„Klient wynajął mnie, bym odkrył, kim jest kochanek jego żony. Jak się okazało, nie tylko on wiedział o tej zdradzie"

degtektyw w pracy fot. Adobe Stock, Tomasz Zajda
„Uciekająca postać zaczęła słabnąć. Nie umiałem orzec, czy to szczupły mężczyzna czy kobieta. Stawiałem odruchowo na to pierwsze. Szantażysta obejrzał się raz i drugi, przez co stracił nieco tempo i pozwolił mi się zbliżyć o kilka kroków. Nie miałem wątpliwości, że dopadnę typa, jeśli nie zdarzy się coś nieprzewidzianego”.
/ 03.01.2023 10:30
degtektyw w pracy fot. Adobe Stock, Tomasz Zajda

Stałem w krzakach miejskiego parku, obserwując zdenerwowaną kobietę. W szarej kopercie, którą ściskała kurczowo, znajdowało się piętnaście tysięcy złotych. Taka suma nie zajmuje wiele miejsca i łatwo ją ukryć, ale ona trzymała ją jak bombę. Kobieta chodziła w tę i z powrotem w pobliżu niewielkiego obelisku poświęconego ofiarom wypadków drogowych. Nie wiem, co za geniusz umieścił go właśnie tutaj, w miejscu, gdzie panował bardzo marny ruch nawet spacerowiczów, a samochody nie mogły wjeżdżać.

Lepszego miejsca nie mogłem znaleźć na szybko, a musiałem działać błyskawicznie. Od telefonu klienta do założenia punktu obserwacyjnego możliwie jak najbliżej obelisku minęła zaledwie godzina, nie miałem więc wielu opcji. 

Nie byłoby tutaj może tak źle, ale o zmierzchu zaczynały ciąć komary. Jesień nadeszła ciepła, idealna dla tych wrednych stworzeń. Kobieta absolutnie nie mogła mnie zobaczyć, podobnie jak szantażysta. Moim atutem było zaskoczenie. Miałem tylko nadzieję, że ten, kto zażądał pieniędzy, nie przyjedzie jakimś motocyklem albo skuterem. Nie powinien, bo od razu zwróciłby na siebie uwagę, jako że w parku zabronione było używanie jakichkolwiek pojazdów silnikowych, ale kto wie, co zrobi taki cwaniak.

Powiedział, że żona go zdradza

Obserwowana była coraz bardziej niespokojna. Dla nauczycielki pozbyć się piętnastu tysięcy to spore wyzwanie. Coś tam wiedziałem o poziomie zarobków tej grupy zawodowej, bo rodzice uczyli w liceum, a moja żona brała jakieś godziny hiszpańskiego i włoskiego w dwóch szkołach. Robiła to bardziej po to, żeby nie zardzewieć językowo niż z potrzeby finansowej. Prowadząc w domu biuro księgowości, specjalizujące się w rozliczeniach podatkowych, zarabiała nieporównanie lepiej niż w oświacie. A ja przynajmniej miałem wyprowadzone na glanc papiery.

Myślałem o tych sprawach, zabijając czas, bo komarów nie bardzo mogłem, nie wywołując szelestu liści. Spoglądałem na zegarek i modliłem się, żeby szantażysta przybył o czasie, zanim powieki i policzki tak mi zapuchną od ukąszeń, że nie będę nic widział.

Wreszcie się pojawił! Nie skorzystał z motocykla, ale nadjechał na rowerze. To też było spore utrudnienie w razie pościgu. A pościg musiał nastąpić, bo zakapturzony osobnik z kominiarką na twarzy tylko przemknął obok kobiety i wyrwał jej z rąk kopertę. Na moje szczęście zmierzał od strony głównej ulicy, musiał więc przejechać niedaleko mojego stanowiska. Właśnie na to liczyłem, wybierając tę lokalizację. W każdym zawodzie czasem trzeba zaryzykować, a szczególnie jeśli jest się prywatnym detektywem.

Kiedy wypadłem z krzaków, kobieta krzyknęła i zasłoniła odruchowo usta dłońmi. Trudno się jej dziwić. Nie dość, że jeden drań zabrał jej gwałtem pieniądze, to jeszcze ukazał się jakiś drugi. Pewnie sądziła, że ja i szantażysta jesteśmy wspólnikami. Przecież zupełnie mnie nie znała.

