Joanna była znajomą mojej przyjaciółki. Gdy kilka lat temu wymyśliliśmy, żeby jechać na wakacje do Niemiec i trochę zarobić, Ela natychmiast sobie o niej przypomniała.
– Mieszkałam tam i nawet płacić nie musiałam, tak mnie polubiła. Trochę męcząca kobieta, przyznaję, ale dobra, poczciwa. Wyszła za mąż za jakiegoś strasznie bogatego i równie nudnego Niemca. Nie mają dzieci ani żadnych kłopotów na karku, za to wielki dom na wsi. Właściwie domostwo, z samodzielnym apartamentem wygospodarowanym z jakiejś starej stodoły. Ładnie tam, sielsko, spokojnie i roboty dookoła kupa, jak to na wsi, potrzebują ludzi do pomocy. Zadzwonię do niej. Na pewno się zgodzi, żebyście się u niej zatrzymali. I robotę wam znajdzie od razu, jest z gatunku tych bab, które wszystkich znają i dobrze wiedzą, kto porządnie i uczciwie zapłaci.
Trajkotała entuzjastycznie i brzmiało to nieźle. Nigdy nie byłam dobra w szukaniu pracy, a już szczególnie za granicą, Maciek też, więc inicjatywa Eli spadła nam z nieba. Okazało się wkrótce, że Joanna rzeczywiście oferuje nam mieszkanie, a na niedalekiej farmie już na nas czekają
– To jakiś anioł, ta Joanna.
Rozpierała mnie radość.
– Tak daleko bym się nie posunęła – Ela przewróciła znacząco oczami. – Sama zresztą zobaczysz.
Moje złe przeczucia sprawdziły się co do joty. Co chwila wybuchała awantura
Zaczęło się od listy zakupów, które nam zleciła, nieustannie modyfikowanej i powiększanej, niemal codziennie dostawałam od niej nowego maila. Czekolada, kolejne słodycze, sucha kiełbasa, kolejne wędliny, jeszcze tylko trochę boczku i kabanosów, a na koniec chleb, dużo dobrego polskiego chleba. I ulubiony tort bezowy.
Z wolna zaczęłam sobie ją wyobrażać i niewiele się pomyliłam. Poruszała się z wielkim trudem, właściwie ledwie chodziła. I wcale nie patrzyła z sympatią, której oczekiwaliśmy, w końcu zaprosiła nas, nieznanych sobie ludzi, pod własny dach i wystarczyła jej rekomendacja Eli.
Staliśmy przed nią wystraszeni jak para uczniaków w obliczu pani nauczycielki. Od razu zaczęła krzyczeć.
– Mieliście przyjechać dwie godziny temu!
Jej niski głos słyszałam już przez telefon, ale wolałam przypuszczać, że na żywo brzmi lepiej. Nie brzmiał.
– Bardzo panią przepraszamy, naprawdę trudno było przewidzieć, na którą dotrzemy, spodziewaliśmy się szybciej, korki na…
– Trzeba było dzwonić – przerwała mi nerwowo – na co macie komórkę? – każde zdanie, które wypowiadała, kończyło się wykrzyknikiem. – Mąż wcześnie chodzi spać. Nie mogłam czekać na was z kolacją.
– Ależ oczywiście, jeszcze raz przepraszamy. Bardzo nam przykro.
Czułam się wystraszona, spłoszona. Z trudem tłumiłam łzy. Jak Elka mogła nas tak wrobić? Gdzie myśmy trafili? Czy w ogóle wytrzymamy tu przez miesiąc z taką babą pod bokiem?
Joanna zaprowadziła nas do ślicznie urządzonego apartamentu, a widząc mój zachwyt rustykalnym stylem wnętrza i rodzinnymi pamiątkami, rozchmurzyła się. Nawet jednak gdy nie pokrzykiwała, mówiła skrzeczącym głosem, co chwilę go podnosząc. O rodzinie w Polsce („niewdzięcznej”), o niemieckich sąsiadach („zarozumiałych”) i ich zwyczajach („dziwacznych”). Odniosłam wrażenie, że nikogo nie lubi. Dziwna kobieta, myślałam o niej z niechęcią, bardzo dziwna, niby chętna do pomocy, a jednocześnie taka małostkowa, złośliwa. Ela mnie ostrzegła, ale dała jej za duży kredyt.
Poszliśmy spać zgnębieni. Maciek próbował mnie pocieszać, że będziemy pracować całe dnie, czas szybko zleci.
– Nie musimy nawet z nią gadać, na pewno nie będzie się narzucać.
Nie byłam tego taka pewna, czułam, że łatwo nie pójdzie, że się od jej towarzystwa nie uwolnimy, skoro już zostaliśmy jej gośćmi. Łzy z trudem wsiąkały w sztywno wykrochmaloną, białą pościel.
