam. Do tej pory przesiadywaliśmy we trójkę. Teraz podczas moich wizyt zaszywał się w warsztacie.
Odnosiłam jednak wrażenie, że to nie mnie unika, ale swojej żony, że moja obecność zwalnia go z konieczności dotrzymywania jej towarzystwa. Brakowało mi jego żartów, uśmiechów. Zwyczajnie za nim tęskniłam.
Co się stało? Co się z nimi porobiło? W jakimś programie usłyszałam o syndromie opuszczonego gniazda. Najwyraźniej to się przytrafiło Ilonie, a Andrzej nie umiał sobie z tym poradzić. Przywykł do silnej żony i pogubił się, gdy „zachorowała na smutek”. Chciałam pomóc, ale nie wiedziałam jak.
Miałam ściągnąć Darka z powrotem? Z młodzieńczą samolubnością udawał, że niczego nie widzi, gdy z rzadka wpadał do domu. I dobrze. Dzieci nie powinny rozwiązywać problemów swoich rodziców, a już na pewno nie powinny czuć się winne, że dorastają i zaczynają własne życie.
Wiosną pojawiło się światełko w tunelu
Mój sąsiad wyprowadzał się za granicę i chciał szybko sprzedać dom. Domek właściwie, bo miał tylko niewielki salon i dwie sypialnie. Pomyślałam o Andrzeju i Ilonie. Po pierwsze miałabym przyjaciół zaraz za płotem. Po drugie mały domek nie świeciłby takimi pustkami.
Przedstawiłam im swój pomysł, niepewna reakcji. Niepotrzebnie. Ilona zareagowała entuzjastycznie. Andrzej po raz pierwszy od dawna się uśmiechnął. Szybko dobili targu. Remont był długi i żmudny, ale kiedy wprowadzili się we wrześniu, poczułam, że sprawy idą ku dobremu.
Moja radość okazała się przedwczesna. Ilona, zamiast przesiadywać ze mną wieczorami na tarasie, stała się odludkiem. Albo zostawała do późna w gabinecie, albo czytała książki. Tyle dobrego, że więcej czasu spędzałam z Andrzejem.
Już się nie chował. Wynosił narzędzia na dwór i rozmawiał ze mną, gdy pracowałam w ogrodzie. Czasami przystawiał do siatki drabinę, przechodził na moją stronę i pomagał w trudniejszych pracach.
Poznałam go od innej strony.
Nie rozmawialiśmy o dzieciach, pracy, problemach rodzinnych, tylko o pasjach. Andrzej był artystą-amatorem i w wolnych chwilach wyczarowywał cuda z drewna. A to ramy do obrazów, a to rzeźby, wieszaki, półki. Chwalił mi się nowymi projektami. Na przykład konsolą, dla której wybrał piękny orzechowy fornir.
I on też był piękny… Boże, wybacz, ale jestem kobietą i mam oczy. Gdy się zapamiętał w pracy, czasem zdejmował koszulę, a ja nie mogłam oczu oderwać od jego mięśni. Coś mówił, ale nie umiałam się skupić na jego słowach. Myślałam tylko o tym, że ma ciało dwudziestolatka i bardzo chciałam go dotknąć. Od tych marzeń na jawie robiło mi się gorąco.
Skoro Ilona go nie chce, to może ja mogłabym go wziąć?
Nigdy wcześniej tak mocno nie odczuwałam samotności. Chodziłam na randki, miałam kilka romansów, ale jakoś nigdy nie udało mi się z nikim związać na dłużej, nikt nie okazał się godny wprowadzenia do mojego domu i życia, no i do życia Dominika.
Za to ostatnio coraz częściej łapałam się na myśli, że... Andrzej byłby idealny. Fantazjowałam na jego temat, wyobrażałam sobie moją głowę na jego ramieniu, jego dłonie na moich biodrach... Robiłam, co mogłam, by się nie zdradzić. On zdawał się niczego nie zauważać. Jednocześnie coraz bardziej się do mnie zbliżał.
