– Kochana! Teraz to ty musisz zainwestować w siebie! – wykrzyknęła moja przyjaciółka, kiedy już było po wszystkim.
Po wszystkim, czyli po sprawie rozwodowej kończącej moje 30-letnie małżeństwo z Arkadiuszem.
– Zainwestować w siebie? – spojrzałam na nią zdziwiona.
– No tak! W swoją twarz! – uściśliła dobitnie i wydęła usta.
„Czy ostatnio zrobiły się jej jakby większe, czy tylko mi się tak wydaje?” – zastanowiłam się.
– Kwas hialuronowy – rzuciła Iwona.
– Że co?
– Patrzysz na moje wargi. Powiększyłam je lekko za pomocą kwasu hialuronowego – uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Bolało? – wyrwało mi się ze współczuciem. Kwas. Fu! To musiało piec.
– Ani trochę! – Iwona roześmiała się perliście. – Jedna ampułka w przerwie na lunch. 1000 złotych i pół roku całuśnych usteczek zapewnione. Bo musisz pamiętać, moja droga, że jedną z oznak starzenia się jest zanikanie czerwieni wargowej – zniżyła głos. – Żaden facet nie zareaguje na zaciśnięte kreseczki. Wargi muszą wyglądać jak miękkie poduszeczki!
– Poduszeczki… Aha.
Iwona widząc, że w kwestii zabiegów urodowych jestem całkiem zielona, w ciągu godziny zrobiła mi prawdziwy wykład na temat nowoczesnej kosmetyki.
O rany, naprawdę jest ze mną aż tak źle?
Mikrodermabrazja, mezoterapia bezigłowa, laser IPL, pole magnetyczne, liposukcja – od tych wszystkich nazw wprost kręciło mi się w głowie!
– Zobacz tylko, pod oczami masz torby większe niż niejeden kangur. A te przebarwienia?! – wyliczała ze zgrozą Iwona.
– Efekt długich godzin spędzonych na łódce z byłym mężem, fanatykiem wędkowania! – zdążyłam wtrącić, ale ona już leciała dalej w ocenie zniszczeń na mojej 52-letniej twarzy.
– Dwie bruzdy po obu stronach ust także nie dodają ci urody. Ale nie martw się, wypełnimy je! – dodała mi otuchy, klepiąc moją rękę wymanikiurowaną dłonią. – Umówię cię z moją panią Jolą! To prawdziwa mistrzyni! Odmłodzi cię o kilka lat!
I już po kilku dniach Iwona zadzwoniła, że jesteśmy umówione u pani Joli. Przyznam, że na widok tej kobiety lekko mnie zatkało! Idealnie gładka porcelanowa twarz. Usta pociągnięte modną szminką rozchylone w uśmiechu, który chyba lekko stężał na mój widok.
– No, tutaj jedna ampułka kwasu nie wystarczy! – uprzedziła mnie od razu. – Te bruzdy są głębokie jak Rów Mariański! No i te kurze łapki wokół oczu…
Najpierw zajęłybyśmy się nimi, a potem laseroterapia, a może raczej dermabrazja – znowu zaczęły padać nieznane mi nazwy, a Iwona z panią Jolą kiwały głowami.
– No, to mamy już plan na najbliższe pół roku! – oświadczyła mi po dłuższej chwili kosmetyczka.
– Pół roku? – wydukałam zaskoczona.
– A co pani myślała, kochana? Że wystarczy jeden zabieg? Tu jest potrzebna cała seria! – stwierdziła pani Jola, wymieniając uśmiechy z Iwoną.
– A ile to będzie…
– Kosztowało? Młodość nie ma ceny! Ale tak na oko, to…
Pani Jola sprawnie zrobiła kalkulację.
– 4,5 tysiąca złotych? – wydukałam. – I to będzie koniec?
– Jaki koniec? Dopiero początek! Najpotrzebniejsze zabiegi, które potem trzeba regularnie powtarzać, aby podtrzymać efekt! – gładka twarz kosmetyczki jaśniała jawnym oburzeniem.
– To ja może jeszcze się zastanowię – powoli zsunęłam się z leżanki, ściągając przy okazji jakiś biały ręcznik.
