„Przyjaciółka wepchnęła mnie w ramiona kochanka, a potem miała pretensje. To nie moja wina, że jej ojciec jest taki czarujący”

zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Rido
„Starałam się unikać jakiejkolwiek kokieterii w stosunku do tego mężczyzny, ale ja chyba nie potrafię. Słowo daję. Prawdziwa blondynka ze mnie, jak z dowcipów. No, może nie aż tak, ale prawie”.
/ 06.02.2023 12:30
zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Rido

Tamte wakacje długo wspominałam z pewnym zakłopotaniem. Czułam się zdezorientowana i zraniona, połączenie tych splątanych wrażeń czyniło w mojej głowie, jak również w sercu, niezdrowy zamęt.

Wolałabym raczej zapomnieć, ale na to nie było szans. Najboleśniej przeżywałam swoją utraconą naiwność, dziecinną wiarę w przyjaźń, w to, że ludzie chcą się dzielić tym, co mają najlepsze. Najdłużej doskwierało mi poczucie niespełnienia. W istocie to chyba ono nie pozwalało mi normalnie żyć i życiem się cieszyć… Wszystko zaczęło się od pomysłu Halinki, koleżanki, z którą pracowałyśmy razem na uczelni.

Halinka uosabiała dla mnie ideał kobiety

Była tylko trzy lata ode mnie starsza, ale traktowałam ją jak guru. Miała osiągnięcia, przy których moje kompletnie bladły: zrobiła doktorat i od razu zaczęła pracować nad habilitacją, cieszyła się powszechnym uznaniem, zarówno pośród kadry naukowej, jak i studentów, uchodziła za niezwykle utalentowaną.

„Zamierzam zostać profesorem przed czterdziestką. Na co czekać? Świat należy do młodych” – deklarowała często, a mnie mina rzedła. Nie dlatego, bym jej zazdrościła, a jeśli już, to w najbardziej pozytywnym sensie – sama nie pragnęłam niczego więcej, niż być taka jak ona. Było mi jednak bardzo do tego daleko, z moim lenistwem i brakiem konsekwencji, pewności siebie, zdecydowania.

Uwielbiałam w Halince wszystko: naturalny koci wdzięk, błyskotliwą inteligencję połączoną z poczuciem humoru, sposób, w jaki patrzyła na rozmówcę, uważna i skupiona, radosny półuśmiech, którym obdarzała nawet obcych ludzi. Jej chropawą urodę też uważałabym za doskonałą, gdyby tylko chciała ją podkreślić i o nią zadbać, tak jak ja to w kółko robiłam.

Zawsze byłam trochę zakompleksiona i wyglądem właśnie starałam się sobie pomóc. Tymczasem ona traktowała te sprawy nonszalancko, nigdy się nie malowała, nosiła krótkie, po męsku ostrzyżone włosy, byle jakie ciuchy. Wydawała mi się osobą bardzo prostolinijną, bezpretensjonalną, rozbrajająco szczerą i otwartą. Chociaż bardzo się różniłyśmy, zbliżała nas samotność, nasze koleżanki miały facetów, my nie, one wiecznie się śpieszyły, my mogłyśmy pozwolić sobie na długie spacery albo wypady do kina czy teatru.  Nie byłam więc wcale zdziwiona, gdy zaproponowała mi wspólne wakacje w maleńkiej miejscowości nad jeziorem, w Borach Tucholskich. Mieszkał tam jej ojciec.

– Kupił ten dom na emeryturze, miał już serdecznie dosyć miasta, całe życie sobie to obiecywał – że wyniesie się na wieś. Poza tym po śmierci mamy nie chciał dalej sam żyć w mieszkaniu, w którym spędzili razem prawie trzydzieści  lat. Wszystko się zazębiło i dzięki temu ja również mam cudowną przystań. Sama zobaczysz, jak tam ślicznie, spokojnie. Tata szaleje – remontuje kolejne pokoje, sadzi drzewa, zakłada grządki z ekologicznymi uprawami, dobrze mu to robi.

– Na pewno nie będę wam przeszkadzać?

