„Żona w złości zachowuje się, jakby wstąpił w nią diabeł. Cierpię w milczeniu, bo wstydzę się, że kobieta mnie bije”

żona krzyczy na męża fot. Adobe Stock, Liubomir
/ 07.09.2022 15:15
żona krzyczy na męża fot. Adobe Stock, Liubomir

Dorotka jest stanowcza, zaradna i pewna siebie. W przeciwieństwie do mnie ona w drapieżnym i zabieganym świecie czuje się jak ryba w wodzie. Przy niej nie zginę – myślałem, gdy braliśmy ślub. Cieszyłem się, że mam przy sobie silną kobietę, która mną pokieruje, zmotywuje mnie, przypilnuje, żebym nie robił żadnych głupot. Wiem, że to głupio brzmi w ustach faceta, ale taka była prawda. A że czasem na mnie krzyknęła? Puściła wiązankę? No cóż…

Nie było to przyjemne, ale co tu ukrywać, motywujące. To dzięki niej wywalczyłem dla nas mieszkanie po babci, zmieniłem pracę na lepiej płatną, zapisałem się na kursy podnoszące kwalifikacje zawodowe i zrobiłem mnóstwo innych rzeczy, na które wcześniej bym się pewnie nie odważył. W sumie więc byłem wdzięczny Dorocie za to, że daje mi porządnego kopa i nie pozwala przysiąść na czterech literach. Przez myśl mi jednak nawet nie przeszło, że w tym motywowaniu posunie się o krok dalej.

Zachowywała się, jakby wstąpił w nią diabeł

Pierwsze miesiące naszego małżeństwa wspominam całkiem dobrze. Dorotka lubiła postawić na swoim, więc przyzwyczaiłem się do jej krzyków. Tyle że z czasem stawała się coraz bardziej agresywna. Już nie tylko krzyczała. Wpadała w furię. Potrafiła wściec się o byle drobiazg: brudną skarpetkę leżącą na podłodze, niewyniesione śmieci, cieknący kran… Wrzeszczała, kopała meble, rzucała czym popadnie, wyzywała mnie od najgorszych. Nie reagowałem. Czekałem, aż się uspokoi.  Bo gdy zeszło z niej powietrze, przymilała się, głaskała mnie po włosach, przytulała się…

– Kocham cię i przykro mi, że tak na ciebie nawrzeszczałam – kajała się. – Ale czasem jesteś tak wkurzający, że nie mogę się powstrzymać. Obiecaj, że się poprawisz. A wtedy wszystko będzie ok – poprosiła kiedyś.

Obiecałem i stawałem na głowie, by nie dawać żonie powodów do awantur. Naiwnie wierzyłem, że to doceni i  zapanują spokój i harmonia. Ale ona ciągle była niezadowolona. Nakręcała się więc coraz bardziej, wywołując już nie tylko zwykłe awantury, ale burze z piorunami. A w końcu… zaczęła mnie bić.

Dokładnie pamiętam pierwszy raz. Poszło o sprzątanie. Miałem w pracy wyjątkowo ciężki dzień, więc chciałem odetchnąć. Dorota jednak nie pozwoliła mi nawet usiąść.

Najpierw odkurz mieszkanie! – warknęła.

– Za chwilę, kochanie… Tylko odpocznę.

– Nie, teraz! – przytargała odkurzacz.

– Daj mi kwadransik… A potem zrobię co chcesz – ominąłem ją i ruszyłem w stronę kanapy w salonie.

Ledwie jednak zrobiłem dwa kroki, gdy poczułem na plecach silny cios. A zaraz potem kolejny. Odwróciłem się. Przede mną stała Dorota. Była aż czerwona z wściekłości. W rękach trzymała rurę od odkurzacza.

– Jak powiedziałam, że teraz, to teraz. Rozumiesz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. 

Byłem tak zszokowany, że nie mogłem się ruszyć. Gdy już trochę doszedłem do siebie, bez słowa zabrałem się za sprzątnie. Tylko to przyszło mi wtedy do głowy. Gdy skończyłem, na twarzy Doroty pojawił się uśmiech.

– Nie można tak było od razu? Teraz możesz usiąść i sobie odpocząć – powiedziała, a potem poszła do kuchni przygotować kolację.

Chciałem ją zapytać, dlaczego mnie uderzyła, ale ugryzłem się w język. Bałem się, że znowu się wścieknie i z odpoczynku nici. Dziś już wiem, że jak ktoś cię uderzy raz, to na tym jednym razie nie poprzestanie. Zaatakuje po raz kolejny i nie przestanie sam z siebie. Ale wtedy o tym nie wiedziałem. Sądziłem, że ten „wypadek” z rurą od odkurzacza to jednorazowy incydent.

Niestety, tych incydentów robiło się z czasem coraz więcej. Nie dostałem awansu w pracy? W łeb. Zapomniałem załatwić  sprawę w urzędzie? Policzek. Krzywo na nią spojrzałem? Lanie. I tak dalej, i tak dalej… Biła mnie pięściami, drapała, pluła, kopała albo rzucała we mnie czymś ciężkim. Zachowywała się tak, jakby wstąpił w nią diabeł. To było naprawdę przerażające. A jak się z tym czułem? Fatalnie!

Jak pół faceta albo nawet ćwierć. Moje męskie ego nigdy nie było przesadnie rozbuchane, ale tego było już za wiele. Dlaczego więc nie powiedziałem stop? To proste. Bo czułem się bezsilny. Podejrzewałem, że żona ma problem z kontrolowaniem złości, ale nie miałem pojęcia, co tym zrobić. Porozmawiać z nią? Próbowałem, lecz gdy tylko zaczynałem temat, odwracała kota ogonem i twierdziła, że sam sobie jestem winny, bo znowu doprowadziłem ją do białej gorączki…

Złapać za ręce? Próbować powstrzymać? Tego też próbowałem, ale wściekała się jeszcze bardziej. Bezpieczniej było uciekać i poczekać, aż się uspokoi… Oddać jej? Nie jestem damskim bokserem, więc nie brałem nawet pod uwagę takiej możliwości, choć przyznam, nieraz mnie korciło… Poszukać pomocy na zewnątrz? Słyszałem o specjalnych ośrodkach dla osób dotkniętych przemocą w rodzinie. Ale to były miejsca dla kobiet.

Na samą myśl, że miałabym tam wejść i wyznać, że żona mnie bije, robiłem się czerwony ze wstydu jak burak… No to może poprosić o radę przyjaciół? Jeszcze gorzej, bo ze śmiechu chyba by popękali i rozpowiedzieli wszem i wobec, jaki to ze mnie frajer… Rozwieść się? Mimo wszystko ciągle jeszcze kochałem Dorotę. Miewaliśmy przecież także cudowne chwile. Poza tym czułem, że nie pozwoli mi tak po prostu odejść. Nie lubiła przegrywać… Cierpiałem więc w milczeniu, zastanawiając się, czy moja gehenna kiedyś się skończy. I pewnie tak by było do dziś, gdyby nie tamten wypadek.

Mało brakowało, a nie byłoby mnie tutaj

To było trzy miesiące temu. Zapomniałem odebrać ubrania z pralni, więc Dorota znowu dostała furii. Wrzasnęła, że nie można na mnie liczyć, jestem do niczego, i wyskoczyła z pięściami i pazurami. Uciekłem na balkon, ale i tam mnie dopadła. Zasłaniając się przed ciosami, oparłem się o barierkę. Straciłem równowagę odchyliłem się za mocno i poleciałem… dwa piętra w dół. Ostatnie, co zapamiętałem zanim straciłem przytomność, to rozdzierający krzyk żony spoglądającej na mnie z góry, i kroki nadbiegających ludzi. A potem już nic.

Obudziłem się w szpitalu. Byłem obolały, ale cieszyłem się, że żyję. Spod przymkniętych powiek dostrzegłem, że przy moim łóżku siedzi Dorota. Nie mam pojęcia, jakim cudem dostała się na oddział, bo przecież nikogo nie wpuszczali, ale była. Trzymała mnie za rękę, w oczach miała łzy.

O Boże, co ja narobiłam?! Wybacz mi, kochanie, wybacz… Naprawdę nie chciałam… Poniosło mnie… –  zaczęła lamentować, gdy zobaczyła, że otworzyłem oczy. 

W pierwszym momencie chciałem posłać ją do wszystkich diabłów, bo przecież przez nią omal nie pożegnałem się z tym światem, ale coś mnie powstrzymało.

– Co mówią lekarze? Bardzo ze mną źle? – przerwałem jej.

– Słucham? – była zaskoczona zmianą tematu – Nie… Mówią, że miałeś dużo szczęścia. Skończyło się na złamanej ręce, nodze i wstrząśnieniu mózgu. Za kilka dni pewnie cię wypiszą – wychlipała.

Policja pytała, co się stało? – zainteresowałem się.

– Pytała… Przyszło takich dwóch. Rozmawiali z sąsiadami i oczywiście ze mną.

– I co?

– No i przyznałam, że była u nas awantura… Nie było co zaprzeczać, bo sąsiedzi wszystko słyszeli.

– A ktoś widział, co się działo na balkonie?

– Nie… Raczej nie…

– A ty co powiedziałaś?

– Że się za bardzo odchyliłeś i wypadłeś. Tylko tyle. Uwierzyli, ale teraz wszystko zależy od ciebie. Jeśli zeznasz, że cię atakowałam, to mnie pewnie wsadzą za kratki. Nawet na kilka lat – rozbeczała się na dobre.

Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak przerażonej i bezradnej. Powinienem poczuć satysfakcję, bo przecież mogłem ją załatwić jednym zeznaniem, ale nie poczułem. Taka była prawda.

Pierwszy raz spojrzała na mnie z szacunkiem

– Zeznam że to był nieszczęśliwy wypadek… Ale pod jednym warunkiem…

– Że już nigdy nie podniosę na ciebie ręki – dokończyła za mnie – Obiecuję! Żebym się z tego miejsca nie ruszyła, przysięgam, Pawełku!

– O nie, to nie wystarczy. Musisz przyrzec,  że się zapiszesz na terapię…

– Mowy nie ma! Nie jestem wariatką! Umiem nad sobą zapanować! – wrzasnęła.

Normalnie w takich wypadkach tuliłem uszy po sobie lub schodziłem jej z drogi, bo zwiastowało to atak furii. Ale tamtej chwili poczułem jakąś dziwną siłę.

– Umiesz? Poważnie? To dlaczego znowu wrzeszczysz? – zapytałem patrząc jej w oczy.

– Bo… Bo… – Dorota zająknęła się, szukając argumentów, wtedy wypaliłem:

– Bo znowu cię wkurzyłem? Nie, kochanie, to nie moja wina, tylko twoja. Masz problem. I sama sobie z nim nie poradzisz…

– Nic podobnego! Z moją głową wszystko w porządku. I wiesz co? Nie pozwolę się szantażować!  Możesz powiedzieć policjantom, jak było naprawdę. Nie zależy mi! Mogę stanąć przed sądem, mogę trafić nawet za kratki! Odsiedzę swoje i wyjdę! – nie ustępowała; odczekałem chwilę.

– Taka jesteś dzielna? Gratuluję. Ale chyba jednak nie trafisz za kratki. Rozmyśliłem się. Zeznam, że to był wypadek, bo jednak nie chcę łamać ci życia. Zrobię za to coś zupełnie innego…

– Mianowicie? 

– Rozwiodę się z tobą. I żadna siła mnie przed tym nie powstrzyma. Kocham cię, ale dłużej tego nie wytrzymam – odparłem stanowczym głosem.

Spodziewałem się, że Dorota spiorunuje mnie wzrokiem, a potem wybuchnie jak wulkan. Tymczasem ona milczała. A na dodatek patrzyła na mnie tak jak chyba nigdy w życiu. Z szacunkiem.

– W porządku, wygrałeś, pójdę na tę terapię – wykrztusiła w końcu. – Choć i tak uważam, że to niepotrzebne… – dodała i z rozbawieniem pomyślałem, że jak zwykle musi mieć ostatnie zdanie.

Poszła. Jak Boga kocham, poszła! Od trzech miesięcy Dorota chodzi na zajęcia, na których uczy się, jak rozpoznawać i powstrzymywać negatywne emocje. Wydaje mi się, że na razie to działa, bo choć czasem się kłócimy, to od tamtego pamiętnego wydarzenia na balkonie nie podniosła na mnie ręki. A i nie wrzeszczy już tak głośno i nie wyzywa od razu od najgorszych, tylko stara się słuchać, co mam do powiedzenia.

Zdaję sobie sprawę z tego, że trzy miesiące to za mało, żeby odtrąbić zwycięstwo nad tym złym, co siedzi w mojej żonie, i że minie jeszcze sporo czasu, zanim w naszym związku zapanuje spokój. Ale cieszę się, że Dorota robi postępy, i mam nadzieję, że w końcu poradzi sobie ze swoim problemem. Bo naprawdę nie chciałbym się z nią rozstawać. W końcu obiecaliśmy przed ołtarzem, że będziemy trwać przy sobie na dobre i na złe. Tyle że to złe ma swoje granice… Szkoda tylko, że zrozumiałem to w tak dramatycznych okolicznościach.

Czytaj także:
„Naraziłem swoje małżeństwo dla zabawy w sanatorium. Gdy tylko wróciłem, żona odebrała telefon od jednej z moich panienek”
„Po 3 latach pracy w USA, wróciłem do kraju z kupą kasy. Miało się nam żyć lepiej, ale wszystko poszło nie tak...”
„Marzyłam o dużej rodzinie, ale okrutny los wcześnie odebrał mi jedynego syna. Nie miałam pojęcia, że wciąż mam... wnuczkę”
 

Redakcja poleca

REKLAMA