„Przyjaciółka zgrywała młódkę i wyruszyła w podróż. Wróciła z podkulonym ogonem i do końca życia będzie płacić za ten błąd”

Kobieta po wypadku fot. Adobe Stock, Seventyfour
„A więc jednak spełniał się czarny scenariusz. Ewa została sama, zdana na własne, topniejące siły. W oczekiwaniu na kolejny SMS martwiłam się coraz bardziej. A kiedy wreszcie przyszedł, oniemiałam”.
/ 16.12.2022 08:30
Kobieta po wypadku fot. Adobe Stock, Seventyfour

Moja przyjaciółka Ewa od wielu lat marzyła o podróży do Indii. Jednak nie miała to być banalna wycieczka z biurem podróży, polegająca na pobieżnym zaliczeniu paru największych atrakcji. Ewa chciała pojechać tam z plecakiem, a na miejscu przemieszczać się nie luksusowym, klimatyzowanym autokarem, lecz miejscowymi środkami komunikacji – rykszami, zdezelowanymi busikami i przepełnionymi pociągami, w których razem z ludźmi podróżują kozy i owce.

– Chcę poznać prawdziwe Indie! – mówiła podekscytowana. – I na pewno nie będę jeść w restauracjach dla cudzoziemców!

– To gdzie? – dziwiłam się.

Ona zamierzała posilać się tam, gdzie tubylcy, a najlepiej w tanich, przydrożnych garkuchniach i na ulicznych straganach.

– Tylko w ten sposób można dogłębnie i autentycznie przeżyć ten kraj – powtarzała. – Zetknąć się twarzą w twarz z ich tajemniczością i mistycyzmem!

Nie słuchała nikogo, zrobiła po swojemu

Jak to w życiu bywa, przez długie lata okoliczności nie pozwalały mojej przyjaciółce zrealizować tego wielkiego marzenia. Dzieci, praca, obowiązki… wszystko to sprawiało, że albo brakowało czasu na indyjską wyprawę, albo pieniędzy, albo znów inne sprawy były od niej ważniejsze. Wreszcie horyzont się przejaśnił.

Dzieci dorosły i opuściły dom. Teraz nic już nie stało na przeszkodzie, by Ewa zaczęła realizować swoje marzenia. Było to tym łatwiejsze, że od pewnego czasu nie pracowała zawodowo (jako nauczycielka wcześnie przeszła na emeryturę), miała więc mnóstwo wolnego czasu. Kiedy obwieściła mężowi, że w prezencie na 55. urodziny postanowiła wyruszyć w sześciotygodniową podróż z plecakiem do Indii, ten zaczął rwać włosy z głowy.

– Nie mam nic przeciwko Indiom, ale zwiedzanym w cywilizowany sposób! – powtarzał Edek. – Kobieto, jedź z grupą, pod opieką przewodnika, śpij w normalnych hotelach i odżywiaj się jak przystało na turystkę ze średniozamożnego kraju w środku Europy. Ta forma zwiedzania, przy której się upierasz, jest dobra ale dla dwudziestolatki w świetnej formie i z żelaznym żołądkiem. Ty pierwszego dnia strujesz się ulicznym żarciem! – próbował ją przekonywać, ale siła racjonalnych argumentów nie była wystarczająca.

Zyskał tyle, że po wielkich kłótniach Ewa dla większego bezpieczeństwa zgodziła się zabrać ze sobą towarzyszkę. Poznała przez internet 22-letnią studentkę, doświadczoną w wędrowaniu po świecie z plecakiem, która miała podobną wizję poznawania Indii od podszewki. Przygotowania ruszyły pełną parą. Kiedy do wyjazdu zostało już tylko parę dni, spotkałam się z Ewą na kawie. Tryskała energią i optymizmem.

– W sumie to dobrze, że jadę razem z tą dziewczyną – trajkotała podekscytowana. – Będę miała okazję sprawdzić się i pokazać, że potrafię nadążyć za silną dziewczyną w wieku mojej córki. A może nawet ją przegonić…? – rozmarzyła się.

– Tylko nie próbuj się z nią ścigać! – zaniepokoiłam się, bo wiedziałam, że ta wariatka uwielbia współzawodnictwo, i za żadne skarby nie będzie chciała się przyznać, że jest fizycznie mniej wytrzymała od swojej towarzyszki. – Nie zapominaj, że nie jesteś małolatą, tylko panią w średnim wieku! Nie szalej! – upominałam ją.

– Oj, tam! Oj, tam! Nic mi nie będzie!

– Ewa wzruszyła ramionami.

Na szczęście rzutem na taśmę udało mi się wydobyć od niej uroczystą obietnicę, że najdalej co trzy dni będzie przysyłała mi SMS-a z dokładnym opisem tego, co się z nią dzieje. Zawsze była bardzo obowiązkowa, więc nie wątpiłam, że skrupulatnie wywiąże się z tej obietnicy. No i poleciała.