– No co ty! Nie śmiałabym ci proponować gościny, gdybym się nie upewniła. Wszystko zostało omówione i umówione, tata bardzo się cieszy, lubi ludzi. Zwłaszcza młodych, zwłaszcza młode kobiety – mrugnęła okiem porozumiewawczo. – Biedny ojczulek. Jest taki samotny na tym uroczym zadupiu.

Pojechałam sama, tydzień po Halince

Cała wyprawa bardzo mnie podniecała: i to, że będę w pobliżu przyjaciółki, i to, że spędzę wakacje w pięknym miejscu, a już miałam wątpliwości, czy aby nie przyjdzie mi przesiedzieć ich w domu. Samej trudno poderwać się do lotu…

Wzięłam ze sobą dwie wielkie walizy – jedna z nich była jak najbardziej konkretna, wypełniona kolorowymi letnimi łaszkami, druga, symboliczna, zawierała wszystkie moje tęsknoty i nadzieje: na pogłębienie przyjaźni z Halinką i być może nawiązanie jej również z jej ojcem, człowiekiem zapewne interesującym, odważnym, który zaczął wszystko od nowa w tak późnym wieku i rozpaczliwym położeniu wdowca.

Mało kogo byłoby na to stać – myślałam zaintrygowana – rzucić rodzinne miasto, zostawić w nim jedyną córkę, podjąć się nowych wyzwań, sprostać im. Mój stary na pewno nie byłby do czegoś takiego zdolny, a gdyby zabrakło mamy, musiałby znaleźć kogoś innego, kto by go prowadził za rączkę. Niewykluczone nawet, że na mnie by to spadło.

W takich oto myślach pogrążona byłam, gdy pociąg wjechał na maleńką stacyjkę. Peron był na tyle krótki, że omiotłam go jednym spojrzeniem i nie wyłowiło ono Halinki. Wysiadłam niepewna i rozglądałam się histerycznie – czy coś się stało? Nieoczekiwanie zbliżył się do mnie wysoki, szczupły facet, na oko koło pięćdziesiątki, z zadbanym siwym zarostem.

– Pani Hania?

– Tak…

– Jestem Aleksander, ojciec Haliny. Wysłała mnie po panią, bo trochę źle się dzisiaj czuje, zimno jest ostatnio, wilgotno, nabawiła się kataru.

Rzeczywiście było zimno, zaczynałam już szczękać zębami w swojej letniej sukience.

– To co, idziemy? – zawołał energicznie po kilku sekundach, w trakcie których uważnie mi się przyjrzał.

Wyczułam jego spojrzenie i zrobiło mi się jakoś niezręcznie. Szczególnie że „staruszek” wcale nie był stary, powiedziałabym nawet, że bardzo, bardzo do rzeczy. Spodziewałam się grzyba zdecydowanie bardziej zmurszałego.

– Idziemy.

Poczucie niezręczności nie opuszczało mnie

Kuliłam się niby z zimna, ale tak naprawdę z zakłopotania. Patrzył na mnie jedynie przez chwilę, ale nie oszukujmy się, kobieta rozumie ten rodzaj spojrzenia. Prowadził samochód pewnie i szybko, obserwowałam jego ręce na kierownicy – białe wąskie dłonie o długich palcach artysty. Aż trudno uwierzyć w te ekologiczne uprawy, myślałam.

Żadne z nas nie odezwało się do końca podróży, która zresztą nie trwała długo. Coś między nami zawisło. Po kilku minutach stanęliśmy przed bramą, Aleksander otworzył ją pilotem i wjechaliśmy w wielkie podwórze, które wyglądało jak przedsionek raju – wszędzie bajecznie kolorowe kwiaty, na grządkach, w donicach. Spodziewałam się, że na widok samochodu moja przyjaciółka wyskoczy na dwór i się ze mną przywita, ale dom pozostawał ciemny i głuchy.

– Halina pewnie zasnęła, miała trochę gorączkę. Zaprowadzę panią do jej pokoju, a potem zapraszam na kolację.

– Bardzo dziękuję, nie trzeba. Wcale nie jestem głodna.

– Ale co też pani! Nie ma mowy, jedzenie przygotowane.

Czułam się naprawdę idiotycznie, ale co miałam zrobić? Kwadrans później, odświeżona, przebrana w spodnie i koszulę, zeszłam do kuchni.

