Mam duży szacunek do pieniędzy, nawet do niewielkich sum. Ale bogaty biednego i tak nie zrozumie… Wracałyśmy właśnie z moją przyjaciółką, Ulą, z zakupów i przechodziłyśmy przez duży parking.
– O! ktoś zgubił pieniądze – wskazałam kilka rozsypanych monet.
– Jakie to pieniądze, Kasiu? Grosz, dziesięć groszy. Szkoda się po to nawet schylać – mruknęła.
Mimo wszystko zatrzymałam się i zaczęłam zbierać drobiazgi. Ula patrzyła na mnie jak na wariatkę.
– 84 grosze! – chuchnęłam w garść i schowałam je do kieszeni.
– Oj, Kasiu, że też ci się chciało…
Co to dziś jest 84 groszy? Nic!
– Zawsze mnie uczono szanować pieniądze i schylać się nawet po przysłowiowy grosz – wyjaśniłam jej.
Zmarszczyła brwi.
– To u was jest aż tak źle? – spytała retorycznie. – Nie wiedziałam…
W duchu śmiałam się z pogardy, jaką Ula okazywała drobniakom. Odkąd jej mąż wyjechał za granicę i zaczął przysyłać funty, moja koleżanka zachłysnęła się „bogactwem”. Kupowała tylko drogie kosmetyki, chwaliła się markowymi ciuchami, na które mnie nie było stać, i wakacjami w Egipcie.
Ja swojego męża nie puściłam z kraju. Pracujemy razem w szkolnictwie. Mieszkamy z dziećmi w bloku. Ula właśnie wprowadziła się do domu za miastem. Ja męża mam na co dzień, Ula raz na dwa miesiące. Bawi mnie to jej ciągłe podkreślanie statusu materialnego, a przecież jeszcze 5 lat temu, tak jak my, liczyła każdą złotówkę. Zatrzymałyśmy się przy jej aucie.
– Nie chcesz odwiedzić przyjaciółki? – trąciłam ją w ramię. – No chodź, zobaczysz świniobicie…
– Świniobicie!? To wy zwierzęta w domu hodujecie? – zdziwiła się.
Roześmiałam się.
– Można to i tak określić…
Mimo że mój blok znajdował się zaledwie 200 metrów dalej, Ula kazała mi wsiąść do swojego auta i podjechała pod samą klatkę schodową.
– Jesteśmy na miejscu! – oznajmiłam.
– Ojej, trzecie piętro! Szkoda, że nie macie windy… – marudziła.
– Nie marudź, kiedyś sama mieszkałaś na czwartym i jakoś dawałaś radę bez windy – przypomniałam jej, a ona skrzywiła się, jakbym przypomniała jej o czymś, o czym chciała zapomnieć.
– Chodź, zobaczysz, jak teraz mieszkamy… – pociągnęłam ją za rękę.
Popatrzyła na mnie z lękiem. Może bała się, że będę ją prosiła o pożyczkę. Uśmiechnęłam się na myśl, że moja koleżanka po prostu dziwaczeje.
Wciąż podkreślała swój status materialny
– Obiecałam Maćkowi, że pierwszy da śwince młotkiem w łeb! – dodałam.
– No co ty, Kaśka! Ja się boję krwi! – zawołała z tak wielkim przerażeniem, że aż zrobiło mi się jej żal.
– Spokojnie, nie będzie żadnej krwi. Po prostu dzisiaj Maciek i Agatka opróżnią gromadzone przez kilka miesięcy monety – wyjaśniłam jej.
Uspokoiła się. I zaraz dodała, że jej jedynak nie zbiera żadnych moniaków, bo dostaje sowite kieszonkowe. Po raz kolejny musiała podkreślić, że ma więcej pieniędzy ode mnie.
– Nawet nie wiesz, ile dzieciaki mają frajdy w odkładaniu monet – odparłam, wspinając się po schodach.
Gdy weszłyśmy, dzieci ucałowały mnie w policzek.
– Ciocia Ula chciałaby zobaczyć, jak wygląda u nas świniobicie – puściłam oko do dzieci. – Przygotujcie stół, a ja nastawię wodę na herbatkę.
Maluchy rozłożyły na stole stare gazety i postawiły na środku dwie ceramiczne świnki. Chwilę później przyniosłam mały młotek…
– Chyba nie będziecie ich rozbijać! – zawołała Ula. – Szkoda by było. Są takie ładne i kolorowe… – uniosła tę, którą przyniósł Maciek. – Ciężka!
– Rodzice po zakupach oddają mi drobne monety, od jednego do pięćdziesięciu groszy – pochwalił się syn.
– Dla mnie rodzice zostawiają złotówki i dwa złote, bo mam mniejszą świnkę – uśmiechnęła się Agatka.
Uniosłam młotek, a Ula zrobiła wielkie oczy
– Dałaś się nabrać! – powiedziałam.
Na dnie skarbonek znajdował się korek, umożliwiający uwolnienie zgromadzonych oszczędności.
Na stare gazety wysypał się stos monet. Maciek układał je w słupki, a potem liczył na kartce. Okrągłą sumę lokował w woreczkach i wkładał tam kartkę z wypisaną kwotą.
– Kto wam to przyjmie? – pokręciła głową moja przyjaciółka.
– O, moja droga, mamy stałych odbiorców – zapewniłam ją.
– Zanosimy bilon do apteki i sklepu spożywczego. Chętnie go przyjmują – wyjaśnił Uli Maciek.
– I do kiosku – dodała Agatka.
Okazało się, że moje dzieciaki uzbierały razem aż 178 złotych!
– Niezła sumka – skrzywiła się Ula.
Może dla niej to mało, ale tu nie chodziło o kwotę, ale o naukę oszczędzania. Maluchy podzieliły się pieniędzmi po równo. Agatka kupiła sobie miękkie pantofle z motylkami i parasolkę, a Maciek piłkę i koszulkę z logo ulubionego zespołu. A ile mieli przy tym radości! Aż miło było popatrzeć.
Czytaj także:
„Odkąd skończyłam 11 lat, ojciec miał mnie gdzieś. Teraz nagle zgrywa superdziadka, lecz ja nie potrafię mu zaufać”
„Narobiłam długów, by wykarmić chorego męża i niepełnosprawną córkę. Straciłabym mieszkanie, ale pomógł mi… gangster”
„Faceci w sanatoriach to bezczelni podrywacze. Chcą się bawić, a potem się dziwią, że zostają bez mieszkania i kasy”