Podczas wspólnego porządkowania mojego podjazdu do garażu powiedział:
– Ludzie mogą pomyśleć, że to nie Ilona jest moją żoną, tylko ty. Zawsze razem.
Z trudem wytrzymałam jego czułe spojrzenie. Próbowałam wyczytać, z jego oczu, czy żartuje, czy mówi poważnie. Na wszelki wypadek roześmiałam się. Jednak w nocy długo nie mogłam zasnąć. Tak bardzo spodobała mi się ta wizja: ja i on zawsze razem.
Tak bardzo go pragnęłam. Przecież nie byłam z drewna, a Ilona go nie chciała, nie doceniała. Odepchnęła go. Więc czy stałoby się coś złego, gdybym go sobie wzięła? Rano moja toyota nie chciała zapalić. Nie wstawiłam jej do garażu, w nocy znowu były przymrozki i widać padł wysłużony akumulator.
– Cholera!
– Co się stało? – Andrzej pojawił się obok, jakby ściągnięty moją myślą.
„Mój wybawiciel...” – uśmiechnęłam się.
– Nie chce odpalić.
Po chwili Andrzej podjechał swoim wozem. Otworzył klapę i połączył nasze akumulatory.
Kiedy odjeżdżałam, zastukał w okno. Opuściłam szybę.
– Wpadnę po pracy i pomogę ci podładować tego staruszka. Choć pewnie bez kupna nowego się nie obędzie.
– Dzięki, Andrzej – odparłam. – Kocham cię.
Przez cały dzień myślałam o swoich ostatnich słowach
Kiedyś często tak do niego mówiłam, podobnie jak do Ilony. Kocham cię, kocham was. Nie wiedziałam w tym nic złego, bo kochałam ich jak przyjaciół, ale sytuacja się zmieniła.
Już nie brzmiało to w moich ustach tak niewinnie. Wystraszyłam go czy zaintrygowałam? Poruszy temat „nas”? Porozmawiamy? A może nie ma o czym rozmawiać i tylko się zbłaźnię? W drodze do domu pojechałam do cukierni po ciasto. Kupiłam najlepsze, jakie mieli.
Andrzej wszedł do mojego domu jak do siebie. Nie pukał, nie dzwonił, po prostu wszedł i rozsiadł się na kanapie. Podałam herbatę i ciasto. Usiadłam koło niego.
– Słuchaj, Ewa… – zaczął.
Jego głos był smutny. Bałam się, że zaraz powie coś, co sprawi mi przykrość.
I zaczął opowiadać o Ilonie. O tym, jak się poznali, jacy byli szczęśliwi, o tym, że zawsze on kochał bardziej, ale mu to nie przeszkadzało, o problemach Ilony z zajściem w ciążę, o narodzinach Darka, o tym, jak z początku przelała na niego całą swoją miłość, a jego odsunęła, o tym, ile musiał się natrudzić, by byli dobrym małżeństwem, ale się udało, mieli wspaniałe życie i rodzinę.
– Ostatnio wszystko się rozpadło. Znowu mnie odsunęła, ale teraz nie umiem do niej trafić, nie mam już siły. Jakby wszystko, co robiła, to z myślą o Darku, jakbym ja się nie liczył, jakby ta nasza cudowna rodzina była jedną wielką fikcją. Darek się wyprowadził, a ona straciła chęć do życia, mnie traktuje jak sublokatora. Nie przeszkadzam jej, o ile się nie narzucam. Nie mogę już tak dłużej. To mnie niszczy. Czy naprawdę jestem taki beznadziejny, że już mnie nie chce? Jestem dla niej tylko ojcem naszego syna?
Nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. I nie musiałam, bo Andrzej chyba nie na słowa czekał. Odstawił filiżankę, potem nachylił się i... pocałował mnie w usta. Znieruchomiałam.