A jeszcze większe zaskoczenie musiało ją spotkać, kiedy zamiast ku niej rzuciłem się na rowerzystę. Próbował wprawdzie zwiać, ale w panice coś mu się pomyliło, wpadł kołem w rynienkę odprowadzającą deszczówkę, stracił kontrolę nad kierownicą i poszybował efektownym szczupakiem. Musiałem przyznać, że był całkiem sprawny, bo wylądował skokiem tygrysim, pozbierał się i pomknął przed siebie. Oczywiście ruszyłem za nim. Może był młody i wysportowany, ale to ja biegam półmaratony. Potrafię zamęczyć prawie każdego na dłuższym dystansie.

Klient zjawił się w moim biurze tydzień wcześniej, bardziej zrezygnowany niż wzburzony.

Żona mnie zdradza – oznajmił mężczyzna na wstępie.

Często słyszę takie wyznania, więc nie okazałem zdziwienia.

– Wie pan, z kim? – spytałem.

– Zdaje się, że to jej kolega z pracy – odpowiedział martwym głosem. – Wszystko na to wskazuje.

– A gdzie żona pracuje?

– W liceum – ton klienta nie zmienił się ani na jotę.

Szkoła… W tak sfeminizowanym zawodzie jak nauczycielski panuje znaczny deficyt panów. Romansowanie z nielicznymi mężczyznami nie jest jednak regułą, o czym doskonale wiedziałem zarówno od żony, jak i pamiętając własną drogę edukacyjną.

Inna rzecz, że w moim ogólniaku nauczycielka niemieckiego wdała się w upojny romans z wuefistą. Skończyło się to dla obojga dość nieprzyjemnie, bo jemu zdradzony małżonek złamał nogę, a z nią się rozwiódł w trybie natychmiastowym. Była to jednak odosobniona historia. Częściej to uczniowie płci męskiej zakochiwali się w co atrakcyjniejszych nauczycielkach, a dziewczęta wzdychały do przystojnych profesorów, tyle że najczęściej na tych marzeniach się kończyło.

Czasami podejrzenia bywają nieuzasadnione

– Jest pan pewien, że żona ma romans? – dopytywałem.

– Gdybym miał pewność, to sam bym załatwił sprawę – odparł ze zniecierpliwieniem.

W końcu okazał jakąś ekspresję.

– Być może – powiedziałem. – Jednak z takimi sprawami bywa bardzo różnie. Czasem zdradzana strona wie już doskonale, z kim małżonek się związał, i tylko chce uzyskać potwierdzenie, czasem są to uzasadnione podejrzenia, ale też niejednokrotnie coś się komuś tylko wydaje.

Mężczyzna patrzył na mnie przez kilka sekund, a potem odrzekł:

– Niech pan weźmie jako punkt wyjścia to ostatnie. Może coś mi się wydaje, chociaż ostatnio żona zachowuje się bardzo dziwnie. Jest rozkojarzona, często nie słyszy, co się do niej mówi, albo odpowiada bez sensu na proste pytania. Coś się z nią dzieje. Poza tym wciąż patrzy w komórkę, a kiedy pracuje na laptopie, w panice wyłącza jakieś strony, kiedy podchodzę. Trudno to przeoczyć.

– Jeśli tak się dzieje, rzeczywiście należy sprawdzić, czy nie wchodzą w grę osoby trzecie.

– Jak pan to delikatnie ujął – rzekł z goryczą. – Osoby trzecie. Kochanek! Ten matematyk!

Mimo opowieściach o niepewności pan Maciej najwyraźniej był przekonany, że żona przyprawia mu rogi. Zbyt wiele jednak w życiu widziałem, żeby na podstawie jego obserwacji mieć równie żelazny pogląd na sprawę.

Czy byłby pan w stanie przekazać komputer żony na czas jej nieobecności? Dałbym go do obejrzenia znajomemu informatykowi. Ale potrzebowałbym co najmniej ośmiu godzin, a najlepiej dziesięciu.

Zastanowił się.

– W przyszły czwartek żona będzie miała radę pedagogiczną. Lekcje ma od ósmej do piętnastej pięćdziesiąt, rada zaczyna się o szesnastej, więc nie wróci do domu. Może wtedy?

– Hm… – mruknąłem. – To prawie tydzień. Ale dobrze, w końcu nie chodzi o zagrożenie życia, możemy chwilę poczekać.

– Czyli co, nic pan nie zrobi przez ten tydzień? – klient zmarszczył brwi.

– Ależ skąd! Będę działał – zapewniłem.