– No proszę! W sukience wydała mi się pani zachwycająca, ale w dżinsach też pięknie. Są takie kobiety, które cokolwiek włożą – wyglądają fantastycznie. Pani do nich należy, pani Haniu, pani ma szyk i gust, w przeciwieństwie, niestety, do mojej córki. Przepraszam, że tak panią komplementuję, ale nie da się inaczej. Jestem olśniony. Ale pani chyba jest do tego przyzwyczajona, że mężczyźni na jej widok głupieją?

– Nie. Raczej rzadko słyszę komplementy.

Starałam się unikać jakiejkolwiek kokieterii w stosunku do tego mężczyzny, ale ja chyba nie potrafię. Słowo daję. Prawdziwa blondynka ze mnie, jak z dowcipów. No, może nie aż tak, ale prawie. Wkrótce zresztą przestał zajmować się moim wyglądem i w ogóle moją osobą. Temat zszedł na remont domu i dalsze plany związane z agroturystyką, którą chciał rozkręcić, żeby trochę zarabiać, a przede wszystkim być między ludźmi.

– Najgorsze, że człowiek sam, samemu nic się nie chce. Gdyby moja Teresa żyła, wszystko wyglądałoby inaczej. Tak szybko się zawinęła, nieszczęsna.

No właśnie. Ile on właściwie ma lat?

Wyglądał o wiele młodziej, niż mogłam przypuszczać, chyba wcześnie zmajstrował tę swoją córeczkę. Jakby odgadł moje myśli.

– Byliśmy jeszcze szczeniakami, gdy się Halina urodziła. Moja żona zmarła tuż po pięćdzisiątce.

– Tak mi przykro.

Czułam, że ma ochotę dłużej ze mną posiedzieć, ale ta sytuacja wciąż mnie niepokoiła. Gdyby Halinka była z nami, moglibyśmy przegadać całą noc. Będzie jeszcze niejedna okazja – pocieszyłam się.

– Pójdę już spać – jakoś udało mi się wtrącić – padam ze zmęczenia po podróży.

– Pewnie, oczywiście, ja tu panią nudzę. Dobrej nocy. Przyjemnych snów.

Długo jednak kręciłam się jeszcze w łóżku, pełna emocji, jak to w nowym miejscu. Myślałam o Halince, która nie zeszła na dół nawet na chwilę. Bardzo widać twardo spała. Jeśli jest taka chora, jak to wpłynie na mój pobyt tutaj?

Dziwnie to wszystko się zaczyna – myślałam. Inaczej wyobrażałam sobie ten pierwszy wieczór. Zastanawiałam się też, dlaczego nie wspomniała nigdy, że jej ojciec jest tak atrakcyjnym facetem. Czy to możliwe, że sama nie zdawała sobie z tego sprawy? Nie widziała tego? Możliwe, gdyby mnie jakaś koleżanka spytała o mojego tatę… Ale przecież on jest zupełnie inny, nie ma porównania.

Ranek wstał chłodny i pochmurny

Koło dziewiątej zeszłam do kuchni, gdzie nie zastałam nikogo. Po cichu wróciłam do pokoju i siedziałam w nim, póki nie usłyszałam głosów. Spragniona byłam kawy i rozwiania nocnych niepokojów. Halinka przywitała się ze mną zaskakująco mało serdecznie. Robiła wrażenie nadąsanej, dlaczego? Poważnie zaniepokojona, spytałam ją o zdrowie.

– Czuję się tak sobie, nie najlepiej. Muszę poleżeć trochę w łóżku, to może szybciej wydobrzeję. Ale chyba nie jestem ci niezbędnie potrzebna? Poradziliście sobie beze mnie wczoraj, poradzicie sobie i dzisiaj.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Tym bardziej że w istocie miała rację. Jej ojciec dwoił się i troił, wszędzie było go pełno, wesoło pogwizdywał, przygotowując jajka sadzone, krojąc chleb, pomidory, wszystko robił naraz i nie chciał żadnej pomocy.

