„Przyjaciółka w tajemnicy zwierzyła mi się z problemów, a ja ją zdradziłam. Straciła pracę, bo jestem zawistną małpą”

dziewczyna, która ma wyrzuty sumienia fot. Adobe Stock, sebra
„Była miła, uśmiechnięta, pomocna. Inni dali się zwieść, ja nie. Czułam, że coś ją gryzie. Któregoś dnia, gdy rozwieszałyśmy nową kolekcję ubrań, zapytałam, co się dzieje. Próbowała mnie zbyć, ale się nie poddawałam. No i pękła. Kręciłam głową z niedowierzaniem. Ten jej brat, taki grzeczny chłopak…”.
/ 12.09.2022 10:30
dziewczyna, która ma wyrzuty sumienia fot. Adobe Stock, sebra

Dziś odwiedziła mnie Ewa. Załamana, zapłakana.

– Za co szef mnie wyrzucił? Przecież nie zrobiłam nic złego! Może coś słyszałaś? – chlipała.

Pocieszałam ją, przytulałam. Mówiłam, że nie mam pojęcia, dlaczego tak postąpił, że jest głupi, ślepy, nie zna się na ludziach… Kłamałam w żywe oczy. Przecież dokładnie wiem, dlaczego nie przedłużył z nią umowy o pracę. Przeze mnie. Powiedziała mi coś kiedyś w zaufaniu. A ja to wykorzystałam.

Zawsze sprzedawała więcej ode mnie

Poznałyśmy się z Ewą w pracy. Zaprzyjaźniłyśmy się praktycznie od razu, pierwszego dnia. Może dlatego, że najbardziej z całego zespołu cieszyłyśmy się, że dostałyśmy tę robotę. Faktycznie, trafiła nam się jak ślepej kurze ziarno. Dziesięć minut spacerkiem od jej bloku, dwa przystanki tramwajowe od mojego. Obie kochamy ciuchy, znamy się na modzie. Godzinami możemy gadać o tym, co z czym połączyć, jak dobrać kolory, dodatki. A tu proszę! Olbrzymi salon z naprawdę fajnymi i modnymi fatałaszkami, torbami, paskami, butami i setką innych rzeczy, które uwielbiają kobiety. I to w jakim znakomitym miejscu! Przy samym głównym wejściu do dużego centrum handlowego. Idealnie!

Zwłaszcza dla Ewy. Rano mogła spokojnie odstawić córeczkę do przedszkola i jeszcze miała czas wrócić do domu, szybciutko ugotować obiad i wyszykować się do pracy. A wieczorem raz dwa była w domu i jej mama, która odbierała Marysię, nie mogła już narzekać, że musi siedzieć po nocach.

Nasz szef, jak na dzisiejsze czasy, był w porządku. Przyjął nas wszystkie na próbę, na pół roku. Ze względów oszczędnościowych zarejestrował nas na najniższą pensję i wyznaczył limity sprzedaży. Szczęśliwie niezbyt wyśrubowane, a po ich przekroczeniu mogłyśmy liczyć na całkiem niezłą prowizję.

Jak ja zarobię, to i wy nie zginiecie. Ale jeśli będziecie się obijać, od razu się pożegnamy – zapowiedział na pierwszym spotkaniu pracowników. Uwijałyśmy się jak w ukropie, byleby tylko zachęcić klientów do większych zakupów.

Na pierwszy rzut oka nie było to trudne. Towar był naprawdę dobry, wybór duży, więc ludzi nie brakowało. I zazwyczaj kupowali. Głównie u Ewki, bo ja nie wiedzieć czemu, zwykle ledwie wyrabiałam normę. Albo i to nie. A przecież tak zależało mi na tej pracy i pieniądzach! Wiadomo, jak ciężko jest znaleźć sensowne zajęcie po maturze i raptem dwóch latach studiów.

A na dodatek mój kochany mąż wziął jeszcze kredyt na samochód. Faktycznie, stary rozpadł się na amen i nie było już co naprawiać, ale nie musiał od razu kupować dwulatka! A teraz denerwuje się, że nie ma go z czego spłacać. Do tego dochodzą jeszcze raty za telewizor i pralkę, rachunki, które cały czas rosną, życie… Muszę się dobrze nagimnastykować, żeby dotrwać do pierwszego. Dobrze chociaż, że nie mamy dzieci, bo to byłaby już kompletna klęska. Ale i tak nie jest nam łatwo.

