Białe ściany raziły w oczy. Przecierając piekące ze zmęczenia i niewyspania powieki, Piotr sięgnął po kolejnego papierosa. Z zaskoczeniem zauważył, że to ostatni w paczce.
„Cholera, już tyle wypaliłem?” pomyślał niespokojnie, lecz nie przeszkodziło mu to w odpaleniu tytoniowej rurki. Zaciągnął się głęboko, wypuścił błękitnawy dym w stronę otwartego okna. Spojrzał na zegarek. Tkwił tu już piątą godzinę. Zaczynało świtać.
Przywiózł ją przed północą. Gnali taksówką przez miasto jak do pożaru. Nic dziwnego – skurcze były tak częste i bolesne, że obawiał się o stan swych kości, gdy rozpaczliwie ściskała jego dłoń. Potem szybko – lekarz, wózek, na salę. I drzwi zamykane mu przed nosem. I słowa: „Proszę czekać, poinformujemy pana”. Piotr nie znosił czekać. I nie mieć wpływu na to co się dzieje. Nawet nie wiedział, co się tam może dziać...
Poderwał głowę na dźwięk otwieranych drzwi. Postać w zielonym kitlu przybliżyła się. Nerwowo zgniótł niedopałek w metalowej popielniczce, spojrzał pytająco na lekarza...
— Nie potrafię jeszcze panu powiedzieć nic konkretnego – cichym, zmęczony głosem odezwał się doktor. — Jest ciężko. Nawet bardzo ciężko. Staramy się, ale efektów na razie nie możemy być pewni. Musi się pan uzbroić w cierpliwość i czekać... Wiem, że to trudne, ale to jedyne, co można zrobić w tej sytuacji. Jeśli chce się pan trochę zdrzemnąć, mamy wolną izolatkę i łóżko...
Pokręcił przecząco głową. Spać? W takiej sytuacji? Nie zmrużyłby oka. A zamknięty w czterech ścianach niewielkiego pomieszczenia tylko goniłby ponure i rozpaczliwe myśli.
— Zostanę tutaj – wyszeptał Piotr.
Lekarz pocieszająco poklepał go po ramieniu i wrócił do swoich obowiązków. Patrząc na zamknięte drzwi, starał się niemal przebić je wzrokiem, dojrzeć, co się dzieje za ich lśniącą powierzchnią. Daremnie, rzecz jasna...
Zbiegł szybko po schodach, do szpitalnego sklepu, gdzie nabył kolejną paczkę fajek. Nie obchodził go w tej chwili żaden rak, którego mógłby się nabawić. Nie było to ważne. Prychnął szyderczo, widząc naklejone, górnolotnie brzmiące, ostrzeżenia. Musiał coś zrobić z rękami, musiał się czymś zająć. Rytuał odpalania papierosa, zaciągania się, spalania białej rurki wypełnionej tytoniem – pozwalał uspokoić myśli, zająć się choć na chwilę. Nie zwariować...
Dwie godziny i dziesięć papierosów później drzwi ponownie się otworzyły. Wyszedł zza nich ten sam doktor. Jego wzrok miał w sobie coś nieodgadnionego...
— Chodźmy do mnie do gabinetu – zaproponował, wskazując drogę.
Poszli. Usiedli po dwóch stronach biurka. Lekarz ciężko westchnął i przyjął podsuwanego mu papierosa. Pstryknęła zapalniczka. Obaj dmuchnęli dymem w tym samym czasie.
- To, co mam panu do powiedzenia, nigdy nie przychodzi łatwo – głos doktora był ledwo słyszalnym szeptem. — Niemniej jednak nie mam wyjścia, muszę to zrobić. Życie pana żony jest zagrożone. Tak samo dziecka. Jeśli uratujemy kobietę – dziecko nie przeżyje. Jeżeli zdecydujemy się wydobyć noworodka – pańska żona praktycznie nie ma szans na przeżycie. Decyzję trzeba podjąć już... Czas ucieka, a pan jest jedynym obecnym tu członkiem rodziny. Muszę dostać odpowiedź w ciągu najbliższych dwóch minut – potem będzie za późno dla któregokolwiek z nich. Muszę wiedzieć co mam robić... Słucham...
Świat zawirował... Sekundnik zegarka nigdy dotąd nie pędził tak szybko przed siebie. Szare oczy lekarza patrzyły wyczekująco. Spojrzał w nie zamglonym wzrokiem. I Piotr odpowiedział. Tak, jak musiał odpowiedzieć...
Doktor skinął głową i wyszedł. Piotr wiedział, że uda im się jeszcze mieć zdrowe dzieci.
Czytaj także:
„Byłem idiotą i zdradziłem ją z przypadkową dziewczyną. Ona odpłaciła się tym samym, ale ja ciągle ją kocham…”
„Mój mąż był bogaczem, ale i tyranem. Wolę być biedną samotną matką niż zastraszaną ofiarą”
„Od lat co pół roku zmieniam faceta. Moje związki mają po prostu zaplanowany grafik i przebieg"