„Przyjaciółka wbiła mi nóż w plecy. Gdy ja pocieszałam ją po śmierci ukochanego, ona zabawiała się z moim mężem”

Dałam się namówić na zakup patelni z pokazu fot. Adobe Stock, Robert Kneschke
„– To żart! To żart! – powtarzałam, idąc ulicą, a ludzie oglądali się za mną jak za jakąś wariatką. Zatrzymałam się dopiero przed bramą cmentarza, spojrzałam na stoisko z przywiędłymi po całym dniu stania w cynowych wiaderkach kwiatami. Wszystko układało się w jedną całość”.
/ 07.06.2022 05:30
Dałam się namówić na zakup patelni z pokazu fot. Adobe Stock, Robert Kneschke

Kiedy córa zobaczyła, że pakuję obiad do pojemników, tylko pokręciła głową i zaczęła:

– Gdybyś zaczekała, mamuś, aż Nikola się obudzi, to bym cię podrzuciła. Przecież to kawał drogi, a jeszcze siaty masz takie…

– Jedna siatka – poprawiłam. – Tylko z drugim daniem. Wandzia zawsze jadła jak ptaszek, a teraz, gdy nie może się ruszać, w ogóle ledwo dziobie. Sześćdziesiąt pięć lat, a ona się boi, że przytyje kilka kilogramów. Tak jakby to miało jakieś znaczenie w tym wieku! Nic mi nie będzie – dodałam jeszcze, widząc, że Asia nie jest przekonana. – Sama wiesz, że lekarz kazał mi chodzić.

– No kazał! – prychnęła. – A komórkę…

– Mam, kochanie – pomachałam telefonem. – I od razu mówię, że mogę być ciut dłużej, bo chcę jeszcze zajrzeć do tatusia.

To już prawie dwa miesiące, jak nie byłam na cmentarzu. Praktycznie odkąd Wandulka miała wypadek, tylko raz odwiedziłam grób mojego męża, i to razem z dziećmi w Wielkanoc.
Heniuś pół życia zrzędził, że przez przyjaciółkę mam dla niego za mało czasu, teraz pewnie żali się tam na górze wszystkim świętym…

To matka przyjaciółki odkryła, że jestem bystra

Oby ktoś mądrzejszy ode mnie umiał mu wytłumaczyć, że nie mam wyboru. Przecież to nawet nie tyle kwestia sympatii, co zwykłej ludzkiej przyzwoitości! Znamy się z Wandulką jeszcze z podstawówki.

W dzieciństwie dużo dla mnie znaczyła przyjaźń córki kardiologa i pani inżynier, to dzięki jej rodzicom mogłam oglądać w wakacje zabytki polskiej kultury, a raz nawet zobaczyć morze. Gdybym miała polegać na moich, lądowałabym co roku u dziadków na wsi, gdzie zasuwałabym od świtu do nocy w polu, na kwaśnym mleku i ziemniakach.

To matka przyjaciółki pierwsza odkryła, że jestem bystra i mam świetną pamięć. Do tamtej chwili traktowałam szkołę jako zło konieczne, w końcu ojciec nieraz powtarzał, że wszystko, ta cała nauka, to pierdoły i zawracanie głowy.

– Kiedyś – mówił – dziewucha pomagała w domu, a potem wychodziła za mąż. Teraz pożytku z niej żadnego, tylko za książki płać! A skończy się tak samo, na chłopie i pieluchach.

– Ucz się, dziewczyno, a daleko zajdziesz – pani Teresa miała z kolei zupełnie odmienne zdanie. – Każde pokolenie powinno żyć lepiej, wybij się. Jak nie dla siebie, to dla swoich dzieci.

 Asia? A nie, Wanda

Ojciec się wściekał, prychał, że „uczepiło się gówno okrętu i płynie”, ale na książki i zeszyty dawał – do momentu, gdy zamiast zawodówki wybrałam liceum. Zawód i zawód, powtarzał, inaczej, to jakby złoto w rzekę wrzucał. Nie ma mowy!