– Oczywiście – pani Jola nagle, mimo tego całego kwasu wypełniającego jej wargi jak poduszeczki, zasznurowała ciasno usta. – A my, pani Iwonko, widzimy się planowo w piątek! – zaszczebiotała.
– Oczywiście! – rzuciła Iwona.
Połączyła je kolagenowo-laserowa nić porozumienia.
Poczułam się stara, zaniedbana i kompletnie zbędna
– Aśka, co ty wyprawiasz! – syknęła do mnie Iwona już na ulicy. – Czy ty wiesz, jakie ona ma terminy? Do niej nawet przyjeżdżają klientki z Wiednia!
– Ale ja nie byłam przygotowana na taki wydatek – broniłam się słabo.
– Na jakim ty świecie żyjesz, kobieto? Młodość musi kosztować! Inaczej żaden facet nawet na ciebie nie spojrzy!
– A intelekt? Poczucie humoru? Pasje? – zapytałam załamana wizją Iwony. – Czy to się już nie liczy?
– Kupuje się oczami! – dobiła mnie.
Milczałam.
– No, jak tam sobie chcesz! – obraziła się. – Ale pamiętaj, nie miej do mnie pretensji, kiedy za pół roku będziesz sama!
Nie chciałam być sama, ale i nie miałam pieniędzy, aby zrobić z siebie lalkę Barbie.
„Klasyczny pat! – pomyślałam zrezygnowana. – No cóż, będę musiała pokochać swoje zmarszczki i liczyć na to, że jednak komuś się spodobają”.
Nie powiem jednak, że nie dostałam chandry
Mina pani Joli, kiedy wychodziłam z jej gabinetu, świadczyła dobitnie, że nie wróży mi żadnego powodzenia.
„Ona ma pewnie wielbicieli, jak lodu! – pomyślałam nie bez zazdrości. – Idzie ulicą, a oni ścielą się jej do stóp!”.
Zdołowana postanowiłam poprawić sobie humor jakąś dobrą powieścią.
– Może nie stać mnie na wiadro kwasu hialuronowego, ale na dobrą książkę jeszcze tak! – mruknęłam pod nosem, włączając komputer, żeby poszukać w sieci, co nowego ostatnio wydano.
Surfowałam i klikałam myszką, ale jakoś tak bez przekonania. I nagle zauważyłam, że dziwnie ciągnie mnie w kierunku portali randkowych. A przecież do tej pory nawet nie pomyślałam o tym, aby się na czymś takim zalogować!
„No tak, zraniona ambicja! Teraz będę udowadniać całemu światu, że ktoś jednak umówi się ze mną na randkę! – pomyślałam ponuro. – Ale co mi szkodzi?”.
Weszłam na portal, wstukałam nazwę swojego miasta i zaczęłam od przeglądu „rywalek”. I kogo zobaczyłam na jednym z pierwszych miejsc? Panią Jolę! Panią kosmetyczkę z ustami Angeliny Jolie! Zaskoczona omal nie spadłam z krzesła! A więc ona nie ma całej świty wielbicieli, tylko – mimo tych swoich botoksów i warg wypełnionych kolagenem – musi szukać partnera w Internecie? Wzięłam głęboki oddech, a potem zaczęłam się śmiać! Głośno i szczerze.
I zeszło ze mnie całe napięcie
Jeśli ktoś będzie chciał mnie pokochać, to pokocha najpierw moje zmarszczki! I już zupełnie na luzie kupiłam sobie cudowną powieść „Kobieta w lustrze”, Erica-Emmanuela Schmitta. Za niecałe 40 złotych.
„Każdy ma takie lustro, na jakie zasługuje” – pomyślałam filozoficznie, zagłębiając się kilka dni później w smakowitej lekturze. – Ja wolę to książkowe”.
A co do faceta, to kilka miesięcy później na wernisażu w pewnej znanej księgarni poznałam Eryka. Połączyła nas miłość do książek i to, że oboje jesteśmy krótkowidzami. Mój ukochany nie liczy więc moich zmarszczek, kiedy się całujemy, bo ich zwyczajnie nie widzi. Przymknięte oko to o wiele lepsza recepta na starość niż botoks!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”