– Pozbieram informacje, wezmę panią Ewelinę pod obserwację, może się okazać, że jej laptop nie będzie nam do niczego potrzebny.

Odetchnął z ulgą. Widziałem, że bardzo się męczy ze swoimi podejrzeniami i chciałby jak najszybciej wszystko załatwić. Niestety, w podobnych dochodzeniach trzeba się uzbroić w cierpliwość. Nie zawsze to, co jest pozamałżeńskim romansem, okazuje się nim w istocie. I odwrotnie…

– Jeżeli się okaże, że to faktycznie ten matematyk… – zaczął groźnym tonem klient, ale umilkł, bo przerwałem mu gestem.

– Jeżeli cokolwiek się okaże, pozostawi pan sprawę i sposób działania mnie – powiedziałem. – To najważniejszy warunek umowy.

– Myślałem, że najważniejsze jest honorarium – uśmiechnął się krzywo.

– Nie wiem, czy próbuje pan mnie obrazić, czy być dowcipny. Bo jeżeli to drugie, cholernie panu nie wyszło. Istnieje coś takiego jak etyka zawodowa. Słyszał pan o czymś takim?

Kilka banknotów rozwiązało mu język

Uniósł ręce, jakby spodziewał się ataku.

– Przepraszam – westchnął. – Zapędziłem się. Ale strasznie mnie to wszystko denerwuje.

– Proszę jednak pamiętać, że akurat ja nie jestem niczemu winien – uprzedziłem. – Cokolwiek się okaże, stanowię tylko narzędzie, a nie siłę sprawczą.

– Jasne – odparł klient. – Będę o tym pamiętał. Nie powinno się zabijać zwiastuna złych wieści.

– Chociaż w przeszłości różnie z tym bywało – mruknąłem.

Będę pamiętał – powtórzył.

Wyprzedzając nieco bieg wydarzeń, mogę powiedzieć, że komputer pani Eweliny rzeczywiście nie był nam do niczego potrzebny. Na szczęście, bo już i tak zalegałem znajomemu informatykowi parę złotych za dotychczasowe usługi. Zacząłem w miejscu najbardziej oczywistym, czyli w szkole. Nie próbowałem jednak rozpytywać nauczycieli. Doświadczenie podpowiadało, że to wyjątkowo rozgadane i rozplotkowane towarzystwo. Jedno moje pytanie mogłoby dotrzeć do całej kadry pedagogicznej, gdybym trafił na pleciugę.

Postanowiłem porozmawiać z mężczyzną, który siedział w recepcji, jak to się obecnie szumnie nazywa. Dawniej wszyscy mówili na taką pakamerę przy wejściu „cieciówka”. Ale czasy się zmieniają i terminologia również. Może i dobrze, ale czasem wychodzi śmiesznie. Zresztą zjawisko uczonego nazywania różnych zawodów nie jest niczym nowym. Na początku lat dziewięćdziesiątych, jeszcze podczas studiów, pracowałem dorywczo pod Pałacem Kultury jako sprzątacz vel śmieciarz. Ale w umowie miałem wpisane „asenizator”, co mnie niezmiernie bawiło.

Wróćmy jednak do rzeczy. Pilnujący wejścia do szkoły mężczyzna był oczywiście dobrze poinformowany, chociaż z początku udawał dyskretnego i nieprzystępnego. Parę banknotów zrobiło jednak swoje. A kiedy dowiedział się, że nie jestem jakimś tam ciekawskim rodzicem czy dziennikarzem, tylko detektywem, zupełnie opuściły go obiekcje.

– Chodzi panu o tę polonistkę, panią Ewelinę? – upewnił się.

– Właśnie. Istnieje podejrzenie, że uwikłała się w romans z nauczycielem matematyki nie owijałem w bawełnę.

– Z Kamilkiem? – spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, a ja potwierdziłem.

Roześmiał się na cały głos, ale zaraz ściszył rechot. Trwała lekcja i choć jego pakamera była tuż przy drzwiach wejściowych, hałasy mogły pofrunąć korytarzami.

– Panie kochany, niech pan w to nie wierzy! Oni się tylko przyjaźnią, nic więcej.

– A skąd taka pewność? – spytałem podejrzliwie. – Chyba ich pan nie śledził?

– Śledził? Po co? – tym razem zaśmiał się o wiele ciszej. – Przecież wszyscy wiedzą, że Szreder jest gejem… Prędzej bym go podejrzewał o podrywanie kolegów. Z panią Eweliną po prostu bardzo się lubią.