Trochę mnie więc wkurzało, że kiedy ja sprzedawałam przez cały dzień najwyżej dwie bluzeczki, Ewa opylała w tym czasie trzy pary spodni, sukienkę, torebkę i bluzę. Niby wszystko robiłyśmy tak samo, a i tak ludzie podchodzili do niej.

Do dziś nie zapomnę tej obwieszonej złotem i brylantami Rosjanki. Weszła z mężem, a może kochankiem, nie wiem. Rozejrzała się szybciutko i coś szepnęła temu facetowi na ucho. Skinął głową i rozsiadł się w fotelu stojącym przy wyjściu ze sklepu. Uśmiechałam się słodziutko, a ona mnie zignorowała i wybrała Ewę! Razem ruszyły do wieszaków, a potem, obładowane, do przymierzalni. Skończyło się na tym, że ten jej mąż lub kochanek zostawił u nas prawie 10 tysięcy złotych. Gotówką! Nawet mu powieka nie drgnęła, gdy płacił. Jakby batonik kupował albo jakiś napój za 3,50 zł!

Ewa zawsze przekraczała dzienne limity i dostawała na koniec miesiąca dodatkową wypłatę. Ją szef wychwalał pod niebiosa i stawiał za wzór innym, mnie natomiast głównie ochrzaniał.

Traktowała mnie jak przyjaciółkę

– Za mało się starasz, moja pani. Jak tak dalej pójdzie, to się rozstaniemy – mówił.

Wkurzało mnie to okropnie. Czy to moja wina, że te durne klientki nic u mnie nie kupowały? Ile się za nimi nalatałam, ile nauśmiechałam, nanosiłam ciuchów do przymierzalni? Skakałam koło nich jak koło królowych. Mówiłam, że świetnie wyglądają w tym, czy w tamtym nawet wtedy, gdy przypominały maszkary. A na koniec większość z nich i tak oświadczała, że musi pomyśleć i wróci później. Akurat! Wiadomo, że jak klient już wyjdzie ze sklepu, to zazwyczaj nie wraca…

Ewa bardzo cieszyła się z tych dodatkowych pieniędzy. Dzięki nim jakoś wiązała koniec z końcem. Jest samotną matką, a jej były mąż nie płaci na Marysię ani grosza. Pracuje na czarno, pieniądze bierze do ręki, więc komornik nie ma z czego ściągnąć zaległych alimentów. Jakby mało było jej kłopotów, to niedawno jej młodszego brata zamknęli w poprawczaku za kradzieże. Jej mama przypłaciła to zdrowiem, odwieźli ją do szpitala w stanie przedzawałowym. Szczęśliwie się z tego wykaraskała...

Na początku nic o tym nie wiedziałam. Ewa milczała jak grób. Wstydziła się za brata. W pracy nie dawała po sobie poznać, że ma jakiś problem. Była miła, uśmiechnięta, pomocna. Inni dali się zwieść, ja nie. Czułam, że coś ją gryzie. Któregoś dnia, gdy rozwieszałyśmy nową kolekcję ubrań, zapytałam, co się dzieje. Próbowała mnie zbyć, ale się nie poddawałam.

No i pękła. Kręciłam głową z niedowierzaniem. Ten jej brat, taki grzeczny chłopak… Czasem odwiedzał Ewę w sklepie. Zawsze dzień dobry mówił, pytał, co słychać. A tu masz, złodziej… Ale tak to już dzisiaj jest. Dzieciak może być z najuczciwszej rodziny. Wystarczy jednak, że wpadnie w złe towarzystwo i już się stacza. A najbliżsi mogą tylko wyć z bezsilności.

Pocieszałam ją. Mówiłam, że nie wszystko jeszcze stracone, że może bratu wróci rozsądek… Że przecież nie jest zły i na pewno zrozumiał swój błąd. Patrzyła na mnie z wdzięcznością.

– Wiesz, cieszę się, że ci o wszystkim powiedziałam, od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Jesteś prawdziwą przyjaciółką – cmoknęła mnie w policzek.

Pewnie teraz, gdyby poznała prawdę, już by w ten sposób nie mówiła...