Ostatecznie obie z Wandulką poszłyśmy do liceum ekonomicznego, a potem nasze drogi się rozeszły – nawet sam Belzebub nie zmusiłby ojca, żeby sfinansował mi wyjazd na studia. Zrobiłam je, dopiero gdy otwarto oddział uniwersytetu w naszym mieście.

Nie całkiem takie, jak mi się marzyły, za to z korzyścią dla zawodowego awansu. Dobrze mi się żyło i zawsze gdy miałam czas o tym pomyśleć, błogosławiłam Wandę i jej rodziców. Gdzież ja bym była, gdyby nie stanęli na mojej drodze?

Tyrałabym jako salowa jak moja młodsza siostra czy przy taśmie w fabryce jak brat, który uważał, że i tak miał niesłychane szczęście, załapując się na produkcję fiata.

Rozmyślania przerwał mi dzwonek telefonu. Asia? A nie, Wanda.

– Idę do ciebie, kochana! – uspokoiłam ją.– Będę za jakiś kwadrans, czekaj.

– Kupiłabyś lody? – zapytała przyjaciółka. – Umrę, jak nie zjem.

– Załatwione – roześmiałam się. – Akurat jestem koło spożywczaka. Czekoladowe jak zwykle, no nie?

Nawet nie pytałam, dlaczego nie poprosiła opiekunki, która przychodzi do niej co rano. Może i ja bym czuła się nieswojo, gdyby moje dzieci najęły obcą osobę, by się mną zajmowała? Chociaż, z drugiej strony, Olena to fajna babka, kiedyś, gdy wpadłyśmy na siebie u Wandulki, od razu znalazłyśmy wspólny język.

Lubię silne kobiety i dobrze się przy nich czuję – kimś takim była właśnie pani Teresa. Szkoda, że córka tego po niej nie odziedziczyła!

Z tym wózkiem to niedobry pomysł…

Teraz też, zamiast usiąść przy oknie i cieszyć się wiosennym słońcem, leżała na sofie i oglądała telewizję.

– Przyniosłam ci obiad, panierowany kalafior –  pomachałam w jej stronę torbą. – Taki, jak lubisz! Do tego sałata i risotto.

– Tylko niedużo, Haniu – jęknęła. – Czuję, że wkrótce będę jak słoń.

– Rozumiem, że rezygnujesz z lodów? – podpuściłam ją. 

– Chcesz mnie pozbawić jedynej przyjemności?! – rzuciła we mnie poduszką.

Wandulka miała trzech mężów, zjeździła pół świata i jeszcze jej mało przyjemności? Bogowie…

– Jak wszystko zjem i przestanę jęczeć, to postawisz mi później pasjansa? – zapytała.

– Co to za sztuka? – wzruszyłam ramionami.

– Sama możesz, uczyłam cię sto razy.

– Moje się nie sprawdzają – burknęła.

– A Leon pisał, że przyleci do Polski w wakacje, chciałabym wiedzieć, czy zabierze córeczki. Pomyślałam, że najprościej byłoby, gdyby po prostu zapytała syna wprost, ale czy ja jestem od pouczania? Wiedziałam, że tęskni za dziećmi i wnukami, choć z drugiej strony sama też nie opiekowała się matką, gdy zachorowała… Chyba wtedy akurat mieszkała w RPA z trzecim mężem.

– Po prostu postaw mi tego pasjansa, Haniu – uśmiechnęła się. – Będę wtedy wiedzieć na pewno i przygotuję się. Jak powinnam sformułować pytanie? Bo wiesz, nie chcę, żeby synowa przyjeżdżała, to taka korporacyjna małpa – roześmiała się i znów miałam przed sobą Wandulę w typowym wydaniu.

Czego niby miałam nie pamiętać?

Zjadła, przy lodach postawiłam karty. Troszkę naciągnęłam rzeczywistość, ale do wakacji kawał czasu, a Wanda, biedulka, taka znękana. Mieli jej gips ściągać lada dzień, ale znowu coś wyszło nie tak. To okropne siedzieć w czterech ścianach, gdy taka cudna wiosna za oknami!