To było niezmiernie ważne, a przede wszystkim podważało podejrzenia klienta. Problem w tym, że pani Ewelina zachowywała się niepokojąco, jeśli wierzyć jego słowom. Gdyby Magda regularnie zamykała w pośpiechu jakieś strony w kompie i nie rozstawała się z komórką, też musiałbym nabrać wątpliwości co do jej osobistych spraw.

Najwyraźniej ktoś ją szantażował...

Musiałem więc zająć się obserwacją bezpośrednią, czyli tym, czego najbardziej nie lubię. Kiedy czaję się na obiekt, nudno mi niesamowicie, a oczy same się zamykają. Za to kiedy powinienem spać po uczciwie przepracowanym dniu, często nie mogę się zmusić nie tylko do snu, ale nawet zamknięcia powiek.

Tym razem jednak nie miałem na szczęście powodów do narzekań. Klient mówił, że pani Ewelina niepokojąco często wychodzi na dodatkowe zajęcia do szkoły, i rzeczywiście już tego samego popołudnia wsiadła do samochodu. Tyle że nie udała się wcale w stronę liceum, lecz do galerii handlowej.

Przy wejściu czekał na nią młody człowiek. Nie przywitali się wprawdzie wylewnie, ale mowa ciała kobiety mówiła, że jest podekscytowana, a jednocześnie zaniepokojona. Uruchomiłem zawczasu przygotowany zestaw do nasłuchu.

Mamy problem – usłyszałem przez wszechobecny szum.

– Jaki? – spytał chłopak.

– Ktoś mnie szantażuje. Dowiedział się o nas i chce okupu. Dostałam ostatnio takie esemesy.

Dobrze uchwycone parę zdań bardzo często wyjaśnia sprawę. Musiałem się jednak upewnić, więc poszedłem za nimi. Udali się do kawiarni, w której rozmawiali głowa przy głowie, a następnie wrócili do jej samochodu i odjechali. Nie podążyłem ich śladem, wiedziałem już dosyć.

Klient zareagował na moje informacje tak jak zapewne każdy zdrowy mężczyzna. Opuściła go apatia. Rąbnął pięścią w stół i klął płynnie przez dobre dwie minuty. Jego wiązanki były może mało wyszukane, ale za to pełne pasji. Przeczekałem wybuch cierpliwie.

– Wie pan – powiedział, kiedy się wydyszał – rozumiałbym jeszcze, gdyby się puszczała z jakimś kolegą. Ale z własnym uczniem?

Rozłożyłem bezradnie ręce. Przed tą rozmową pokazałem szkolnemu cerberowi zdjęcie chłopaka i dowiedziałem się, że uczęszcza do tego liceum. W dodatku miał taką sobie reputację, delikatnie rzecz ujmując. Należał do szkolnego gangu, istniały podejrzenia, że w ogóle nim kierował.

Dlaczego kobiety kochają łajdaków? Takie pytanie mógł sobie zadawać mój klient, ale na razie nie było mu to w głowie.

– Coś się rzeczywiście dzieje – mruknął. – Ewelina ostatnio chodziła jak struta, zaczęła coś mówić, że trzeba odłożyć remont, bo materiały i usługi drożeją. Uzbieraliśmy trzydzieści tysięcy, bo trzeba coś zrobić z mieszkaniem, to ona zresztą naciskała, a tutaj taka niespodzianka…

– I teraz pan myśli, że potrzebuje tych pieniędzy na coś innego? – spytałem. – Na ten okup?

– A co by pan pomyślał na moim miejscu?

Oczywiście, że to samo. Pytałem, bo chciałem sprawdzić, czy nie zacznie pan przypadkiem usprawiedliwiać jakoś postępowania żony.

– Zwariował pan?! – wykrzyknął. – Przecież to okropne!

– Nie takie rzeczy widziałem przez lata pracy – odpowiedziałem. – Niektórzy miewają niesłychane zdolności do trzymania głowy w piasku.

– Ale nie ja – odparł i odetchnął głęboko. – Co robimy?

Nie mogła uwierzyć, że to on...

Na razie niewiele mogliśmy zdziałać. Mogłem tylko polecić klientowi, żeby trzymał rękę na pulsie i kontrolował rachunek, na którym trzymali odłożone pieniądze. Wprawdzie pan Maciej chciał załatwić sprawę z żoną natychmiast, ale udało mi się go przekonać, że warto by było schwytać przy okazji szantażystę.

– To będzie cholernie trudne udawać, że nic nie wiem – oponował.

– Decyzja należy oczywiście do pana, ale czy nie chciałby pan poznać tego drania?

– Albo draniówy – mruknął.

– Prawda – zgodziłem się. – Rozmówić się z żoną zawsze pan zdąży.

Uciekająca postać zaczęła słabnąć. Nie umiałem orzec, czy to szczupły mężczyzna czy kobieta. Stawiałem odruchowo na to pierwsze. Szantażysta obejrzał się raz i drugi, przez co stracił nieco tempo i pozwolił mi się zbliżyć o kilka kroków. Nie miałem wątpliwości, że dopadnę typa, jeśli nie zdarzy się coś nieprzewidzianego.

Klient zadzwonił w sobotni ranek z wiadomością, że żona w piątek po południu wypłaciła z konta piętnaście tysięcy. Tego się domyślałem, bo obserwowałem ją pół dnia i widziałem, jak odwiedza oddział banku. Zawiadomiłem o tym pana Macieja, ale potwierdzenie transakcji mógł sprawdzić dopiero następnego dnia.

Założyłem więc stałą obserwację pod ich blokiem. Pozostawało mi tylko śledzić każdy ruch kobiety i liczyć na szczęście. A szczęście odezwało się po ładnych sześciu godzinach, podczas których jeździłem za panią Eweliną, robiącą zakupy w różnych miejscach osiedla, zanim wróciła do domu. Po kilkunastu minutach zadzwonił pan Maciej.

– Upolowałem komórkę żony – oznajmił ściszonym głosem. – Zostawiła ją na wierzchu, chyba jest strasznie rozkojarzona. Wiem, jaki rysuje wzór, więc od razu się włamałem.

– Zna pan termin i miejsce przekazania pieniędzy?

– Znam!

Tak właśnie znalazłem się nieopodal obelisku ofiar wypadków drogowych, gryziony przez komary i zmuszony do zupełnego bezruchu. Szantażysta zbliżał się do wyjścia z parku. Uznałem, że na ulicy, wśród ludzi, będzie mi trudniej go dopaść. Wyszarpnąłem więc z bocznej kabury taser. Musiałem jeszcze bardziej zbliżyć się do uciekiniera, bo zasięg paralizatora wynosił niecałe pięć metrów.

Włączyłem kolejny bieg, podczas gdy szantażysta utrzymywał poprzednie tempo, i strzeliłem. Elektrody przebiły ubranie i weszły w skórę tamtego. Impuls pięćdziesięciu tysięcy woltów poraził jego mięśnie na tyle, żeby padł jak długi i przetoczył się kilka razy siłą rozpędu.

Byłem już przy nim, przewróciłem go na wznak i zerwałem z jego głowy kominiarkę. Wpatrywałem się w znaną mi twarz przez kilka sekund, a potem zatrzasnąłem kajdanki na nadgarstkach. Tymczasem nadeszła żona klienta. Na widok leżącego jęknęła przeciągle.

– To ty?! Jak mogłeś?!

Jej młodszy o dwie dekady kochanek roześmiał się drwiąco.

– A ty myślałaś, że co? Ile razy ci mówiłem, że potrzebuję forsy, ale nie słuchałaś? To sobie w końcu sam wziąłem.

– Ty… ty… – nie umiała znaleźć odpowiednich słów. – Skończysz w więzieniu!

Podałem jej kopertę z pieniędzmi.

– Tym ja się na razie zajmę. Wezwę patrol, złożę wstępne zeznania. A pani powinna raczej porozmawiać z mężem.

– On wie? – upewniła się. Nie myślała jeszcze trzeźwo.

– To pani mąż mnie wynajął – pokazałem jej licencję. – Czeka na panią w domu. Wyrywał się tutaj, ale mu to odradziłem. Mógłby uszkodzić tego gnojka i niepotrzebnie nabawić się kłopotów.

Kobieta spuściła głowę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, co jeszcze ją czeka. I że to może być koniec jej małżeństwa.

Czytaj także:
„Jestem lekarzem. Pod moją opiekę trafił kochanek żony. Nie zrobię mu krzywdy, ale trochę go postraszę”
„Romansowałam w pracy dla własnych korzyści. Do momentu, aż były kochanek wydał mnie i zrobił ze mnie puszczalską”
„Czułam, że kochanek mamy to typ spod ciemnej gwiazdy. Prosiłam, by skończyła ten romans, bo to skończy się tragedią”

Redakcja poleca

REKLAMA