W dziennym świetle na jego twarzy bardziej widoczne były grube bruzdy wokół oczu i nosa. Nie przeszkadzały w ogólnym wrażeniu. Ze swoimi męskimi rysami i brązową opalenizną przypominał Indianina albo żeglarza szósty miesiąc pływającego po morzu. Obserwowałam go spod oka, dyskretnie. Był czarujący, co wyraźnie irytowało córkę. Czasem delikatnie jej dogryzał, droczył się, to nie było bardzo złośliwe, ale ona reagowała agresywnie.

Nie znałam jej takiej

Coś w nią wstąpiło, jakaś złość, w tę moją uroczą Halinkę. Po śniadaniu wróciła do swojego pokoju, a pan Aleksander porwał mnie, by pochwalić się królestwem, jakie stworzył z opuszczonego dawno temu gospodarstwa. I tak to mniej więcej dalej się ułożyło.

Liczyłam na długie spacery po lesie z Halinką, na to, że wygrzewać się będziemy w słońcu, kąpać w jeziorze, czytać w cieniu drzew, dużo rozmawiać – o książkach i o życiu. Tymczasem na okrągło padało, wiało, a moja przyjaciółka zachowywała się jak obrażona królewna. Moja zażyłość z jej ojcem działała jej na nerwy, chociaż wcale nie przeze mnie została sprowokowana, a w dużym stopniu przez nią właśnie, przez jej ciągłe złe samopoczucie, w które w pewnej chwili nawet zaczęłam wątpić.

Odnosiłam wrażenie, że mnie celowo unika, a jeszcze bardziej ojca. Nie podobaliśmy jej się. Kilka razy wychwyciłam jej spojrzenie – było nieprzyjemne, nawet wrogie. Kilka razy wspomniała coś o swojej matce, i to w taki sposób, by ojca zranić. Dlaczego w ogóle mnie zaprosiła? Skoro taka zazdrosna, po co mnie tu ściągnęła, myślałam zirytowana. Czy naprawdę, przy swej niecodziennej inteligencji, nie brała w ogóle pod uwagę, jak może zareagować na mnie tatuś? Na młodą, niebrzydką kobietę pod swoim dachem?
Niektóre jego teksty, niektóre jego gesty…

Nie zaskoczyło mnie to wcale, gdy poczułam w brzuchu znajome motyle. Z jednej strony mężczyzna ten wydawał mi się stary, w końcu dwadzieścia lat starszy ode mnie, z drugiej – dawno już nikt tak na mnie nie działał.

Jak jakaś nastolatka wstydziłam się sama przed sobą, ale głównie przed przyjaciółką. Swoim bystrym wzrokiem widziała wszystko. Jej wrogość rosła z każdym dniem. Zachowywała się, jakby zaczęła mnie nienawidzić. I za co? Cała wiłam się w sobie. Postanowiłam wyjechać, ale nie umiałam być wystarczająco stanowcza. Pod wpływem argumentów Aleksandra – w końcu przeszliśmy na ty – zwlekałam, jakby na coś czekając. Powtarzałam za nim, że na piękną wreszcie pogodę, prawdziwe lato, ale prawda wyglądał inaczej.

Wreszcie Aleksander odwiedził mnie w nocy. Raz, a potem drugi, i znów. Był mężczyzną doświadczonym i uległam mu bez oporu. Czy jednak naprawdę chciałam tego? Mnie samej trudno było sobie na to pytanie odpowiedzieć. Nie czułam się szczęśliwa, ale przeszkadzała mi w tym chyba jedynie obecność Haliny. Gdyby nie ona, weszłabym w ten romans otwarcie, zachowywałabym się inaczej – jak kobieta, nie jak zawstydzona dziewczynka. Aleksandra też córka drażniła. Zrobił się w stosunku do niej jeszcze bardziej złośliwy, dokuczał jej.

A ona mu nie ustępowała. Jej aluzje potrafiły być wredne, kolące, raniące. Atmosfera stała się nie do zniesienia.

Pewnego dnia uciekłam bez słowa

Aleksander robił coś w starej stodole, nie widział, jak wyszłam przez furtkę, dźwigając swoją żałosną walizkę. Halinka za to niewątpliwie mnie śledziła – czułam na plecach jej świdrujący wzrok. Wygrałaś – pomyślałam zrezygnowana. O cokolwiek szła walka, jednak wygrałaś.

