Pierwszy raz poczułam od Filipa alkohol w dniu, w którym mój mąż zabrał ostatnie pudło ze swoimi rzeczami i wyprowadził się z naszego mieszkania i z naszego życia. Nie byłam tym faktem specjalnie przejęta, bo już od dawna nam się nie układało.
Pobraliśmy się zaledwie po trzech miesiącach znajomości. Po kolejnych trzech okazało się, że to, co braliśmy za szaleńczą miłość, było zwykłym zauroczeniem i burzą hormonów. Proza życia nas przerosła, a drobiazgi dobiły. Mnie coraz bardziej denerwowały jego rozrzucone skarpetki i podniesiona klapa sedesu, on nie mógł zrozumieć, czemu nie zawsze mam gładkie nogi i nie przejawiam co noc ochoty na dziki seks.
Skończył się romantyzm i z naszego płomiennego uczucia nie zostało nic. Chętnie byśmy od razu się rozstali i zapomnieli o incydencie, jakim było małżeństwo, ale okazało się, że jestem w ciąży. Jako odpowiedzialni ludzie postanowiliśmy zostać razem, dopóki syn nie dorośnie. W ten sposób przeżyliśmy 17 lat; niby razem, a tak naprawdę obok siebie, udając szczęśliwą rodzinę.
W dniu rozwodu oboje odetchnęliśmy z ulgą. Mój były mąż wiele lat temu zaplanował, że kiedy już będzie sam, wyemigruje gdzieś daleko, żeby zacząć wszystko od nowa. Nie bałam się jednak o przyszłość, bo nadal miał łożyć na Filipa, ja też zarabiałam całkiem przyzwoicie, a syn był już na tyle duży, by zrozumieć, iż czasem dorośli ludzie się rozwodzą. O nie, o naszego rozsądnego i dobrze wychowanego Filipa nie martwiłam się w ogóle.
Za późno się zorientowałam
Tamtego dnia, kiedy mój prawie dorosły syn wrócił po alkoholu, najpierw pomyślałam, że coś mi się przywidziało. A właściwie „przypachniało”, bo kiedy nachyliłam się ku niemu, moje nozdrza podrażnił lekko wyczuwalny zapach wódki. Nie byłam głupia i doskonale zdawałam sobie sprawę, że chłopcy w jego wieku popijają po kryjomu, ale kto by tam zaczynał od razu od wódki? Jeśli już, to powinnam poczuć jakieś piwo albo owocowe wino.
Stwierdziłam więc, że jestem przewrażliwiona – widocznie rozstanie z mężem wstrząsnęło mną mocniej, niż mi się wydawało. W wirze organizowania życia mojej nowej, dwuosobowej rodziny zupełnie przegapiłam to, co najważniejsze. Dopiero po kilku miesiącach poskładałam do kupy wszystkie sygnały, które wcześniej bagatelizowałam. A może po prostu wolałam udawać sama przed sobą, że nie dzieje się nic złego?
Filip, który po powrocie do domu w sobotni wieczór uciekł do swojego pokoju, nie całując mnie jak zwykle na powitanie… Dziesiątki miętówek w jego kieszeniach i plecaku, choć przecież jeszcze niedawno nie lubił żadnych cukierków… Zbyt intensywny zapach wody kolońskiej. Butelka porto zamknięta w barku na specjalne okazje, po której został jedynie ślad w kształcie kółka na zakurzonej półce.
– Ale ze mnie gapa – tłumaczyłam się ze śmiechem koleżance, którą chciałam poczęstować kieliszkiem ulubionego trunku. – A wczoraj godzinę szukałam drobnych, które odłożyłam do koszyczka na zakupy. Musiałam zapomnieć, że wydałam je wcześniej, tak samo jak nie pamiętam, że już wypiliśmy to porto.
Koleżanka popatrzyła na mnie z dziwną miną. Dopiero potem, kiedy zaczęłam się borykać ze swoim problemem, wyznała, że miała w domu alkoholika, i jest wyczulona na takie sygnały. Ja rozszyfrowałam je za późno. Filip był już w szponach nałogu…
Pewnej soboty mój synek nie wrócił na noc do domu. Nie martwiłam się, ponieważ pojechał do kolegi za miasto i zgodnie ustaliliśmy, że lepiej będzie, jeśli prześpi się u niego. Kiedy jednak nie pojawił się następnego dnia do południa, a telefon kolegi milczał, tknięta złym przeczuciem postanowiłam tam pojechać. Pech chciał, że zatrzasnęły się zewnętrzne drzwi, i nie mogłam wyjść z mieszkania. Naciskałam na nie z całej siły, ale uchylały się ledwie trochę, jakby je coś blokowało.