Zastygłam jak spłoszony zając, ale tylko na chwilę. Przecież o tym marzyłam, tego pragnęłam. Skoro sam zaczął, nie popełnię błędu Ilony. Nie odtrącę go. Dotknęłam jego policzka i odwzajemniłam pocałunek. Po dłuższej chwili Andrzej się odsunął i spojrzał na mnie z czułością.
– Podobało ci się? Sprawiłem ci przyjemność?
Nie zamierzałam kłamać.
– Tak – odparłam.
– A więc nie jestem taki najgorszy, skoro wciąż potrafię oczarować piękną kobietę.
Wstał, pożegnał się krótkim „hej” i wyszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Ja, osłupiała, z walącym sercem i palącymi policzkami, długo nie mogłam ruszyć się z kanapy.
Nie mogę pchać się między nich, bo to byłby koniec…
Właśnie spełniła się moja fantazja. Pocałował mnie mężczyzna, o którym śniłam gorące sny. Ale zamiast radości i uniesienia czułam... Co ja właściwie czułam? Żal, rozczarowanie, wyrzuty sumienia. Istny mętlik. Rozumiałam to ostatnie, w końcu całowałam się z mężem mojej najlepszej przyjaciółki, ale skąd rozgoryczenie?
„Co tu tak naprawdę się stało? Myśl, myśl… Zostałam wykorzystana. Nieszczęśliwy Andrzej posłużył się mną, by sprawdzić, czy nadal działa na kobiety. Był tak zdołowany, że umknęła mu niestosowność takiego zachowania oraz jego możliwe konsekwencje. Nawet nie mogłam mieć do niego pretensji, bo niemal sama pchałam mu się w ręce.
Co gorsza, niewiele miałam na swoje usprawiedliwienie”. Czułam żal, bo pocałował mnie w zastępstwie. Nie byłam Iloną, nie mnie kochał, nie mnie mu brakowało… A ja nie byłabym szczęśliwa, kradnąc cudze uczucie. Boże, co ja narobiłam? Moi przyjaciele znaleźli się na zakręcie, a ja zamiast im pomóc...
Przecież tęskniłam za obojgiem. Nie tylko za Andrzejem, za Iloną też. I nadal kochałam oboje. Od dawna podejrzewałam, że Ilona ma depresję. Powinnam zaciągnąć ją do lekarza, a nie patrzeć z boku i mieć nadzieję, że ta przeciągająca się chandra sama przejdzie. Jasne, przejdzie, zwłaszcza jak jej męża uwiodę.
Dość tego! Ich małżeństwo nie było fikcją
Towarzyszyłam im od lat, więc wiem najlepiej. Każdy związek przeżywa wzloty i upadki. Czasem zalicza głębokie doły. Najgorsze, co mogłabym teraz zrobić, to wepchnąć się między nich. Owszem, pocałunek był wspaniały, ale to tylko jeden pocałunek. Ile pięknych wspomnień ich łączyło?
Jeszcze nie wiem, co dokładnie zrobię. Na pewno porozmawiam z Andrzejem i nakłonię go, by zawalczył o Ilonę. I pogadam z nią. Waham się, jak bardzo nią wstrząsnąć. Jeśli nie chce stracić męża, musi się ogarnąć, bo w końcu on odejdzie. Może nawet dla dobra sprawy przyznam się do naszego pocałunku.
Może właśnie tego jej potrzeba – zimnego prysznica. Nie wiem, czy mi wybaczy, nie wiem, czy ich przez to nie stracę. Ale czy jako przyjaciółka nie powinnam być gotowa zapłacić takiej ceny za ich szczęście? Nie wiem. Pomyślę…
Czytaj także:
„W czasie porodu musiałem wybrać między życiem żony a dziecka. Podjąłem decyzję taką, jaką musiałem podjąć...”
„Miałem kochankę, bo żona mi się znudziła. Ciąża Moniki wszystko skomplikowała, przecież czasem musiałem z nią sypiać”
„Spotkałam faceta marzeń. Jedynym problemem był jego... zapach. Nie byłam w stanie tego znieść”