„Przyjaciółka zamiast książek, w spadku przepisała mi swojego syna. Z dnia na dzień stałam się matką 8-latka”

smutny chłopiec fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Jak mam powiedzieć temu chłopcu, że jego mamy już nie ma? Że więcej jej nie zobaczy? Że nie wręczy jej obrazka, który z taką pieczołowitością dla niej dziś rysował? Zośka nie miała bliskiej rodziny, jej rodzice, podobnie jak moi, już nie żyli, tylko Janka miała… Boże, Janek! Co z nim?”.
/ 03.03.2023 15:15
smutny chłopiec fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Kiedy podawałam do chrztu dziecko mojej najlepszej przyjaciółki, nie sądziłam, że nasze losy potoczą się w ten sposób. Janek miał być moim synem, ale tylko chrzestnym. Dzieci chciałam mieć własne…

Nic z tych planów nie wyszło, bo nie mogę mieć dzieci. Mogłam adoptować. Jeśli uda się znaleźć dziecko mające uregulowaną sytuację prawną, które raczą dać pod opiekę samotnej kobiecie. Oczywiście, wyszłabym za mąż bez wahania, gdyby to mogło w czymś pomóc i gdyby jakiś facet mnie chciał.

Z kolei Zosia w międzyczasie została zmuszona do rozwodu; ojciec Janka nawet zażądał odebrania mu władzy rodzicielskiej, by „mieć to z głowy”, i zniknął z życia swojej byłej rodziny. Obydwie pokiereszowane przez życie, ale mające siebie nawzajem, jakoś turlałyśmy się przed siebie. Mieszkałyśmy niedaleko, często wpadałyśmy do siebie na kawę albo po to, by wypłakać się jedna drugiej w rękaw.

Janek mówił do mnie „ciociu”, a ja uwielbiałam go jak syna, którego nie mogłam mieć. I czemu to nasze skromne szczęście nie mogło trwać? Nie wiem, co Bóg sobie myślał, zabierając Zośkę.

Zginęła w wypadku na pasach

Przechodziła prawidłowo, na zielonym świetle, ale ktoś to zignorował i został zabójcą. Za szybko jechał, być może sądził, że ją wyminie. Ona mogła być zamyślona i nie zdążyła zejść z pasów szybciej… W każdym razie spotkali się w złym miejscu o złej porze, co obojgu zrujnowało życie. Zosi ostatecznie.

Janek miał wtedy siedem lat i czekał na mamę u mnie w domu. Musiała dłużej zostać w pracy, więc to ja odebrałam go ze szkoły. Kiedy do mnie zadzwonili, nie mogłam uwierzyć. I byłam przerażona jak nigdy wcześniej. Jak mam powiedzieć temu chłopcu, że jego mamy już nie ma? Że więcej jej nie zobaczy? Że nie wręczy jej obrazka, który z taką pieczołowitością dla niej dziś rysował? Dodatkowo wiedziałam, że to na mnie spadnie zorganizowanie pogrzebu. Zośka nie miała bliskiej rodziny, jej rodzice, podobnie jak moi, już nie żyli, tylko Janka miała… Boże, Janek! Co z nim? Mam szukać jego ojca, który zrzekł się praw i obowiązków i od trzech lat nie pamiętał o istnieniu syna? Mam go oddać do domu dziecka? Z naiwną nadzieją, że znajdą mu tam dobrą rodzinę?

Byłam zagubiona i rozbita

Po pogrzebie dowiedziałam się, czego życzyła sobie moja przyjaciółka. Kiedy jej rozwód się uprawomocnił, spisała testament, w którym przekazała mi wszystko, co ma, pod warunkiem że zajmę się Jankiem i nie pozwolę, by działa mu się krzywda.

– Pani R. posiadała mieszkanie własnościowe, które jednak jest obciążone kredytem hipotecznym, a także kilka tysięcy złotych oszczędności. Czy przyjmuje pani ten spadek? – spytał adwokat takim tonem, jakby pytał, czy chcę zamówić wodę mineralną do obiadu. A tu chodziło o czyjeś życie! Życie Janka, moje, naszą przyszłość, i jeszcze to mieszkanie…

– Czy mogę się zastanowić? – spytałam.