Moje złe przeczucia sprawdziły się co do joty. Coraz to wybuchała jakaś awantura. Głównie z tego powodu, że się spóźnialiśmy: wieczorem, więc brama wjazdowa nie została na czas zamknięta, w południe – na niedzielny obiad „o dwunastej, punkt”, rano – na wycieczkę krajoznawczą wymuszoną przez gospodynię w ten jeden jedyny dzień w tygodniu, który mogłabym spędzić leżąc do góry brzuchem i dając odpocząć plecom.
To tego właśnie dnia Joanna wtargnęła bez pukania do „naszego” apartamentu i wrzasnęła, że już od godziny czeka na nas w samochodzie, że jesteśmy niepoważni i nieodpowiedzialni i że więcej się z nami nie umawia.
– To jakiś koszmar, ja tego dłużej nie wytrzymam – spojrzałam na Maćka z rozpaczą, gdy udało się już wypchnąć ją z powrotem i w popłochu zbierałam się do wyjścia.
Liczyłam dni do końca pobytu. Nie chciałam już więcej pracy i pieniędzy
– Nie przesadzaj, ona ma rację, to my wciąż nawalamy. Popatrz, jak się stara kobieta, jak chce nam umilić czas, jak nas gości. Nie musiałaby, nie takie były ustalenia. Mieliśmy gotować sobie sami, a nie przychodzić na niedzielne obiadki. I spójrz na tę pościel – spałaś kiedyś w takiej?
–Zdrajca – rzuciłam z wściekłością. Jeszcze jej broni!
Fakt, w tym towarzyskim układzie ja bardziej się męczyłam. Po pierwsze, nienawidzę, jak ktoś mną komenderuje. Po drugie i ważniejsze – Joanna wyraźnie Maćka faworyzowała. Co facet, to facet, nawet młodszy o dwadzieścia lat. Do tego przystojny. Ale że też dał się złapać na jej obrzydliwy lep? Liczyłam dni do końca pobytu. Nie chciałam już więcej pracy i pieniędzy, chciałam wreszcie się uwolnić od Joanny. W duchu przeklinałam moją przyjaciółkę i obmyślałam dziką zemstę.
– Już nie przesadzaj, Dominika – Ela popatrzyła na mnie z wyrzutem, gdy już wreszcie wróciliśmy do domu i rozwieźliśmy po połowie Polski upominki z Niemiec, od Joanny dla całej jej rodziny i rzekomych „przyjaciół” – czego wam właściwie brakowało u Joanny?
Właśnie wylałam przed nią wszystkie swoje żale.
– Sympatii. To nie sztuka dać komuś mieszkanie, jak się żyje na hektarach, załatwić pracę, gdy dookoła trzeba ludzi do roboty. Sztuka okazać jeszcze odrobinę serdeczności.
– Ależ ona was pokochała! Za każdym razem, gdy z nią rozmawiam, pieje na wasz temat. A już szczególnie twój.
– Żarty sobie stroisz? Tak, Maćka polubiła, czułam to, ale mnie najchętniej zmiotłaby z powierzchni ziemi.
– Absolutna nieprawda. Ileż się ja nasłuchałam na twój temat. Jakaś ty śliczna, delikatna, subtelna. A pracowita, a wytrwała, a mądra jaka! Aż mnie mdliło od tych jej pochwał. Zazdrosna się zrobiłam.
Zgłupiała. Albo jedna, albo druga, bo w swoje władze umysłowe jeszcze nie zwątpiłam. Machnęłam ręką i nie wracałam do tematu. Było, minęło. Niemiecka przygoda skończyła się i najlepiej o niej zapomnieć.
Tyle że się zapomnieć nie dało. Joanna nie dzwoniła na szczęście bardzo często, raz na dwa, trzy miesiące, ale jak już, to mijała godzina, czasem półtorej, zanim wymyśliłam pretekst, by się rozłączyć i w końcu na siłę to zrobić. W przeciwnym razie rozmawiałybyśmy do śmierci. Jeśli ten monolog można było w ogóle nazwać rozmową. Za każdym razem zapraszała nas do siebie. Nawet nie brałam pod uwagę takiej możliwości, a jednak, rok później, mój mąż wypalił nagle:
– Nie pojechałabyś do Niemiec?
– Co proszę?
– Musimy wpaść do niej chociaż na kilka dni, przecież ciągle nas zaprasza. Joanna. Nie możemy tak zawsze odmawiać. Poza tym będziemy mieli po drodze.
– Po jakiej drodze? Mamy spędzić wakacje w Chorwacji.
– Ach, to prawie po drodze.
– Prawie…
– I będziemy tam tylko dwa, góra trzy dni. Słowo!
Wściekłam się.
– Wyjątkowo się zapiekłaś, Dominiko, w tej niechęci do niej. Nawet Elka uważa, że przesadzasz. Gdybyś tylko zmieniła podejście, wszystkim na dobre by to wyszło, a już najbardziej tobie. Trzeba myśleć pozytywnie.
– Jak mogę zmienić podejście do baby, której nie znoszę? Co mam zrobić, żeby nagle myśleć o niej pozytywnie?
– Po prostu staraj się ją polubić.
– Nie–mo–żli–we. Koniec. Kropka.