Po przerwie wakacyjnej wrogość między nami się tylko ustabilizowała. Nie widziałam możliwości odbycia jakiejś rozmowy, bo właściwie, jak miałaby ona wyglądać? Czy miałabym się przed nią tłumaczyć? Z czego? A ona przede mną? Wolałabym nawet nie słuchać. Wspólni znajomi przecierali oczy.

Nikt niczego nie rozumiał i nie miał nigdy zrozumieć, Halinka – to trzeba jej przyznać –  nie rozniosła żadnych plotek. Ale doszło do mnie, że trochę mi szkodziła. Jakieś niepochlebne opinie podczas rady wydziału, jakieś ironiczne uśmiechy, gdy padało moje nazwisko. Fakt, że kariera naukowa i tak mi nie szła. Coś się we mnie ostatecznie zacięło. Nie mogłam ruszyć dalej z doktoratem, zmieścić się w terminie. W końcu sama zrezygnowałam. Wygrałaś, ty „wkrótce pani profesor”. Na każdej linii wygrałaś.

Aleksander mnie nie szukał

Długo jeszcze każdej myśli o nim towarzyszyły te same motyle, trzepotały skrzydłami jak nietoperze. Zabawił się facet, i już. Doświadczony gość, nie to co ja, głupia gęś… No cóż, dobrze było, ale się skończyło. Inaczej być nie mogło. Nad tymi wakacjami zawisła ciemna chmura o kształcie trochę zwierzęcym. Nie lubiłam ich wspominać.

Tylko że już żaden facet nie miał tego smaku, co tamten. Popadałam w romanse i wypadałam z nich jak zepsute zęby ze starczej szczęki. Szczególnie że znalazłam pracę w korporacji, panów do wyboru, do koloru. Pracowałam jednak jak szalona, rekompensując sobie całą mizerię osobistego życia. Tego lata znowu zagroziły mi wakacje w domu, wiadomo. Byłam przekonana, że nawet nie wezmę urlopu. Aż do chwili, gdy w rozmowie ze starą koleżanką dowiedziałam się czegoś o Halinie.

– Przebywa w Kanadzie na stypendium, wyjechała jeszcze przed koronawirusem – paplała Gocha, ale ja już jej nie słuchałam. A gdyby tak…?

Nawet nie zadzwoniłam. Jeśli prowadzi swoją wymarzoną agroturystykę, może nie mieć wolnych pokoi. Wtedy po prostu pojadę gdzie indziej szukać szczęścia. Na dobre.
Przedsionek raju popadł w zaniedbanie. Przez chwilę nawet przeraziłam się – może już tu wcale nie mieszka?

Stałam przed bramą i starałam się zobaczyć jak najwięcej, zanim nacisnę dzwonek. Okna w domu były otwarte. Narastająca ekscytacja mało nie wysadziła mnie w powietrze. Wreszcie się odważyłam. Cisza, nikogo. Stałam dalej, czekałam w napięciu. Po chwili z gospodarczego budynku wyszedł Aleksander. Tak bardzo byłam ciekawa pierwszej swojej reakcji na niego, pierwszego wrażenia po latach.

– Hania, no proszę.

Uśmiechnął się szeroko. Dziwne, ale jego męska, przystojna twarz zyskała jeszcze na uroku. Niektórym wiek nawet służy. Otworzył furtkę, wziął mnie za rękę i wprowadził do domu. Przytuliliśmy się mocno, bardzo mocno. Nogi się pode mną ugięły.

– Wreszcie. Tyle lat na ciebie czekałem.

– Nie tak długo znowu… Trzy.

– Dla mnie to była wieczność.

Motyle, motyle i… szczęście. Tak, teraz to czułam. Bez winy, bez wstydu – szczęście.

Czytaj także:
„Z premedytacją zniszczyłam moje 20-letnie małżeństwo i odeszłam do kochanka. Nie kochałam męża, marzyłam o ciele innego"
„Klient wynajął mnie, bym odkrył, kim jest kochanek jego żony. Jak się okazało, nie tylko on wiedział o tej zdradzie...”
„Nie potrafiłem przestać pić dla żony, ale dla kochanki już tak. Ona nie piała mi do ucha, gdy sięgałem po kielicha”

Redakcja poleca

REKLAMA