– Może pomóc? – usłyszałam głos sąsiadki z naprzeciwka.
Była wyjątkową plotkarą i serdecznie jej nie lubiłam, lecz w tej sytuacji nie miałam wyjścia.
Kobieta zawołała męża, on ciężko sapiąc, odepchnął jakąś przeszkodę, a kiedy drzwi wreszcie ustąpiły, z impetem wypadłam na zewnątrz i… zamarłam. Pod ścianą leżał, bełkocąc coś pod nosem, mój syn.
W powietrzu unosił się mdły zapach alkoholu i wymiocin, a wycieraczkę, próg i kilka schodów zdobiła obrzydliwa maź. Filip był zalany w trupa. Czerwieniąc się po koniuszki uszu, poprosiłam sąsiadów, by pomogli mi go wnieść do domu.
Kiedy Filip wytrzeźwiał, zrobiłam mu karczemną awanturę, a potem przez tydzień w ramach kary nie odezwałam się do niego ani słowem. Syn był potulny jak baranek: prosto ze szkoły wracał do domu, nieproszony wynosił śmieci, wstawał wcześniej, żeby zrobić nam obojgu śniadanie, a do sąsiadki poszedł z przeprosinami i pękiem róż.
Zrobiło to na niej takie wrażenie, że wieczorem cała klatka mówiła o jego cudownej przemianie. Odetchnęłam z ulgą. Pomyślałam, że Filip, jak każdy dorastający chłopak, po prostu musiał spróbować zakazanych rzeczy. Dobrze, że nie strzeliło mu do głowy nic gorszego!
Na zmianę było dobrze i źle
Na kilka miesięcy nasze życie wróciło na dawne spokojne tory, przestały mi ginąć pieniądze z koszyczka i wino z barku. Potem jednak mój syn znowu zaczął uciekać do swojego pokoju. Doskonale czułam, co to znaczy, bo w powietrzu unosiła się znajoma mieszanka wody kolońskiej i odświeżacza do ust, ale postanowiłam to zbagatelizować.
Filip był już pełnoletni, kolejne osoby z jego klasy obchodziły osiemnastki, nic się więc nie stanie, jak przy tej okazji wypiją po kieliszku. Przecież poprzednio najadł się takiego wstydu, że po raz kolejny nie pokaże się sąsiadom w takim stanie…
Nie pomyliłam się. Kiedy syn znowu zalał się w trupa – co zresztą wydarzyło się bardzo szybko – zamiast wrócić do domu, zasnął na ławce w parku. Stamtąd zgarnęła go straż miejska, odwożąc nieprzytomnego do izby wytrzeźwień.
Kiedy jechałam go odebrać, byłam wściekła jak nigdy dotąd. Gdy jednak zobaczyłam Filipa, cała złość wyparowała za mnie jak ręką odjął: stał w kącie przerażony i skulony, po bardzo zimnym prysznicu i z pękającą z bólu głową. Wyglądał sto razy bardziej żałośnie i niewinnie niż wtedy, gdy z pękiem róż kajał się przed sąsiadką.
„A niech tam! – pomyślałam sobie wtedy. – Skoro taka jest cena za to, żeby wreszcie zmądrzał, to może warto ją zapłacić?”. Przytuliłam mocno Filipa i bez żadnych wymówek przyjęłam go z powrotem na rodzinne łono. Kilka kolejnych miesięcy żyliśmy jak w raju. A potem…
Pewnie się już domyślacie. Mój syn znowu poszedł w tango. Kiedy odbierałam go z ostrego dyżuru w szpitalu, gdzie założono mu kilka szwów na głowie, Filip, płacząc jak przysięgał, że to ostatni raz.