Zaproponowałam, że pożyczę wózek inwalidzki od sąsiada i zabiorę przyjaciółkę na spacer w niedzielę, ale wściekła się nie na żarty.

– Zwariowałaś całkiem, Hanka?! – wrzasnęła. – Ja na wózku?! Może jeszcze pod kościołem mnie postaw, dorobisz sobie do emerytury!

No dobra, czasami to faktycznie palnę coś, zanim się zastanowię… Trochę empatii wystarczyłoby, by się domyślić, że elegancka i światowa dama pokroju Wandy nie zechce pokazywać się jako stetryczała inwalidka.

– Przepraszam cię – powiedziałam zawstydzona. – Pójdę już, chciałam jeszcze do Henia zajrzeć.

– To ja przepraszam – usłyszałam niespodziewanie, gdy już pakowałam umyte pojemniki do torby. – Jesteś dla mnie taka dobra, Haniu. Przychodzisz niemal co dzień, przynosisz mi smakołyki, znosisz moje humory…

– Daj spokój, wariatko – żachnęłam się. – To nic wielkiego. Przecież jesteśmy przyjaciółkami.

– Nie zasłużyłam na tyle dobroci – powiedziała po chwili milczenia.

– Przestań! – machnęłam ręką, ale ona ciągnęła, gapiąc się za okno.

– Pamiętasz, gdy wróciłam tutaj po śmierci Richarda? Mojego drugiego?

Teraz wszystko zaczęłam rozumieć

Straszne to musiało dla niej być – facet nie miał nawet czterdziestki i zginął tak głupio: na przejściu dla pieszych skasował go jakiś dzieciak w cadillacu! Nażarła się wtedy Wanda tabletek, odratowali ją, w końcu zabrałam ją do nas, żeby mieć sytuację pod kontrolą.

Ależ Heniek wtedy się na mnie wściekał! Gdyby Wandy w końcu nie zabrała jej kuzynka z Gdańska, pewnie byśmy się rozstali.

– Ogromnie cię przepraszam, Haniu, przepraszam, naprawdę – Wanda spojrzała na mnie oczami pełnymi łez. – Czy ty możesz mi wybaczyć?

– Nie ma tu nic do wybaczania – ucięłam zaskoczona tymi łzami.

– Poszłam wtedy do łóżka z twoim Henrykiem – powiedziała nagle. – Ale on nie chciał, to ja go uwiodłam.

Mojego Henia? Tego, z którym przeżyłam szczęśliwie trzydzieści lat, którego byłam pewna jak własnej ręki?

– Głupi żart – powiedziałam.

Złapałam torbę, wsunęłam szybko buty i sięgnęłam po płaszcz.

– Hanka! – usłyszałam. – Przepraszam cię. To przecież było tak dawno!

– To żart! To żart! – powtarzałam szeptem, idąc ulicą, a ludzie oglądali się za mną jak za jakąś wariatką. Zatrzymałam się dopiero przed bramą cmentarza, spojrzałam na stoisko z przywiędłymi po całym dniu stania w cynowych wiaderkach kwiatami.

– To prawda – powiedziałam na głos. – Wszystko pasuje – zdziwiłam się, widząc, jak wiele dziwnych zdarzeń i słów tłumaczy to wyznanie Wandy.

– Dać piwonie? – zerwała się z krzesełka drzemiąca dotąd kwiaciarka.

– Nie – burknęłam i odwróciłam się.

Nie mam już przyjaciółki, nie mam męża, po co mi jakieś piwonie?! 

Czytaj także:
„Córki mają mi za złe, że źle traktuję ich babcię. A jak ona mnie traktowała, gdy jako dziecko jej potrzebowałam?”
„Synowa za kawałek czekoladki odebrała mi wnuczkę. Zatrudniła do opieki obcą babę, a ja poszłam w odstawkę”
„Chciałam ukarać męża za zdradę, ale zemsta miała gorzki smak. Syn miał uwieść jego kochankę, a nie robić jej dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA