„Narobiłam długów, by wykarmić chorego męża i niepełnosprawną córkę. Straciłabym mieszkanie, ale pomógł mi… gangster”

kobieta, która narobiła długów fot. Adobe Stock, fizkes
„– Ja chcę pomóc, a pani mnie tu naciąga na jakieś zwierzenia! – uśmiechnął się. – Ale dobrze, powiem. Robię to ze względu na pana Zbyszka. Nikt w tej klatce nie był dla mnie taki dobry, jak on. Więcej od niego serca uświadczyłem niż od rodzonego ojca. Zdarzało się nawet, że mnie przed starym chronił. Nakarmił, jak było trzeba. Dał parę groszy…”.
/ 18.08.2022 17:15
kobieta, która narobiła długów fot. Adobe Stock, fizkes

Mam pięćdziesiąt siedem lat i w życiu przeżyłam już wiele. Świat zawalił mi się na głowę kilka razy. Pierwszy, gdy urodziła się nasza córeczka, Milena. O tym, że ma zespół Downa, dowiedziałam się kilka dni po porodzie. Ogarnęliśmy się jednak z mężem dość szybko. Nie było wyjścia, musieliśmy żyć normalnie właśnie dla niej!

Drugi raz straciłam ochotę do życia, gdy okazało się, że nie będę mogła mieć więcej dzieci. Wtedy uratował mnie mąż. Wspierał, pocieszał, tłumaczył, że damy radę, że i tak możemy być szczęśliwi.

Trzecim tragicznym wydarzeniem w naszym życiu był wypadek Zbyszka. Mąż pracował w hucie szkła i gorący odłamek wpadł mu do oka. Stracił lewą gałkę, przeszedł operację, dostał protezę. Wysłali go też na rentę, ale jej wysokość była upokorzeniem. Nie mieliśmy szans, żeby za taką kwotę utrzymać trzyosobową rodzinę, w tym chore dziecko. Bo przecież ja nie pracowałam, zajmowałam się Mileną. Gdy ona dorastała, dzieci z tą chorobą trzymało się w domach – pod opieką matek.

Renta starczała do dziesiątego

Tak się szczęśliwie wtedy złożyło, że nasza spółdzielnia szukała dozorcy, który dbałby o porządek oraz zajmował się konserwacją bloku, w którym mieszkaliśmy. Przyjęli Zbyszka, bo potrafił majsterkować, a do tego miał orzeczoną niepełnosprawność, co pozwalało spółdzielni zaoszczędzić na nim. To były dobre, spokojne lata.

Życie z dzieckiem z zespołem Downa nigdy nie jest łatwe, lecz przywykliśmy do przeszkód i staraliśmy się być zadowoleni z tego, co mamy. Wszystko układało się dobrze do momentu czwartej tragedii. Koszmaru, który zdarzył się nam rok temu. Zbyszek dostał udaru w pracy. Znaleźli go sąsiedzi. Zbyszka udało się uratować, ale nie udało się przywrócić mu zdrowia. Ze szpitala wrócił na wózku inwalidzkim. Nie było z nim kontaktu, nie potrafił zająć się sobą.

Dbałam więc o niego i Milenę. Cały dzień zajmowałam się jednym i drugim, ale wpadłam w finansowe tarapaty. Renta wystarczała do dziesiątego. Nie miałam z czego zapłacić za jedzenie i rachunki. Wnioskowałam o zapomogi, o wsparcie z opieki socjalnej, mimo to ciągle brakowało. Dlatego zaczęłam się zapożyczać. Najpierw u sąsiadów, a potem w firmie pożyczkowej. Dlaczego nie poszłam do banku? Z moimi możliwościami finansowymi pewnie by mnie tam nawet za próg nie wpuścili.

Po roku wegetacji Zbyszek umarł. Pochowałam go i uznałam, że teraz ja powinnam zarabiać na siebie i Milenę. Znalazłam fundację, która wspierała osoby takie jak ja. Która prowadziła internat dla dzieci z zespołem Downa. Mogłam zostawiać u nich trzydziestoletnią już prawie córkę rano i odbierać dopiero po pracy. A przyjęłam się w spółdzielni jako sprzątaczka. Znali tam mojego męża, szanowali jego pracę i ze względu na pamięć po nim zatrudnili też mnie. Wydawało się, że wyjdę na prostą… No i pewnie tak by było, gdybym nie narobiła tych długów.

Przez rok, gdy opiekowałam się mężem, zapożyczyłam się na piętnaście tysięcy złotych. To były dwie pożyczki po sześć tysięcy i jedna w wysokości trzech. Ogromna suma, której nie spłacałam według ustalonego harmonogramu. Nawet gdy zaczęłam pracować, nie wystarczało na raty.

Kiedy przychodził facet, który podpisywał ze mną umowy, wpłacałam mu tyle, ile akurat było w domu. Coś tam podpisywałam, coś kwitowałam, a on mówił o odsetkach i zachęcał do terminowych wpłat. Dwa albo trzy razy zabrał w zastaw z domu coś cennego. Stary komputer, trochę złota i ścienny zegar. Wystawił jakieś kwitki, które włożyłam do szuflady. Cóż mogę powiedzieć… Płynęłam wtedy z prądem, nie myślałam o tym, co będzie dalej. Tyle miałam na głowie.

Podczas jednej z tych wizyt dowiedziałam się jednak, że jestem winna firmie znacznie więcej, niż pożyczyłam. Mimo tego, że część pieniędzy już ze mnie ściągnęli! Gdy ten facet wymienił sumę, poczułam się, jakby mnie ktoś złapał za serce i próbował je zatrzymać.

– Ile?! – dopytywałam.

– Pięćdziesiąt tysięcy złotych, pani Mario

– Ale jak? Dlaczego? Co pan mówi?! Przecież ja wzięłam tylko piętnaście.

– No tak, ale są jeszcze odsetki, koszty zawarcia umowy, obsługa długu…

– Co to jest obsługa długu?

– No choćby to, że ja przychodzę po pieniądze. Jest w umowie zapisane. Każda moja wizyta to trzysta złotych. Nie czytała pani? – dziwił się, wstukując jednocześnie coś w swój telefon komórkowy.

Zachowywał się tak, jakby mój szok był dla niego chlebem powszednim. Jakby nie robił na nim żadnego wrażenia.

– Ale najważniejsze są odsetki. W pani przypadku dochodzi jeszcze przeterminowane zadłużenie. A to już są duże pieniądze.

– Ale ja nie mam tyle. Nigdy nie spłacę…

– Powinna pani. Bo ta kwota będzie się powiększała z miesiąca na miesiąc.

– Ale ja nie mam. Nie będę miała… Przecież mnie nie wsadzicie do więzienia.

– Nie – uśmiechnął się do mnie, jakby chciał mnie pocieszyć. – Proszę się nie martwić. Ale ma pani coś, czym może nas spłacić. To mieszkanie, proszę pani.

– Pan żartuje?

– To nie są żarty. To jest możliwość, to jest furtka dla pani. My wolelibyśmy pieniądze, ale jeśli będzie trzeba… – rozłożył ręce, a jego twarz przybrała wyraz współczucia.

Zawsze mi mówił „dzień dobry”

Odechciało mi się wszystkiego. Gdy wychodził, nawet nie wstałam z fotela. Chciałam w nim zostać i umrzeć. I pewnie gdyby nie córka, tobym sobie życie odebrała. Miałam dość tego, że przez cały czas muszę walczyć o odrobinę spokoju, o chwilę szczęścia, oddechu. Że wszystko idzie jak po grudzie.

O wizycie faceta z firmy pożyczkowej powiedziałam dwóm sąsiadkom. Nie mogłam się powstrzymać i musiałam się komuś pożalić. Nie miałam przecież nikogo bliskiego. Zostały mi tylko one – koleżanki z bloku. Było mi obojętne, czy rozpowiedzą moją historię. Wstyd już dawno przestał być zmartwieniem, a godność straciłam po wylewie męża. I to razem z nadzieją. Nie spodziewałam się więc, że ktokolwiek może mnie z tego bagna wyciągnąć. A już na pewno, że będzie to ktoś, o kim prawie zapomniałam…

Wiadomość o moim nieszczęściu rozeszła się po całym bloku. Dotarła też do niejakiego Sylwka. To młody chłopak, który wychowywał się w naszej bramie. Ojciec go bił, a matka była zawsze pijana. Chłopak już za nastolatka zajmował się szemranymi interesami. Teraz, w wieku dwudziestu pięciu lat, dorobił się kilku lombardów rozsianych po całym mieście. Odwiedzał rodziców co jakiś czas i tylko wtedy go widywałam. Zawsze mówił „dzień dobry”, ale ja raczej unikałam z nim kontaktu. Raz przyjechał z taką obstawą, że strach było patrzeć w ich stronę. Ponure chłopy w skórzanych kurtkach.

I to właśnie Sylwek zapukał pewnego dnia do moich drzwi. Zobaczyłam jego twarz w judaszu i na początku pomyślałam nawet, że to właśnie jego przysłali z tej firmy pożyczkowej. Że przyszedł, żeby odebrać mi mieszkanie. Ale otworzyłam.

Przywitał się i wszedł bez pytania.

– Siądziesz? Może herbaty się napijesz? – zaproponowałam.

– Nie, nie. Zaraz lecę. Chciałem panią zapytać tylko, czy to prawda, że męczy panią firma pożyczkowa.

– No tak. Chcą ode mnie pięćdziesiąt tysięcy…

– A ile pani pożyczyła?

– Piętnaście. Ale cztery już spłaciłam. Powinno zostać jedenaście…

– Rozumiem. A co to za firma? Jakaś duża? Reklamy w telewizji mają, billboardy z nimi pani widziała?

– Nie. Na słupach i w bramach wisiały ogłoszenia.

– To fajnie. To dobrze… Da mi pani te papiery, co ma od nich? Dokumenty, w których to wszystko jest zapisane. Adres ich i telefon. Ponegocjowałbym w pani sprawie… – uśmiechnął się, a mnie zmroziło.

– Sylwek, ale jak to… Nie rozumiem.

– Nie musi pani. Chcę pani pomóc.

Byłam tak wyczerpana tym wszystkim, że się zgodziłam. Nic z tego nie rozumiałam, ale potrzebowałam jakiejkolwiek pomocy. Nawet gdyby sam diabeł wtedy do mnie zapukał, tobym mu zaufała. Dałam papiery, byleby tylko ktoś się za mną wstawił. Wyciągnęłam teczkę z szuflady i wręczyłam Sylwkowi. Nie pytałam po co, dlaczego, jak, za co. Po prostu mu je oddałam. A on tylko uśmiechnął się do mnie tym swoim szatańskim uśmieszkiem i poszedł. Przyznam szczerze, że poczułam ulgę. Choćby z powodu faktu, że te papierzyska nie leżały już w mojej szufladzie…

Co on zrobił tym ludziom?

Dwa dni czekałam na jakąś wiadomość. Przyjechał do mnie wieczorem. Zapukał do drzwi i znów miał na twarzy ten sam uśmiech, co wtedy. Tym razem poprosił o herbatę i usiadł na krześle przy stole. Położył na blacie teczkę z dokumentami. Gdy postawiłam przed nim filiżankę, siorbnął łyk i klepnął papiery dłonią.

Załatwione, pani Mario.

– Ale co takiego?

– Panowie z tej niewielkiej firmy pożyczkowej zgodzili się umorzyć pani odsetki. Chcą jedynie spłaty kapitału. Co uważam za bardzo uczciwe z ich strony.

– Nie rozumiem…

– Musi pani im spłacić tylko te jedenaście tysięcy.

– A pięćdziesiąt?

– No, toż mówię pani, że odpuścili. Taka promocja specjalnie dla pani, pani Mario! – znów trzepnął w teczkę na znak triumfu.

A do mnie wtedy dotarło, co się stało.

– Sylwek, coś ty im zrobił? – jęknęłam.

– Ale o co chodzi, pani Mario? Powinna się pani przecież cieszyć…

– Chodzi o to, że się boję. O nich… O siebie. Przecież to jakieś gangsterskie przepychanki! – powiedziałam ze łzami w oczach.

Ale Sylwek wtedy spoważniał. Nachylił się nade mną i złapał za rękę.