Nie planowałam tego. Naprawdę! Przecież dokładnie pamiętam, jak do tego doszło. Był poniedziałek. Fatalny dzień do handlu. A do tego niedługo po świętach, a więc i wydatkach. Klientów jak na lekarstwo, a jak byli, to jacyś tacy wkurzeni. Marudzili, przebierali, na półkach wszystko do góry nogami przewracali i wychodzili. Od trzech godzin nikt niczego nie sprzedał! Ewy wtedy nie było. Wzięła wolne, bo Marysia, jej córeczka, dostała wysokiej gorączki.

Szef, chyba przez te pustki w kasie, chodził po sklepie zły jak osa. Zaglądał w każdy kąt, sprawdzał, czy na półkach nie ma kurzu, czy bluzeczki są z powrotem porządnie poukładane. A potem zabrał się za liczenie towaru. Wyraźnie szukał dziury w całym. No i znalazł! Brakowało sukienki i żakietu. Z włoskiej kolekcji, drogich jak cholera. Ktoś ukradł, a my nie zauważyłyśmy! Swoją drogą, to musiała być jakaś zawodowa złodziejka. Mamy takie dobre zabezpieczenia: bramki, plastikowe czipy…

Świat zawalił jej się na głowę

Matko Boska, jak szef się wściekł. Wrzeszczał, że nie dość, że nie zarabiamy, to jeszcze tracimy, że potrąci nam z pensji, że cały sklep mogą wynieść, a żadna z nas nic nie zauważy. I że za dwa tygodnie powywala nas wszystkie na zbity pysk. Bo akurat kończą się nam umowy i ich nam nie przedłuży.

– Gdyby tu była Ewa, nigdy by do tego nie doszło! Tylko ona naprawdę się stara – wrzasnął na koniec.

Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Może przestraszyłam się, że stracę pracę, a może jakieś złe mnie opętało, zazdrość, że szef znowu ją chwali. W każdym razie nie wytrzymałam.

– Niech pan nie robi z Ewki takiej świętej! Przecież nie wiadomo, kiedy ta sukienka zginęła. Równie dobrze ktoś mógł ją wyprowadzić miesiąc temu – warknęłam.

Szef aż się zagotował.

– Oskarżasz moją najlepszą pracownicę? – naskoczył na mnie.

– Ją osobiście może nie. Ale wszyscy widzieli, że nieraz brat ją tu odwiedzał i kręcił się po sklepie – zawiesiłam głos.

– A co jej brat ma tu do rzeczy? – zdziwił się szef.

– Dużo! Bo właśnie go dopiero co zamknęli za kradzieże! – wypaliłam.

Ludzi zamurowało. Szefa też. W sklepie zapanowała kompletna cisza. Wszyscy stali i gapili się na mnie wybałuszonymi ze zdziwienia oczami. A do mnie zaczęło docierać, co powiedziałam.

Miałam nadzieję, że wszystko rozejdzie się po kościach. Że szef zapomni o moim wystąpieniu. Nie zapomniał. Gdy po trzech dniach Ewa wróciła do pracy, od razu zaprosił ją do swojej kanciapy na zapleczu. No i ją wylał. Nie powiedział dlaczego. Tylko ją poinformował, że nie dostanie kolejnej umowy.

Pytała, co zrobiła nie tak, obiecywała, że będzie starać się jeszcze bardziej. Szef był niewzruszony. Widziałam, w jakim stanie wychodziła ze sklepu. Jakby cały świat nagle zwalił się jej na głowę. 

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Może tylko to, że nie zrobiłam tego specjalnie, że mi się wymsknęło. Każdemu może się zdarzyć… Tylko dlaczego nie mam odwagi przyznać się do tego Ewie? Dlaczego wciąż kłamię?

Czytaj także:
„W wieku 50 lat poczułam, że potrzebuję zmian w życiu. Zaczęłam rozważać rozwód, ale przyjaciółka doradziła mi... fitness”
„Sąsiadka była wściekła, że mój mąż zajmuje się jej dziećmi. Jak to? Że mężczyzna niańczy? To niepojęte!”
„Żona w złości zachowuje się, jakby wstąpił w nią diabeł. Cierpię w milczeniu, bo wstydzę się, że kobieta mnie bije”

Redakcja poleca

REKLAMA