– Głupio gadasz. I jesteś bardzo niesprawiedliwa. Tyle jej zawdzięczamy, inni ludzie też. Sama wiozłaś te wszystkie prezenty.
– Jest jędzą.
Chyba mam prawo do swoich sympatii i antypatii – żaliłam się przed sobą. Są moje własne i co najwyżej mogłabym się nimi nie dzielić, nie mówić o nich. Tylko dlaczego nie? Dlaczego mam ukrywać emocje przed mężem? Maciek niech sobie ją uważa nawet za świętą, tak samo on może się mylić, jak i ja. Szlachetny się znalazł. Będzie mi tu zgrywał jedynego sprawiedliwego. Sorry, do spółki z Elką. Niech jej razem ołtarz wybudują.
Skapitulowałam w końcu.
Stopniałe ptasie mleczka przemieszane z zapachem czosnku z kiełbasy w naszym i tak nazbyt wypchanym volkswagenie, tort bezowy na szczycie piramidy. Znowu spóźniliśmy się na kolację, a potem śniadanie, obiad i tak dalej. Krzyki, wrzaski, pretensje. Jak ten jej mąż z nią wytrzymuje – pytałam samą siebie obserwując szczupłego starszego pana o dystyngowanym wyglądzie. Sprawiał wrażenie równie zastraszonego, jak ja. A może tylko pogodzonego z losem.
– Spotkamy się znowu, wcześniej niż sądzicie, bo wybieram się jesienią do Warszawy – rzuciła triumfalnie na pożegnanie – z Ireną i Gertrudą.
Chryste Panie!
– No i doigraliśmy się, Maciek, przecież one się u nas nie pomieszczą!
– No coś ty. Zamieszkają w hotelu.
– Aha – myślałam zgnębiona – były wizyty, czas na rewizytę.
Zamieszkały w hotelu. Zaprosiła nas na kolację w wyjątkowo drogiej restauracji.
– Pójdziecie ze mną do pokoju – zarządziła na koniec spotkania – mam prezenty!
Wielkie kąpielowe ręczniki i kilka starych figurynek. Też mi coś, myślałam dziękując. Nie wysiliłam się na wylewność.
– Patrzcie, jakie wygodne łóżko – krzyknęła entuzjastycznie i opadła na nie swym cielskiem.
Dzwoniła rzadko, ale systematycznie. Nawet przez telefon mnie irytowała
To stało się tak nagle: usłyszeliśmy przeraźliwy wrzask i ujrzeliśmy dwie nogi wystrzelone w górę. Niemki wpadły w panikę i zaczęły niezrozumiale dla nas krzyczeć, na szczęście po krótkiej chwili zza nóg wyłoniła się reszta Joanny. Mrugała nieprzytomnie i próbowała wygramolić się z dziury, którą sama uczyniła. Jej przyjaciółki, pewne już, że nic złego się nie stało, popadły w nagłe rozbawienie.
Coś we mnie pękło. Sierżant, policjant – jakkolwiek widziałam dotychczas Joannę – przybrał nagle postać bezbronnej, żałosnej, starej kobiety. Pierwszy raz poczułam do niej sympatię. Współczucie. Stała się dla mnie na tyle ludzka, że mogłam już ją po prostu lubić. Przez chwilę, niestety.
Od tego czasu widzieliśmy ją jeszcze kilka razy, w Niemczech i w Polsce. Nie dzwoniła często, ale systematycznie i zawsze przed świętami, nowym rokiem. Nawet gdy składała życzenia, wciąż niepomiernie mnie irytowała.
Wtedy w hotelu, gdy udało jej się wreszcie podnieść z załamanego łóżka, znowu zaczęła krzyczeć, pouczać i rządzić, rozstawiać wszystkich po kątach. Rozpętała piekło w recepcji. Oberwało się każdemu, kto znalazł się w zasięgu jej wściekłości. Zmyliśmy się z prawdziwą ulgą, współczując Niemkom i hotelowej obsłudze.
Jednak za każdym razem, gdy wspominaliśmy sterczące w górę nogi Joanny, śmialiśmy się do łez. Było w tym okrucieństwo, jak dzisiaj myślę, ale też, z drugiej strony, hołubiłam w ten sposób tę krótką chwilę, kiedy czułam do niej autentyczną sympatię.
Która to chwila, tylko że już na dłużej, wróciła do mnie – po tym, jak wspomnienie zawalonego łóżka dawno już zblakło – dopiero z chwilą śmierci Joanny. Jakże mi dzisiaj jej brakuje.
Czytaj także:
„Nie chciałam dzieci i mąż dobrze o tym wiedział. Załamałam się, gdy zrobiłam test. Byłam pewna, że to jakiś słaby żart”
„Ciotka udawała, że opiekuje się babcią, by przejąć cały spadek. Gdy babcia rzuciła mi propozycję, nogi się pode mną ugięły”
„Moja mama uważa, że rozwód to najgorszy grzech. Muszę jej w końcu wyznać prawdę, dlaczego chcę się rozstać z mężem”