– Pani Mario, zapewniam, że nic im się nie stało. Tylko z nimi ponegocjowałem. Ja i dwóch moich zaufanych pracowników. I niech pani nie ma żadnych skrupułów. To nie są uczciwi ludzie. Ja też może nie jestem z Czerwonego Krzyża, ale przynajmniej nikogo nie okradam jak te gnoje! – zacisnął pięść, ale potem zaraz się rozluźnił i wrócił do swojego łobuzerskiego uśmieszku. – Mamy szczęście, że to jakaś firma kogucik. Z większą nie byłoby tak łatwo… Niech się pani nie martwi i po prostu spłaci te jedenaście tysięcy. Dobrze? Da pani radę?

Wreszcie czułam, że nie jestem sama

Zgodziłam się. Nie chciałam dociekać, jak załatwił z tymi ludźmi tę obniżkę. Ważne, że zdjął ze mnie te pięćdziesiąt tysięcy. Ale to nie było wszystko, bo za chwilę Sylwek zaskoczył mnie po raz drugi. Zapytał, ile zarabiam jako sprzątaczka w spółdzielni, a gdy mu powiedziałam, zaproponował, żebym popołudniami przychodziła posprzątać i u niego, w lombardach. Żebym sobie dorobiła. Powiedział, że nie przeszkadzałoby mu, gdybym brała ze sobą Milenę, jeśli będzie taka potrzeba. Słuchałam go i szukałam jakiegoś haczyka, podstępu.

Zapytałam nawet, dlaczego to robi.

– Ja chcę pomóc, pani Mario, a pani mnie tu naciąga na jakieś zwierzenia! – uśmiechnął się. – Ale dobrze, powiem, żeby się pani uspokoiła. Pomagam ze względu na pana Zbyszka. Nikt w tej klatce nie był dla mnie taki dobry, jak on. Więcej od niego serca uświadczyłem niż od rodzonego ojca. Zdarzało się nawet, że mnie przed starym chronił. Nakarmił, jak było trzeba. Dał parę groszy na obiad, drugie śniadanie… Fakt, że czasem wydałem tę kasę na piwo, ale jego gestu nigdy nie zapomnę. Nie miałbym do siebie szacunku, gdybym pani nie pomógł. Ot, cała tajemnica. Tyle. Zadowolona?

Nie wytrzymałam wtedy. Poryczałam się jak głupia i musiał mnie młody chłopak uspokajać. Nawet mu się w ramię wypłakiwałam przez chwilę. Nie tylko dlatego, że mi ten dług anulował w większości, ale dlatego, że ktoś się mną zaopiekował, ktoś pomógł. Zainteresował moim nieszczęściem. W końcu nie czułam, że jestem sama.

Od następnego tygodnia zaczęłam pracę u niego. Jeżdżę po lombardach i sprzątam je bardzo sumiennie. Spłacam też dług w firmie pożyczkowej. I muszę przyznać, że pan, który odbiera ode mnie pieniądze, bardzo się zmienił. Jest grzeczny, rzeczowy i zaraz po odebraniu należności, szybciutko się ulatnia. Za każdy razem przypomina też, jaka kwota do spłaty jeszcze mi została.

Zawsze gdy zamykam za nim drzwi, mam mieszane uczucia. Z jednej strony pluję sobie w brodę, że w ogóle z nimi zaczęłam, ale z drugiej jestem wdzięczna losowi, że podesłał mi Sylwka. A właściwie to wdzięczna jestem mojemu mężowi, bo to on załatwił mi takiego opiekuna. Dzięki niemu znów mam trochę spokoju, no i nadziei. A myślałam, że już nie spotka mnie w życiu nic dobrego.

Czytaj także:
„Przyjaciółka zrobiła sobie dziecko i je zaniedbuje. Ciągle siedzi w pracy, a jej syna wychowuje telewizor i telefon”
„Mąż chętnie zabierał wnuczkę na spacery. Nie wiedziałam, że mała bawiła się sama, a dziadek podrywał baby na placu zabaw”
„Dopiero na emeryturze zdałam sobie sprawę, że mój mąż to nudziarz. Nie chcę przeżyć moich ostatnich lat przed telewizorem”

Redakcja poleca

REKLAMA