Po trzech dniach dostałam pierwszego entuzjastycznego SMS-a:

„Indie są boskie. Kolory, zapachy, egzotyka! Śnię na jawie i nie mogę uwierzyć, że marzenia się spełniają. Niestety, hinduskie żarcie z ulicznych straganów mi zaszkodziło. Miałam problemy z żołądkiem, dziś jest już znacznie lepiej, ale na wszelki wypadek trzymam ścisłą dietę. Jem tylko ryż, piję gorzką herbatę. Ale herbata tutaj jest pyszna!” – zakończyła Ewa.

– Ładnie się zaczyna – mruknęłam pod nosem, choć musiałam przyznać, że odrobinę zazdrościłam przyjaciółce odwagi.

Pomyślałam jednak, że zwiedzanie Indii bez możliwości korzystania z bogactwa tamtejszej kuchni, musiało bardzo zubożyć doznania Ewy. Ale znając ją, wiedziałam też, że nie wyciągnie z tej przygody żadnych wniosków. Dalej będzie realizować swój plan, jakby wciąż była młodą, silną i zdrową dziewczyną…

Kolejne wiadomości były niepokojące

Po kilku dniach przyszedł następny SMS:

„Zwiedzałam Taj Mahal. Fantastyczne miejsce! Robię zdjęcia, tutejsze dzieciaki są takie słodkie… Za godzinę ruszamy nocnym autobusem do Waranasi, świętego miasta nad Gangesem. Mam nadzieję, że nie będzie bardzo podskakiwał na dziurach w drodze, bo strasznie boli mnie kręgosłup. Mój plecak jest trochę za ciężki. Z jedzeniem bez zmian – tylko ryż i herbata. Może za parę dni wprowadzę do diety banany. Ale i tak jest cudownie! Te drobiazgi są bez znaczenia. Przeżywam najwspanialsze chwile mojego życia!”.

Teraz poważnie się zaniepokoiłam. Nadwyrężony kręgosłup, osłabienie po dziesięciu dniach pieszych wędrówek w upale, jedynie o ryżu i herbacie – organizm 55-letniej kobiety musi w końcu powiedzieć stop. Oby nie za późno!

„Jakie to szczęście, że ma przy sobie Martę, silną i zaradną. W krytycznych sytuacjach na pewno będzie mogła liczyć na jej pomoc” – pocieszałam się.

Jednak kolejnych wiadomości od Ewy wyczekiwałam z rosnącym niepokojem.

„Jestem w Amritsarze, świętym mieście Sikhów! Wrażenia niezapomniane! Zachód słońca nad Złotą Świątynią będę pamiętała do końca życia!” – zauważyłam, że Ewa uwielbia wykrzykniki.

A potem przeczytałam ze zgrozą:

„Od wczoraj zwiedzam Indie sama. Marta uznała, że za bardzo spowalniam naszą wędrówkę, i odłączyła się. Może to i lepiej, teraz przekonam się, ile tak naprawdę jestem warta. Jutro ruszam na północ w kierunku Himalajów! Kręgosłup bez zmian – boli jak cholera, choć z plecaka wyrzuciłam już prawie wszystko. Za to żołądek odrobinę lepiej – oprócz ryżu przyjmuje już banany. Jestem trochę słaba, ale to pewnie lekkie zmęczenie i bliskość Himalajów”.

A więc jednak spełniał się czarny scenariusz. Ewa została sama, zdana na własne, topniejące siły. W oczekiwaniu na kolejny SMS martwiłam się coraz bardziej. A kiedy wreszcie przyszedł, oniemiałam.

Ewa zareagowała dopiero po pięciu dniach

„Jestem już w bazie trekingowej i szykuję się do wyprawy w Himalaje. Posiedzę tu dłużej niż planowałam, bo mam trudności z oddychaniem. Muszę się lepiej zaaklimatyzować. W góry ruszam za parę dni”.

Natychmiast chwyciłam za telefon i wysłałam jej emocjonalną odpowiedź. Nazwałam ją nieuleczalną wariatką.

„Jeśli nie chcesz wrócić do domu na noszach, skończ z tym szaleństwem i wsiadaj w powrotny samolot!” – zakończyłam.

Ewa zareagowała dopiero po pięciu dniach: „Jestem już w Delhi, jutro mam samolot do Polski. Mój treking okazał się porażką. Na wysokości 2500 metrów zasłabłam. Znieśli mnie na dół na noszach. Na szczęście mam dobre ubezpieczenie, dowieźli mnie samolotem do Delhi”.

Ale i tak nie pozwala powiedzieć złego słowa na swoją indyjską wyprawę. Powtarza, że spełnianie marzeń ma swoją cenę.

Czytaj także:
„Marzyła o podróżach, a mąż zamknął ją w domowym kieracie. W Bieszczady już nie dotrze, za to jeździ po mieście tramwajem”
„Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Napisałam tylko do niego kartkę. Z Indii, do których wyjechałam bez niego”
„Córka powinna leżeć w szpitalu i walczyć z chorobą. Tymczasem cała w skowronkach biega po mieście z jakimś fircykiem”

Redakcja poleca

REKLAMA