Odtąd nasze życie składało się ze wzlotów i upadków Filipa, a z każdym kolejnym rokiem przybywało tych drugich. Zamykałam przed nim barek na klucz, portfel nawet nocą trzymałam przy sobie, a po tym, gdy zastawił w lombardzie pamiątkowy zegarek dziadka, wszystkie kosztowności oddałam na przechowanie do banku.
Kiedy już sobie zupełnie nie radziłam, wezwałam na pomoc byłego męża. Przyleciał z dalekiego Dublina, przeprowadził z Filipem męską rozmowę, i gdy ten ze spuszczoną głową obiecał poprawę, zostawił mu okrągłą sumkę na nowe auto. Nasz syn oczywiście je rozbił. Na szczęście był tak pijany, że nie zdołał wyjechać z polnego duktu, którym wracał z popijawy z kumplami w lesie, i jedynym poszkodowanym była przydrożna osika.
Koleżanka podpowiedziała, co robić
Po każdej takiej akcji obiecywałam sobie, że już go nie wpuszczę do domu, ale gdy się kajał, wierzyłam, że tym razem na pewno się zmieni. I pewnie nadal pogrążałby się w alkoholizmie, a ja razem z nim, gdybym pewnego dnia nie spotkała Anety. To moja dawna koleżanka z biura, dla której kiedyś nie mogłam znaleźć wina w barku.
Kiedy odeszła z pracy, straciłyśmy kontakt, i mało brakowało, abym teraz jej nie poznała, bo postarzała się jakieś trzy razy bardziej, niż powinna. Przy herbacie w osiedlowym barku wyznała mi, że jej mąż był alkoholikiem i pewnego dnia po prostu zapił się na śmierć. Po chwili, patrząc mi przenikliwie prosto w oczy, zapytała, co słychać u Filipa.
Byłam tak zdruzgotana nowiną o jej mężu i tak bezradna wobec problemów syna, że się rozpłakałam. Kiedy opowiadałam Agacie o wyczynach Filipa, po raz pierwszy w życiu widziałam, że ktoś mnie naprawdę rozumie. Ona przeszła dokładnie to samo.
– Wydawało mi się, że wybaczam mężowi z miłości. Dziś wiem, że z miłości powinnam go wysłać na odwyk i nie wpuścić do domu, póki się nie wyleczy – przyznała cichutko na zakończenie. – Jemu już nic nie wróci życia. Ale ty wciąż możesz uratować syna.
Następnego dnia szczerze opowiedziałam o problemie Filipa jego szefowi (choć wcześniej tłumaczyłam przed nim nieobecności syna). Ustaliliśmy, że szef wyśle Filipa na kilkumiesięczny urlop bezpłatny, w czasie którego ten pójdzie na odwyk. Kiedy się wyleczy, miejsce będzie na niego czekać.
Z ciężkim sercem dałam synowi taki sam warunek z mieszkaniem:
– Kocham cię najbardziej na świecie, dlatego nie ma tu dla ciebie miejsca, dopóki się nie wyleczysz.
Mój syn płakał, przeklinał i wzywał na pomoc wszystkich świętych. Ja płakałam razem z nim, ale tym razem byłam nieugięta. Kiedy trzasnął drzwiami, krzycząc, że nigdy nie wróci, omal nie pękło mi serce.
Kolejne dni przeżyłam jak w transie, lecz gdy zadzwonili z pogotowia, gdzie Filip trafił ze złamaną ręką, nie pojechałam po niego. Tydzień później zignorowałam telefon z izby wytrzeźwień… Każdego dnia umieram ze strachu, że mojemu synkowi stanie się coś złego. Wiem jednak, że muszę być nieugięta, bo to jedyny sposób, żeby wyciągnąć go z bagna. Zaprzyjaźniona pielęgniarka szepnęła mi, że Filip pytał o możliwość leczenia na oddziale zamkniętym. Czekam…
Czytaj także:
„Byłam pewna, że nasza sypialnia zmieniła się w krainę lodu z powodu kochanki. Prawda okazała się brutalna”
„Choćby mnie to miało kosztować etat, nie pozwolę na dręczenie dzieci. Jestem dyrektorką z zasadami, a nie łapówkami”
„Kobieta, u której pracowałam, traktowała mnie jak śmiecia. Specjalnie brudziła, żeby patrzeć jak na okrągło sprzątam”