Musiałam pomyśleć. Nie byłam w tej chwili w żadnym związku, nie miałam własnych dzieci, ale czy potrafiłam być dla Janka kimś więcej niż ciocią? Czy potrafiłam być dla niego matką chrzestną na pełen etat? Na zawsze? A mieszkanie? Czy dam radę ze spłatą hipoteki, bo przecież nie pozbędę się miejsca, które było dla Janka azylem od urodzenia? I co, zamieszkam tam z nim? A co z moim mieszkaniem?

Pytań było mnóstwo i co sekundę pojawiało się kolejne. A z drugiej strony… był Janek. Po prostu Janek. Chłopiec potrzebujący opieki, bezpieczeństwa, miłości. Zośka wybrała mnie na jego zastępczą mamę już siedem lat temu, gdy poprosiła mnie na chrzestną. Ale mimo wszystko… To nie takie proste. Zośka, coś ty najlepszego narobiła? Mogłaś zapisać mi Dzieła Zebrane Norwida, ale… dziecko?!

– Jaś, mama chciała, żebyś mieszkał ze mną, jeśli coś jej stanie. Co ty na to?

Janek spojrzał na mnie dużymi, mądrymi oczami. Zbyt mądrymi jak na takiego malca.

– To znaczy, że teraz ty, ciociu, będziesz moją mamą?

– Kochanie… Nigdy nie zastąpię twojej mamy, bo to ona cię urodziła i była wyjątkowa, najlepsza na świecie. Ale opiekowałabym się tobą i robiła wszystko, co robią mamusie – tłumaczyłam i jemu, i sobie przy okazji.

– No to niech będzie – zgodził się.

Moja i jego zgoda to było dopiero początek. Musiałam formalnie stać się rodziną zastępczą dla Janka, na co musiał przystać sąd rodzinny. W międzyczasie załatwiałam mnóstwo innych formalności. Janek kategorycznie nie chciał się przeprowadzać, więc wynajęłam moje mieszkanie, żeby nie płacić dwóch kredytów, na co nie było mnie stać.

Musiałam jakoś urządzić się w mieszkaniu mojej przyjaciółki, w którym dotąd czułam się swobodnie, a nagle stało się obce. Miałam wrażenie, że za każdym razem, gdy coś zmieniam, ot, drobiazg, jak przesunięcie ramki ze zdjęciem, położenie nowego obrusa czy postawienie nowych kwiatków na parapecie, naruszam jakiś status quo. Mieszam się za bardzo, ingeruję za mocno…

Janek też zachowywał się przy mnie inaczej niż dotąd i trudno się dziwić. Najpierw z jego życia zniknął ojciec, a potem mama zginęła, tak nagle, tak bez sensu. Dzieciak musiał udźwignąć więcej niż niejeden dorosły. Starałam się pomóc mu najlepiej, jak umiałam, ale odsuwał się ode mnie. Już nie chciał, żebym go przytulała, nie chciał ze mną rozmawiać, zamykał się w sobie coraz bardziej. Potrafił wykrzyczeć, że mnie nienawidzi, że nie jestem jego mamą, więc mam się od niego odwalić. Skąd takie sformułowania u ośmiolatka? Mogłam znieść fakt, że czuję się obco w cudzym mieszkaniu, ale było mi ciężko, że nie umiem pomóc chrześniakowi. W końcu zostałam wezwana do szkoły. Wychowawczyni poinformowała mnie, że Janek wszczyna bójki.

– Podejrzewam, że poprzez agresję próbuje poradzić sobie ze stratą matki.

I co niby miałam zrobić z tym fantem?

Trafiliśmy pod opiekę szkolnej pani psycholog. Proces powrotu do nowej normalności nie był szybki ani łatwy. Janek był zmęczony rozmowami, bronił się przed zmianą myślenia i działania, ja byłam sfrustrowana i traciłam wiarę w siebie. Widzisz, Zosia? Niepotrzebnie tak mi ufałaś. Może natura wiedziała, co robi, nie pozwalając mi zostać matką? Może Janek powinien trafić do lepszej rodziny zastępczej, bardziej doświadczonej, zastanawiałam się, gdy mój chrześniak znowu lądował na dywaniku u dyrektorki, a rodzice jego kolegów kolejny raz poprosili o przeniesienie go do innej klasy, a nawet szkoły. Serce mi się ściskało, a ręce opadały.

– Przepraszam, po prostu nie umiem być matką – mruczałam do zdjęcia Zosi stojącego na szafce nocnej. – Mogłabym się starać tysiąc lat i nigdy ci nie dorównam. Daję ciała na całej linii. Tobie wychodziło to naturalnie, nawet się nad tym nie zastanawiałaś. A ja? Tylko zmarnuję dobrego dzieciaka. Janek zasługuje na kogoś lepszego, a nie taką nieudaczną zastępczą mamę jak ja.

Przepłakałam pół nocy z żalu, z bezsilności, z tęsknoty za Zośką. Następnego dnia obudził mnie zapach kawy. Powlokłam się do kuchni, gdzie Janek przygotował śniadanie. Nawet nie wiedziałam, że umie obsługiwać ekspres. I robić kanapki, koślawe, ale zawsze. Nalałam sobie kawy do kubka, mocnej, czarnej i gorzkiej jak szatan, siadłam przy stole i sięgnęłam po kanapkę z serem, szynką i pomidorem.

– Czy ja jeszcze śnię? – spytałam podejrzliwie.

– Nie, ciociu. Teraz już będę grzeczny, obiecuję. Postaram się bardziej, przecież wiesz, że ja nie na ciebie się złoszczę, tylko tak w ogóle. Pani psycholog mówiła, że jesteś najbliżej, więc dostajesz najmocniej, wiesz o tym, prawda? – Janek mówił coraz szybciej, aż zachłysnął się słowami, a w jego oczach błysnęły łzy. – Mam tylko ciebie, nie oddawaj mnie, dobrze? Ja… strasznie przepraszam, ja już nie będę, tylko… tylko mnie nie oddawaj…

Zamknęłam oczy, zawstydzona. Boże drogi, musiał coś usłyszeć w nocy, gdy płakałam i użalałam się nad sobą.

Naprawdę jestem do bani matką!

– Janek… kochanie, ja tylko chcę dla ciebie jak najlepiej.

Stał ze spuszczoną głową, zagubiony, przestraszony jak psiak moknący na deszczu. Wyciągnęłam do niego ręce, a gdy wpadł w mojej objęcia, mocno go przytuliłam. Daliśmy sobie jeszcze jedną szansę. Jako rodzinie. Powoli, powolutku zaczęliśmy wychodzić na prostą i tworzyć więź. Nie obyło się bez potknięć, ale wreszcie przestaliśmy krążyć wokół siebie jak pies wokół jeża. Uczyliśmy rozmawialiśmy o tym, co czujemy. Nieraz płakaliśmy, było nam ciężko, smutno i źle, ale już wiedzieliśmy, że nie chcemy się poddawać, że mamy siebie i to jest najważniejsze. A potem…

– Czy mogę cię nazywać mamą, ciociu? Wszyscy w szkole mają mamy…

Tylko pokiwałam głową, bo nie byłam w stanie słowa z siebie wydusić. Wtedy pojęłam, jak bardzo kocham Janka. Nie „jak syna”. Kocham go, tak jak umiem kochać. Bo jest moim synem, moim jedynym dzieckiem, choć miałam nie mieć dzieci. Dzisiaj Janek jest nastolatkiem. Nadal chodzimy razem na cmentarz, żeby zapalić znicze na grobie Zosi, żeby z nią pogadać. Kiedy się z nią żegnamy, Janek często mówi:

– I dzięki za mamę, mamo.

Czytaj także:
„Synowa to rogata dusza. Chciałam pomóc przy wnukach, ale ta, zamiast podziękować, to ciągle tylko wbijała mi szpile”
„Zamknęłam drzwi przed własnym dzieckiem. Nie ma wstępu do domu, dopóki się nie ogarnie. Tylko tak mogę mu pomóc”
„Mój mąż chciał pomóc samotnej wdowie z 4 dzieci. Ona w podzięce paradowała przed nim w bieliźnie”

Redakcja poleca

REKLAMA